37. Do Calliope
Droga Calliope,
Zastanawiałem się, w jaki sposób powinienem Cię przeprosić tak, żebyś te przeprosiny przyjęła. Pomyślałem, że zrobię to za pomocą tego, czym Cię skrzywdziłem.
Naprawdę mi przykro. Zachowałem się okropnie, masz słuszność. Być może nie jestem w stanie racjonalnie myśleć, dlatego to zrobiłem. Nie chcę się tłumaczyć, chcę przeprosić.
Nie chcę też Cię tracić. Nie po tym, jak Cię poznałem. Jak pozwoliłaś mi się poznać.
Nie potrafię udawać, że nic się nie stało i nie potrafię patrzeć na Ciebie, jakbyśmy wcale nie dzielili ze sobą tylu sekretów.
Callie, kiedy się przeprowadzaliśmy, nie wierzyłem w to, że coś sprawi, że moje dni się rozświetlą. Niezależnie od tego, co o sobie myślisz, dla mnie jesteś światłem.
Przepraszam,
Twój sąsiad idiota
* * *
Opierałam czoło o dłoń, gapiąc się w słowa napisane przez Kai'a i robiłam wszystko, żeby się nie rozpłakać. Nie chciałam go słuchać, więc napisał list. Nie byłam już na niego zła. Byłam zła na siebie. Mallory miała rację. Nie powinnam go skreślać przez jeden błąd. Błąd popełniony w dobrej wierze.
Nie wiem, ile czasu tak siedziałam, ale próbowałam poskładać myśli. Cokolwiek, byleby wszystko wróciło do normy.
Spojrzałam na wyświetlacz telefonu, to była wiadomość od Leytona. Miałam tylko nadzieję, że się nie upił i nie potrzebuje eskorty.
'Przyjdź do nas do domu! SZYBKO!'
Zamrugałam kilkukrotnie, żeby upewnić się, że dobrze przeczytałam. Przetrzeźwiałam konkretnie, więc nie mogłam się mylić. Zerknęłam na szafę i wzięłam z niej bluzę, żeby na siebie założyć, bo zdążyłam się przebrać w piżamę. Później czmychnęłam obok rodziców tak szybko, żeby nie zdążyli mnie zatrzymać i pobiegłam do domu naprzeciwko.
Zanim zastukałam w drzwi, usłyszałam krzyki i chyba coś się rozbiło. Leyton otworzył mi drzwi, zanim dałam znać, że jestem. Był przerażony i miał potargane włosy, a ja weszłam do środka.
Najpierw napotkałam wzrok Jasemine, która ciężko oddychała, a później spojrzałam na Kai'a i Ezrę.
Oboje z krwią na twarzy, oboje na podłodze, oboje się okładali.
— Poszło o ciebie. — wyjaśnił Leyton, a ja nie miałam pojęcia, co mam zrobić. Wymieniłam spojrzenie z Jasemine, pokręciła głową. Dawała mi tym znać, że jej nie słuchali. Olivier był jeszcze w pracy, cholera.
— Przestańcie! — wrzasnęłam w końcu, a oni skierowali swój wzrok na mnie. Później wstali i sapiąc, patrzyli na siebie.
— Zadowolony? — sarknął Ezra, a Kai zacisnął palce w pięści.
— Zawsze to robisz! Za każdym razem!
— Tym razem to twoja wina! Sam to spieprzyłeś!
— Chłopcy! — krzyknęła Jasemine, stając między nimi, kiedy znów rzucili się sobie do gardeł.
— Powiedz mu, Callie — Ezra zwrócił się do mnie, celując palcem w brata. — Powiedz.
Westchnęłam ciężko, zamykając oczy. Leyton musiał przytrzymać Kai'a, żeby nie uderzył Ezry znowu. Jasemine trzymała dłoń na torsie syna, tylko to go powstrzymywało, chociaż patrzył na mnie. Ezra też się rwał do bitki.
— To ja go pocałowałam.
Malachi zacisnął zęby, opuścił uniesioną w górze pięść i rozłożyć palce, a później spojrzał w podłogę. Oblizał wargi, otarł krew z nosa i wyszedł z domu tak, jak stał. W samym swetrze.
— Kai! — zawołała za nim Jasemine, a kiedy Ezra też chciał wyjść, kazała mu iść marszem do pokoju. Wybiegłam na zewnątrz, ale nigdzie go nie widziałam. Musiał pobiec. Wróciłam do środka i rozejrzałam się po wieszaku, żeby zabrać jakąś kurtkę dla Kai'a. Wyręczyła mnie Jasemine, wkładając mi ją w ręce. Na moje ramiona narzuciła kurtkę Leytona.
— Wiem, gdzie jest. — uspokoiłam ją.
To przeze mnie jej synowie narobili bałaganu i to ja musiałam ten bałagan posprzątać. Byłam za to odpowiedzialna.
Klęłam pod nosem, biegnąc do opuszczonego kina. Nie było innego wyjścia, to tam musiał być Malachi. Przełknęłam ślinę i weszłam do środka przez okno, a następnie nasłuchiwałam.
Trzask szkła.
Kai ciskał szklanymi butelkami, a zielone odłamki rozpryskiwały się wszędzie. Nie wiedziałam, czy powinnam się odezwać, więc stałam w milczeniu. W końcu to z mojej winy to robił. Nie mogłam jednak patrzeć na jego poranione knykcie. Musieli sobie z Ezrą mocno przyłożyć.
Było ciemno, więc mnie nie wdział. Usłyszał jednak szmer, kiedy chciałam poprawić w rękach jego kurtkę. Wtedy się odwrócił.
— Co tu robisz? Ezra gorzej dostał, powinnaś się nim zaopiekować.
— Ezra nie potrzebuje mojej opieki. — podeszłam do niego i wyciągnęłam w jego stronę kurtkę. Milczał i stał w bezruchu, aż w końcu ją zabrał i ubrał. Trochę mi wtedy ulżyło. — Poza tym, wszyscy się o ciebie martwią.
— Czyżby? Ty też? — w jego głosie słychać było kpinę.
— Okay, zasłużyłam na to — uniosłam dłonie w geście obronnym. — Tak, ja też.
Kurtka Leytona nie była zbyt wygodna, ale nie miałam prawa narzekać w tej sytuacji. Nie wiedziałam, co jeszcze mogę powiedzieć, więc stałam w ciszy, bawiąc się ściągaczem w rękawie.
— Czemu? — doskonale wiedziałam, o co pyta.
— Chciałam zrobić coś głupiego, żeby skupić się na tym, co ja zrobiłam źle.
— Musiał to być Ezra?
— Pocałowanie akurat jego było najgłupszą opcją, jaka wtedy nasunęła mi się na myśl. Poza tym dobrze wiesz, że kiedy jestem pijana, wiele mi nie trzeba, aby robić takie idiotyczne rzeczy. — sprostowałam.
Gdyby nie Kai swego czasu, poszłabym w ślinę z Brysonem.
Westchnął długo i na mnie spojrzał, od stóp po sam czubek głowy.
— Czy to są spodnie od piżamy? I kurtka Leytona?
— Przyszłam do was w samej bluzie. I tak, mam na sobie piżamę. Przeczytałam twój list, w innym wypadku nie byłoby mnie tutaj. — podrapałam się w czubek głowy. — Nie musieliście się tak obijać.
— Widziałem, jak się całujecie. Jak miałem mu nie przywalić? — rozłożył ręce. Nie odpowiedziałam. To była moja wina.
— Przepraszam. — wydusiłam w końcu z czeluści mojej pokory.
— Jesteśmy teraz kwita.
— Nie. Nie jesteśmy kwita. To, co zrobiłam, było dużo gorsze. — potrząsnęłam głową.
— Czujesz coś do niego?
— Zwariowałeś? — skrzywiłam się. Nigdy w życiu nie poczułabym nic do Ezry. Może w świecie, w którym nie byłoby Kai'a. Ale i wtedy byłyby na to marne szanse.
Pomacałam się po ciele. Cholera, nie zabrałam telefonu z domu. Moi rodzice musieli dostawać właśnie zawału. Liczyłam na to, że Jasemine im wyjaśniła, co się ze mną stało.
Spojrzałam na roztrzaskane szkło i chociaż niewiele widziałam, zaczęłam je zgarniać w kupkę butem. Chociaż tyle mogłam zrobić.
— Zostaw, posprzątam to rano. — pociągnął mnie za rękaw. Skinęłam głową i skierowałam się w stronę okna, przez które się wchodziło. Kai jednak nie puszczał rękawa kurtki. Odwróciłam się do niego i widziałam tylko, jak jego niebieskie oczy lśnią w ciemności.
Podszedł do mnie powoli, ostrożnie. Położył dłoń z tyłu mojej głowy i przyciągnął do siebie. Objęłam go w pasie i pozwoliłam się przytulić. Czułam, jak schodzi z niego napięcie. I jak schodzi ono ze mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro