15. Do świata
Heather Willson odwołała zajęcia z garncarstwa, dlatego chciałam jakoś zagospodarować sobie czas, żeby nie musieć odbywać wycieczki do CheMistery.
Mallory próbowała mnie wyciągnąć na zakupy z Agathą, ale średnio widziało mi się wybieranie ciuszków dla dziecka. Nie przepadałam za tymi tematami i wciąż byłam przybita romansem taty.
Zdziwiłam się, kiedy dostałam od Leytona wiadomość z prośbą o spotkanie się w damskiej szatni. Skierowałam się tam ze zmarszczonym czołem, ale chłopaka nigdzie nie było.
Po chwili usłyszałam, że drzwi zamykają się z hukiem, a kiedy się odwróciłam, zobaczyłam Nilesa. W ręce trzymał telefon Leytona.
— Poszło łatwiej, niż myślałem — zaczął z obrzydliwym uśmiechem. — Chociaż żałuję, że nie zjawiłem się na imprezie urodzinowej Ezry. Słyszałem, że byłaś chętna na wiele rzeczy. — zrobił krok w moją stronę, więc się cofnęłam.
— Gdzie jest Leyton?
— Spokojnie. Nie widziałem się z nim dzisiaj, ale jak tylko zobaczyłem, że zostawił telefon po treningu, musiałem to wykorzystać.
— Po co mnie tutaj zwabiłeś? — przełknęłam ślinę.
— Przyznam szczerze, że miałem obiekcje po pogadance z Kai'em, ale... — zerknął w bok. — Nie mogłem się powstrzymać. Pamiętasz, jak powiedziałem, że pożałujesz? Przyszedł czas, żeby zapłacić. — odłożył telefon i do szatni weszła Brooke, Claire, Avery i Mason.
— Nie zaprosiliśmy twojego byłego, musisz nam wybaczyć. — Avery uśmiechnęła się słodko. Brooke podeszła do mnie i zaczęła mi wyszarpywać torbę, ale walczyłam z nią dzielnie. Udało jej się dopiero wtedy, kiedy Mason objął mnie ramionami i przytrzymał.
— Mason, idioto! — warknęłam na niego.
— Sorry, Call. Wiesz, jak jest.
— Puść mnie! — wyrywałam się. Claire wszystko nagrywała, a Avery podeszła do mnie i mocno złapała za włosy. Bolało bardzo, ale kiedy zaciągnęła mnie tak do toalety, zabolało bardziej.
— Trzeba się nawadniać, Lovett. — wsadziła moją głowę pod kran w umywalce i puściła zimną wodę. Pisnęłam z szoku spowodowanego temperaturą i uderzyłam ją łokciem, żeby móc się uwolnić.
Brooke złapała mnie za nadgarstki i przytrzymała, a Avery w tym czasie pozbawiła mnie ubrań, zostawiając mnie w samej bieliźnie. Niles śmiał się okrutnie i wyrządzanie mi krzywdy sprawiało mu radość.
— Nam się nie podskakuje. — syknęła Avery, a następnie wyjęła z torebki nożyczki i na moich oczach pocięła na kawałki mój sweter, spodnie oraz koszulkę. Buty wsadziła do muszli klozetowej i spuściła wodę kilka razy.
— Mam to wstawiać na stronę szkoły?
— Nie, Claire. Nic z tym nie rób — odparł spokojnie Niles. — Do jutra, Callie.
Wszyscy wyszli i zamknęli mnie od zewnątrz, a ja osunęłam się po płytkach na podłogę i zaczęłam płakać.
Dlaczego mi to zrobili? Czym zawiniłam, do jasnej cholery? I co miałam teraz zrobić? Szlochałam tak bardzo, że zaczęłam się krztusić.
Zabrali mi torbę, ale na ławce wciąż leżał telefon Leytona. Doczołgałam się do niego i odblokowałam. Na szczęście nie miał hasła. Wybrałam odpowiedni numer i drążącą ręką przyłożyłam telefon do ucha.
— Hez...
— Callie? Cudownie! Właśnie mieliśmy dzwonić do Leytona z nadzieją, że ktoś znalazł jego telefon. Masz szczęście stary, Callie go ma. Gdzie jesteś? Jesteś gdzieś w szkole? Bo my na sali gimnastycznej.
— W... jestem w szatni — nie mogłam opanować płaczu. — Damskiej.
— Płaczesz? Co się stało? Zaczekaj, już idziemy.
Rozłączyłam się i ukryłam twarz w dłoniach. Było zimno, miałam mokre włosy, a na sobie tylko stanik, majtki i skarpetki. To było tak upokarzające, że nie potrafiłam się nawet podnieść.
— Callie?! — Hezekiah szarpnął klamką, ale nie wiedział, że drzwi są zamknięte na klucz. — Callie, otwórz. — zastukał.
— N-nie mogę — pociągnęłam nosem. — Są zamknięte z twojej strony.
— Że co? — dobiegł do mnie głos Kai'a. Jeszcze jego tam brakowało.
— Czekajcie, pójdę po klucz. — zaoferował się Ezra.
Tak bardzo żałowałam, że nie ma z nimi Mallory.
— Callie, wszystko gra? — zapytał Leyton. Nie odpowiedziałam. Odezwałam się dopiero wtedy, kiedy usłyszałam, że drzwi się otwierają.
— Tylko Hez! — krzyknęłam rozpaczliwie.
Hezekiah wszedł do środka ostrożnie, a kiedy skrzyżowałam z nim spojrzenie, znów wybuchnęłam płaczem.
— Jezu Chryste, kto ci to zrobił? — padł przede mną na kolana. — Callie, kto to zrobił? — ujął moją twarz w obie dłonie. Rozumiejąc, że nie mam zamiaru odpowiadać, westchnął ciężko i się rozejrzał. — Gdzie twoje ciuchy?
— Oni... — wskazałam palcem kupkę skrawków materiału.
— Co za... — wstał i zgarnął wszystko w kupę, a później poszedł po moje przemoczone buty. — Leyton, daj torbę. — chuda ręką wsunęła się do środa, a mój brat wziął od niej torbę i zaczął w niej grzebać. Podał mi spodenki i koszulkę. — Trochę spocone, ale lepsze to, niż nic.
Założyłam ciuchy i mocno zawiązałam sznurki w spodenkach, a później Hezekiah oddał mi jeszcze swoją czarną bomberkę.
— Buty się do niczego nie nadają. Przykro mi.
— Nieważne — otarłam łzy, a mokre włosy odgarnęłam w tył. — Zabrali mi torbę. Nie wiem, gdzie jest.
— Chodź — położył dłoń na moich plecach i wyprowadził mnie z szatni, podał Leytonowi rownież jego telefon. — Usiądź.
Zajęłam miejsce na ławce na korytarzu, a głowę oparłam o rękę zgiętą w łokciu, którą ułożyłam na moim udzie.
— Jasna cholera, Callie. Co się stało? — Ezra kucnął przede mną, ale nie chciałam mówić tego jemu. Podniosłam wzrok na brata i Leytona.
— Napisali z twojego telefonu — oblizałam usta, wciąż dygocząc. — Byli tu wszyscy, poza Brysonem. Claire nagrywała, Brooke i Avery zniszczyły moje ciuchy. Nie wiem, gdzie są moje rzeczy...
— Widzieliście gdzieś Callie? Mam jej... — znikąd pojawił się Callum, a ja poczułam ulgę, kiedy zobaczyłam, co trzyma. — Torbę. Leżała w śmietniku na zewnątrz.
— Widziałeś tam gdzieś Petersona? — zapytał ostro mój brat.
— Szli na parking. Czekaj, co on zrobił? — Hezekiah nawet nie czekał, od razu zaczął biec, a ja spanikowana tym, co może się stać, zabrałam torbę od Calluma i pognałam za nim.
Reszta również za nami pobiegła, ale nie zdążyłam na czas. Hez już popychał Nilesa. Chciałam ich rozdzielić, jednak Callum skutecznie mnie zatrzymał.
— Mówiłem ci, żebyś się odpierdolił od mojej siostry!
— Claire, usuń filmik. — odezwał się Kai.
— No ale... tak się przypadkiem się stało, że się no ten, rozesłało.
Zagryzłam policzki, żeby znów się nie rozpłakać i odwróciłam się do torsu Calluma. W tle słyszałam, jak mój brat nadal okłada się z Nilesem, a wokół nas zbierało się coraz więcej gapiów.
— Zawieszą go...
— Wiem — powiedział Callum. — Trzeba to przerwać, zanim ktoś zobaczy.
— Dosyć! — krzyknął Ezra.
— Niles! — wrzasnął kolejny głos. Musiałam się odwrócić. Bryson podbiegł do chłopaka i uderzył go tak mocno, że opluł się krwią. Ludzie momentalnie się uciszyli, a ja zakryłam usta dłonią.
— Chodźmy stąd. — powiedział Kai i zaczął nas odciągać, ale nie chciałam się ruszyć, dopóki Hezekiah również nie odpuścił. Zdążyliśmy się ukryć w samochodach, zanim przyszedł dyrektor Marshall.
— Twoje stopy... — Hez spojrzał na mnie zmartwiony.
— Nic im nie będzie — przełknęłam ślinę. — Jedźmy do domu, proszę.
— Oczywiście. — ruszyliśmy natychmiast.
* * *
Drogi Świecie,
Nienawidzę tego, jaki jesteś niesprawiedliwy. Nie zasłużyłam na nic, co mnie dzisiaj spotkało. Gdybyś chociaż miał jakiś powód, aby tak mnie karać, ale ty? Drwisz ze mnie od śmierci Jane i nieustannie rzucasz pod nogi kłody.
Mam coraz mnie siły, aby je przeskakiwać, dlatego dostaję nimi prosto w brzuch.
Agresywnie zgniotłam kartkę i wrzuciłam do rzeki. Wiedziałam, że jutro pewnie nasi rodzice zostaną wezwani do szkoły, ale przecież to ja byłam ofiarą. Z jakiegoś powodu i tak się bałam.
Mallory była u mnie niedawno, a kiedy wyszła, ja również wyszłam. Potrzebowałam zostać sama, posłuchać rzeki. Zazdrościłam jej, bo płynęła i płynęła. Nie zatrzymywała się.
— Często tutaj przychodzisz — obok mnie usiadł Malachi, ale jego obecność mnie nie zirytowała.
— Pozbywam się tutaj smutków.
— Musi ich być wiele — spojrzał mi w oczy. — Przykro mi, że cię to spotkało.
— To nie twoja wina.
— Nie musi. I tak mi przykro. — patrzył już przed siebie. Z profilu jego rzęsy wydawały się strasznie długie. Dłuższe, niż niejednej dziewczyny.
— Skąd wiesz, że jestem tutaj często?
— Bo kiedy biegam, zazwyczaj cię widuję. Żebyś nie pomyślała, że masz stalkera. — zaśmiałam się.
— Nie miałabym nic przeciwko takiemu stalkerowi — uśmiechnęłam się delikatnie i odgarnęłam włosy za ucho, a później odchrząknęłam. — Powinnam wracać do domu. Robi się późno. — bo robiło. Dochodziła dziewiąta, a przecież jutro trzeba było wstać do szkoły.
— Życzysz sobie towarzystwa, czy nie bardzo? — wstał i spojrzał na mnie spod rzęs.
— Skorzystam z eskorty. — podał mi dłoń, którą złapałam bez wahania i pomógł mi wstać. — Jeśli możesz, przekaż Leytonowi, że oddam mu ciuchy rano.
— Spoko. Nie zauważy ich braku — machnął ręką. — Teraz musisz jeszcze wziąć coś od Ezry i zaliczysz całą naszą trójkę. Względem ubrań, rzecz jasna.
— Obym nigdy nie musiała. — wyrwał się ze mnie nerwowy śmiech. Kai zmarszczył czoło, ale nie drążył tematu, a pod naszymi domami zasalutował do mnie i zaczekał, aż zniknę mu z oczu.
Dopiero wtedy wszedł do swojego domu.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro