Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

21. Do Jane

Patrzyłam w odbicie swoich zielonych oczów, ale nie był to żywy kolor. Przypominał bardziej wyblakłą trawę namalowaną farbą wiele lat temu. Natura moich włosów nie pozwoliła mi z nimi zaszaleć, bo każdy lok czy fala rozprostowywała się w mgnieniu oka. Przynamniej bycie prostymi im się udało. Mallory spięła mi je z tyłu i wsadziła ozdobny grzebień. Bałam się, że go zgubię, ale się uparła.

Nie mogłam tak jak ona założyć długich białych rękawiczek z uwagi na rękawy mojej sukni, ale niespecjalnie się tym przejmowałam. Zastąpiłam je krótkimi koronkowymi w białym kolorze.

Zerknęłam na Mal, która właśnie wymieniała okulary na soczewki i muszę przyznać, moja przyjaciółka kompletnie nie wyglądała jak ona w takim wydaniu. To nie znaczy, że źle, ale... po prostu robiła wrażenie.

— Bardziej stresuje mnie ilość osób na dole, niż bycie pierwszą parą w walcu — powiedziała wzdychając, a ja parsknęłam śmiechem.

W moim domu zebrało się rzeczywiście sporo osób. Poza tym, że czekali na nas Hezekiah i Ezra, była również Jasemine i Olivier Mandeville, a także Agatha, bo nie mogła przegapić widoku swojej pasierbicy w finalnym wydaniu, a ojciec Mallory niestety nie mógł jechać na bal z nami.

Gdzieś z tyłu głowy wciąż miałam Amandę Fisher. Bałam się, że rzeczywiście ją zobaczę, a to nie byłoby dla mnie miłe. Zgrabnie też unikałam Ezry i Kai'a od tej akcji z Leytonem. Problem był tylko taki, że Kai w przeciwieństwie do swojego brata ogarnął, że coś jest nie tak. Nie naciskał jednak, a ja się cieszyłam.

Nie mogłam przestać myśleć o wieczorze z nim. O tym, jak podał mi dłoń, zaprowadził do starego kina i podzielił się swoim osobistym problemem.

— Dobra, przywróciłam sobie focus — stwierdziła Mallory. — Ale i tak zgarnęłam do torebki okulary, bo szybko to coś na nie wymienię.

— Równie dobrze mogłabyś iść w nich od razu — zaproponowałam i podałam jej rękę.

— Mogłabym, ale czasem warto się przemęczyć przez chwilę, żeby zrobić efekt wow — odpowiedziała pogodnie i równym krokiem opuściłyśmy mój pokój, aby udać się na schody.

Stawiałam kroki bardzo ostrożnie, bo nie chciałam, żeby się zorientowali, że schodzimy, ale buty na obcasie Mal i tak nas zdradziły. Instynktownie skierowałam swój wzrok na mojego brata, bo nie ukrywam, ale jego reakcja ciekawiła mnie w tamtym momencie najbardziej.

Ten wiecznie uśmiechnięty albo zadziornie, albo nonszalancko Hezekiah stał we fraku z poważną miną, a dłoń w której trzymał bukiecik dla Mal nawet nie zadrżała. Nie wiem, czy ktoś poza mną to widział, ale on patrzył tylko na nią. Mimowolnie uniosłam kąciki ust i przeniosłam wzrok na moją mamę.

Była wzruszona tak samo, jak Jasemine. Ściskały swoje dłonie i zachwycały się nami, a ja poczułam ciepło w sercu.

Tata również wybierał się na ten bal i ból, który rysował się na jego twarzy nawet mnie poruszył. Tęskniliśmy za sobą, ale było dla mnie zbyt wcześnie. Ta sprawa była nadal świeża.

Agatha jarała się jak małe dziecko, trzymając się za brzuch. Miała usta otworzone tak szeroko, że spokojnie wleciałby tam wróbel czy inny mały ptak.

Olivier powitał nas szerokim uśmiechem i dopiero wtedy przypomniałam sobie o Ezrze. Głównie dlatego, że podał mi swoje ramię, kiedy schodziłam z ostatniego schodka. Automatycznie spochmurniałam, ale starałam się ukryć swoją małą niechęć.

— Do zdjęcia, do zdjęcia! — pogoniła nas Agatha, szykując już aparat, obok niej Jasemine z telefonem i moja mama oczywiście. Rok temu również bawiła się w fotografkę, ale Hezi nie miał przy swoim boku tak cudownej partnerki, jak Mallory.

Ezra objął mnie w pasie ręką, Hezekiah zrobił to samo z Mal i obie się do siebie przysunęłyśmy, żeby zmieścić się w kadrze.

Profesjonalna sesja zdjęciowa trwała może z trzy minuty, ale dla mnie minęła cała wieczność.

Odepchnęłam z ulgą, kiedy w końcu mogliśmy się rozejść do samochodów i ruszyć na bal. Podświadomie żałowałam, że nie widzi mnie Malachi. Chciałabym usłyszeć, co powie.

Ezra nachylił się do mojego ucha w samochodzie i już wiedziałam, że powie coś, co mnie zawstydzi.

— Wyglądasz pięknie — szepnął. — Jakby przyszła Wiosna i rozkwitły kwiaty wokół, Callie.

— Dziękuję... — mruknęłam. Mama obejrzała się na mnie, bo jechaliśmy z moimi rodzicami. Szkoda, że nie siedziała obok mnie Mallory. Mogłabym powiedzieć jej spojrzeniem, że sytuacja mnie przerasta.

Droga nie była długa, ale do najkrótszych nie należała. A może wydawało mi się tak przez fakt na to, jak bardzo się stresowałam.

Minęły wieki, zanim rozeszliśmy się na sali. Przez wzgląd na to, że cały bal rozpoczynał się naszym genialnym walcem, musieliśmy się ustawić w miejscu wyznaczonym przez panią Pemberly, ale oczywiście nie wszyscy jeszcze dotarli.

— Dobra, starych przy nas już nie ma — zaczął Hezi i wyciągnął piersiówkę.

— Przestań, idioto — skarciłam go.

— Wyluzuj — wywrócił oczami.

— Mógłbyś się pohamować, dopóki nie zatańczymy? — odezwała się cicho Mallory.

Ku mojemu zdziwieniu, Hezekiah schował alkohol, a jego głupkowaty wyraz twarzy zniknął w sekundę.

— Dla ciebie wszystko.

Posłałam przyjaciółce wymowne spojrzenie, ale ona subtelnie odpowiedziała środkowym palcem. Zaśmiałam się i złapałam przedramię Ezry, bo matka Cassidy kazała nam się ustawić w kolejności.

Najwyraźniej wszyscy w końcu dotarli. Kiedy tylko zagrano pierwsze nuty, bo (o mój Zeusie) mieliśmy muzykę na żywo, podążyliśmy do rytmu na środek sali i rozproszyliśmy się w koło, zbierając oklaski.

Przez chwilę miałam wrażenie, że przed oczami mignął mi znajomy kolor włosów, ale potrząsnęłam głową i skupiłam się na Ezrze.

Zabawne, że dwa tańce z Kai'em wystarczyły, abym okazała się niezłą partnerką dla mistrzów tej dziedziny.

Walc przebiegł bez przeszkód. Stopy Ezry nie ucierpiały, a rodzice nie musieli klaskać z przymusu, bo chyba wyszło dobrze.

Stałam i uśmiechałam się szczerze, dopóki w kącie sali nie zobaczyłam jej.

Amanda Fisher stała i patrzyła wprost na mnie, a ja nie wiedziałam, co zrobić. Panika nade mną zapanowała i gdyby nie dłoń Ezry na moich plecach, nie ruszyłabym do stolika.

Cały czas oglądałam się na matkę Jane, jednak ona zniknęła. Przełknęłam ślinę i zajęłam swoje miejscem, puszczając mimochodem pochwały od mojej matki, Agathy i Jasemine.

Pani Pemberly przemawiała, ale jej słowa jakoś do mnie nie dochodziły. Nawet Hezekiah musiał mnie szturchnąć, żebym się podniosła, kiedy zostało przeczytane moje imię i nazwisko.

Mój ojciec wyglądał normalnie. Chyba nie wiedział, że Amanda tam jest. Moja złość na niego dzięki temu zelżała.

Po kilku minutach zdołałam się opanować, więc poszłam do bufetu po herbatę. Ezra poszedł za mną, co w zasadzie nieco mnie zaniepokoiło.

— Wszystko gra? — zapytał zmartwiony.

— Powiedzmy — skrzywiłam się i zaczęłam mieszać w filiżance cukier.

— Zaraz coś na to zaradzimy — rzucił beztrosko i zaszczycił mnie pięknym uśmiechem. On jednak nie miał szans z tym, że Amanda Fisher znów pojawiła się w zasięgu mojego wzroku.

Bez słowa położyłam filiżankę na spodku i podałam Ezrze, a potem poszłam w przeciwnym do niej kierunku. Do toalety, pozostawiając mojego parntera kompletnie zdezorientowanego.

Gorączkowo ściągnęłam rękawiczki i ochlapałam twarz zimną wodą z kranu ciesząc się, że olałam makijaż i próbowałam unormować oddech. Dlaczego musiała tutaj przyjechać? Dlaczego musiałam się dowiedzieć?

Mówiłam sobie, że to nic, że dam radę. Mówiłam sobie, że to miał być dzień mój i Jane i nie było w nim miejsca na rodzinne dramaty.

Wysuszyłam dłonie ręcznikiem papierowym i założyłam rękawiczki z powrotem. Uśmiechnęłam się do siebie i już miałam opuścić łazienki, kiedy drzwi się otworzyły, a w progu stanęła Amanda Fisher.

— Cześć, Callie — uśmiechnęła się łagodnie, a w oczach miała łzy. Rude włosy układały jej się falami na ciemnozielonej sukience. — Wyrosłaś i pięknie wyglądasz.

Czy to źle, że byłam wściekła? Że nie czułam tęsknoty?

— Wiem, że możesz... — zrobiła krok w moją stronę, ale zatrzymałam ją ręką.

— Mój tata cię nie poinformował? Wiem o waszym romansie i wiem, że trwał nawet po śmierci Jane. — wygarnęłam jej.

Spanikowała, bo zaczęła nerwowo bawić się palcami i otwierać usta.

— Proszę mnie zostawić, nie widzę sensu tego spotkania. Postępujesz egoistycznie, przychodząc tutaj po tym wszystkim. — nie patrzyłam na nią.

— Rozumiem, że możesz czuć do nas żal...

— Mogę czuć żal? — prychnęłam. — Nic was nie usprawiedliwia. Zostawiliście mnie kompletnie samą, ale dla siebie mieliście czas. To jak liść prosto w twarz od was.

— W takim razie chyba nie wiesz wszystkiego.

— Proszę? — potrząsnęłam głową.

— Callie, Jane była twoją siostrą — zacisnęła usta w wąską kreskę. — Twój ojciec stracił córkę.

Cofnęłam się o krok, znów czując, że płuca zalewa mi woda. Patrzyłam na nią i nie mogłam w to uwierzyć.

— Kłamiesz.

— Nie, Callie. Nie oszukiwałabym cię w tej kwestii.

Ta informacja zaskutkowała napadem szlochu i atakiem paniki. Świat zaczął płonąć i rozpadać się na kawałki. Niewiele myślałam, chciałam stamtąd uciec.

Przepchnęłam się obok Amandy i szukałam wyjścia, musiałam dostać się na świeże powietrze. Kiedy mi się udało, wsunęłam palce w swoje włosy i skuliłam się w pół, próbując się opanować. Musiałam wydać z siebie krzyk, żeby jakoś sobie ulżyć, ale to nie pomogło.

Rzuciłam się w bieg. Nie myślałam o tym, że jest mi zimno, ani o tym, że zniszczę sukienkę. Biegłam i biegłam, nawet nie wiedziałam, jak długo.

Wciąż trzęsły mi się ręce, kiedy szukałam klucza do domu pod ciężkim kwiatkiem. Przewrócił się i doniczka się roztrzaskała, a ja podniosłam klucz i próbowałam otworzyć drzwi. Nawet ich za sobą nie zamknęłam, kiedy pbiegłam do salonu do szafki z albumami.

Wyciągnęłam ten szczególny, pełny zdjęć moich i Jane, a także drugi, rodzinny. Wyciągałam zdjęcia i porównywałam Jane z moim tatą, ale ten fakt nie chciał do mnie dotrzeć.

Była taka podobna, tak bardzo podobna. Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć? Jak mogłam być taką ignorantką i nawet nic nie podejrzewać?

Teraz to wszystko nabrało sensu. To, jak bardzo tata lubił Jane, a mama nie. Mieli te same nosy i brody. Te same cechy charakteru. Wygląd całkowicie przejęła po mamie, ale wszystko inne się zgadzało.

Usiadłam na podłodze okrakiem i zaczęłam ryczeć, trzymając w rękach te zdjęcia.

To już nie była moja najlepsza przyjaciółka. To była moja siostra, która się utopiła.

Nadal płacząc, wyszłam z domu i tym razem zamknęłam drzwi. Moim kierunkiem był oczywiście cmentarz, chociaż nogi odmawiały mi posłuszeństwa.

Nie miałam pojęcia, ile minęło czasu od mojego wyjścia z balu, ale było już ciemno. Nie zabrałam ze sobą torebki, ani płaszcza. Chłód jednak był ostatnim, o czym myślałam.

Przekroczyłam naprawioną bramę cmentarza i ruszyłam na znajomą alejkę, a później potykając się, dotarłam do marmuru, na którym tyle razy płakałam. Sukienka rozłożyła się między kwiatami, a ja rękami opadałam na nagrobek Jane.

— Byłaś więcej, niż przyjaciółką — zakasłałam. — Byłaś moją rodziną, krwią, siostrą... Byłyśmy siostrami, Jane. Tak, jak zawsze marzyłyśmy, rozumiesz? Nasze marzenie jest prawdą...

Ale ta prawda była dla mnie zbyt ciężka. Przeciążyła moje barki i nie byłam pewna, czy Hezekiah jest gotowy, aby unieść ją razem ze mną.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro