4. Do Mamy
Kiedy opowiedziałam Mallory o tym, że jutro czeka mnie kolacja z trojaczkami, poleciła mi podejść do tego na chłodno i zachowywać tak uprzejmie, jak tylko potrafię. Doskonale wiedziała, że nienawidzę przesiadywania przy stole z moją matką, a to się z tym wiązało. Szkoda, że nie mogło jej tam być, bo na polu bitwy zostałam sama.
Wszak przeciw mnie było trzej muszkieterów!
Tylko nie wiem, który był Portosem, Aramisem, Atosem i który to D'Artagnan.
Wiedziałam za to, że lekcje na dzień dzisiejszy dobiegły końca, a ja musiałam pójść na garncarstwo. Ze względu na wysoki poziom organizacji w tej szkole, o czym już wspominałam, byłam zdziwiona faktem, że tak szybko zorganizowali zajęcia dodatkowe. Zwykle zaczynały się po dwóch tygodniach.
— Witaj, przyszła rzemieślniczko — Mal uśmiechnęła się do mnie promiennie i gestem zaprosiła do niedużej sali, która znajdowała się pod schodami prowadzącymi na pierwsze piętro.
— Wybierzcie sobie stanowiska — powiedziała Heather Willson.
To była bardzo specyficzna kobieta. Zawsze nosiła kwieciste suknie i całą masę korali. Na szyi, na nadgarstkach i na kostkach. Czasem miała je wplecione we włosy, które zazwyczaj splatała w jeden gruby hebanowy warkocz, zwieńczając go żółtą lub pomarańczową gumką-kokardką.
Wybrałam stoliczek pod oknem, Mallory zajęła ten obok mnie i ze zdumieniem odkryłam, że naprzeciwko stoi Kai. Zupełnie zapomniałam, że zajęcia dodatkowe były mieszane i że przecież widziałam go na liście. Nie widziałam tam za to Avery Smith, która gdy tylko weszła, posłała mi mordercze spojrzenie.
— Co się gapisz? — syknęła do mnie.
Wywróciłam oczami dosyć ostentacyjnie, przez co Mal mnie pacnęła w ramię.
Co ta ciemnowłosa piękności robiła na takich zajęciach? Oczywiście, że przyszła dla Kai'a.
Spostrzegłam to, kiedy wypchała dziewczynę obok niego, żeby tylko ich stanowiska były sąsiednimi.
— Sądziłam, że to Ezrę sobie upatrzy — szepnęła do mnie przyjaciółka. W zasadzie ja też tak myślałam, ale cóż. Pozory mylą.
Claire też dołączyła do naszego kółeczka. Razem z Brysonem, który na pewno zrobił to specjalnie.
Callum zapewne wybrał zajęcia z robotyki, na które zapisała się również straszna Brooke, więc w głębi duszy mu współczułam. Hezekiah w tym roku uparł się na fotografię, a reszta na pewno wybrała teatr.
Dlaczego więc niebieskooki chłopak wylądował na garncarstwie?
— Dusza — zaczęła dramatycznym tonem profesor Willson. — Każdy kawałek gliny ma swoją własną. Na początku wasze kształty nie będą miały dla was sensu, ale z czasem ta masa sama zacznie do was śpiewać. Podpowiadać.
Wymieniłam spojrzenie z Mallory.
— Pokochacie tę glinę całym sercem — kontynuowała. — Zobaczycie, że pod koniec roku każdy z was zrobi przepiękny dzbanek. Tymczasem jednak zapoznacie się z materiałem — rozdała nam wszystkim fartuszki.
— A jakieś rękawiczki? — zapytała Claire, a reszta grupy zaczęła chichotać.
— Nie używamy ich — odparła pogodnie. — Dzisiaj nie będziecie modelować gliny, a tylko ją pieścić. Możecie z niej uformować coś, jeśli chcecie. Miska z wodą służy do przemywania rąk i zmieniania konsystencji gliny, jednakże pamiętajcie – im więcej wody, tym masa będzie rzadsza i cięższa do uformowania.
Glina była w dotyku przyjemna. Wiedziałam już o tym od dawna, bo za dzieciaka wygrzebywałam ją z ziemi przy rzece razem z Jane, Hezim i Callumem.
Na te wspomnienia na moje usta wpłynął uśmiech. Jane uwielbiała psy, więc starałam się właśnie go uformować.
— Czy moja rozgwiazda do ciebie przemawia? — łypnęłam wzrokiem na pracę Mal.
— Zdecydowanie — pokazałam jej kciuk w górę.
— Ohyda.
Głos należał do Avery, więc odruchowo na nią spojrzałam. Krzywiła się niemiłosiernie, co tylko mnie bawiło, bo pracujący obok niej Kai wydawał się pochłonięty zadaniem.
— Malachi — Willson brzmiała na zaskoczoną. — Czy to tabliczka i rylec?
— Owszem.
Przeniosłam wzrok na niego. Dlaczego to uformował? Przeze mnie? To były atrybuty Kalliope. Nie no, wmawiałam sobie.
— Widzicie! — Heather się zachwyciła. — Muzy nas nawiedzają.
— Nie musiała, stoi przede mną.
Uniosłam brew przez jego słowa. Czy on to powiedział na serio?
— No tak! Ah, Calliope, dziecko. Zapomniałam, że nosisz tak piękne imię.
— Piękne? — zadrwiła Avery.
Niestety, ale musiałam się zgodzić z jej opinią, która na pewno nie była pozytywna. Nie lubiłam swojego imienia, ale cóż. Nie ja je sobie wybrałam.
No i pocieszałam się tym, że to wciąż lepsze od Hezekiaha.
— Tak. Przepiękne — potwierdził Bryson, co wbiło mnie w ziemię już totalnie. Co tam się działo?
Mallory wymknęło się prychnięcie, więc posłałam jej karcące spojrzenie, a ona bezgłośnie zapytała no co?
— To się tak powinni kleić?
Umówmy się. Claire nie błyszczała inteligencją. Kiedyś miałam teorię, że po prostu udaje na korzyść Avery, ale... później zaczęłam wątpić.
Na drugim etapie wyrabiania postanowiłam zrobić odwet i uformowałam aniołka, a później wskazałam na niego dłonią, kiedy Kai patrzył.
Profesor Willson chyba podłapała, bo znów wydała z siebie dźwięki zachwytu.
— Piękny! — klasnęła w dłonie.
— Serio, Lovett? Za dużo w kościele siedzisz?
— Jest ateistką — obroniła mnie Mallory. Cóż, poniżenie przez Avery nie wyszło. Fuknęła w naszą stronę, a ja odchrząknęłam, bo Heather wyczekiwała historii kryjącej się za moją figurką.
— Mój sługa, mój anioł — powiedziałam wyniośle. — Malachi.
Kai pokręcił głową z niedowierzaniem, ale jednocześnie uśmiechnął się tak, że kupiłby tym uśmiechem tysiące serc.
— Call — szepnęła Mallory. — Czy ty właśnie z nim flirtujesz?
— Zwariowałaś?
Przecież to nie był flirt.
* * *
Wracałam z Mal spacerem do domu, kiedy usłyszałyśmy za sobą znajomy dźwięk kółek szorujących o chodnik.
— Uwaga! — krzyknął Leyton i gdybyśmy się nie rozsunęły, pewnie by w nas wjechał. Wskoczył na wyższy krawężnik, a później zahamował, podrzucił deskę nogą i złapał ją w powietrzu jedną ręką dokładnie tak, jakby robił to cały czas. Posłał nam szelmowski uśmiech i zaczekał, aż się do niego zbliżmy.
Przeczesał swoją blond czuprynę, która była totalnie rozwalona i zastanawiałam się czasem, czy coś w ogóle widzi przez te opadające kosmyki.
Ezra zawsze miał ułożone włosy w tył, natomiast jeżeli chodziło o Kai'a... nie wiem, czy to zależało od jego kaprysu, czy chęci, ale przez te kilka dni zdążyłam zauważyć, że przeważnie nosi dwie fryzury.
Albo nosił ich przód z przedziałkiem na kształt litery M, albo tak samo, jak Ezra. Czasami na czoło opadał mu kosmyk, czy dwa.
Byłam w szoku, że mój mózg to zarejestrował.
— Wyglądacie, jakbyście zobaczyły ducha — stwierdził ze śmiechem.
— Po prostu martwię się, że kiedyś zobaczę, jak wybijasz sobie zęby — uśmiechnęłam się słabo.
— Ooo, martwisz się o mnie? — wyszczerzył się.
— Callie miała na myśli to, że ona mogłaby to ciężko znieść. Nie lubi widoku krwi — wyjaśniła za mnie Mallory.
— To dlatego nigdy nie nosisz czerwonego?
— Znamy się cztery dni, Leyton — przypomniałam mu. — I noszę czerwony.
— To może załóż coś w tym kolorze na imprezę? — szturchnął mnie ramieniem. Mój pogodny wyraz twarzy musiał ulec zmianie, bo zaraz po tym powiedział:
— Sorki.
— W porządku. — uniosłam dłoń. Dotarliśmy do momentu, w którym żegnałam się zazwyczaj z Mal, więc przytuliłam ją na szybko, za to Leyton ścisnął tak mocno, że okulary prawie jej spadły.
Złapałam go za ucho i odciągnęłam od niej, żebyśmy mogli pójść dalej.
— Wiesz, Callie — zaczął dziwnie poprawnym tonem. Takim grzecznego chłopca. — Jesteś naprawdę spoko, Mal też. Pomagacie mi i w ogóle, to dziwne dla mnie trochę.
— Jesteśmy sąsiadami. Z automatu zostaliśmy dobrymi znajomymi — zaśmiałam się. Może był trochę głupkowaty, ale nie miałam powodów, żeby nie czuć do niego sympatii.
— Chodzi o to, że w poprzedniej szkole było strasznie — wyznał. — Bo nie miałem tam ani Ezry, ani Kaia i...
— Doskonale wiem, co czujesz.
— Tak? — zdziwił się. — Ale Hezi...
— Hezekiah niespecjalnie często wie o tym, co się dzieje w szkole. Po prostu wolę to zachować dla siebie — posłałam mu nerwowy uśmiech, co dobrze odczytał, bo tylko skinął głową.
Byliśmy już na naszej ulicy. Mama Leytona podlewała właśnie kwiaty w ogrodzie.
— Leyton, na Boga. Wyglądasz, jakbyś poszedł do wietrznego fryzjera — wsparła dłonie na biodrach, a kiedy przekroczył bramę płotu, oblała go prosto w twarz.
— Mamo! — wrzasnął i uciekł do domu.
— Dzień dobry, jestem Callie. — wskazałam kciukiem za siebie, żeby wskazać jej mój dom.
— Och, domyśliłam się — uśmiechnęła się tak pięknie, że z automatu wiedziałam, po kim ma to Ezra. Zresztą, wyglądała jak jego kopia tylko dużo starsza i w damskiej wersji. — Leyton stale o tobie nawija. — dodała, a ja parsknęłam śmiechem.
— Oby w samych superlatywach.
— Dowiemy się na jutrzejszego kolacji — zapowiedziała. — Jasemine. Mam na imię Jasemine.
Piękne imię. Miała przepiękne imię. Ono zdecydowanie wygrywało dzisiejszą konkurencję na imiona.
— Miło mi było panią poznać — rzuciłam na pożegnanie i wróciłam do siebie, słysząc za sobą, że jutro poznamy się lepiej.
Od tej kobiety biło takie ciepło, że aż poczułam uścisk w żołądku, kiedy weszłam do kuchni i zobaczyłam moją mamę.
Pochylała się nad laptopem ze skwaszoną miną. Pewnie sprawdzała faktury.
— Zapisałam cię na sprzedawanie tart na pikniku — oznajmiła.
— Przecież wiesz, że nie znoszę chodzić na te pikniki... — jęknęłam. Nawet nie obdarzyła mnie spojrzeniem.
Nasze miasteczko zawsze organizowało piknik w drugą niedzielę września i jakimś cudem wszyscy zawsze chętnie na niego chodzili. Nawet Jane, ale beze mnie.
— Wiem, wiem, ale pani Kirkcaldy biadoliła, że nie chce zostawiać z tym córki samej, dlatego zaproponowałam, że chętnie pomożesz.
— Żartujesz sobie? Bardziej od pikników nie znoszę Brooke! — wyrwało mi się. Ta dziewczyna była straszna. Po prostu się na nią patrzyło i chciało od razu odwrócić wzrok.
— Przestań się zachowywać jak dziecko, Calliope — spiorunowała mnie. Wywróciłam oczami i poszłam do swojego pokoju, mijając się z Hezekiahem.
On na pewno dostał coś fajnego, jak rozdawanie losów, albo pilnowanie dmuchanego zamku.
Zdenerwowałam się, wzięłam pióro i kartkę, żeby się wyżalić.
Droga Mamo,
Fajnie, że chcesz mi pomagać w relacjach międzyludzkich, ale im bardziej się starasz, tym bardziej chce mi się krzyczeć. Spójrz w końcu na moje potrzeby, nie swoje.
Twoja Kochająca Do Bólu córeczka
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro