Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

5. Do nikogo

— Co się, u licha, ubiera na sąsiedzkie kolacje? — zapytał mój ojciec, wchodząc do mojego pokoju bez pukania.

Nie miałam pojęcia, co się ubiera na takie okoliczności. Sama miałam na sobie czarną zwiewną sukienkę z rękawami trzy czwarte, w drobne niebieskie kwiaty.

— Dlaczego nie poprosisz mamy o pomoc?

— Masz rację — skrzywił się i mnie zostawił. Zastąpił go za to Hezekiah. Gwizdnął długo i dokładnie przestudiował mnie wzrokiem.

— Idziesz tam wyrwać któregoś z Mandeville'ów?

— Zrobiłam to, żeby mama się nie czepiała — westchnęłam, a później upięłam swoje włosy z dwóch stron wsuwkami, żeby nie leciały mi na twarz. Nie wyróżniały się niczym szczególnym, bo były jasnobrązowe, ale za to zawsze proste.

— Słyszałem dzisiaj na francuskim, że sprzedajesz ciasta z Brooke — podrapał się w kark. — Wszystko w porządku? Między tobą, a mamą?

— Jest jak jest — wzruszyłam ramionami. — Chodźmy na ten festiwal żenady, bo na pewno zostanie nam zapewniony. — uśmiechnęłam się cynicznie. Mój brat wywrócił oczami i zszedł ze mną na dół.

Mama czekała na nas z ciastem jagodowym, którego swoją drogą nie lubiłam. Też miała na sobie sukienkę, jednak beżową, bez wzorów. Ojciec ostatecznie założył koszulę, a na to sweter, tak jak Hezi.

— Tylko nie przynieście mi wstydu — mama mówiła głównie do mnie i bardzo mocno to odczułam.

Postanowiłam więc przybrać taktykę milczenia przez cały wieczór, jeśli oczywiście nikt mnie o nic nie zapyta.

Po chwili staliśmy już przed drzwiami domu naprzeciwko, a w następnej się otworzyły. Powitał nas promienny uśmiech Jasemine i zrobiło mi się jakoś cieplej na sercu.

— Patrick.

— Olivier.

Ojcowie wymieniali uprzejmości, mamy też, później ja i Hez się przedstawiliśmy panu Mandeville i w końcu mogłam wejść do środka, żeby zrobić przyjemniejszą rzecz, czyli przywitać się z chłopakami.

— Callie! — Leyton rozłożył ręce i od razu mnie objął. Zrobiło mi się miło, że nie zbił najpierw piątki z moim bratem, tak jak pozostali. To było swego rodzaju wyróżnienie.

— Udusisz ją — Ezra pstryknął go w głowę.

— On już tak chyba ma — zauważyłam, przypominając sobie wczorajsze pożegnanie z Mallory. Dopiero po chwili dotarło do mnie, jak Ezra dobrze wygląda w czarnej koszuli. Leyton też ją na sobie miał, ale nie zrobił na mnie takiego wrażenia.

— Witaj, Calliope — odwróciłam się do właściciela głosu. Kai stał ze skrzyżowanymi rękami na piersi z tajemniczym uśmiechem. Też założył czarną koszulę.

— Witaj, Malachi — odpowiedziałam tym samym tonem. Miałam nieodparte wrażenie, że nawiązywał do wczorajszych zajęć.

— Chodźmy do stołu — zarządziła Jasemin.

Ona usiadła na końcu, a jej chłopcy i mąż naprzeciwko nas. Miało to sens, skoro łącznie było nas dziewięć. Lekko się stresowałam, bo przed sobą miałam Kai'a.

— Czym się zajmujesz, Patricku? — zagadnął Olivier w połowie dania.

— Spełniam zachcianki bogatych ludzi — zaśmiał się. — Jestem architektem.

— Ooo! Cóż za szlachetny zawód — dołączyła się Jasemine. Nie mam pojęcia, co mogłoby być szlachetnego w architekturze, ale okay. To rozmowy dorosłych, ja ich zazwyczaj nie rozumiałam.

Dowiedziałam się, że tata chłopaków pracuje w jakimś banku, ale niezbyt ogarniałam, co dokładnie tam robi. Jasemine za to — jak to nazwała — była krawcową z zamiłowania.

— Dlaczego tak mało zjadłaś? — mama nachyliła się do mnie. Dobrze, że szeptała, bo inaczej spaliłabym się ze wstydu. — Mówiłam, żebyś się nie opychała przed wyjściem.

— Po prostu już się najadłam.

— Chociaż deser zjedz do końca — skinęła brodą na to obrzydliwe ciasto. Żołądek podszedł mi do gardła.

Na siłę wpychałam w usta to jagodowe coś, dopóki Hezi nie zauważył, co jest grane. Podmienił nasze talerzyki, a ja posłałam mu wdzięczna spojrzenie.

— Leyton, zlituj się — odezwał się pan Mandeville, bo jego syn układał z jagód serduszko. Wsadził sobie jedną do buzi i puścił oczko, na co większość zareagowała chichotem.

— Słyszałam coś o pikniku — zaczęła Jasemine. — O co w nim chodzi?

— Fallen Grove organizuje piknik w drugą niedzielę września rok w rok, żeby zebrać fundusze na konkretny cel. — zaskoczyło mnie, że to mój brat wyjaśnił idee pikniku.

— Zgadza się — potwierdziła moja mama. — Calliope sprzedaje na przykład ciasta razem z córką Kirkcaldów.

— Współczuję — wtrącił Ezra, a ja miałam ochotę się zacząć śmiać.

— Ezra! — spiorunowała go Jasemine. — To wspaniale, jest jeszcze jakaś wolna fucha?

— Hezekiah potrzebuje partnera do sprzedaży losów.

Wiedziałam, że dostanie te losy.

— Ja chcę! — wyrwał się Leyton. Jasemin analizowała jego kandydatur dobre dwie minuty, zanim się zgodziła.

— Stoisko z lokalnymi wyrobami też kogoś potrzebuje — oznajmił tata.

— Mogę się tym zająć — zaoferował się Ezra.

— Całe szczęście, Callie — Hez objął mnie ramieniem. — Jak Brooke za bardzo cię zmęczy, obok będziesz mieć Ezrę.

— Jesteście okropni, Brooke to bardzo mądra dziewczyna. — zaoponowała mama.

— Mądra, owszem — zgodził się mój brat. — Ale równie okropna.

— Inaczej śpiewałeś rok temu na jesiennym balu. — wytknęła mu.

No tak. Poza świetnym piknikiem, co roku organizowany również jesienny bal. Odbywał się on w połowie października i mogły w nim brać udział tylko osoby, które osiągnęły magiczny wiek szesnastu lat. Dziewczyny miały najgorzej, bo to na nich skupiała się cała uwaga.

Kiedy byłam młodsza, marzyłam z Jane, że pojawimy się tam razem. Teraz nie było Jane, a dla mnie bal był obojętny.

— Bal? — zaintrygowała się Jasemine.

Mama opowiedziała jej o nim z wielką pasją, jakby to wydarzenie było nie wiadomo czym. Wyjaśniła, skąd się wziął i tak dalej, a się modliłam, żeby w końcu pozwolono mi pójść do domu.

— To piękna tradycja — z dłubania w ciasteczku wyrwał mnie głos Jasemine. Spostrzegłam również, że nasi ojcowie się ulotnili. Leyton gestem pokazał mi, że poszli zapalić.

— Zgadzam się — zawtórowała jej mama.

— Masz już sukienkę, Callie?

— Oh — uśmiechnęła się nerwowo. — Nie, nie myślałam o tym w ogóle.

— Uwielbiam szyć tego typu kreacje, może chciałabyś, żebym uszyła twoją?

Spojrzałam niepewnie na mamę, ale kiedy zaświeciły jej oczy wiedziałam, że powinnam się zgodzić.

— Byłoby wspaniale.

— Świetnie! Umówimy się na wstępne przymiarki. — jej uśmiech zarażał. — A z kim idziesz?

— Oby nie z tym Brysonem — prychnęła moja mama. Opadałam z sił.

— Mamo, Callie nie jest już z Brysonem — odezwał się Hezekiah. On sam obiecał Mallory, że z nią pójdzie.

— Słyszałam to wiele razy, a później prawda okazywała się inna.

— Spróbuję namówić Calluma, żeby ze mną poszedł. — postanowiłam interweniować.

Na moich plecach poczułam dłoń Heziego.

— Powodzenia.

— Ależ Callie, masz tutaj trzech kawalerów, którzy chętnie z tobą pójdą. Wybierz sobie któregoś — zasugerowała Jasemin. Myślałam, że oczy mi wypadną z orbit. — Doskonale znają tańce i tego typu sprawy. Jestem wymagającą matką. — sprostowała ze śmiechem.

Ezra mrugnął do mnie porozumiewawczo, to samo zrobił Leyton, a Kai posyłał mi spojrzenie mówiące, żebym nawet go nie rozważała.

— Do balu jeszcze sporo czasu. — powiedziałam tylko.

— Masz rację. Pewnie ty też żyjesz tą jutrzejszą imprezą w... w Czerwonym Klonie? — spojrzała na swoich synów, żeby uzyskać potwierdzenie.

— Nie ma szans. Calliope unika tego miejsca na ognia odkąd...

— Mamo. — wycedziłam.

— Odkąd...

— Mamo! — powtórzyłam gwałtowniej.

— Policzki ci płoną, kochanie. Może skorzystasz ze świeżego powietrza? — podsunęła mi Jasemine. Byłam jej za to wdzięczna. Powoli wstałam i podążając za jej palcem, wyszłam do ogrodu za domem.

Wypuściłam powietrze z ust i przeczesałam włosy dłoniami, przez co wsuwki upadły gdzieś na trawę. Później przytuliłam samą siebie, żeby się uspokoić, bo matka doprowadzała mnie do obłędu.

Zapragnęłam porozmawiać z kimś, komu zawsze się wygadywałam, więc wyjęłam z torebki telefon i odszukałam numer Brysona.

Nie zadzwoniłam jednak, bo wiedziałam, że nie mogę. To przecież koniec.

— Mama kazała mi sprawdzić, czy wszystko w porządku — wyjaśnił swoją obecność Ezra. Spojrzałam w jego niebieskie oczy i zamiast poczuć ulgę, poczułam zawód, że to nie ten niebieski.

— Jeśli chcesz wrócić do domu, tu jest przejście. Powiem, że się źle poczułaś.

— Dzięki. — rzuciłam mu przepraszający uśmiech i się ulotniłam.

Tego wieczoru zamiast listu donikąd, napisałam coś innego.



Niech znajdzie się miód na moje uszy

który wszelkie złe słowa zagłuszy

Niech znajdzie się miód na moje oczy

który zło pozwoli mi przeoczyć

Niech znajdzie się miód na usta moje

aby wiązka zdań która z nich płynie

tworzyła harmonię

Niech znajdzie się miód na moje serce

by rany zakleił

Nie chcę nic więcej







* * *







Całą matematykę poświęciłam na opowiedzenie Mallory o wczorajszej kolacji, bo profesor Gold miała nas gdzieś. Z mamą nawet nie rozmawiałam odkąd odeszłam od stołu, bo wciąż byłam na nią zła.

Nie powinna wywlekać czegoś, co jest dla mnie trudnym tematem, skoro doskonale o tym wie.

— Przynajmniej nie skończyło się fiaskiem — skomentowała na koniec.

— Dziewczyny — Leyton wepchnął głowę między nasze ramiona. Siedział za nami. — Mama mi kazała przekazać, że skoro nie idziecie na imprezę, możecie dzisiaj wpaść obgadać te sukienki.

— My? — uniosłam brew.

— Aha — energicznie pokiwał głową. — Bo o Mal też nawijam. Kupiłaś mnie tymi komarami.

— Boże kochany, będę mieć sukienkę szytą na miarę — Mallory zrobiła wielkie oczy. — O której mamy być?

— Około szóstej — odparł z uśmiechem i zabrał głowę. Odczekaliśmy do dzwonka, a później aż zwierzęca część grupy wyjdzie, aby w spokoju opuścić salę. Nie chciało mi się przepychać.

— Dobra, ja idę na spotkanie wolontariatu, ale zajmie mi to góra piętnaście minut, więc widzimy się na stołówce — blondynka położyła mi dłoń na ramieniu i sobie poszła.

Miałam względnie dobry humor, bo nikt mnie dzisiaj nie zaczepiał, co było dziwne. Avery zazwyczaj już pierwszego dnia szkoły zaszczycała mnie jakimś dennym tekstem. Wytykała mi nawet rzeczy, które nie istniały.

— Callie.

Dobra, nie chwal dnia przed zachodem słońca.

— Niles.

Chłopak uśmiechnął się szeroko i oparł rękę o ścianę tak, że jedyną drogą ucieczki było pójście w lewo, jednak wtedy tam też położył dłoń.

— Nie tak prędko — cmoknął z dezaprobatą.

— Nie jestem już z Brysonem więc nie wiem, o co ci chodzi. Twoje marzenia się spełniły, nie musisz mnie już oglądać — pchnęłam go delikatnie, ale w ogóle się nie ruszył.

— Callie, cukiereczku — zaśmiał się. — Moim marzeniem nie było nie oglądanie cię, a wasze zerwanie.

Co?

— Bryson o tym wie?

— Mało mnie obchodzi Bryson. Jesteś wolna, więc... — przejechał wzrokiem po moich ustach. Zrobiło mi się niedobrze.

— Ciebie chyba powaliło — znów go pchnęłam, tym razem mocniej. — Wypuść mnie.

— Czemu? Nie podoba ci się? — nachylił się.

— Nie.

— Kłamiesz. — przekrzywił głowę w bok. — Wiesz jak to działa, skoro mój kumpel mi cię zabrał, teraz ja zabiorę jemu...

— Jesteś obrzydliwy. Daj mi przejść. — syknęłam. Był za blisko. Naruszał moją strefę komfortu.

— Callie, wszystko gra? — odwróciłam się w bok. Kai stał jakiś metr od nas, trzymając dłoń na ramieniu torby i patrzył na Nilesa z uniesioną brwią.

— Tak.

— Nie.

Odpowiedzieliśmy w tym samym czasie. Musiałam zacząć przyjmować pomoc, bo skoro tak miało wyglądać moje życie w tym roku szkolnym, nic innego mi nie pozostało.

— To tak, czy nie? — zrobił krok w naszą stronę. — Widzę, że nie. Zostaw ją, Peterson.

— Dobra — odbił się od ściany i powoli ode mnie odsunął. — Pożałujesz tego. — szepnął na do widzenia.

Przyłożyłam dłoń do czoła i rozmasowałam je, odchylając głowę w tył, przez co uderzyłam w ścianę, ale miałam to gdzieś.

— Dziękuję.

— Nie ma za co — potrząsnął głową. — Czego on od ciebie chciał?

— Szczerze mówiąc, nie wiem — zaśmiałam się bez krzty wesołości.

Bo nie wiedziałam. Nie uwierzyłam w jego gadkę.

— Idziesz na stołówkę? — skinęłam głową twierdząco. — To pójdziemy razem.

Szliśmy w milczeniu, a ta cisza zaczynała być trochę niezręczna. Nie miałam jednak żadnego pomysłu na dalszą rozmowę.

Bałam się wejść na stołówkę w jego towarzystwie, bo miałam świadomość faktu, jak to się może skończyć.

Avery wraz z Brooke ciskały we mnie gromami z oczu, bo Claire nie przejmowała się takimi rzeczami. Bryson patrzył na mnie za to tak, jakbym złamała jakąś obietnicę.

To przecież on obiecał, że będzie na zawsze. Ja głupia, mając szesnaście lat, uwierzyłam. Uwierzyłam, że nastoletnia miłość może być na zawsze.

Odetchnęłam z ulgą, kiedy przy stoliku zobaczyłam Calluma. Był kimś z starej paczki, przy kim mogłam w pełni wyluzować. Nie zwracał na mnie uwagi, pogrążony w jakiejś grze na telefonie, ale sama jego obecność dodawała mi otuchy.

Kai rzucił mi jeszcze tylko szybkie spojrzenie, sprawdzając chyba, czy wszystko okay, a później również zajął się telefonem.

Kto wie, może korespondował z dziewczyną?

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro