Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

17. Do Kai'a

Mallory wyglądała uroczo w szkolnej kamizelce, kiedy sprzedawała ludziom sok jabłkowy, szarlotkę, musy i inne cudowności z tych owoców. Chociaż rozpoczęła się zaledwie druga kwarta meczu, mnie już bolała głowa do wiwatów i gwizdów na cześć Fallen Grove.

Wszyscy byli pozytywnie zaskoczeni, że prowadzimy dziesięcioma punktami, ale każdy wiedział również, że to głównie zasługa Ezry.

Do tej pory nie wygrywaliśmy z Caprice Hills nigdy, chociaż nawet nie mieli drużyny koszykarskiej. Specjalizowali się przecież w lacrosse, tak jak Silvercrest, na które na szczęście nie trafiliśmy.

Cieszyłam się, widząc jak biega po boisku i skacze do kosza, jednak kiedy rzucał mi spojrzenia, oblatywały mnie ciary dyskomfortu. Nie chciałam, żeby patrzył na mnie w taki sposób i zastanawiałam się, czy kiedykolwiek dałam mu powód.

- Leyton w swoim żywiole - skomentowała Mal, mając chwilę przerwy. - Lata po boisku i się z tego cieszy.

- Z czegoś musi. - uśmiechnęłam się do niej i oparłam o ścianę za sobą. Również miałam na sobie brązową kamizelkę, ale miałam to gdzieś. Wymogi to wymogi.

Gdzieś z oddali zerkał na mnie Greg Marshall, ale nie przeszkadzało mi to. Mojej grupy oprawców nigdzie nie widziałam i dzięki losowi, nie miałam najmniejszej ochoty na obcowanie z tymi ludźmi.

- Dlaczego nikt nie kupuje suszonych jabłek? - zapytał Callum, pojawiając się przy nas kompletnie znikąd. Razem z Kai'em.

- Są mało atrakcyjne. - Mal wydęła usta, a ja się zaśmiałam.

- Za to mogą wyśmienicie smakować. - zmrużyłam oczy, wrzuciłam pieniądze do pudełka i porwałam porcję jabłkowych chipsów. Mallory patrzyła na mnie z przerażeniem. - Nie są takie złe.

- Fajnie się wpasowują w herbatę z goździkami i pomarańczą. - powiedział Kai. Jakoś nie pasowały mi do niego jesienne herbatki, ale ile ludzi, tyle tajemnic.

- Dzień dobry, listki - jakiś chłopak o blond włosach nam się pokłonił, czarując nas uśmiechem. A raczej próbując to zrobić. - Lubicie jesień w Fallen Grove?

- Kupujesz coś, czy nie? - burknęła Mallory. Podrapałam się taktycznie w brew, co było błędem. Chłopak skupił uwagę na mnie.

- Bo jeśli lubicie, nazywam się Max Fall. - puścił w naszą stronę oczko i odszedł, a mnie zalała fala żenady.

- Bez urazy, ale myślałam, że to Leyton jest mistrzem w beznadziejnym podrywie. - stwierdziła Mallory, kierując się głównie do Kai'a. Pokręcił głową rozbawiony.

- Caprice Hills najwyraźniej ma w tym lepszy staż.

Kontynuowaliśmy doping chłopakom w milczeniu, bo nikt nie czuł specjalnej potrzeby komentowania meczu, co mi odpowiadało.

Pod koniec czwartej kwarty wynik był przesądzony - wygrywaliśmy i musiałby się zdarzyć cud, żeby to zniszczyć. Wkrótce trybuny piszczały z radości, trąbki wydawały z siebie okropne dźwięki, a oklaski nie ustawały. Drużyna rzuciła się na siebie w entuzjaźmie, przewracając się na boisku i skandując stale nazwę naszego miasteczka.

Mimowolnie powlokłam wzrok na miejsca dla VIP-ów. Burmistrz Peterson siedział z Nelsonem, a jego zbolała mina prawie złapała mnie za serce.

Hezekiah przeskoczył płotki i podbiegł do mnie, a później złapał w pasie i podniósł w górę.

- WYGRALIŚMY, CALLIE!!!

- Super, ale puszczaj mnie - uciekłam z jego objęć. - Najpierw weź prysznic, później okazuj mi braterską miłość.

- Wiesz co - spojrzał na mnie z pod byka. - Mallory, czy ty to słyszysz?

- Ma rację. - skwitowała, a ja parsknęłam śmiechem. Callum za to go mocno wyściskał. Wkrótce dobiegł do nas Leyton z szerokim uśmiechem i dostał od Kai'a czochranie po głowie. Ezra pokłonił nam się teatralnie, kiedy zaczęliśmy mu klaskać.

- Idziemy to uczcić, nie? - zapytał Leyton. Wymieniłam spojrzenie z Mal.

- Bez nas - odezwała się. - Musimy to wszystko policzyć i się zwinąć.

- Pomożemy wam - zaoferował się Ezra. - Będzie szybciej i będziecie mogły dotrzymać nam towarzystwa.




* * *




Był wieczór, kiedy rozpaliliśmy ognisko niedaleko rzeki. Mój brat uznał, że to dobry pomysł, aby odpocząć po ich meczu. Cieszyłam się, że byliśmy tylko w naszym gronie, a uczczenie nie skończyło się domówką u kogoś.

Mallory śmiała się, słuchając jakiejś opowieści Ezry, a Leyton co chwilę wtrącał swoje trzy grosze. Hezi szeptał o czymś z Kai'em, posyłając mi ciągle dziwne uśmieszki, a Callum siedział obok mnie.

Byłam nimi otoczona, ale czułam się samotna.

Zaczęłam się zastanawiać, co robiłaby teraz Jane, gdyby z nami wciąż była. Pewnie zabawiałaby nas żartami, a może skończyłaby z Hezekiahem? Mieli tak podobną energię, że to czasami bolało.

Brakowało mi też ciepłej dłoni Brysona, która normalnie oplotłaby moją talię. Mogłabym położyć głowę na jego ramieniu i gapić się w płomień, a on opowiadałby mi historie z życia jego rodziny, które tak uwielbiałam.

Rękawem otarłam łzę i odwróciłam się za siebie, gdzie leżała moja torba i wygrzebałam z niej zeszyt, a później pióro.



Żal mi tylko tych malin

Zrywanych nocą z ogrodu

I utraconego letniego czasu

Bo tak szukaliśmy powodu

Aby w bajce i złudzeniu żyć

Gdyż wygodniej nam było

Wciąż przeplatając tę nić

Trzymającą resztki w garści

Żal mi tych pocałunków

O cichej północy na dachu

Nieśmiało sobie skradanych

I ucieczek po nich w strachu

Pękła nam bańka magiczna

Pełna kolorów i majestatu

Nie taka to miłość liryczna

Bo nie ma nic prócz ochłapów

I żal tych pisanych wierszy

Bo zmarnowały się te pieśni

Przynajmniej zostawiliśmy

Sad drzew pełnych czereśni

Westchnęłam ciężko, wpatrując się w słowa, które przed chwilą wyszły spod mojego pióra. Gwałtownie zamknęłam również zeszyt, kiedy Kai opadł ciężko po mojej prawej stronie. Callum jakimś cudem przemieścił się do Heziego.

- Jesteś taka znudzona, że piszesz scenariusz naszych śmierci? - zagadnął cicho. Nie patrzył na mnie, patrzył przed siebie. I tak poczułam, że się spinam.

- Nie jesteście bohaterami tego dramatu, możesz spać spokojnie - odparłam równie cicho. - Nie jestem znudzona, po prostu... Nie w sosie.

- Aaa, więc go zróbmy - rzucił wesoło. - Preferujesz ciemne, jasne?

- Jasne.

- Lubisz grzyby? Czy nie bardzo, bo robię świetny pieczarkowy. - nachylił się do mnie, ale szybko wrócił na miejsce. Zaśmiałam się szczerze.

- Myślisz, że ten sos do mnie pasuje?

- Myślę, że aktualnie go nie potrzebujesz - spoważniał. - Nie jesteś sucha. - brodą wskazał mój policzek, na którym musiał pozostać ślad po łzie.

- Aż tak widać? - uśmiechnęłam się smutno.

- Zabrzmi to źle, Calliope - spojrzał mi w oczy. - Ale od zawsze ciągnie mnie do smutnych ludzi. Możesz się uśmiechać i mówić, że wszystko w porządku. Naprawdę możesz to wszystko robić, a ludzie wokół będą wierzyć lub udawać, że mówisz prawdę. Widziałem w twoich oczach smutek pierwszego dnia szkoły i nie mogę zrozumieć, dlaczego inni go nie widzą.

Przełknęłam ślinę. Nie wiedziałam, co odpowiedzieć. Po prostu słowa zniknęły, więc milczałam.

- Chciałbym ci pomóc, ale będę mógł to zrobić tylko wtedy, kiedy poznam powód tego smutku.

- Powodów jest tysięce, Malachi. Każdego dnia inny - szepnęłam.

- A teraz? W tym momencie.

Bez słowa powoli otworzyłam zeszyt i podałam mu drżącymi rękami. Czytał wersy w skupieniu, ale nie marszczył czoła.

- Bryson - oddał mi zeszyt. - Pozwól sobie przeżywać zerwanie. To zdrowe, Callie. Masz prawo być na niego wściekła, czuć żal i tęsknić.

- Nie obraź się, ale ty masz łatwiej. Twojej byłej tutaj nie ma. Nie oglądasz jej codziennie, nie słyszysz jej głosu, inni o niej nie mówią...

- Masz rację - zgodził się. - Oglądanie Brysona nie należy do prostych rzeczy, ale czy cokolwiek w życiu jest proste?

- Kiedyś było... - załamał mi się głos.

- Kiedy żyła Jane.

Jego słowa były jak kubeł zimnej wody, który został wylany na moją głową w najmniej spodziewanym momencie.

A ja wody bałam się panicznie.

Zakryłam usta dłonią, żeby zdusić płacz.

- Callie, chodź. Chcemy z Mallory udowodnić, że tańczymy lepiej od ciebie i Ezry. - usłyszałam głos Hezekiaha.

- Nie teraz, Hez. - powiedział spokojnie Kai.

- Aj, no! Nudziarzeeee....

- Serio, daj sobie spokój.

Hez zdezorientowany wycofał się, a reszta spojrzała na mnie zmartwiona. Nikt jednak nie odważył się podejść i byłam pewna, że tylko przez wzgląd na osobę, która siedziała obok mnie.

- Płacz - zachęcił mnie. - Nie ma w tym nic złego. Ostatnio wiele przeżyłaś, nawet powinnaś.

Przytuliłam czoło do jego ramienia, a dłonie zacisnęłam w piąstki. Nie chciałam się rozklejać w takim momencie.

- Od teraz jesteśmy przyjaciółmi. Doprowadziłeś mnie do płaczu, a ja nie uciekłam.

Kai się roześmiał. Podał mi mały palec, o który zahaczyłam swój i pociągnęłam nosem.

- Swoją drogą, ładny ten wiersz.

- Ostatni, jaki widziałeś - odsunęłam się od niego. - Nawet Mallory ich nie czyta.

- Spokojnie, cierpliwy jestem. Wierzę, że zrymujesz coś nawet dla mnie. - mrugnął do mnie porozumiewawczo.

Zrobiło mi się ciepło tam, gdzie do tej pory panował chłód.





* * *




Drogi Kai'u,

Nie wiem, czym sobie zasłużyłam na twoją atencję, ale jest czymś, co sprawia, że czuję się lepiej. Nazwałam cię przyjacielem, co znaczy więcej, niż możesz sobie wyobrazić. Nie potrafię tego wytłumaczyć, ale kiedy jesteś obok, czuję spokój.

Masz piękne oczy, które na myśl od razu przywodzą niebo lub ocean. Jeżeli jesteś więc wodą to jedyną, której się nie lękam.


Złożyłam list w łódkę i puściłam rzeką. Wracałam z CheMistery i za chwilę miałam się spotkać z Mallory, żebyśmy mogły pójść do Jasemine.

Od meczu minął tydzień, a nasze sukienki były już niemalże gotowe. Jasemine wspomniała, że ewentualne poprawki wprowadzi dzisiaj, ale ja miałam już dosyć mierzenia. Modliłam się więc do czegoś wyższego, żeby mi tego oszczędzono.

- Niech Agatha już urodzi, bo zwariuję. - powiedziała dziewczyna, a ja zachichotałam.

- Jeszcze trochę i będziesz mogła rozkoszować się wrzeszczeniem małego potworka - odparłam czule. - Imię wybrane?

- Nie. Obawiam się, że nie wybiorą go, dopóki się nie urodzi, ale tata wspominał coś o Jackosnie... - skrzywiła się. - Muszę mu ten pomysł wybić z głowy.

- Braciszek młodszy szesnaście lat, nie zazdroszczę. - poklepałam ją po ramieniu.

- Braciszek pod choinkę niemalże - odparła rozbawiona. - Gotowa przymierzyć nasze balowe kreacje?

Nie byłam. Absolutnie nie byłam na to gotowa. Fakt, że nie było obok mnie Jane mnie dobijał. To było jej marzenie.

- Gotowa.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro