Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

22. Do rodziny

Zobaczyłam światła, ale nie wiedziałam, skąd dochodzą. W komplentej ciszy wpatrywałam się w wyryty napis JANE AUDREY FISHER i datę jej narodzin oraz śmierci. Nie miałam już chyba czym płakać, bo łzy wydawały się suche.

Usłyszałam trzaśnięcie drzwiami samochodu, a później czyjeś kroki. Miły i ciepły materiał opadł na moje ramiona i dopiero wtedy przypomniałam sobie, że jestem człowiekiem.

— Callie, chodź do samochodu. — głos Kai'a sprawił, że wyrwałam się z tego letargu.

Przytrzymywał mnie ramieniem, kiedy podnosiłam się z ziemi. Nie puszczał mnie, cały czas dbając, żeby płaszcz ze mnie nie zleciał. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że Kai ma na sobie wyłącznie bluzę. Otworzył mi drzwi i wsadził do jeepa, a później szybko okrążył pojazd i zajął miejsce kierowcy.

W samochodzie było ciepło, Kai o to zadbał, ale i tak podkręcił ogrzewanie jeszcze bardziej. Nie ruszył, tylko westchnął długo.

— Nic ci nie jest? — pokręciłam głową. — Zawiozę cię do domu.

— Jeszcze nie, proszę — szepnęłam żałośnie. — Jak mnie znalazłeś i skąd wiedziałeś?

— Ezra do mnie zadzwonił, że poszłaś do toalety i nie wróciłaś. Szukali cię po balu, ale nie mogli znaleźć, więc wrócili do domu. Wszyscy cię szukają, Callie. Jasemine powiedziała mi, co się stało.

— A ona skąd wiedziała? — oblizałam usta. Czy Amanda naprawdę miała na tyle odwagi, aby im o tym powiedzieć?

— Mama Jane.

Skinęłam głową, tyle mi wystarczyło.

— Wiesz może, jak się czuje Hezekiah?

— Powiedział, że podejrzewał i nie jest zaskoczony, a priorytetem jesteś ty. Dam im znać, że jesteś bezpieczna. Nie wiem, czemu żadne z nich nie pomyślało o cmentarzu, dla mnie to było oczywiste. — pokręcił głową i wyjął telefon, żeby napisać wiadomości. Odłożył go na bok, a dźwięki wyciszył i nie zwracał uwagi na to, że zaczęli do niego wydzwaniać. — Nie wyobrażam sobie, co możesz teraz czuć.

— Sama nie jestem w stanie tego określić — przyznałam. — Nie wiem, Kai. Czuję, że nie mam więcej siły unieść miecza i walczyć. Mam ochotę się poddać.

— Poddać?

— Po co mam się starać w czymkolwiek, skoro życie rozczarowuje mnie na każdym kroku. Nie mam siły się starać o nic, skoro nie ma efektów. Jestem zmęczona, tak bardzo zmęczona.

Kai zwrócił ciało w moją stronę i zabrał moje dłonie, a następnie pozbył się z nich rękawiczek, które zdążyły się podrzeć. Gładził kciukami moją skórę, próbując rozgrzać moje zmarznięte palce.

— Zdaję sobie sprawę z tego, że nie jestem kimś, kto ma prawo mówić ci, co robić i nie jestem dla ciebie tak bliski, jak na przykład Mallory, ale proszę, nie mów tak — spojrzał mi w oczy. — Zawsze jest warto, choćby dla krótkich chwil, małych radości. Nie zatracaj się w sobie, Calliope.

— Nie wiem, czy potrafię. — powiedziałam tak cicho, że bardziej przypominało to pisk.

— Potrafisz — zadeklarował, jakby był tego bardziej, niż pewien. — Nie zasługujesz na to, co cię spotyka. Ani trochę. — przesunął rękę na moją głowę i delikatnie przysunął do swojej piersi.

Pachniał jak niebo z gwiazdami i poranna leśna mgiełka. Co Kai musiał przejeść w swoim życiu, że tak łatwo przychodził mu spokój? Nie byłam pewna, czy kiedykolwiek się denerwuje.

Minęła dłuższa chwila, zanim mnie puścił. Pochylił się nad moimi kolanami i sięgnął po pas, a później go zapiął. Ze swoim zrobił to samo.

Nie musiał pytać, on po prostu wiedział, że jestem już gotowa wrócić do domu. Nie miałam pojęcia, jaka piosenka towarzyszyła nam w drodze powrotnej, ale była przyjemna.

Wysiadając z jeepa na naszej ulicy, przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam, czego się spodziewać. Kai mnie odprowadził pod same drzwi, jakby się bał, że znów zwieję i w tym samym momencie w ich progu stanęła moja mama.

— Boże, Callie — objęła mnie mocno. — Dziękuję, Malachi.

— Nie ma sprawy.

Mama przestała mnie przytulać, więc oddałam mu płaszcz i posłałam uśmiech, a on zbiegł z naszej werandy i przeszedł na swoją stronę ulicy. Po tym, jak weszłam do domu, od razu rzuciła się na mnie Mallory.

— Wariatka, przysięgam — szeptała. — Tak się bałam, Callie.

Płakała, przez co pękało mi serce. Nie pomyślałam o tym, jak bardzo wszystkich nastraszę.

— Przepraszam — wymamrotałam w jej włosy. Później Hezekiah ujął moją twarz w obie dłonie i pocałował w czoło, długo wzdychając.

Rozejrzałam się po domu, ale nie było w nim Agathy. Pewnie pojechała do domu, Mal i tak miała nocować u mnie. Tata opierał się o ścianę.

Coś mnie tknęło. Rozpłakałam się po raz kolejny tego wieczoru i pokonałam odległość, która mnie od niego dzieliła. Musiałam go przytulić.

Z początku zdezorientowany, nie odwzajemnił mojego gestu, ale po chwili to zrobił, również zaczynają płakać.

— Wybacz, mi — prosił. — Calliope, wybacz mi. Proszę...



* * *




Czułam się okropnie, jedząc kolację. A raczej pizzę, bo mama nie miała siły nic robić, a moja ucieczka z balu zaowocowała pustymi brzuchami. Sama zdałam sobie sprawę, jak bardzo jestem głodna dopiero wtedy, kiedy poczułam zapach tego okrągłego cudu. Hezekiah w międzyczasie zawiózł Mal do domu, bo uznała, że lepiej będzie, jeśli sobie pójdzie.

Po części miała rację, ale jakoś brakowało mi jej obecności.

Siedziałam na kanapie, nogi trzymając przy piersi skulone, a brodę opierałam o kolana.

Hezi rozłożył się obok mnie w szarych dresach, a rodzice usiedli naprzeciwko. Kości podpowiadały mi, że to będzie dziwna rozmowa.

— Rozwiedziecie się? — zapytał w końcu mój brat, a ja spojrzałam na niego z podziwem. Sama miałam ochotę o to zapytać.

— Gdybyśmy mieli się rozwieść, zrobilibyśmy to już dawno — zapewniła mama. Wyglądała na rozbawioną. — Nie powiedzieliśmy wam, bo uznaliśmy, że to w niczym nie pomoże. Przykro mi, że musiałaś się dowiedzieć w taki sposób, Callie.

— Gdyby nie Amanda, powiedzielibyście? — uniosłam brew, ale oni milczeli. — Nie, prawda? Bo po śmierci Jane problem sam się rozwiązał.

— Wiesz przecież, że to nie tak.

— Wiem — uspokoiłam tatę. — Rozumiem, naprawdę. Potrzebuję jednak czasu, niecodziennie dowiadujesz się o takich rzeczach.

— Czegoś nie rozumiem — zaczął Hezi z pretensją. — Skoro Jane jest... była twoją córką, zdradzałeś mamę pieprzone trzynaście lat? Wybacz, nie wiem, ile doliczyć po śmierci Jane.

— Nie, Hezekiah. Tak nie było — zaoponowała mama. — Zaszłam w ciążę z Calliope, kiedy miałeś pięć miesięcy. Jane urodziła się dwa miesiące po Callie. Bardzo się wtedy kłóciliśmy z ojcem i... skoczył w bok.

— Caroline...

— No co? Nazywajmy rzeczy po imieniu.

— W porządku — oblizał usta. — Nie wiedziałem, że Jane jest moją córką przez dwanaście lat. Wtedy dopiero zaczęliśmy romans. Skończył się pół roku po śmierci Jane.

— I ty mu wybaczyłaś? — spojrzałam na mamę zaskoczona.

— Nie wszystko jest takie proste, kiedy się kogoś kocha — odparła spokojnie. — A ja niestety zawsze kochałam waszego ojca. Kocham nadal.

Złapali się za ręce i uśmiechnęli do siebie, a ja się dziwnie poczułam. Wymieniłam spojrzenie z bratem, który też nie ogarniał, co się dzieje.

— Ale... jak? — szepnął Hezekiah.

— Amanda nie mogła się pogodzić z tym, że tata wybrał nas. Dobijała się do niego prawie dwa lata, jednak zbywał ją za każdym jednym razem. Tak mi udowodnił, że między nimi nic już nie ma i że również mnie kocha. To bardziej skomplikowane, niż myślisz, Hezekiah.

— Dobra — był bardzo poważny. — Przynajmniej już wiemy, skąd u Callie wybaczanie zdrad.

— Wal się — uderzyłam go poduszką.

— Nie tutaj.

— Co za idiota, mamo... — jęknęłam.

— Rozumiem, że twój dobry humor to znak zażegnania kryzysu Lovettów? — spróbował tata.

— Po prostu zostawmy to za sobą i zacznijmy od nowa. Chyba, że macie jeszcze jakieś tajemnice przed nami, które połamią moją siostrę?

— Nie. Nie mamy już żadnych tajemnic.

— Wspaniale, ojcze. W nagrodę zmywasz talerze — przesunął je w jego stronę, na co tata wywrócił oczami, a ja się zaśmiałam. Mama również.

Wiedziałam, że powrót do naszej normalności nie będzie łatwy, ale chcieliśmy ro zrobić dla siebie. Dla naszej rodziny.

Przecież się kochaliśmy.




Droga rodzino,

jesteśmy potrzaskani jak porcelanowe lalki. Mam nadzieję, że wkrótce znów będziemy piękni.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro