Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

9. Do Nilesa i Brysona

Fallen Grove słynęło z miejsc pozbawionych drzew, a my pieszczotliwie nazywaliśmy je plackami. Na jednym z takich placków, które mieściło się przy gminie organizowany był właśnie piknik.

Nie powiem, że byłam do niego pozytywnie nastawiona, bo po prostu nie mogłam. Towarzystwo Brooke dawało mi w kość od samego rana, a nawet się do niej nie odzywałam. Słyszałam tylko rozkazy i pokornie je wykonywałam.

Teraz wbijałam tabliczki z cenami do ciast, ale przez jej czujne spojrzenie, drżały mi dłonie.

— Powinnaś uzupełnić magnez, serio — mruknęła posępnie. — I podciąć włosy, masz rozdwojone końcówki.

Zerknęłam na nią z politowaniem. Nie chciało mi się komentować stanu jej włosów, które traktowała milionami rozjaśniaczy (bo naturalnie miała je prawie czarne) i turkusowym pigmentem.

— Widzę, że każde ciastko ma swoją osobną cenę. — powiedział Ezra, posyłając do nas promienny uśmiech, przez który normalnie każdy by się rozpłynął, tylko nie Brooke. Brooke wyglądała, jakby chciała potraktować jego twarz kwasem siarkowym.

— Co za idiota wymyślił, żeby stawiać stoisko z wędliną obok ciast? — zapytała, a on uniósł dłonie w geście kapitulacji.

Pomocy. Poprosiłam niemo, ale on zrozumiał i się zaśmiał.

Ku uciesze mojej i Brooke, wszystkie ciasta wyprzedały się w pierwsze trzy godziny, co było jakimś rekordem, jak się później dowiedziałam. Nie wiem, co odpowiadało za nasz sukces, ale na pewno nie jej miłe podejście do klienta.

Podejrzewałam, że Ezra namawiał swoich do zajrzenia do nas, bo przecież do niego ustawiano się kolejkami.

Piknik trwał cały weekend, dzięki czemu nie musiałam z Brooke sprzątać stoiska, więc poszłam poszukać kogoś znajomego. Ucieszyłam się na widok Mallory, która jadła watę cukrową i rozmawiała z Leytonem, który trzymał w rękach puszkę.

— Gdzie mój kochany brat?

— Zniknął gdzieś przed chwilą z Kai'em. — wyjaśnił Leyton. Kai tam był?

— Mam dla ciebie informacje, które nie są przyjemne — Mal się skrzywiła. — Słyszałam rozmowę Brysona z Nilesem o tobie. Mówili okropne rzeczy.

— Nic mnie to nie obchodzi.

— Callie, musisz to wiedzieć — złapała moje dłonie, a wcześniej oddała watę Leytonowi. — Żeby zamaskować ich sprzeczkę na moście, chcą rozpuścić plotki, że sypiałaś z obojgiem, wodząc ich za nosy. Rozumiesz? Z ciebie chcą zrobić czarny charakter.

Zamrugałam z niedowierzaniem i zaczęłam lokalizować wzrokiem któregoś z nich. To było niedorzeczne.

— Jesteś pewna, że tak powiedzieli?

— Tak.

— Słyszałem nawet, że Avery bierze w tym udział. Claire się wygadała. — dodał Leyton, a ja zaciskałam dłonie w pięści tak bardzo, że paznokcie wbijały mi się w skórę.

Miarka się przebrała, kiedy niektórzy z naszej szkoły zaczęli posyłać mi dziwne spojrzenia.

Niles stał przy budce z pieczonymi ziemniakami, więc od razu się tam skierowałam, chociaż Mallory mnie zatrzymywała.

— Callie!

— Dobrze się bawisz? — szturchnęłam Nilesa, a on uniósł brew.

— Bawiłbym się lepiej z tobą w labiryncie. — zdobiło mi się niedobrze.

— Wiem o twoim cudownym planie z Brysonem. Jesteście żałośni.

— Może — cmoknął w powietrze. — Ale to chyba o czymś świadczy, skoro wierzą nam, co?

Nie wytrzymałam. Spoliczkowałam go tak mocno, że dłoń zapiekła mnie paskudnie. Powstrzymałam łzy, które cisnęły mi się do oczu i w akompaniamencie westchnięć ludzi wokół, zaczęłam się przedzierać za teren pikniku.

Co za obrzydliwi ludzie. Jak mogli się wybielać, robiąc ze mnie taką osobę? Głowa mnie rozbolała. Musiałam się wyżyć.

Gorączkowo zaczęłam grzebać w torbie, którą miałam ze sobą. Znalazłam w niej paragon i ołówek.

Drogi Nilesie i Brysonie,

Ilość słów, jaką na was marnuję zaczyna mnie przerażać. Mam nadzieję, że kiedyś poznacie smak sprawiedliwości, a los odpłaci wam pięknym za nadobne.

Złożyłam paragon w kostkę i wcisnęłam między kamienie, które tworzyły kopiec.

Było mi źle. Zwyczajnie źle. Miałam przyjaciół, ale nie byli w stanie zabrać ode mnie tego wszystkiego. Nikt nie mógł tego zrobić.

* * *

Słuchałam muzyki tak głośno, że moje bębenki na pewno kiedyś to odczują. Wciskałam nawet słuchawki głębiej, żeby nie słyszeć nic poza głosem Lewisa Capaldi.

Ten dzień był do kitu.

Spojrzałam na mamę, która otworzyła drzwi do mojego pokoju i stanęła w nich w koszulce z CheMistery. Wyciągnęłam słuchawki i uniosłam brew pytająco.

— Uderzyłaś Nilesa Petersona.

Wzniosłam oczy ku sufitowi i westchnęłam ciężko.

— Co, poskarżył się?

— Nie musiał. Wszyscy to doskonale widzieli. Co ty sobie wyobrażasz? Nie możesz tak po prostu policzkować ludzi bez powodu!

— Miałam powód. — wycedziłam przez zęby.

— Niby jaki? Dokuczał ci? To jest ten twój powód? — założyła ręce na krzyż, a ja zrobiłam wielkie oczy.

— Chciał zrobić ze mnie osobę, którą nie jestem! — również podniosłam głos.

— Naprawdę? Przejmujesz się plotkami?

— Ty byś się nie przejmowała, gdyby ktoś rozpowiadał, że będąc z tatą sypiałaś również z jego najlepszym przyjacielem?

— Może warto się zastanowić, skąd takie plotki, Calliope.

— Poważnie? — głos mi zadrżał.

— Masz go przeprosić. — machnęła palcem tak, jak przy karceniu małych dzieci.

— Nie. Nie przeproszę go za to. Zasłużył.

— Co się z tobą stało? Jesteś zawistna. Myślisz, że Jane byłaby z ciebie dumna? — pokręciła głową i wyszła, a ja zagryzłam wargi, żeby nie wybuchnąć płaczem.

Powoływanie się na moją zmarłą przyjaciółkę było ciosem poniżej pasa.

— Co to były za krzyki? — Hezekiah patrzył na mnie zmartwiony. — Jezu, Callie. Co się stało?

— Mama...

Tylko tyle wystarczyło, żeby podszedł do mnie i zamknął w objęciach.

— Nie słuchaj jej — pogłaskał mnie po głowie. — A przynamiej się postaraj. Wiem, jaka potrafi być okrutna.

— Użyła Jane, rozumiesz?

Westchnął ciężko i przeklął pod nosem.

— Jedź z nami na kręgle — poprosił. — Mandeville'owie i Callum. Weźmiemy też Mallory, zapomnisz o tym.

— Jestem fatalna w kręglach.

— Gwarantuję, że przy Callumie będziesz mistrzem kręgli.

* * *

Mallory czyściła okulary szmatką, kiedy czekaliśmy w samochodzie pod domem Calluma. Hezekiah wystukiwał jakiś rytm o kierownicę, a za nami stali również Ezra, Kai i Leyton.

— Boże, ile się można zbierać? — jęknęła.

— Dlatego powiedziałem mu, że jedziemy o piątej, żeby się wyrobił na szóstą.

Parsknęłam śmiechem.

Callum finalnie do nas dołączył, co Mal skomentował niezbyt kulturalną wiązanką, ale doskonale ją rozumiałam. Sama wyczerpywałam już pokłady cierpliwości do brata, przyjaciel nie był mi dodatkowo potrzebny w tej dziedzinie.

Na miejsce dojechaliśmy po pół godzinie, bo musieliśmy opuścić miasteczko. Fallen Grove nie posiadało takich rewelacji jak kręgielnia.

Biały neonowy szyld Celestial Bowling raził mnie po oczach, kiedy wysiadałam ze srebrnego Chevroleta. Nasi sąsiedzi wozili się czarnym Jeepem, co niesamowicie mi do nich pasowało.

Spotkałam się spojrzeniem z Kai'em, ale tylko na krótką chwilę. Odkąd warknęłam na niego i Mal, nie rozmawialiśmy ze sobą zbyt wiele. Nie miałam mu tego za złe, to ze mną był problem.

Każdy odebrał swoje buty i ruszyliśmy na nasz tor.

— Callie jest ze mną, ponieważ twierdzi, że nie potrafi grać. Wyrówna tym siły, bo ja jestem fenomenalny. — oświadczył Hez z szerokim uśmiechem.

— Nie bądź taki do przodu, bo cię sznurówki wyprzedzą — żachnęła się Mallory. — Też jestem świetna.

— Cudownie. Jestem z Mal! — Leyton ujął ją pod ramię i przycisnął do siebie. — Ale was zostało trzech, trochę to nie fair.

— Gwarantuję, że nic nie wniosę do punktacji. Mam dwie lewe ręce do tego. — Callum uniósł dłonie w geście obronnym.

I rzeczywiście. Callum był tragicznym graczem, ale nie wygłaszałam tego osądu na głos, bo sama jeszcze nie miałam okazji rzucać. Stresował mnie ten moment.

Zwłaszcza, że Hezekiah zbił wszystkie kręgle.

Przełknęłam ślinę i podeszłam do toru, a mój brat podał mi odpowiednią kulę.

— Wsadź kciuka do końca, a dwa środkowe palce do drugiej kostki — poinstruował. — Resztę palców ułóż tak, żebyś miała luźno. Nie stresuj się, to tylko zabawa, ale nie obrażę się, jak coś tam zdziałasz.

— Pocą mi się ręce.

— Dasz radę. Teraz robisz prawa-lewa, prawa-lewa. — pokazał mi kroki, które powtórzyłam. — I dodajesz to tego kulę. Najpierw przy piersi, później opuszczasz, wahadłowy ruch i rzucasz.

Nabrałam powietrze do ust.

— Dajesz, Callie! — dopingowała mnie Mallory.

Skupiłam się maksymalnie i po prostu rzuciłam kulą. Na końcu toru zostały tylko dwa kręgle, a kiedy to do mnie dotarło, pisnęłam ucieszona i podskoczyłam w miejscu, wyrzucając ręce w górę.

— Moja krew! — zawołał Hezekiah, złapał mnie w pasie, podniósł i obkręcił się wokół własnej osi.

— Miałaś być słaba. — wytknął mi Ezra, ale cały czas się uśmiechał.

— Wrodzony talent. — puściłam mu oczko.

Zagrałam jeszcze kilka rund, dopóki się nie zmęczyłam i usiadłam przy stoliku, na którym czekał na każdego jakiś sok. Mallory pragnęła zemsty na Hezim, więc sparowała się z Ezrą, a mój brat z Leytonem. Callum stał przy nich, co mnie zaniepokoiło. Kai zmierzał w moją stronę.

— Czyje imiona widziałaś na tych kręglach, że tak brutalnie je traktowałaś? — zapytał od razu. Usiadł naprzeciwko i oparł brodę o ręce, które ułożył na na stoliku. — Może inaczej. Ile ich było?

— Trzy.

— Trzy? Kto jest trzeci?

— Skąd wiesz, kto jest pierwszy i drugi?

— Mam oczy i uszy — dotknął się palcem w powiekę. — Piknik.

— Więc trzecie imię należy do mojej matki, ale nie chcę o tym rozmawiać. Wybacz, Kai. — zaczęłam się bawić rurką, która wystawała ze szklanki.

— Nie szkodzi — zapewnił. — Dobrze się czasami wyżyć.

— Na biednych kręglach? — uśmiechnęłam się delikatnie.

— Na przykład. Chciałbym sobie porozmawiać z Nilesem, ale nie zamierzam tego robić bez twojej wiedzy. — jego niebieskie tęczówki nagle zmatowiały.

— To chyba zły pomysł.

— Czego się boisz?

— Po prostu nie chcę nikogo w to mieszać — skrzywiłam się. — Potrafią być... naprawdę paskudni. Nie wybaczyłabym sobie, gdyby odbiło się to na przykład na Leytonie. — odruchowo skierowałam wzrok na tego wesołego blondyna.

— Leyton to mój brat, nie tkną go. Nie wiem, jak to wyglądało przedtem, ale teraz nie jesteś sama, Callie.

— Dlaczego to robisz? — szepnęłam. — Ledwo mnie znasz.

— Nie jestem w stanie tolerować znęcania się nad kimś. To po prostu jest sprzeczne z moją naturą tak stać z boku i nie reagować. Jeżeli nie ty, będą następni. Ktoś musi obalić tyranię, jaką tutaj wprowadzili — przeczesał włosy dłonią. — Poza tym, tak robią przyjaciele. Bronią się nawzajem. A chyba do tego zmierzamy, nie?

— Nie wiem. Wiem za to, że tacy przyjaciele jak wasza trójka to skarb — przyznałam. — Nie gadaj z nim sam. O tyle proszę.

— Nie zamierzam. — wymienił spojrzenie z Ezrą.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro