Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

32. Do Kai'a

Słowa Kai'a nieco mnie speszyły. Nieco, bo to nie była prawda i miałam zamiar mu o tym powiedzieć. Bałam się tylko tego, jak zareaguje.

— Tak ci się tylko wydaje. Gapię się wtedy, kiedy nie widzisz. To chyba oczywiste?

– Okay. — uśmiechnął się dziwnie, tajemniczo. I zajął ciastem. Czy on naprawdę to zrobił?

Musiałam sobie zrobić rachunek sumienia. Czy Kai mi się podobał wizulanie? Rany, której dziewczynie się nie podobał. Czy podobał mi się jego charakter? Bardzo. Oznaczało to, że Malachi ogólnie mi się podobał.

Tylko czego ja się tak strasznie bałam? Chciałam jednocześnie w to pójść i zatrzymać. To nie Bryson był powodem, więc co?

Pękała mi od tego głowa i nie mogłam się skupić na rozmowie. Odpowiadałam z opóźnieniem i cała zamyślona wracałam do domu. Może ja faktycznie byłam popieprzona. Może na tyle niestabilna, że powinnam mu dać spokój?

Co zrobiłaby Jane?

— Ziemia do Callie — pstryknął mi przed oczami. — Co się dzieje?

Zamiast odpowiedzieć, objęłam go w pasie.

— Przepraszam. — tylko tyle byłam w stanie z siebie wydusić, a potem uciekłam.

Jak zwykle.



* * *



Święto dziękczynienia wypadało już za chwilę. W zasadzie dzisiaj był ostatni dzień szkoły przed tą krótką przerwą. Skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie mogę się doczekać. Tak naprawdę miałam ochotę zasnąć na ten czas.

Po pierwsze, zachowywałam się jak idiotka jeżeli chodzi o Kai'a, a on nie wracał do tematu. Chociaż tak naprawdę nie miał pojęcia, za co go przeprosiłam i czemu go od wtedy unikam.

Po drugie, jakoś nie bardzo widziałam spędzenie wieczora z Ezrą.

No i brakowało mi Heziego w szkole.

Zamknęłam szafkę po raz ostatni tego dnia z zadowoleniem, że nikt nie zadał nam żadnej pracy do zrobienia. I tuż po jej zamknięciu ujrzałam twarz Nelsona.

Kompletnie o nim zapomniałam, ale musiał dać o sobie znać. Nie byłby sobą.

— Słodka Callie. Mam nadzieję, że będziesz wdzięczna w święto za to, że dałem ci spokój. Kiedy wrócimy do szkoły, twojego braciszka nadal tutaj nie będzie. — uśmiechnął się jak rekin i odszedł.

Jeżeli to była groźba, nie byłam jej w stanie wziąć na poważnie.

— Czego chciał? — zagadnęła Mallory. Ucieszył mnie jej widok.

— Powiedział, że mam być wdzięczna za to, że dał mi spokój.

— Żałosny typ. Oby nic mu do głowy nie strzeliło. — ujęła mnie pod ramię. — Nie mogę się doczekać, aż zjemy razem indyka. To będzie miłe święto dziękczynienia.

— Powiedzmy. — westchnęłam. Ezra pomachał do nas na parkingu dając znać, że nas podwiezie. Średnio miałam ma to ochotę, ale Mallory i Leyton byli ważniejsi, niż moje widzimisie.

Usiadłam z tyłu z Mal, Leyton razem z nami. Starałam się nie patrzeć w lusterko, ale nie potrafiłam. Kai też patrzył.

— Muszę wam coś powiedzieć — zaczął poważnie Leyton, więc wszyscy się skupiliśmy. No, a przynajmniej udawaliśmy. — Tylko najpierw mi powiedzcie, że nie piliście dzisiaj gorącej czekolady na stołówce.

— Chciałeś chyba powiedzieć czekoladowej wody, ale co z nią? — poprawiła go Mallory.

Leyton jęknął długo i zrobił zbolałą minę.

— Wymieszałem ją do żartów z wodą. Ale z wodą z wiadra woźnego.

Momentalnie wzięło mnie na wymioty. Jak dobrze, że tego nie piłam. Ezra pokręcił głową, nie komentując tego, a Kai długo westchnął. Mallory skrzywiła się tak bardzo, że zaczęłam się martwić, że padła tego ofiarą, ale tak nie było.

— Biedny Callum.

Jej słowa sprawiły, że poczułam duże współczucie do naszego nieświadomego przyjaciela.

Kiedy odstawiliśmy Mallory, musieliśmy zrobić nawrotkę do naszych domów, a bez niej w tym samochodzie zrobiło się naprawdę dziwnie. Nawet głupkotowata mina Leytona mnie nie rozluźniała.

I dlaczego ciągle gapiła się na Kai'a w lusterku? To musiało być dla niego męczące. Albo zabawne, stwierdzając po tym, jak się uśmiechnął i odwrócił wzrok.

— Do zobaczenia na Święcie Dziękczynienia! — zawołał radośnie Ezra, kiedy wysiedliśmy. Uśmiechnęłam się z grzeczności.

— Bardziej czekam na Black Friday. — odparłam, na co Kai się zaśmiał, Ezra wywrócił oczami, a Leyton ze mną zgodził.

No co? Przecież to był idealny moment, żeby po taniości kupić prezenty na Boże Narodzenie. A z uwagi na to, że doszło mi kilka osób do obdarowania, tym bardziej cieszył mnie ten dzień.

Po wejściu do domu od razu skierowałam się do pokoju Heziego, po drodze zgarniając lasagne, która była ciepła, chociaż rodziców nie było. Hezekiah oglądał jakiś serial, a kiedy mnie zobaczył, szeroko się uśmiechnął.

— Jedzonko!

— Chryste, przecież potrafisz zejść na dół, czemu głodujesz?

— Robię miejsce na jutro. Swoją drogą, co powinienem założyć? Koszulę i kremowy sweter, czy samą koszulę w ciemnym kolorze?

Zrobiłam wielkie oczy. Od kiedy mój brat pytał mnie o porady modowe?

— Czy to ważne? I tak będziesz wyglądał dobrze. Jeżeli pytasz o to, co bardziej spodoba się Mallory, to sama koszula.

— Nie o to chodzi.

— Jasne.

Wyszczerzyłam się, posłałam mu całusa i poszłam do swojego pokoju. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie spojrzeć, kiedy zauważyłam, że mój sąsiad wychodzi z domu, żeby pobiegać.

Biegał nawet w taką pogodę, niesamowite.

I cholera, zostałam przyłapana, bo spojrzał prosto na moje okno. Szybko się schowałam, ale wiedziałam, że widział. Jaka ulga, że nie miał tego jak skomentować.


* * *


Drogi Kai'u,

Zachowuję się jak kreytynka, ale to dlatego, że chyba... Borze zielony, Zeusie, Ateno. Nie przyznam się.

* * *

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro