35. Do nikogo
Po wydarzeniach z święta dziękczynienia byłam naprawdę roztrzęsiona i rozwalona. Nie potrafiłam określić uczuć, jakiś we mnie były, ale na pewno przeważała wściekłość. I zawód. I cholerny żal.
List przekazałam Leytonowi, to była najbezpieczniejsza opcja. Nie miałam na tyle tupetu, aby wręczyć go Kai'owi osobiście. W dodatku unikałam go, ale tym razem się z tym nie kryłam. Po prostu nie chciałam go widzieć. Albo chciałam.
Nie wiem, faktycznie byłam popieprzona. Być może Bryson miał rację.
— A przeczytał ten list?
Zapytała mnie Mallory po tym, jak opowiedziałam jej całą historię. Byłyśmy w szkole i właśnie wyciągałam rzeczy z szafki. Wzruszyłam ramionami.
— Nie mam pojęcia, Leyton powiedział, że tak. Nie obchodzi mnie to.
— Callie — Mal spojrzała na mnie z politowaniem. — Dobrze wiem, że cię to obchodzi.
Skierowałyśmy się obie na następną lekcję. To, że Kai był rok wyżej, było w tym momencie błogosławieństwem. Nie musiałam się martwić, że się na niego natknę.
— Ezra to też wie, który moment wybrać na takie wyznania. — słowa mojej przyjaciółki lekko mnie otrzeźwiły. O tym nie pomyślałam wcześniej. Faktycznie, Ezra miał w tym swój zysk.
Postanowiłam jednak się tym nie przejmować i całą uwagę skupić tylko na jednym chłopaku o nazwisku Mandeville.
Był to rzecz jasna Leyton. Jedyny i niezawodny. Nie zrobił mi nic złego, był pomocny i zabawny. Był z niego świetny przyjaciel.
— Szkoda, że skreślasz go po jednym, głupim błędzie.
— On nie był głupi, Mal. Zrobił to perfidnie, z pełną świadomością. Może jest to jeden błąd, ale strasznie dużo waży. — mówiąc to, napotkałam z końca korytarza spojrzenie Kai'a.
I po raz pierwszy miałam to gdzieś.
* * *
Rozładowywałam towar w CheMistery, bo pomagało mi to uporządkować myśli. Mama była w szoku, że wyszłam z tą inicjatywą sama, ale nie narzekała. Nie przeszkadzał mi nawet fakt, że Ezra też się tutaj krzątał z cięższymi produktami.
Kto by pomyślał, że sklep z chemią może tak zjednoczyć ludzi i wyciszyć umysł.
Chociaż ostatni człowiek, który wpadł na pomysł zamykania ludzi w jednym pomieszczeniu z chemią nie skończył dobrze, więc może nie powinnam myśleć w ten sposób.
— To ostatnia — powiedział Ezra i położył paczkę na stole. — Chyba płyny do płukania. — ściągnął rękawiczki i oparł się o krzesło obok niego.
— Pewnie tak. — ułożyłam ostatnie odświeżacze powietrza i spojrzałam na półkę z płynami. Była cała zapełniona. Otworzyłam karton, żeby upewnić się, że mamy rację. — Yup, ale trzeba to dać na zaplecze. Na ten moment jest full.
— Dobrze, szefowo. — Ezra wziął karton tak, jakby nic nie ważył i zaniósł na zaplecze. Kiedy wrócił, spojrzał na mnie zmartwiony. — Wybierasz się na imprezę do Czerwonego Klonu w piątek?
— Oczywiście, będę się mogła nabijać z Hezekiaha, że nie może tam być.
Ezra się zaśmiał i podrapał w nos.
— To dobrze, przyda ci się chwila odmóżdżenia.
— Sprytnie wykorzystujesz sytuację.
— To pochwała czy obelga?
— Jesteś inteligentny, rozgryziesz to. — mrugnęłam do niego, a później pożegnałam i i wyszłam z CheMistery.
Stwierdziłam, że na zły humor dobry będzie pączek Jane, więc po niego poszłam. Zaraz po tym, jak się w niego wgryzłam, spojrzałam w niebo i westchnęłam.
— Muszę ci opowiedzieć historię o dwóch idiotach. — szepnęłam i skierowałam się w stronę rzeki, żeby pogadać z przyjaciółką.
Rozmowa była bezpieczniejsza, niż listy. Miałam pewność, że tylko Jane mnie słyszy. Chociaż był już początek grudnia i pogoda nie dopisywała, nie poddałam się. Dzielnie spędziłam godzinę przy rzecze, a później wróciłam do domu.
Starałam się nie patrzeć na dom Mandeville'ów, ale człowiek jest istotą słabą i kruchą. Pożałowałam tego w momencie, w którym drzwi się otworzyły i wyszedł z nich Malachi.
Stał tam chwilę, ja też stanęłam w miejscu, jakby mnie sparaliżowało. Kiedy jednak zobaczyłam, że chce do mnie podejść, odzyskałam siły i weszłam na naszą posesję, a później do domu. Kiedy zamknęłam za sobą drzwi, zamknęłam oczy i oparłam się o nie.
To było prawie tak samo, jak z Brysonem. Mimo tego, co mi zrobił, miałam do niego słabość. Tak jak miałam słabość do Kai'a. Nie mogłam jednak stawiać na równi ich win. Absolutnie, przecież Kai nigdy nie był moim chłopakiem. Nie łączyło mnie z nim to, co z Brysonem.
Czemu więc bolało tak samo?
— Calliope, zgadnij kto wraca do szkoły po nowym roku. — Hezekiah uśmiechnął się szeroko, więc też to zrobiłam.
— Nie wiem, mój wkurzający brat?
— Daj spokój, pewnie za mną płaczesz w szkole. — objął mnie ramieniem i poprowadził w stronę kuchni. — Callum tak powiedział.
— Pff. To Callum za tobą płacze. A nie, czekaj. Jest zbyt zajęty Brooke. — odgryzłam się. — A tak serio, to fajnie. Cieszę się.
Wtuliłam głowę w jego pierś, a on uniósł brew. Nie pytał jednak, ani nie skomentował. Przytulił mnie mocniej, a ja właśnie tego potrzebowałam.
Ojciec spojrzał na nas dziwnie, ale też nic nie powiedział. Pewnie myślał, że znów się wygłupiamy. To był jednak jeden z tych momentów, w którym Hezi stanowił dla mnie wsparcie na poważnie.
Nikt w życiu nie irytował mnie tak bardzo, jak mój brat, ale był najlepszym bratem na świecie.
Życzę wszystkim takich braci.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro