Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

28. Do Calliope

Nie musiałam długo myśleć, dokąd się skieruję. A raczej dokąd pociągnę za sobą Kai'a w stanie upojenia. Musiałam zagryźć zęby, żeby wytrzymać chłód, bo oczywiście mądra ja nie zabrała ze sobą kurtki z Czerwonego Klonu. W zasadzie jedyne, co ze sobą miałam, to mój przybity towarzysz.

Spojrzałam na niego, ale milczał. Od czasu do czasu posyłał mi uśmiechu, ale tylko wtedy, kiedy zauważył, że się gapię.

— Przyprowadziłaś mnie tutaj w celu zamordowania?

— Przyprowadziłam cię tutaj, żebyś przetrzeźwiał. — usiadłam na trawie przed rzeką. — I może zrobi ci się lepiej. Mnie było lepiej, kiedy zabrałeś mnie do swojego miejsca.

Malachi ociężale zajął miejsce obok mnie i rozwiązał sznureczek pod szyją, który trzymał jego pelerynę w garści. Później okrył nią moje ramiona. Byłam mu za to wdzięczna, ale chyba nie musiałam nic mówić. Wiedział to.

— Zaczyna przytłaczać mnie to całe usilne naprawienie relacji ze mną. Nie da się czegoś tak po prostu naprawić po tylu latach. Po tym, jak się kogoś porzuciło. Co on sobie wyobraża? Że wróci, a ja zapomnę o tym, jakim był skurwielem? — otworzyłam usta. — Wybacz, nie powinienem tak przy tobie mówić. — ukrył twarz w dłoniach.

— Jak dla mnie, możesz to powtórzyć jeszcze dziesięć razy, jeżeli tego właśnie potrzebujesz.

— Nie wiem, czego potrzebuję. Nigdy nie widziałem w nim ojca, to Olivier zawsze nim dla mnie był. Odkąd tylko trafiłem do Mandeville'ów. To jeden z tych przypadków, w którym więź krwi nie ma żadnego znaczenia.

Opadła mi w tamtym momencie kurtyna żalu, którą przysłoniła mi oczy sprawa z bratem. Wtedy zrozumiałam jego punkt widzenia i co miał na myśli, mówiąc o Jane. Byłam po prostu na niego zbyt wściekła, żeby postarać się zrozumieć, ale słowa Kai'a całkowicie mi to rozjaśniły. Może dlatego, że nie był z tym związany, ale jego sytuacja wydawała się bliźniacza? Może dlatego tak łatwo było mu postawić się na miejscu Hezekiaha?

Ależ byłam idiotką.

— Jasemine wie?

— Tak. Mówię jej o wszystkim, co się dzieje w związku z tym kretynem. Nie tyle co muszę, ale chcę.

— A Olivier? — pokręcił głową. — Może to coś da. Nie będę proponowała rozmów z Ezrą, bo wiem, jak się sytuacja ma.

— Callie, wiem co mam robić, dziękuję. Po prostu potrzebuję się... pozbierać i...

— Wygadać. — dokończyłam za niego. — To idealne miejsce, żeby to robić. Mówię z doświadczenia. Rzeka cię wysłucha i poniesie dalej. Może nawet zabierze.

— Chyba często to robisz.

— Prawie codziennie. Piszę... — zawahałam się. Czy zdradzanie mojej tajemnicy komuś jeszcze, poza Mal było rozsądne? Chyba nie, a z jakiegoś powodu ufałam mu na tyle, żeby to zrobić. — Piszę listy. Takie, które nigdy do nikogo nie trafią. I... i wrzucam je do wody.

— Co byś napisała teraz? — szepnął. Patrzył przed siebie, w wodę.

— Drogi Hezekiahu, przepraszam za to, że jestem upartym osłem i nie dałam ci pola do wyjaśnień, a sobie przestrzeni do zrozumienia. Ty też jesteś dla mnie najważniejszą osobą w życiu. Twoja wkurzająca siostra. — uśmiechnęłam się. — Drogi Kai'u, nie mam pojęcia, przez co kiedyś przeszedłeś, ale dzisiaj widzę silnego chłopaka, który na dodatek z jakiegoś powodu spędza mi sen z powiek. Jesteś jedną z lepszych osób, które zesłał mi los. Grecka muza poezji.

Zaśmiał się krótko, ja także. Nie wiem, czy rzeczywiście bym tak napisała, ale właśnie to dyktowało mi serce. I udało mi się go rozweselić, a to był taki mój mały cel. Oczy też przestały mu świecić.

— Nie możesz przeze mnie spać?

— Zdarza się. — Kai się uśmiechnął, ale nie odpowiedział. Szczerze mnie to zdziwiło, bo spodziewałam się jakiegoś zaczepnego tekstu, jednakże nie pociągnął tego. Podniosłam się więc i otrzepałam z trawy. — Wracamy? Nie ukrywam, że mi zimno i boję się o swoje rzeczy.

— Wracamy, może gadka będzie się nam lepiej kleić, jeżeli znów się czymś zakropię. — spojrzałam na niego dziwnie. — Chociaż może nie powinienem, skoro po alkoholu puszczają mi hamulce związane z pewnością siebie.

— Nie potrafię przyjąć do wiadomości, że taki chłopak jak ty mógłby mieć problem z pewnością siebie.

— A jednak taki chłopak jak ja został zdradzony — zacisnął usta w wąską kreskę. Przystanęłam w miejscu. — Zdradzani chyba tak mają, nie sądzisz?

— Miałam problem z pewnością siebie, zanim zostałam zdradzona, więc nie potwierdzę twojej teorii. — odwróciłam wzrok. Nie był to mój ulubiony temat.

— Nigdy nie rozumiałam, dlaczego dziewczyny podobne tobie chowają się w cień. Błyskotliwie, zabawne, empatyczne i w dodatku ładne.

— Nie pozwolę się kolejny raz zawstydzać — uniosłam palec w górę. — A z tobą co? Dlaczego będąc takim błyskotliwym, zabawnym, empatycznym i w dodatku cholernie przystojnym chłopakiem, straciłeś pewność siebie przez jedną, głupią pindę?

— Skoro grecka muza mówi o mnie takie rzeczy, to chyba rzeczywiście musi tak być.

Ruszyliśmy dalej uśmiechnięci.

— Grecka muza za to ma w poważaniu zdanie muszkietera.

— A co te słowa znaczą dla Callie, jeżeli wypowiedział je Kai? — wzięłam głęboki oddech.

— Są trochę nierealne. Ciężko mi uwierzyć, że je od ciebie słyszę. To jest jak sen, Kai.

— Tutaj jesteście! Gdzie was wcięło na pół imprezy? Ominęła was drama z udziałem Calluma... — powiedział Leyton, witając nas w progu Czerwonego Klonu. Malachi miał raczej gdzieś dramę po tym, co odpowiedziałam.

— Callie, chodź ze mną, co tu się stało... — Mallory złapała mnie za rękę i odciągnęła. Nadal patrzyłam jednak w niebieskie oczy.


* * *

Mrugałam z większą częstotliwością, niż zazwyczaj, bo nie mogłam uwierzyć w słowa, które przed sekundą usłyszałam. Callum tłumaczył się jak dziecko, które rozbiło ulubiony wazon, ale nie rozumiałam, dlaczego. Cóż, może i powód jego dramy był dla mnie idiotyczne i nie pochwalałam czynu, którego się dopuścił, ale... Nie miałam prawa zakazywać mu czucia tego, co czuł.

A czuł coś do okropnej Brooke.

— I... I po prostu nie mogłem słuchać, jak ten palant ją obraża. No po prostu musiałem mu sprzedać liścia... wybacz, Callie.

— Liścia? Naklepałeś mu, jak Agatha kotletom. — skomentowała Mallory, przez co parsknęłam śmiechem.

— Callum, spokojnie. Nie masz mnie za co przepraszać, ale dla własnego dobra, nie bij się więcej. Strasznie wyglądasz...

— Tamten wygląda gorzej. — spiorunowałam Leytona wzrokiem. — No co? Odprowadzimy cię na chatę z Hezekiahem, nie będziesz się sam włóczył.

— Dzięki.

Hezi uśmiechnął się słabo w moim kierunku, ale nie był to odpowiedni moment na powiedzenie mu, że przepraszam.

— Pójdę z wami. — rzuciła szybko Mall. Mieszkała w tej samej okolicy, co Callum, więc miało to największy sens. Mnie jednak nie podobała się perspektywa powrotu z Ezrą, bo Kai gdzieś zniknął.

— Dobrze. Młody, później prosto do domu.

— Oczywiście, tatooo... — Leyton pokazał bratu język, puścił mi oczko i wyszedł za moim bratem i przyjaciółmi. Z oddali widziałam przejętą Brooke, więc dyskretnie pokazałam jej kciuk w górę, żeby Avery nie zauważyła. Skinęła głową w podzięce. Zebrałam się niezbyt chętnie, próbując znaleźć Kai'a, ale nigdzie go nie było.

— On już chyba wyszedł — powiedział Ezra, widząc moje zaniepokojenie. — W każdym razie nie masz powodów, żeby się o niego martwić.

Tyle, że miałam ich całkiem sporo. No bo co, jeżeli wrócił do randki z butelką i wpadł na jakiś głupi pomysł? Potrząsnęłam głową, odpędzając te myśl.

Dziwnie się szło z Ezrą w kompletnej ciszy. Nie miałam też za bardzo o czym z nim rozmawiać.

— Dobrze się bawiłaś? Aj, po co w ogóle pytam — cmoknął. — Przecież pół czasu zabrał ci Malachi. Przy nim nie da się źle bawić, co?

— O co ci chodzi? Tak cię boli, że dałam ci kosza?

— To decyzja, której będziesz żałowała. Nie masz się jednak czego obawiać, kiedy już to się stanie. Cały czas tutaj będę. — nie było w tym grama złośliwości, co mnie zaskoczyło.

Odpowiedzieć miałam odwagę dopiero w pobliżu naszych domów.

— Dlaczego tak mówisz?

— Złamani chłopcy są fajni, prawda? — uniosłam brew. — Tylko jest z nimi jeden problem. Sami później potrafią kogoś złamać.

— Kai nie jest złamanym chłopcem.

— To dlaczego musiałaś dzisiaj mu pomagać?

— Każdy czasami... zresztą, nie będę ci się tłumaczyła. Zapamiętaj tylko, że żeby ktoś mógł mnie złamać, muszę mu pozwolić na coś więcej, niż przyjaźń. Ani ty, ani Kai nie macie na to szans.

Chyba w tamtym momencie się okłamałam. Nie wiem, ale te słowa poprzyły mi język. Błysk w oczach Ezry i cichy śmiech dodatkowo potęgował obrzydzenie, które do siebie poczułam.






Do Calliope,

Ah Ty hipokrytko.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro