31. Do Hezi'ego
Ho, ho, ho!
Witam się z Wami po bardzo długiej przerwie, która wynikła sama nie wiem, z czego - nigdy na tak długo nie zniknęłam, za co przepraszam.
Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze pamięta o mnie i moich tworach
Wracam z regularnością! Rozdział wleciał dzisjaj, żeby wigilia była lepsiejsza
Wesołych świąt, kochani!
Następny rozdział w Sobotę c:
—————
Nie wiem, co mi strzeliło do głowy, proponując wyjście we dwoje Kai'owi. A może jednak wiem? To zapewne były kości mojego brata i jego uśmiech. Był idiotą, nie czuł bólu, albo do reszty mu odbiło z szoku.
Nie uśmiechał się za to jak głupek, kiedy usłyszał, że spędzi w domu kilka tygodni. Cóż, operacja przebiegła gładko, ale powikłania po niej niosły za sobą piękną ortezę na udzie i podudziu. Sztywna noga bez żadnego ruchu – Hezekiah nie był typem osoby, którą ta wizja uszczęśliwiła.
Po pierwsze nie mógł spotykać się z ludźmi, ale to nie szkodziło, odwiedzali go codziennie. Po drugie, nie mógł chodzić na imprezy. Po trzecie, nie mógł grać w koszykówkę i musiało minąć bardzo wiele miesięcy, zanim znów zacznie. Oznaczało to, że nigdy nie będzie tak sprawny i dobry, jak był. Koszykówka nie była jego celem w życiu, ale widziałam, że jest mu smutno.
Drogi Hezi,
Współczuję w cholerę, Twoja siska zawsze z Tobą. Obyś szybko odzyskał siły i wrócił do szkoły.
Bez Ciebie jest nudno i mniej bezpiecznie.
— Dostawa chińszczyzny, nikomu nie chciało się nic gotować, a rodziców nie ma — powiedziałam, wchodząc do jego pokoju.
— Kocham cię.
— Wiem — usiadłam na łóżko, a on zajął się jedzeniem. — Ezra przyniesie ci notatki wieczorem. Dotrzymałabym ci towarzystwa, ale Mallory zaraz będzie.
— Możecie dotrzymać mi towarzystwa obie. Jest jedyną osobą, która nie widziała mnie od wypadku i szczerze mówiąc, trochę boli. — położył dłoń na lewej piersi.
— To moja przyjaciółka, nie twoja. Dlaczego miałaby cię odwiedzać sam na sam? — wyszczerzyłam się. — Poza tym, zobaczycie się na święcie dziękczynienia.
— Fakt. Zostało kilka dni... — posmutniał. — Mal przychodzi, bo...?
— Bo spotykam się dzisiaj z Kai'em i nie mam na to psychy — wypaliłam. Roześmiał się.
— Mówiłaś, że to nie jest randka.
— To co to jest? Dosłownie powiedziałam mu, że chcę się z nim zobaczyć sam na sam... — ukryłam twarz w dłoniach.
— To nie tak, że już widywałaś się z nim sam na sam. — do pokoju weszła Mallory. — Od kiedy praktykujecie zostawianie kluczy pod doniczką?
— Odkąd Hez zaczął zapraszać dziewczyny na noc.
— Nie oceniam.
— To nie jest prawda — spiorunował mnie. Czemu nie chciał się przyznać?
— Nie? To czemu rodzice o tym nie wiedzą?
— Okay, mało mnie interesuje, z kim Hezekiah sypia; wróćmy do tematu. Callie, Kai nie jest upośledzony. Wie dobrze, że zaproponowałaś mu to kompletnie z czapy i że nie ma to charakteru randki. — podeszła do nas i uśmiechnęła się do mnie.
— Skąd może wiedzieć?
— Przekładałaś to wyjście od meczu. Minęły dwa tygodnie. Domyślił się, jestem pewien. — wtrącił mój brat.
— Powiedział ci to?
— Nie rozmawialiśmy o tym. Zapytałem w żartach, czemu nie przyszedł po moje błogosławieństwo, na co Kai, że do tego spotkania raczej nie dojdzie, więc nie mam się czym martwić.
— A martwiłbyś się, gdybym... gdybyśmy...
— Boże, Callie — odłożył jedzenie. — Nie jestem tego typu bratem, co ci się w związki wpieprza. Zresztą, czy negowałem twoje okropne wybory wcześniej?
— Ale Bryson nie był twoim kumplem, a Malachi jest.
— Jezu Chryste, Mal?
— Nie lubię, jak szukasz we mnie bohaterki, ale tym razem ci pomogę — westchnęła. Poprawiła okulary i spojrzała na mnie. — Wyobraź sobie, że ja i Hezekiah zaczynamy się spotykać. Miałabyś z tym problem?
— Oczywiście, że nie. Jakby wam nie wyszło, to wiem, że i tak byłoby normalnie — wzruszyłam ramionami. — Czekaj, czy wy chcecie się spotykać, ale boicie się mojej reakcji?
— Co? Nie! — Mal zaczęła się śmiać. Hez za to lekko się speszył. — To hipotetyczna sytuacja.
— Czy ja wiem... — zagryzłam wargi. Hezekiah chciał mnie chyba zamordować.
— Wiem, że dla ciebie to świetny scenariusz, ale nawet nie jestem w jego typie, nie? — przeniosła wzrok na niego. Otworzył usta, ale nic nie powiedział. — Widzisz.
— Nie widzicie się za pół godziny? Może powinnaś się zacząć szykować. — odchrząknął.
— A co jest nie tak z moim strojem? — spojrzałam po sobie. Jasne jeansy i czarny golf.
— Jest z nim wszystko w porządku, skoro to nie jest randka. — zgromiła go wzrokiem. Hezekiah wywrócił oczami, a później opadłam na jego nogi. Kompletnie zapominając, że nie powinnam.
* * *
Drogi Hezekiahu,
Kocham Cię całym sercem, ale jesteś kretynem. Pozwalasz Mallory myśleć, że nie mogłaby ci się podobać. A wiesz co? Pasujecie do siebie. Tylko ona potrafi utemperować ten twój głupi uśmieszek i charakter małpy.
Twoja ukochana siostra!
* * *
Naciągnęłam rękawy kurtki i swetra i zeszłam z werandy. Mallory wyszła chwilę przede mną, więc trochę szkoda było mi Heziego, ale niedługo miała wrócić mama. Kai opierał się o samochód i bawił kluczykam. Wyglądając przy tym oczywiście cholernie dobrze.
Czy każdy chłopak na świecie miał dar do wyglądania jak grecki bóg, nawet jeżeli wiatr rozwieje mu włosy? Bo dziewczyny zdecydowanie nie mogły się tym pochwalić.
— Wiem, że chciałaś dojść tam spacerem, ale widząc te pogodę... Nie chcę, żebyś się przeziębiła. — otworzył mi drzwi.
No tak. Oczywiście. Zacznijmy od troski o mnie. To nie jest randka, ani trochę.
— Nie ubolewam nad tym faktem. — uśmiechnął się, a później zajął miejsce kierowcy.
— Wiem też, że zmuszasz się do tego i wiedz, że nie musimy tego robić, jeśli nie chcesz.
Jego słowa spowodowały, że wstrzymałam powietrze. Aż tak było to widać? Byłam w strasznym kotle myśli, bo z jednej strony obawiałam się tego wypadu, z drugiej chciałam spędzić czas z Kai'em. Lubiłam go, bardzo go lubiłam. Chyba bardziej, niż powinnam...
Tylko dlaczego tak bardzo to analizowałam? Dlaczego po prostu nie płynęłam z prądem?
Callie, jesteś popieprzona.
— Nieprawda. Nie o to chodzi. Jedźmy.
Malachi spojrzał na mnie sceptycznie, ale się nie odezwał. Zamiast tego, skinął głową i ruszył w drogę, przerywając ciszę jego playlistą.
Wiedziałam, że jest jego, bo skrupulatnie śledziłam relacje Kai'a na Instagramie i profil na Spotify... czy to już podchodziło pod stalking? Po prostu byłam ciekawa. Ten człowiek wzbudzała we mnie niesamowite pokłady czegoś intrygującego. Chciałam widzieć więcej, odkrywać.
Do Mindy's dojechaliśmy szybko. Zielony napis odstraszał swoim wyglądem, bo schodziła z niego farba, ale za to w oknach wisiały już świąteczne ozdoby. Kai otworzył mi drzwi i przekroczyłam próg lokalu z nostalgią. Dawniej wbiegałam tutaj z Jane roześmiana od ucha do ucha. Dzisiaj zabierałam kogoś do tego wspomnienia.
Nic się nie zmieniło. Tylko na twarzy Charlotte, która była właścicielką, pojawiło się kilka zmarszczek. Uśmiechnęła się do mnie, jak tylko skrzyżowałam z nią spojrzenie. Zdjęła okulary i przywołała mnie do lady ozdobionej odbiciami dłoni gości. Tylko dwa z ośmiu stolików były zajęte. Układ masy roślin doniczkowych trochę został zmieniony, a poduszki na krzesłach wymienione na nowsze. Menu za głową Charlotte wypisane było białą i różową kredą. Czułam już zapach cynamonu.
— Callie, jak dobrze cię tutaj widzieć! — zauważyłam, że jej wzrok ucieka do Kai'a. Patrzyła tak, jakby go znała. Z drugiej strony, kto w Fallen Grove nie znał Mandeville'ów?
— Dobrze tutaj wrócić...
— Mam nadzieję, że przyprowadziłaś Kai'a na zimową herbatę. — mrugnęła do nas i już ruszyła, aby zacząć je robić.
— Dokładnie tak! — przysunęłam się do niego. — Znacie się?
— Mama szyła nowe fartuchy. — wyjaśnił, ale czułam, że kryła się za tym dłuższa historia. Odczekaliśmy chwilę i zabraliśmy herbaty, a później zajęliśmy stolik. Ten sam, który zajmowałam z Jane. Był z niego widok na ulicę, ale mało kto zwracał uwagę na okno. Pewnie dlatego, że było zastawione kwiatami.
Otuliłam szklankę swoimi dłońmi, żeby je rozgrzać i zaciągnęłam się zapachem tej cudownej mieszanki. Anyż, goździki, cynamon, sok malinowy, żurawina... to był dla mnie smak mroźnych dni. Z tych radosnych lat.
— Jasemine uszyła fartuchy, a ty co zrobiłeś? Nie wierzę, że Charlotte tak po prostu cieszy twój widok.
— Mnie się wydaje, że to twój widok ją cieszy — uniósł brew. — Ale okay, masz mnie. Pomalowałem jej ściany w pokoju.
— Kiedy ty na to miałeś czas? — zapytałam, ale nie oczekiwałam odpowiedzi. Bardziej interesowało mnie coś innego. — I jak?
— Nie będę kłamał, jedna z lepszych, jakie piłem. A ty jak oceniasz smak po latach?
— Tak samo dobra, jak wtedy. — rozmarzyłam się. Brakowało tylko płatków śniegu za oknem.
— A towarzystwo?
— Mogło być gorzej.
Położył dłoń na lewej piersi i zrobił zbolałą minę. Miał na sobie bluzę w kolorze khaki, przez co jego oczy wydawały się jeszcze bardziej niebieskie, niż normalnie. Całkowicie rozumiałam inne dziewczyny, które się nim zachwycały. Nie tylko był przystojny, ale miał piękne połączenie oczu i włosów. Ten kontrast był czymś wyjątkowym. Zwłaszcza dla mnie. Osoby, która nigdy nie spotkała kogoś, kto ma aż tak czarne włosy. Może farbował? Nie, nie pasowało to do niego.
— Nie gap się tak, bo jeszcze pomyślę, że ci się podobam. — szepnął, a ja się zaśmiałam. Najlepsze w tym było to, że nie poczułam się niezręcznie.
— Spokojnie. Często się gapię na ludzi.
— Zauważyłem. Tylko... a zresztą, nieważne. Jak nastrój przed świętem dziękczynienia?
— Tylko co?
— Callie... — spuścił głowę. — Czasami zapominam ugryźć się w język. Naprawdę, to nie jest istotne.
— Malachi — westchnęłam. — Chyba nadszedł czas, żebyś w ogóle przestał się w niego gryźć. Ciężko mi się przyznać, ale lubię, kiedy tego nie robisz.
Otworzył usta zdumiony. Wcale mu się nie dziwiłam. Sama byłam zaskoczona. I nagle zaczęło mi się robić gorąco, kiedy się uśmiechnął. Zrobił to w t e n sposób. Chyba każda dziewczyna wie, o czym mówię. Sposób, który sprawia, że miękną kolana, że płoniesz.
A może to była herbata, która mnie rozgrzała?
— Musicie spróbować. Nowy przepis na szarlotkę, na koszt firmy. — Charlotte wybudziła mnie z transu, stawiając na naszym stole dwie porcje ciasta.
— Tylko nie na mnie. — powiedział, kiedy podziękowaliśmy i Charlotte sobie poszła.
— Proszę?
— Gapisz się na ludzi, tylko nie na mnie.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro