Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

14. Do Ezry

Oglądałam na laptopie filmik z układem na bal jesienny, który wysłała wszystkim matka Claire i zastanawiałam się, jak mam się tego nauczyć bez jakiejkolwiek próby. Na szczęście poza filmikiem był również terminarz z próbami, ale były tylko cztery, bo do balu zostało niewiele czasu.

Westchnęłam ciężko, bo myślałam, że pani Pemberly ma w głowie więcej oleju, niż jej córka.

Odwróciłam się w stronę swojego łóżka, na które walnął się Hezekiah, jednocześnie biorąc do rąk moją poduszkę-kota.

— Rodziców nie ma. Pojechsli do teatru z Mandeville'ami, więc możesz mi teraz powiedzieć, co się stało w piątek?

— Nie do końca wiem — przyznałam. — Przypadkowo usłyszałam, jak się kłócą. Mama i tata, w sensie. Ona powiedziała, że tata miał romans z matką mojej najlepszej przyjaciółki.

Hezekiah zmarszczył czoło.

— Ale mówiła o...Jane?

— Właśnie tego nie wiem — wzruszyłam ramionami. — Czy chodzi o Jane, czy Mallory. Przecież go nie zapytam.

— No nie, ale możemy zapytać Mallory. — zasugerował.

— Pogadam z nią w szkole — zapewniłam. — Obejrzałeś walca? — założyłam ręce na krzyż, a on wywrócił oczami.

— To jest ten sam, co rok temu. Nie muszę.

— Zobaczymy na próbach. — wycelowałam w niego palcem, a on wsparł się na łokciach i spojrzał na mnie tajemniczo.

— Dlaczego idziesz z Ezrą?

— Z kimś muszę iść. Skoro chciał, to czemu nie? Przynajmniej będę mogła się pośmiać z min tych wszystkich dziewczyn, które mnie z nim zobaczą.

— Po prostu myślałem, że pójdziesz z Kai'em. — wyjaśnił i zszedł z łóżka, a później rozczochrał mi włosy i wyszedł.






* * *




Mallory patrzyła na mnie, jak na kosmitę. W zasadzie się jej nie dziwiłam, sama bym się tak zachowała, gdyby to ona przyszła i zapytała mnie, czy jej ojciec ma romans z moją matką.

— Niemożliwe — zaoponowała. — Na pewno nie chodzi o Agathę. Przecież ona jest w ciąży! Zaraz będzie szósty miesiąc.

— W zasadzie mi ulżyło, że to matka Jane, ale jakoś nie mogę w to uwierzyć. Miał w ogóle na to czas? — rozmasowałam czoło. Siedziałyśmy na ławce za szkołą i cieszyłyśmy się słońcem.

— Może właśnie dlatego nie miał go dla was.

— Więc dlaczego wciąż go nie ma? — szepnęłam. — Mówiła w czasie przeszłym, nie mógłby tego ciągnąć, chyba... ja...

— Spokojnie — ujęła moją dłoń i ścisnęła. — Nie zrobiłby ci tego. Myślę, że to się skończyło, kiedy Jane umarła.

— Jeżeli okaże się, że oni wciąż coś... i przez ten cały czas jej mama miała jego wsparcie, a ja zostałam sama, to... — te myśli do mnie nie docierały. — To będzie jak cios prosto w serce, Mal.

— Wiem. — objęła mnie, a ja pozwoliłam sobie na łzy. Jej ramiona były drugimi z tych, w których czułam się bezpiecznie. — Wiem, że nie lubisz takich rzeczy, ale nie chcesz nam może pomóc z wycinaniem jabłek na Światowy Dzień Jabłka?

— Wy naprawdę macie durne zajęcia w tym wolontariacie — skomentowałam i podniosłam się z ławki. — Na co zbieracie tym razem?

— Liczymy, że sprzedaż jabłek w karmelu i jabłkowych ciast przyniesie nam zyski na rewitalizację bramy cmentarza. Jest w opłakanym stanie.

— Kiedy kiermasz?

— Dogadaliśmy się z Petersonem. Pozwolił nam to połączyć z ich meczem koszykówki, a że to pierwszy w naszym okręgu, zjedzie się dużo ludzi. Zamiast coli, będą pić jabłkowy sok. — wyszczerzyła się, a ja zaśmiałam.

Przeszłyśmy przez cały plac, żeby wejść do szkoły i skierować się do sali wolontariatu, która niestety połączona była z gazetką szkolną, czyli naszą stroną internetową.

Avery natychmiast podniosła na mnie wzrok znad monitora komputera i nie było to niczym przyjemnym. Wiedziałam, że za chwilę coś się wydarzy, ale i tak usiadłam przy stoliku, który wskazała mi Mallory. Czekały tam nożyczki i mnóstwo kartek w zielonym, żółtym i czerwonym kolorze.

— Tu masz szablon — podsunęła mi go. Obok mnie siedział Ian, który zaraz po Mal robił najwięcej. W skład kołka wchodziło jeszcze pięć osób, ale jakoś ich nie widziałam.

Avery po jakichś dziesięciu minutach podeszła do nas i oparła swoje dłonie na stoliku, a jej neonowe pomarańczowe paznokcie biły mnie strasznie po oczach.

— Co mamy opublikować o tych jabłkach?

— Dzień i ceny, które wysłałam ci na pocztę — odparła beznamiętnym tonem moja przyjaciółka. — I dodaj info, że jeżeli ktoś chce zarobić dodatkowe punkty, może nas wspomóc wyrobami z jabłek, tylko niech się do mnie zgłosi.

— Czy balsamy do ust też się liczą? — zapytała Claire, wychylając się zza biurka z uśmiechem. — Mogłabym załatwić cały karton jabłkowych balsamów!

— Kto na meczu koszykówki będzie się przejmował spierzchniętymi ustami? — spiorunowała ją Avery, przez co dziewczyna zbladła i się wycofała. — Ty też będziesz na meczu? — zwróciła się do mnie.

— Pewnie będę.

— Nie idziesz z Kai'em, prawda?

— A jeśli, to co cię to w ogóle obchodzi? — zmarszczyłam czoło.

— Zdecyduj się, czy chcesz Ezrę, czy jego, ale dobrze ci radzę — nachyliła się do mnie. — Od Kai'a trzymaj się z daleka. Nie podoba mi się wasza zażyłość, bo to mój przyszły chłopak.

— Oczywiście. — westchnęłam. Miałam ochotę się roześmiać, kiedy odeszła i spojrzała na Mallory. Ian zamrugał kilkukrotnie i powiedział coś o tym, że ludzie nie przestaną go zadziwiać.

Wycięłam po trzydzieści jabłek z każdego koloru.





* * *





Pierwsza próba walca była jakimś dramatem. Podeptałam Ezrę tyle razy, że nie mogłam uwierzyć, że wciąż ma siłę się uśmiechać. Przecież jego stopy musiały umierać.

— Nie jest aż tak źle, będzie lepiej. — pocieszył mnie, ale nie widziałam w tym żadnej nadziei. Matka Claire chodziła między nami i poprawiała nasze postawy, zachwycając się oczywiście tym, że Ezra tańczy świetnie. Chwaliła również Hezekiaha, bo rzeczywiście pamiętał cały układ.

Mallory za to wyglądała, jakby miała umrzeć. Głównie dlatego, że walc angielski jej nie leżał. Uważała, że jest zbyt nudny.

— Spokojnie — szepnął do mnie. — Cały czas kwadracik. Nic więcej.

— Nie ma szans, że się tego nauczę do balu. Taniec to nie moja bajka.

— Masz duszę artystki, taniec też w niej gra. — odparł z uśmiechem.

Cieszyłam się, kiedy próba dobiegła końca, bo szczerze mówiąc, męczyłam się na niej. Fakt, że niewiele z niej wyniosłam — przeraził mnie, ale nie byłam w pierwszej parze, na mnie  uwaga nie miała być zwracana, w przeciwieństwie do Mallory.

Usiadłam z tyłu w samochodzie Hezekiaha, żeby Ezra miał miejsce z przodu i oparłam głowę o ramię Mal. Miałam dzięki temu idealny widok na lusterko z przodu, w którym ciągle migały mi niebieskie oczy.

Poczułam się nieswojo, więc odwróciłam wzrok i przełknęłam ślinę. Wyraźnie odczuwałam, że zerkał na mnie i wcale mi się to nie podobało.

— Czy ja mogę chociaż się dowiedzieć, jaki kolor masz tej kiecki? — zapytał Hezi.

— Jasny. — odparła Mallory, a on wywrócił oczami.

— Dużo mi to mówi.

— Jesteś facetem i tak nie ogarniasz. — skwitowała, czego już nie skomentował. Zajął się rozmową z Ezrą o zbliżającym się meczu i kiedy wysadziliśmy Mal pod jej domem, ku mojej uciesze kontynuowali temat.

Wyskoczyłam z samochodu na naszej ulicy szybciej, niż powinnam. Mogło wyglądać to dziwnie, ale nie kontrolowałam tego.

Jasemine siedziała w naszym ogrodzie i rozmawiała o czymś z naszą matką, ale kiedy nas zobaczyła, uśmiechnęła się szeroko i zaczęła machać.

— Jak było? — zapytała od razu. Podeszłam do płotu, chłopcy zaraz ze mną i wydęłam usta.

— Dobrze, że suknia jest długa. Nie będzie widać, jak źle tańczę.

— Callie przesadza — Ezra objął mnie ramieniem. — Radzi sobie dobrze.

— Polemizowałbym... — mruknął Hezekiah, a później dostał w żebro z mojego łokcia. — Ale zawsze możecie ćwiczyć poza próbami, skoro tak blisko siebie mieszkamy.

— Wspaniały pomysł, żeby Ezra już na nic nie miał czasu. — odparłam lekko zirytowana i wyswobodziłam się z objęć chłopaka. Chciałam znaleźć się już w pokoju i zapomnieć o tym dziwnym dniu.

— Znajdę czas na wszystko! — zawołał za mną, kiedy otwierałam już drzwi.

Powinno mnie to ucieszyć? Nie ucieszyło.

Myślałam o niebieskich oczach, ale nie tych Ezry.






Drogi Ezro,

Cokolwiek Ci chodzi po głowie i jakikolwiek masz plan na bal, nie uda Ci się. Moje serce nie gra do ciebie i nigdy nie zacznie, tak myślę.

Callie

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro