Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

30. Do Brooke

— Wszystko w porządku? — zapytał Hezekiah, kiedy dojechaliśmy pod szkołę. Poza tym, że była paskudna pogoda, martwiłam się jedną rzeczą. Miała na imię Malachi i nie odzywała się do mnie, odkąd ostatni raz się widzieliśmy. Potrząsnęłam głową i westchnęłam.

— Tak.

— Nie wyglądasz, ale nie będę wnikał. — wysiedliśmy. — Przyjdziesz na mecz? Dopingować ukochanego brata?

Wzniosłam oczy ku niebu, z którego chyba miał zacząć padać deszcz. Fallen Grove zawsze przegrywało swoje mecze, dlatego nie graliśmy później z nikim innym. To był pierwszy ważny mecz i doskonale o tym wiedziałam, ale nie miałam ochoty grzać trybun. Odpowiedziałam jednak:

— Oczywiście, wszyscy będziemy.

Nie miałam takiej pewności, ale uśmiech Heziego roztopił mi serce.

W oddali Leyton wskakiwał z deską na murek, żeby przywitać się z Mallory, a pozostali z braci Mandeville zerknęli w naszą stronę. Czy to był dobry moment, żeby porozmawiać z Kai'em? Spociły mi się dłonie z nerwów, ale musiałam wziąć się w garść. Ezra już przerzucał przez ramię torbę, w której pewnie miał rzeczy na trening i mecz.

— Lovett, czekaj — wołanie Brooke mnie zaskoczyło. — No czekaj, Jezu.

— Przecież czekam. — poleciłam bratu, żeby sobie poszedł. Chociaż i tak obserwował mnie czujnym okiem. — O co chodzi?

— Wypadło mi coś dzisiaj i nie mogę zostać na meczu. Chciałam zapytać, czy jesteś w stanie mnie zastąpić? — mrużyła oczy.

— Dlaczego prosisz mnie? Masz wiele innych osób, które mogłyby cię uratować.

— To czyn charytatywny. Są za to punkty, które mogą ci pomóc zniwelować te ujemne za twoje zwiewanie z lekcji.

— Wciąż nie rozumiem, dlaczego chcesz to oddać właśnie mi.

— Byłam dla ciebie okropna, przyznaję. Ja w ogóle jestem okropna, ale polubiłam Calluma. Na serio. Nie musimy się kochać, ale zależy mi na tym, żeby żyć w porządku z jego przyjaciółmi.

— To zaskakująco miłe z twojej strony, ale nie boisz się, co na to Avery? — założyłam ręce na krzyż.

— W porównaniu do Claire mam swój mózg. Nie potrzebuję, żeby ktoś mną kierował, a Avery nie przeżyje za mnie życia. Nie będę z czegoś rezygnowała tylko dlatego, że jej się to nie podoba. A jeśli każe mi wybierać, nie była warta mojego czasu. — uśmiechnęła się. Nawet nie wiedziałam, że ma taki ładny uśmiech, bo zawsze widywałam grymas na jej twarzy.

— Okay, więc co mam w ogóle na tym meczu robić?

— Nic takiego. Wymieniasz wodę, jeżeli się skończy i ręczniki. Za resztę są odpowiedzialne inne osoby.

Skinęłam głową, pożegnałam Brooke i weszłam do szkoły, bo nasza rozmowa najwyraźniej trochę zajęła. Było mi trochę przykro, że nie zdążyłam złapać Kai'a, ale z drugiej strony się cieszyłam. Fajnie było przełamać lody z Brooke. Wiedziałam także, że Callum poczuje się z tym lepiej.

* * *

Odkładałam skrzynkę z wodą, kiedy usłyszałam prychnięcie Avery. Spojrzała na mnie z góry, machnęła pomponem i odeszła. Westchnęłam zirytowana. Niesamowite, że ta dziewczyna nie odzywając się do mnie, wzbudzała we mnie takie pokłady złości.

Chłopcy ćwiczyli przed meczem na boisku i kolejnym irytującym punktem był gapiący się na mnie Bryson. Żeby jakoś poprawić sobie humor, spojrzałam w górę na trybuny i pomachałam przyjaciołom. Uśmiechnęłam się na widok Kai'a, który właśnie do nich dołączył. Nie spodziewałam się jego obecności na meczu.

— Mam nadzieję, że ta woda nie będzie potrzebna cheerleaderką, kiedy przyjdzie przeciwna drużyna.

— Z tobą na boisku? Przecież każda wzdycha do ciebie. — żachnęłam się. Ezra wyraźnie zadowolony się zaśmiał, podrzucając w ręce piłkę.

— Każda?

— Każda cheerleaderka. Może poza ich kapitan. — mimowolnie spojrzałam na Avery, która gapiła się rzecz jasna na Kai'a. Podziękowałam również w duchu trenerowi, bo skutecznie odciągnął ode mnie Ezrę. Pokazałam bratu kciuka w górę i chwilę po tym nasi przeciwnicy weszli na boisko. Dyrektor coś tam powiedział, nikt go nie słuchał oczywiście. Cheerleaderki odwaliły swój pokaz, później rozbrzmiał gwizdek i rozpoczął się mecz. Myślę, że nikt nie spodziewał się wygranej i jak ja moje, wcale nie zanosiło się na zmianę tradycji.

Usiadłam na ławce, nie miałam nic lepszego do roboty, a nie mogłam sobie pójść do Mal. Rozbawił mnie Leyton, który krzyczał na całe gardło hasła motywujące.

— Masz coś z tej fuchy, czy do tego stopnia jesteś znudzona, żeby to robić? — skrzyżowałam spojrzenie z Kai'em. Tak swobodnie zajął miejsce obok mnie i kompletnie nikt nie zwrócił uwagi. No, poza A v e r y.

— Zastępuję Brooke i zgarniam punkty dodatnie.

— Opłaca się — skinął głową. — Wiem, że to nie najlepsze miejsce, żeby o tym rozmawiać, ale uciekłaś mi wtedy i nie miałem szansy ci podziękować. Dziękuję, Callie.

— Nie uciekłam. Było już naprawdę późno, a nie potrafiłam... — wbiłam wzrok w swoje buty. — Nie potrafiłam cię obudzić.

— To miłe z twojej strony. — wyprostowałam się, żeby znów na niego patrzeć.

— Chcesz się odwdzięczyć?

— Miałem taki zamiar, tylko muszę się dowiedzieć, jak.

— Nie trzeba, serio. Zrobiłeś dla mnie już tak wiele, że to był pikuś.

— Nie był, nie dla ciebie. — przygasłam, bo niestety miał rację. — Jest coś, co lubiłaś robić, ale przestałaś po śmierci Jane?

Otworzyłam szeroko oczy. Dlaczego o to zapytał? Nie, lepszym pytaniem było, dlaczego czułam spokój po tym pytaniu. Po raz pierwszy jej imię nie sprawiło, że się rozkleiłam. Zamknęłam oczy i pomyślałam o pączkach. Później o tym, że zbliża się Zima, a kiedy nadchodziła, zawsze rozpoczynałyśmy sezon na herbatę.

— Mindy's. Ten maleńki lokal z okropnymi kanapkami, ale za to najlepszą zimową herbatą, jaką kiedykolwiek piłam. Chodziłam na nią przynajmniej raz w tygodniu i mogłam przecież chodzić z Mallory dalej, ale... chyba nie potrafiłam przez to, że uważałam, że to było coś naszego z Jane i już nie mogę tego robić w ogóle. Wiem, że to głupie.

— To normalny element żałoby — odparł spokojnie. — Dasz się więc zabrać na zimową herbatę?

— Nie chodzę na randki, Kai.

— Aj, nie chodzisz na randki ze m n ą — poprawił mnie prześmiewczo. — I wcale nie powiedziałem, że to będzie spotkanie we dwoje.

Chciałam coś powiedzieć, ale gwizdek kompletnie mnie rozstroił. Jeszcze bardziej rozstroił mnie krzyk, bo należał do Hezekiaha.

Poderwałam się na równe nogi i podeszłam bliżej, chociaż zawodnicy mi zasłaniali.

— Nie patrz, Callie — poprosił Bryson, ale odepchnęłam go barkiem. I trochę pożałowałam, bo zobaczyłam coś, czego nie chciałam. Mianowicie kości mojego brata na wierzchu.

— Słodki losie... — zakręciło mi się w głowie. Tym bardziej, że Hezi się uśmiechał, idiota. Ktoś mnie złapał, to był Malachi. — Pójdę z tobą na tę herbatę.

— Słucham?

— Herbata zimowa. We dwoje.

— Nie przejmuj się, Callie — rzucił wesoło mój brat. — To tylko złamanie rzepki.

Tylko złamanie rzepki?!



Droga Brooke,

Okropnie się cieszę, że dla Calluma się tak starasz. Nie spodziewałam się tego, ale gorąco Wam kibicuję. Zabiję cię jednak za to, że wkopałaś mnie w ten mecz, bo bardzo nie chciałam widzieć złamanej rzepki Heziego. Ty byś się tym fascynowała








_______________________________

Stałam się nieregularne przez pracę, mam nadzieję, że mi wybaczycie  :c

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro