Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

27. Do Hezekiaha

Przez szlaban (który mama chyba nałożyła na mnie do odwołania) kisiłam się w domu już od kilku dni i miałam tego dosyć. Czułam się samotna, brakowało mi rozmów z przyjaciółmi, a przede wszystkim z własnym bratem.

— Ktoś mi może wyjaśnić, co się stało w lodówce? — zapytał ojciec, patrząc na mnie i mamę. Wzruszyłam ramionami, nawet nie wiedziałam, o czym mówi.

— Na mnie nie patrz, zapytaj syna.

— Hezekiah! — zawołał i skrzyżował ręce na piersi. Hezi zszedł dosłownie po chwili, oczywiście nie zwracając na mnie uwagi i rozłożył ręce. — Zaanektowałeś całą lodówkę na swoje napoje? Co się stało z jedzeniem?

— Przeniosłem do turystycznej, i tak było go mniej, a ja potrzebowałem przechować colę w chłodnych warunkach. Żeby dotrwała do jutra. Impreza w Czerwonym klonie, pamiętasz?

— Świetnie. Genialny pomysł. Uderzyłeś się w głowę? — zmarszczył czoło. — Callie, wiedziałaś o tym?

— Mnie w to nie mieszaj.

— Co jest z wami? Od jakiegoś czasu w ogóle nie rozmawiacie, a w zbrodniach zawsze byliście partnerami. Chodzi o to, że Hezekiah wiedział o Jane? O to wam poszło?

Otworzyłam usta zdumiona, a telefon wypadł mi z rąk i upadł na podłogę. Byłam pewna, że moje podejrzenia są błędne, ale ta informacja złamała mi serce. Starałam się nie rozpłakać, starałam się bardzo, ale nie potrafiłam zatrzymać łez.

— Nie, tato. Nie o to. Nie wiedziałam, że Hezekiah wiedział. — Nawet nie zabrałam telefonu, kiedy wstałam i pobiegłam do pokoju. Było mi tak bardzo przykro, że to przede mną ukrywał. Zwłaszcza, że miał do mnie żal o to, że nie wyjaśniłam, co się stało z Ezrą.

To było nie fair.

Trzęsła mi się dłoń, kiedy wyrywałam kartkę z zeszytu i później, kiedy napełniałam tłoczek atramentem. Byłam tak bardzo smutna. Zawiedziona.

Drogi Hezekiahu,

Moje serce w ostatnim czasie zostało złamane zbyt wiele razy. Ty zrobiłeś to po raz kolejny i nie potrafię zrozumieć, dlaczego? To niesprawiedliwe, że karzesz mnie za to, co z Ezrą już wyjaśniliśmy, jednocześnie ukrywając przede mną tyle lat, że wiedziałeś. Myślałam, że jesteśmy drużyną, a ostatnio zaczynamy się rozjeżdżać. Jest mi przykro, że tracę brata.

Nadal kochająca siostra

Starałam się złożyć list równo, jednak mój stan mi na to nie pozwalał. Szlochałam i było mi tak źle, tak bardzo źle.

— Idź sobie! — krzyknęłam rozpaczliwie, kiedy Hezekiah dobijał się do moich drzwi. Wiedziałam, że to on. Zawsze pukał tak samo. Nie chciałam go widzieć.

Chciałam się cofnąć w czasie do tego okropnego dnia i pójść nad rzekę razem z Jane. Chciałam żeby tutaj była, żebyśmy razem odkryły prawdę o nas. Chciałabym, żeby mój brat mi powiedział. Byłoby łatwiej, byłoby lżej, byłoby mi tak strasznie lżej. Gdybym wiedziała od początku.

— Callie! Otwórz, proszę! Wszystko ci wyjaśnię!

— Mam gdzieś twoje wyjaśnienia! Miałeś na nie mnóstwo czasu!

Niewiele myślałam w tamtym momencie. W głębokim poważaniu znalazł się również mój szlaban, bo otworzyłam okno i zeskoczyłam na trawnik. Bolało w cholerę, w końcu były to jakieś cztery metry, ale nic mnie to nie obchodziło. Otrzepałam kolana i dłonie i przeskoczyłam przez płot za domem, ściskając w rękach list. Łzy utrudniały mi pole widzenie, ale znałam drogę na pamięć.

Byłam jak zombie, idąc przed siebie. Patrzyłam w dół, nie podnosiłam głowy. Było mi zimno, kiedy rozszalała wichura. List trafił do rzeki, udało mi się. Emocje jednak nie odeszły, jak to zwykle bywało. Tym razem to nie zadziałało. Tym razem się zwiodłam.

— Callie?! — nie odwróciłam się. — Callie, to ty? — znajoma chuda dłoń spoczęła na moim ramieniu. — Co się stało? Gdzie ty masz buty?! Strasznie wieje, przeziębisz się!

Leyton patrzył na mnie w niezrozumieniu, trzymając swoją deskę. Był taki zmartwiony, pękało mi serce, że musi to oglądać.

— Dzwonię do Heziego.

— Nie. Nie chcę go widzieć, Leyton.

— Dlaczego? — milczałam. — Callie, co się stało? — po tym, jak nie uzyskał odpowiedzi, długo westchnął. Zmrużył oczy nad wyświetlaczem telefonu i próbował złapać zasięg, a kiedy mu się udało, usłyszałam tylko:

— Przyjedź nad rzekę, to pilne.

— Kto to był?

— Co się stało? — złapał mnie za ramiona.

— Leyton, kto to był?!

— To Kai, nie Hez! Uspokój się, Callie i powiedz mi, co się stało, do cholery.

— On wiedział. Przez cały czas wiedział. Wiedział, że Jane była naszą siostrą. Rozumiesz? Okłamywał mnie, on... — Leyton objął mnie czule i mocno przytulił. Nawet nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tego potrzebowałam.

Dlaczego tak bardzo upierałam się przy tym, że musiałam zostawać z problemami sama? Dlaczego nigdy nie szukałam pomocy. Dlaczego byłam taka popieprzona...

— Co się tutaj dzieje? Nieważne, wsiadajcie do samochodu, zaraz urwie nam głowy. — Kai nie brzmiał na zdenerwowanego, ale zadowolony również nie był. Skuliłam nogi na tylnym siedzeniu i zaczęłam się gapić na swoje stopy. W skarpetkach miałam dziury, nic dziwnego. W końcu przeszłam w nich niezły kawałek. Malachi stukał palcami w kierownicę, aż w końcu ruszył, w ogóle się nie odzywając. Nikt nic nie mówił, dopóki nie znaleźliśmy pod naszymi domami.

— Ty zostajesz, Callie — powiedział Leyton, odpinając pas. — Potrzebujesz rozmowy.

Wiedziałam, że ma rację, ale nie potrafiłam tego przyznać. Rzucił mi tylko ostatnie spojrzenie, zanim wysiadł. Kai również to zrobił, aby zmienić miejsce i znaleźć się obok mnie.

— Uciekłaś oknem.

— Pytasz, czy twierdzisz?

— Po co ten agresywny ton? Nie jestem twoim wrogiem, Calliope.

— Terapeutą też nie. Chyba, że o czymś nie wiem.

— Wiesz, mnie mur zbudowany na fundamencie ironii i sarkazmu nie odstrasza, całkiem nieźle się wspinam, także marne próby pozbycia się mnie. Boże, nie wiem, co mam zrobić, żebyś uwierzyła, że nie jesteś sama. Że świat się nie skończy, jeżeli podzielisz się z kimś cierpieniem.

Podrapałam się w nadgarstek. Było mi głupio, nie wiedziałam, jak się zachować.

— Czuję, jakbym każdego dnia umierała od środka. Co chwilę coś przyspiesza ten proces, zaczynam się gubić jeszcze bardziej, niż wcześniej. Kilka godzin wcześniej okazało się, że osoba, która prowadziła mnie za rękę w tej rodzinnej tragedii, w drugiej trzymała nóż, który wbito mi w plecy. Hezekiah od początku znał prawdę. Od początku wiedział, że opłakuję siostrę. Milczał tyle lat i milczał po tym, jak się dowiedziałam. Miałam przeczucie, że tak jest, zbyt swobodnie się zachowywał, ale... wierzyłam, że nigdy by mi tego nie zrobił.

— Może miał powód. — spojrzałam na niego zaskoczona. Bronił go? — Może się bał, że będzie to dla ciebie zbyt ciężkie. A kiedy prawda wyszła na jaw, było mu wstyd, że wiedział. Nie twierdzę, że zrobił dobrze, ale chciał dobrze. To twój brat, chciał cię chronić. Nie możesz być taka niesprawiedliwa. Nie tylko ty straciłaś siostrę, on również. Nie wiesz, jak bardzo mogło mu to ciążyć przez te lata. Spróbuj go zrozumieć. Wysłuchaj.

— Nie chcę go widzieć.

— Teraz tak myślisz, ale ci przejdzie — na jego usta wpłynął delikatny uśmiech. — I ty też o tym wiesz, tutaj. — palcem dotknął mojej klatki piersiowej.

— Dziękuję.

— Nie masz za co.

— Mam, bo to mój własny las, a potrzebuję ciebie, żebyś wskazywał mi drogę, a kiedy tonę we własnym morzu... jesteś jak latarnia.

Spojrzałam na niego lekko zaniepokojona, bo milczał przez dłuższą chwilę. Nie miałam pojęcia, skąd wzięła się jego reakcja.

– Powiedziałam coś nie tak?

— Nie, nie — rozmasował skroń. — Po prostu... to chyba najpiękniejszy komplement w moim życiu z ust kogoś, kto nie jest moją rodziną. — odetchnęłam z ulgą. — Niemniej jednak myślę, że Mallory też jest taką osobą. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego zapominasz o niej w takich momentach.

Ponieważ ktoś inny przysłania mi wtedy myśli.

Wyrywało mi się z gardła, ale było mi również tak wstyd, że to prawda, że nie potrafiłam się przyznać.

— Dlaczego zapominasz o wszystkich wokół. Albo skupiasz się na tym, że musisz poradzić sobie sama, albo próbujesz stłumić głos, który ciągle woła kogoś, kogo nie chcesz, żeby wołał. — skrzyżowałam z nim spojrzenie. Jakim cudem się domyślił? To było aż tak widać?

— Nie chcę tego — szeptałam. — Nie chcę j e g o. Chcę tego, jak się przy nim czułam. Nie mówię o tym, bo wydaje mi się, że wtedy przestanę. Bywałam szczęśliwsza, niż teraz. Wiedziałam, że będę miała z kim spędzić taką noc, jak ta. Że ramiona, które mnie otulą, dadzą mi poczucie bezpieczeństwa. Mimo wszystkiego, co zrobił. Mimo tego, jaki był.

— A jak się czujesz teraz?

— Poza przygnębieniem czuję spokój. Masz taki wpływ na ludzi, Kai. Uspokajasz. Ale nie jestem jeszcze gotowa, żeby wrócić do domu.

— Mogę tutaj z tobą siedzieć nawet do jutra, Callie.

— Nawet jeśli będę milczeć?

— Nawet jeśli będziesz milczeć.




* * *



Zakładałam złoty kolczyk, patrząc na posępną minę Mallory. Czuła się źle w towarzystwie Hezekiaha, a ja nie mogłam nie podzielać jej stosunku. Mimo tego, że dzieliła nas ściana. Miałam nadzieję, że mój brat już dawno pójdzie do Czerwonego Klonu i będę mogła się w spokoju przygotować. Chociaż mój strój zbyt wiele nie wymagał, ociągałam się.

— Przynajmniej nikt nie powtórzy twojego przebrania. — rzuciła na pocieszenie.

— Martwię się tylko, że tunika z białej zmieni się w czarną w szybkim tempie.

— Powiedz to tym wszystkim osobom, które wybrały strój anioła.

Rzeczywiście, miała rację. Mój miał przynajmniej złote wstawki.

Westchnęłam długo i może zbyt głośno, ale potrzebowałam żywo wyrazić swoje chęci imprezowania. Usta musnęłam błyszczykiem, a później obie wyszłyśmy w szampańskich nastrojach.

Przynajmniej pogoda tego dnia nie zrobiła psikusa w postaci wiatru i ulewy. Uśmiechnęłam się nawet na tę myśl.

— Okay, jest tutaj zdecydowanie za dużo Wednesday — stwierdziła Mal, na co skinęłam głową żeby ją poprzeć. Rozumiem w pełni uwielbienie dla tego serialu, ale przerażała mnie ilość dziewczyn za nią przebranych.

— Cześć! — wydarł nam się do ucha Callum, który mimo wcześniejszych słów, nie przebrał się za wilkołaka.

— Ej! Oszukałeś mnie, a ja specjalnie dla ciebie przebrałam się za Czerwonego kapturka...

— Wjechałyście mi na psychę tym Brysonem, więc wolałem poudawać dzisiaj zombie. Zjeść ci mózg? — Mallory odsunęła jego twarz dłonią, a ja się zaśmiałam. Bryson rzeczywiście jak zwykle wybrał strój wilka, ale jakoś mnie to nie obchodziło. Jakoś nie szukałam go wzrokiem celowo, jakoś...

Zapomniałam o nim?

Podczas słownych potyczek moich przyjaciół, zajęłam się za to szukaniem innych znajomych twarzy. Takich, które chciałam dzisiaj zobaczyć. Malachi stał po drugiej stronie sali i rozmawiał z moim bratem, ale jakby wyczuł, że ich obserwuję. Odwrócił się, złapał rąbek kapelusza i delikatnie pokłonił, na co dygnęłam. Hezekiah niestety musiał to zauważyć, więc natychmiast popędził w moją stronę.

Zrobiłam taktyczną zagrywkę i odwróciłam się na pięcie, prosto w stronę Ezry. Może i nie była to osoba, którą chciałam się ratować, ale lepszy rydz, niż nic.

— To dla mnie? Cudownie. — zabrałam z jego ręki kieliszek z jakimś drinkiem.

— Nie, nie był dla ciebie, ale skoro już sobie go przywłaszczyłaś... to zatrzymaj.

— Czyli topór wojenny zakopujemy na ten wieczór?

— To my prowadzimy jakąś wojnę? — uniósł brew i nachylił się do mnie. Nie potrafiłam odczytać jego intencji i nie bardzo wiedziałam, co zamierza, dlatego zrobiłam krok w tył. — O co, Callie?

— Dobre pytanie, Ezra. O co? — rzuciłam wyzywająco, wyminęłam go i skierowałam się do mniejszej sali, w której można było usiąść. Głównie po to, żeby się z kimś obmacywać, ale potrzebowałam planu na tę noc. Przyszłam bez niego, a nie mogłam przetrwać imprezy nie mając określonego celu. Nie mogłam się również upić, bo nie daj wszystkie bożki, skończyłabym znów z Brysonem.

Tak właściwie, po co ja tam przyszłam?

— Callie, nie chcę się z tobą kłócić, możemy sobie wyjaśnić tę sytuację? — podniosłam wzrok na brata i jęknęłam.

— Idealne miejsce i moment, Hez. Naprawdę.

— Przestań używać ironi i wyjdź ze mną pogadać. — złapał mnie za nadgarstek i pociągnął na zewnątrz. Musiałam odgonić dym ręką, bo przeszliśmy przez grupę palaczy. Prawie zaczęłam się krztusić.

— Słucham?

— Masz prawo się wściekać, oczywiście... ale musisz postarać się mnie zrozumieć. Nie było mi łatwo, Callie. Ani trochę nie było mi łatwo tego ukrywać. Nie chciałem, żebyś jeszcze bardziej nam zniknęła. Mi, Callie. Kiedy Jane umarła, umarła część ciebie. Nigdy nie wróciła. Bałem się, że stracę siostrę.

— Straciłeś siostrę i o tym wiedziałeś.

— Jane nigdy nie była moją siostrą. Nie traktowałem jej tak, jak ty. Więzy krwi nic dla mnie znaczą, ty jesteś moją siostrą. Moją ukochaną, jedyną siostrą i nie mogłem pozwolić na to, żebyś całkowicie utraciła siebie. Może postąpiłem źle, egoistycznie, ale w tamtym momencie byłem takim samym dzieciakiem jak ty i wydawało mi się, że to, co robię... jest słuszne. — ujął moje dłonie.

— Jeżeli chciałeś się zreflektować, dlaczego nie powiedziałeś mi, że wiesz, kiedy prawda wyszła na jaw? Straciłam zaufanie do ciebie, Hez... — uroniłam łzę. — Myślałam... wierzyłam, że nie jestem z tym sama, bo kiedy rozmawialiśmy z rodzicami, zachowywałeś się tak, jakbyś naprawdę przeżył szok. Jak mam ci ufać, skoro wtedy pokazałeś szczyt aktorstwa? Jak mam ci ufać, skoro ponownie dowiaduję się, że jednak cały czas byłam osamotniona? Po wszystkich się tego spodziewałam, po wszystkich, ale nie po tobie...

— Przepraszam. — skrzyżowaliśmy spojrzenie. Nie tylko ja płakałam. — Naprawdę cię przepraszam. Ostatnie czego chciałem, to żebyś przestała mi ufać. Jesteś najważniejszą osobą w moim życiu. Zawsze byłaś i zawsze będziesz. — pocałował mnie w czoło i zostawił. Głupio było mi przyznać, że nie chcę, aby odchodził. Nie potrafiłam przepuścić tych słów przez usta.

Otarłam łzy i w miarę się otrząsnęłam. Musiałam tam wrócić i udawać, że świetnie się bawię.

— Callie?! Za co tyś się przebrała? Za prześcieradło?! — wydarł się Leyton, wymachując szablą. W sumie nawet mnie rozbawił.

— Za Calliope, ciastomózgu — odparł lekko Malachi. — To taka grecka muza, wiesz?

— Czyli się wcale nie przebrałaś?

— Leyton, jesteś uroczy. — poklepałam go po plecach, a ten cały w skowronkach poleciał do baru. — Poza moją matką i Mallory, jesteś pierwszą osobą, której nie muszę tłumaczyć, co mam na sobie.

— Było to dla mnie oczywiste, jak tylko weszłaś. Świetny pomysł, swoją drogą. — oparł się o ścianę. Było głośno, ale nie na tyle, że musieliśmy się wydzierać do siebie. — Rozmawiałaś z Hezekiahem.

— Tak.

— To nie było pytanie. — cmoknął z dezaprobatą. — Trzymaj, tusz ci skala buzię.

Przyjęłam chusteczkę i odwróciłam się plecami do tłumu, żeby nikt nie zaważył. Chociaż pewnie byli już tak opici zakrapianymi sokami, że w życiu nie zauważyliby, że płakałam.

— Nie poszło za dobrze.

— Noo... domyśliłem się. — miałam ochotę sobie przywalić w twarz. Przecież było to widać gołym okiem. — Doceniam jednak, że to powiedziałaś. Normalnie musiałbym się postarać, żeby coś takiego uzyskać. — zauważyłam, że lśnią mu oczy. Nie pasowało mi to do niego. Nie wyczuwałam jednak od niego alkoholu, dlatego postanowiłam zaczekać, aż moje obawy się potwierdzą.

— Staram się jak mogę, być bardziej przyjazna w obyciu. Nie dla wszystkich się tak otwieram.

— Wiem. Aż mi się tutaj lepiej robi na myśl, że jestem taką osobą. — dotknął palcem lewej piersi. Zmarszczyłam czoło.

— Wszystko w porządku, Kai?

— Dlaczego pytasz?

— Jesteś lekko wstawiony i w dodatku ze mną flirtujesz. — założyłam ręce na krzyż.

— Mam rozumieć, że to opcja, na którą mam bana w naszej relacji?

— Losie... Martwię się, to po prostu do ciebie niepodobne.

— Przechodzę malutki kryzys egzystencjalny. Autorem jest mój biologiczny ojciec, nie musisz się martwić, ale dzięki za troskę. — odchrząknął. — I wiesz co, nie miałem ochoty tutaj przychodzić. Liczyłem, że ty się zjawisz, stąd moja obecność. Jeżeli moja szczerość cię przytłacza to powiedz, przestanę. — spojrzał na mnie. Nie mogłam uwierzyć, że znalazłam się w takiej sytuacji z nim.

Proszenie o pomoc Ezry mijało się z celem, Leyton zapewne wiele by nie zdziałał... musiałam działać sama.

— Chodźmy stąd.

— Co? Dokąd chcesz pójść?

— Donikąd.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro