25. Do Mandeville'ów
Analizowałam słowa Kai'a tak konkretnie, że nie odzywałam się przez dobre kilka minut. Nie potrafiłam jednak zrozumieć, co Ezra chciał ugrać okłamywaniem go. Musiałam to wyjaśnić natychmiast, przynajmniej jemu, bo do Ezry najwyraźniej nie docierały moje słowa.
— Ezra to dupek — skwitowałam w końcu, na co Kai zrobił wielkie oczy. — Okłamał cię. Czemu? — rozłożyłam ręce.
— O czym ty mówisz? Rozmawialiście u niego w pokoju, Callie. Widziałem was przecież.
— Owszem, było tak, ale ta rozmowa nie wyglądała tak, jak Ezra ci przedstawił. Zdenerwował mnie i zawiódł. Przyszłam mu powiedzieć, że jeżeli ma wobec mnie jakieś inne intencje, niż przyjaźń, powinien sobie odpuścić. Nie interesuje mnie w ten sposób i nawet mi się nie podoba. O co tutaj chodzi, dlaczego... — rozmasowałam czoło. — Jeszcze zaserwował mi jakiś tekst o tym, że już kilka razy słyszał, że nie jest w czyimś typie.
— To bardzo w stylu Ezry.
Przypomniałam sobie historię, którą opowiedział mi Leyton i wystraszyłam się, że Ezra chce to powtórzyć. Gdyby nie fakt, że obiecałam milczeć, poruszyłabym ten temat z Kai'em.
— Zrobił to celowo, prawda? Widzi, że spędzamy ze sobą sporo czasu i lubię cię bardziej, niż jego. Nie podoba mu się to, więc próbuje uderzyć w ciebie — spróbowałam. — Ile razy już tak było? Robi tak z każdą dziewczyną?
— Callie, to nie tak...
— Nie jesteś gorszy, Malachi. On nie może cię tak traktować. I tak na marginesie, nie dziwię się, że dziewczyny wolą ciebie. — prychnęłam.
— Woah — przełknął ślinę. — Nie robi tak z każdą dziewczyną. Przepraszam, nie wiedziałem, że jest nieszczery. Inaczej by to wyglądało, gdybym trochę pomyślał.
— Musimy to rozwiązać. — zarządziłam.
— Chcesz się skonfrontować w trójkę?
— Nie — cmoknęłam z dezaprobatą. — To nie wystarczy. Zrobimy to przy wszystkich. Nie będzie miał możliwości ucieczki. A miałam go za takiego dobrego gościa. Jestem zdenerwowana, Kai. Nie lubię, kiedy ktoś ingeruje w moje relacje.
— Callie, myślę, że to średnio dojrzałe. Ty taka nie jesteś, ja taki nie jestem.
Zastanowiłam się chwilę.
— Masz rację, przepraszam. Po prostu... za dużo tego wszystkiego, nie potrafię poskładać myśli w całość, Kai. Za dużo.
Zapadła cisza, ale nie była ona niekomfortowa. Bardziej błoga i oczyszczająca, ale było we mnie napięcie, którego nie potrafiłam się pozbyć. Coś chciało się ze mnie wydostać i nie wiedziałam, czym to dokładnie było.
Sięgnęłam do plecaka, żeby wyjąć z niego moje narzędzia. Ledwo zdołałam wyrwać kartkę z zeszytu, a pióro się trzęsło przez moją drżącą dłoń.
Nie mogę teraz oddychać
Smutno nieprzystosowana
Tak wiele gwiazd i dusz
A jednak poczucie że sama
Skulona w nicości
Podważająca istnienie
Cicho krzyczę
Wołam i proszę
Jakże tego stanu nie znoszę
Słońce tu nie dochodzi
A jednak widzę cienie
W Morzu Czerwonym
Jestem słodkowodnym stworzeniem
Nie zdążyłam złożyć kartki, bo Kai wyciągnął dłoń.
— Mogę przeczytać?
— Zapomniałeś, co ci powiedziałam na ognisku? — wyszczerzyłam się. — Nie ma opcji, kochany.
— Więc ty go przeczytaj. — zgromiłam go wzrokiem. — No weź, napisałaś go przy mnie. Chyba mam jakieś małe prawa do niego?
— W życiu tego nie przeczytam. Masz. — oddałam mu kartkę dosyć brutalnie. Zaśmiał się cicho i przeszedł do czytania, a później oblizał usta.
Oddał mi go od razu po skończeniu.
— Myślę, że nie jesteś jedynym stworzeniem w tym morzu.
Uśmiechnęłam się.
* * *
Dzień z Kai'em w bibliotece w ogóle mi się nie ciągnął, więc kiedy weszłam do domu, byłam w dobrym humorze. Szczęśliwie nawet wskoczyłam na schody i nuciłam coś pod nosem, dopóki nie usłyszałam słów mamy.
— Nie tak prędko, Calliope. — odwróciłam się do niej. Miała nieciekawą minę. — Nie było cię w szkole. Myślałaś, że się nie dowiem?
— Oczywiście, że wiedziałam, że zostaniesz poinformowana — westchnęłam i do niej zeszłam. — Po prostu...
— Po prostu, co? Co ty sobie wyobrażasz? Nie możesz opuszczać zajęć tylko dlatego, że... — szukała słów. — Przez tatę, Callie.
— Tutaj nie chodzi o tatę, mamo — broniłam się. — Tutaj chodzi o mnie. Nie miałam siły iść dzisiaj do szkoły. Mam też swoje problemy, przeżyłam traumę i czasami sobie z nią nie radzę.
— Traumę? Macie z Hezekiahem wszystko. Wszystko. Jedzenie, dach nad głową, ciuchy, wszystko! I mówisz mi teraz, że sobie nie radzisz? Marsz do pokoju. Nie możesz opuszczać lekcji bez żadnych konsekwencji. — nawet na mnie nie patrzyła, kiedy palcem wskazywała kierunek.
Nie mogłam pojąć, jakim cudem moja matka mogła być tak zmienną osobą. Czara goryczy się przelała, kiedy zamknęła mnie na klucz.
Warknęłam zirytowana i padłam na łóżko. Na nic innego nie było mnie stać.
Skoro zostałam uwięziona, postanowiłam spożytkować ten czas w jakimś wyższym celu. Odrobiłam wszystkie zadania domowe i napisałam wypracowanie na angielski, chociaż termin oddania wypadał za tydzień. Przynajmniej miałam to z głowy.
Poderwałam się z miejsca, kiedy ktoś szarpnął za klamkę. Byłam pełna nadziei, że mama jednak zmieniła zdanie, ale niestety.
To był tylko mój brat.
— Callie?! Czemu się zamknęłaś?! Masturbujesz się?!
Wywróciłam oczami i zapytałam losu, dlaczego utworzył z plemników coś takiego, jak Hezekiah.
— Zapytaj mamy! — odkrzyknęłam i schowałam wszystkie przedmioty z budynku tortur, co nazywano potocznie szkołą. Hezi wrócił po kilku minutach (z kluczem!) i wszedł jak do siebie.
Zmieniam zdanie, to aż mój brat!
— Dobra, jesteś uziemiona, ale przynajmniej wywalczyłem dla ciebie możliwość poruszania się po całym domu. — rzucił we mnie kluczem, co trochę zabolało, bo dostałam w czoło. — Miałem cię zapytać, czy idziesz ze mną do Calluma, ale ze względu na okoliczności, wszyscy przyjdą tutaj.
— Wszyscy?
— Callum, Mandeville'owie i Mallory. Pogramy w planszówki i ponarzekamy na system edukacji, co ty na to? — wyszczerzył się.
Nie miałam ochoty na coś takiego, ale skoro miała przyjść moja najlepsza przyjaciółka, musiałam się poświęcić. To była też dobra okazja do rozmowy z Kai'em i Ezrą.
* * *
Mal i Leyton rozumiejąc moje dziwaczne znaki, zgodzili się ze mną, że to właśnie my zejdziemy do kuchni, żeby zrobić popcorn i ogarnąć inne przekąski. To wszystko oczywiście przeciągało się w nieskończoność, bo musiałam im powiedzieć, co się wydarzyło.
— Siedziałaś cały dzień z Kai'em?! — wrzasnęła szeptem Mal, jeśli wiecie, o co chodzi.
— To chyba najmniej ważne — zbeształ ją Leyton. — Myślisz, że chce zrobić to, co zrobił poprzednio?
— Tak myślę, ale gdzie tu sens? — rozłożyłam ręce. — Malachi nic do mnie nie czuje, a poza tym, to było chyba oczywiste, że będziemy o tym rozmawiać.
— Nieważne, że nie czuje — zaoponowała Mal. — Ważne, że przeszkadza. Ezra jest świadomy zagrożenia z jego strony, więc próbuje was od siebie odzielić już teraz. Słuchaj, czy Kai'a nie powinno być przy tej rozmowie?
— Absolutnie! Przecież nie spalimy Leytona, że się nam wygadał.
— No ale można to obejść, wiesz. Zasugeruję mu specjalnym spojrzeniem, że może nasz super starszy brat chce powtórki z rozrywki...
Zamilkł, bo ktoś właśnie schodził po schodach.
— Jaja tu wysiadujecie? — zapytał mój brat z pretensją.
— Właśnie idziemy. — odchrząknęłam i zabrałam wszystkie pięć misek popcornu.
Czułam się tak, jakbym coś przeskrobała. Nie lubiłam mieć tajemnic przed Hezekiahem, ale ta konkretna sytuacja tego wymagała.
Nie kontrolowałam też oskarżenia w swoim spojrzeniu, którym ciskałam w Ezrę, ale karcący wzrok Kai'a szybko sprowadził mnie na ziemię.
— Nie znoszę kart — jęknęłam.
— Wiemy! Właśnie dlatego mam dla ciebie robotę. — Hez się uśmiechnął. Wiedziałam doskonale, o co mu chodzi.
Z wydętymi ustami usiadłam obok niego i przykleiłam brodę do jego ramienia.
— Callie ma ci przynieść szczęście? — zapytał Ezra z uśmiechem.
— Ma? Ona to zrobi. — powiedział pewnie i mrugnął do Calluma, który się zaśmiał.
— Kto chce mnie jako podkowę? — zagadnęła Mallory. Również nie przepadała za grą w karty. — Leyton?
— Przyda mi się. Nie mam pojęcia, jak się w to gra.
— Nie możesz — cmoknął z dezaprobatą Ezra. — To kent.
— No to zamiana, Callie. Nie potrafię grać w kenta, sio! — wygoniła mnie z miejsca, ale chciałam jej za to ukręcić łeb. Ostatnie, o czym marzyłam, to gra w karty w tak dziwnej atmosferze.
— Czyli ja jestem z Calummem — zaczął Hezekiah. — Leyton z Ezrą, Callie z Kai'em. Tasuję i zaczynamy, tylko nie oszukiwać. Mam tutaj na plecach radar oszustw.
Chciałam się zaśmiać jak reszta, ale jakoś mi nie wyszło. Cieszyłam się, że nie zostałam sparowana z Ezrą. Patrzenie mu w oczy byłoby katorgą.
Kiedy Hezekiah przetasował karty i podał jedną dalej, czekałam na jakieś pierwsze próby kontaktu ze mną. Nawet nie mieliśmy czasu ustalić znaków, ale co tam. Gra na żywioł jest najlepsza.
— Ugh — mruknęła Mallory. — Callie, pamiętasz Justina?
— Tego z dzianymi rodzicami z waszego koła? — mówiłam do niej, ale patrzyłam w karty.
— Właśnie tego. Napisał do mnie w tym momencie. Spójrz — pokazała mi wyświetlacz.
Wyglądałaś dzisiaj jak cielę, które właśnie przyszło na świat. Słodka.
Wzdrygnęłam się.
— Ohyda.
— Tia.
— Nie potrafię się skupić na rozmawianiu i graniu jednocześnie. — narzekał Leyton.
— Rzeczywiście trudna sztuka — parsknął Callum. — Dlaczego ten gość porównał cię do narodzin krowy?
— Zapytaj Justina.
— Najwyraźniej lubi niekonwencjonalne metody podrywu — stwierdził cicho Hezekiah. Miał dziwną minę. — I cóż, nie działają.
— Może ten nie działa, ale kto wie, jak będzie dalej? — założyła ręce na krzyż.
Hezi rzucił jej zdumione spojrzenie.
— W takim razie szczęścia. Życzę. Z Justinem.
Zacisnęłam wargi, żeby powstrzymać uśmiech. Ezra gwizdnął długo, Leyton zaczął rechotać, Callum również. Mallory otworzyła usta, a Kai patrzył mi prosto w oczy.
I robił to tak intensywnie, że zaczęłam się pocić.
Potem spuścił wzrok, zębami zahaczył dolną wargę i znów spojrzał na mnie.
— Kent! — wyrwałam się. Malachi pokazał karty.
— No wiecie co, nawet piętnaście minut nie minęło! — skarżył się Ezra. — Widocznie jesteś za dobra. — nachylił się do mnie.
— Gram w to pierwszy raz — odparłam. — To zasługa Kai'a.
Nie potrafiłam odczytać wyrazu twarzy Ezry.
Minęło kilka rund, zanim dali sobie z tym spokój, a ja nie chciałam czekać. Potrzebowałam wyjaśnień tu i teraz.
Wstałam więc i w uroczysty sposób przeszłam do działania.
— Chciałabym serdecznie zaprosić dwóch panów Mandeville do pokoju obok, gdzie wspólnie rozwikłamy łączący nas sekret. Malachi, Ezra. — wskazałam dłonią drzwi.
Mój brat i Callum spojrzeli na mnie, jak na wariatkę, ale nic mnie to nie obchodziło. Poza tym wiedziałam, że Mallory zręcznie zmieni temat.
— Mogę się tam wprosić? — zapytał nieśmiało Leyton. — Proszę, Callie.
— No dobra, chodź. — machnęłam ręką i cała nasza czwórka zmieniła lokalizację. — Witam w mojej komnacie, przejdźmy do rzeczy. Nienawidzę niedomówień i półprawd. — klasnęłam w dłonie.
— O co tutaj chodzi? — Ezra był wyraźnie zaskoczony.
— O to, że skłamałeś — westchnęłam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro