Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

13. Do Kai'a

Maszerowałam przez Fallen Grove w bojowym nastroju. Miałam zamiar zapomnieć tej nocy o tym, co usłyszałam pół godziny temu.

Liczyłam, że impreza Ezry mi w tym pomoże. Chociaż ubrałam się w masakrycznie niewygodny czarny top bez ramion, starałam się trzymać fason. Szerokie spodnie z wysokim stanem zamiatały ziemię, ale miałam to gdzieś. I tak również były czarne.

Napisałam tylko Mallory, że przyjdę. Nikt więcej nie wiedział.

Nabrałam dużo powietrza do płuc, kiedy stanęłam przed mostem. Już w tamtym miejscu słyszałam muzykę.

— Byłaś tutaj niedawno, przejdziesz tam. — powiedziałam do siebie i zrobiłam krok do przodu. Wiatr delikatnie rozwiał mi włosy. Kolejny krok, poczułam lekką panikę. W połowie mostu spojrzałam na wodę i przypomniałam sobie ten feralny wieczór z udziałem Heziego, Nilesa i Brysona.

Kiedy znalazłam się po drugiej stronie rzeki, obejrzałam się za siebie i miałam ochotę zawracać.

— Ty naprawdę przyszłaś. — usłyszałam głos mojej przyjaciółki i zobaczyłam jej zdziwioną twarz. — I wyglądasz...

— Jak idiotka? Wiem. — ruszyłam do przodu.

— Nie, po prostu inaczej. Odważnie. — ścisnęła moją dłoń.

Tak dawno mnie tam nie było. Przesłyśmy krótką ścieżką wysypaną kamieniami i zobaczyłam, że niektórzy stoją na zewnątrz, paląc papierosy. Gdzieś w tle mignęły mi nawet turkusowe włosy Brooke, ale miałam to gdzieś.

Pchnęłyśmy drewniane drzwi i weszłyśmy do środa, a oczy wszystkich skierowały się w nasza stronę.

Proszę państwa, wzbudziłam sensację. Brakowało tylko, żeby muzyka przestała grać.

Między tłumem przepchnął się Hezekiah z butelką piwa w ręce.

— Callie! — zawołał z niedowierzaniem, a wtedy dołączył do niego Ezra.

— Przyszłaś! — uśmiechnął się szeroko.

— Nie róbcie z tego niewiadomo czego. Dalej, dalej, niech ludzie wrócą do zabawy. — klasnęłam w dłonie i przesunęłam się w przód, pociągając za sobą Mal. — Muszę coś w siebie wlać. — powiedziałam do niej.

— Masz. — podała mi czarny kubek, a ja go powąchałam i się skrzywiłam. — Standardzik. Cola z wódką, pij. Może się dowiem, co się stało.

— Absolutnie nic. — odparłam i się napiłam, a alkohol palił mnie w gardło.

— CALLIE! — Leyton zawiesił mi się na ramieniu. — Nie wierzę, że tu jesteś!

— A ja, że zdążyłeś się już upić.

— Nie jestem upity, tylko lekko wstawiony. — potrząsnął głową i zabrał rękę, a później oparł się biodrem o skrzynki, które stały obok nas i imitowały bar. — Callum jest nawalony.

— Poważnie? — spojrzałam na Mallory.

— Nie mam pojęcia, nie widziałam go — uniosła dłonie w geście obronnym, a później zrobiła wielkie oczy. — Jest nawalony.

Odwróciłam się i zobaczyłam, że wywija na stole razem z Brooke. Tak, z Brooke. Byli do siebie wręcz przyklejeni, a ja nie mogłam powstrzymać śmiechu.

— Dobra, dziewczęta — Hezekiah postawił przed nami dziesięć szotów. — Dwie kolejki na raz.

— Kto mnie będzie pilnował, kiedy Mallory się upije? — wyszczerzyłam się.

— I mnie, kiedy upije się Callie.

— Spokojnie, nic wam nie będzie — zapewnił Ezra. — Stuk, stuk. — uderzył kieliszkiem o każdy inny. Leyton wypił szota z wyprzedzeniem, na co Hez zareagował śmiechem. W drugiej kolejce się zreflektował, bo wypiliśmy równo.

Przyłapałam się na tym, że szukam wzrokiem Brysona, co mnie zdenerwowało. Miałam ochotę uderzyć się w twarz.

Muzyka była tak głośna, że musieliśmy się do siebie drzeć, ale po trzecim drinku mi to nie przeszkadzało. Mallory totalnie się odpaliła, kiedy Leyton wyciągnął ją na parkiet.

— Coś się stało w domu? — Hezekiah przysunął się do mnie zmartwiony.

— Nie, nic.

— Callie...

— Przyszłam się bawić, nie żalić! — pacnęłam go w ramię, a on złapał moją dłoń i spojrzał mi w oczy.

— Pogadamy jutro.

— Teraz zobaczymy, czy faktycznie tak kaleczysz taniec — zapowiedział Ezra i pociągnął mnie za nadgarstek między ludzi.

— No i czy ty rzeczywiście jesteś taki idealny w tej dziedzinie.

— Urodziłem się do tej roli. — okręcił mną, a świat zawirował mi w głowie tak bardzo, że czułam się jak na karuzeli. — Wcale nie tańczysz źle!

— Jesteś pijany i nie widzisz! — odparłam przez śmiech. Niebieskie oczy Ezry lśniły, dlatego wiedziałam, że sporo wypił.

Przetańczyłam z nim trzy piosenki, przez co alkohol trochę ze mnie zszedł. Poszłam więc go szybko uzupełnić kolejnymi drinkami i muszę przyznać, że naprawdę dobrze się bawiłam.

— Callie? — wywróciłam oczami. Rozpoznałabym ten głos nawet z amnezją.

— Bryson? — odwróciłam się na pięcie.

— Co ty tutaj robisz?

— Ezra ma urodziny, wiedziałeś? — otworzyłam usta w teatralnym zdumieniu. — Moja obecność jest akurat najmniej dziwna. Co ty, tutaj robisz?

— Zaprosili całą szkołę — sprostował. — Dobrze cię widzieć w takim wydaniu.

— Jakim? — prychnęłam i dolałam sobie alkoholowej mikstury.

— Szczęśliwym.

— Ta, bardzo jestem szczęśliwa.

— Chcesz pogadać? — wskazał za siebie kciukiem. Nie wiem, co mi do łba strzeliło, żeby za nim pójść, kiedy skierował się na zewnątrz.

Świeże powietrze owiało mi rozpaloną twarz i ciało, ale procenty w mojej krwi nie pozwalały mi odczuć chłodu. Bryson stanął pod drzewem i odpalił papierosa, a później chciał poczęstować nim mnie. Odmówiłam, oczywiście.

— Zajebiście wyglądasz.

— Dzięki — dygnęłam, pozbawiona totalnie jakiejkolwiek gracji. — Nie mam zamiaru ci się zwierzać.

— To dlaczego ze mną poszłaś? — zaśmiał się.

— Zadaję sobie to samo pytanie. — upiłam kolejny łyk z kubeczka. Byłam mocno pod wpływem i o tym wiedziałam, ale brnęłam i brnęła w tę katastrofę.

— Zawsze będzie nas do siebie ciągnęło, co? — spojrzał na mnie spod rzęs. Nogi się pode mną ugięły, ale w porę mnie przytrzymał.

Na szczęście zawartość kubka pozostała nienaruszona, ale i tak szybko zniknęła za moją sprawką.

Nie mam pojęcia, ile czasu spędziłam z Brysonem, ale zdecydowanie za dużo wypiłam, bo totalnie nie myślałam. On przynosił mi kolejne drinki, a ja ochoczo je przyjmowałam.

— Z tego wszystkiego najbardziej mnie wkurza to — pokazałam jakąś wielkość dłoniami, chwiejąc się na własnych nogach. — Że cię nienawidzę, ale i tak chciałabym, żebyś... — zacięłam się.

— Żebym co, Callie? — położył dłonie na moich biodrach.

— To. Właśnie to — przyciągnął mnie do siebie. — Nie możemy.

— Możemy. Nie chcesz — pochylił się. — I chcesz.

Jego dymny oddech zakręcił mi w nosie.

— To niewłaściwe. Będę tego żałować. — położyłam dłonie płasko na jego torsie.

— Lepiej żałować, że się coś zrobiło, niż że się nie zrobiło.

Prawie go pocałowałam.

Ktoś złapał mnie w pasie i od niego odciągnął, a kiedy zorientowałam się, kto — zamrugałam kilkukrotnie.

— Malachi, nie widziałam cię wcześniej.

— Przed chwilą przyjechałem — nie patrzył na mnie. Patrzył za mnie. — Jest kompletnie pijana, co chciałeś zrobić?

— Spełnić tylko jej pragnienia. Wyluzuj, Mandeville. Callie nie potrzebuje bodyguarda, ale gdybym wiedział, że tutaj będziesz, nawet bym z nią nie rozmawiał.

Zdziwiły mnie jego słowa, ale nie byłam w stanie o nich rozmyślać. Byłam zawiedziona faktem, że Kai nam przerwał i z drugiej strony wdzięczna.

Ujął moją twarz w dłonie i zbadał ją wzrokiem.

— Ile wypiłaś?

— Jeżeli powiem, że za dużo, coś ci to rozjaśni? — uśmiechnęłam się niewinnie, na co Kai westchnął i objerzał się za siebie. Zawołał mojego brata.

— Cholera, Calliope. Ale się załatwiłaś.

— To wasza wina.

— Wasza? — zapytał Kai.

— Moja i Ezry — wyjaśnił od niechcenia. — Mallory też nie jest w najlepszym stanie.

Kai zrobił tak zawiedzioną minę, że zrobiło mi się go żal.

— A Leyton?

— On ma mocny łeb — odezwałam się. — Co jest dziwne w tym wieku... — podtrzymałam się przedramienia Kai'a, żeby nie upaść. — A Callum obściskiwał się z Brooke. Masakra!

— Sugeruję, żebyś udała się do domu. — powiedział poważnie Kai.

— Nie ma opcji, nie wracam do tego teatrzyku.

— Co ona tutaj w ogóle robi?

— Nie mam pojęcia — Hezekiah brzmiał na totalnie wyluzowanego. Zazdrościłam mu. — Ale nasza matka ją ukatrupi, nie może wrócić w tym stanie.

— Ja tutaj jestem. — pstryknęłam palcami między ich twarzami. Spojrzeli na mnie obaj z politowaniem.

— Co się dzieje? — dołączył do nas Ezra.

— Nic. Callie się upiła, trzeba ją ogarnąć, ale nie może wrócić do domu w tym stanie. — odpowiedział mój brat.

— Zabiorę ją do nas — stwierdził Kai. — Zajmijcie się Mal, jak sytuacja u niej?

— Agatha jest w ciąży, ale nie ma problemu. Tata Mallory wiele razy mnie krył.

— Hezi mówi prawdę. — zgodziłam się.

— Gdzie was wszystkich wywiało?! Jezu, Callie. Skończyłaś gorzej, niż ja. — skomentowała Mallory. — Musimy ją ogarnąć.

— Podobno z tobą też jest źle. — zdziwił się Malachi.

— Jestem nawalona, ale się świetnie bawię. Wolałabym zostać. Chyba, że potrzebujecie pomocy.

— Poradzimy sobie. — zapewnił Kai.

— Zostaw ją u mnie, prześpimy się u ciebie we dwoje. — Ezra złapał Kai'a za ramię.

— Trzeba było wykazać się taką troską, zanim prawie poszła w ślinę z Brysonem. — warknął i delikatnie popchnął mnie w przód, a ja patrzyłam na niego zdumiona.

Prowadził mnie w milczeniu, dopóki nie przeszliśmy przez most. Tam kazał mi wsiąść do samochodu, a sam został na zewnątrz i do kogoś zadzwonił. Po chwili siedział już za kierownicą, ale odwrócił się do mnie, żeby zapiąć mi pas.

— Jak się czujesz?

— Nie zwymiotuję.

Uśmiechnął się słabo i odpalił silnik, a luźniej ruszył.

— Chyba nie chcę, żeby Jasemine widziała mnie w takim stanie.

— Jest przyzwyczajona, nie martw się.

Rozmasowałam czoło. Dobrze, że chociaż torebkę miałam cały czas przewieszoną przez ramię i nic nie zgubiłam.

Nawet się nie zorientowałam, że Kai zaparkował już na naszej ulicy. Odpięłam pas i wysiadłam z samochodu, o dziwo nie zaliczając przy tym spotkania z ziemią.

— Wasza rodzina? — rzuciłam mu zaniepokojone spojrzenie.

— Dawno się zwinęła. — otworzył mi drzwi i przepuścił w progu. Było ciemno, dlatego nie ruszyłam się z miejsca, dopóki Kai nie oświetlił trasy telefonem.

Schody to było wyzwanie. Było ich mnóstwo i były kręte, a moja koordynacja ruchowa przypominała zabawę w ciuciu-babkę.

— Cholera. — szepnęłam, kiedy uderzyłam się w poręcz z dużym hukiem.

— Nikogo nie obudzisz, spokojnie. Dawno minęliśmy sypialnie moich rodziców, a poza tym jest wygłuszona.

Odetchnęłam z ulgą i ruszyłam dalej. Jakże się ucieszyłam, kiedy chłopak oznajmił, że znajdujemy się na piętrze.

— To pokój Ezry? — zapytałam, kiedy otworzył mi kolejne drzwi do kolejnej ciemności.

— Nie, to mój pokój. — weszliśmy do środka i zamknął za sobą drzwi, a później zapalił światło i westchnął ciężko. — Łazienkę masz dosłownie naprzeciwko.

— Dzięki — skupiłam się na tym, żeby wygrzebać z torebki telefon i wcisnąć jakiś kit rodzicom. Pisanie wiadomości szło mi topornie, ale finalnie udało mi się wyklikać informację, że zostaję na noc u Mallory. Samą Mal również o tym poinformowałam. — Co jest między tobą i Ezrą? Dziwnie zareagowałeś.

— Nic takiego, naprawdę — przeczesał włosy dłonią. — Chcesz coś do przebrania?

— Boże, tak. Mam dosyć tych ciuchów. — jęknęłam, a on podszedł do ciemnej szafy.

— To dlaczego je założyłaś? — wyjął z niej szarą koszulkę. — No, dla ciebie będzie jak sukienka.

— Bo to impreza, tam się wypada odstrzelić — żachnęłam się, rzuciłam torebkę na jego łóżko i przyjęłam koszulkę. — Poza tym, czasami każdy chce się poczuć ładnie.

— I jak, poczułaś się ładnie? — marszczył czoło. Podeszłam do niego i położyłam palec na jego lewej piersi.

— Naprawdę chciałam to zrobić.

— Jeszcze będziesz mi dziękować, kiedy wytrzeźwiejesz. — wyminęłam go i poszłam do łazienki.

Dzięki losowi, mieli prysznic. Mogłam załatwić to szybko i sprawnie, chociaż zmywanie tuszu do rzęs chciało mnie pokonać.

Koszulka Kai'a rzeczywiście na mnie wisiała, ale miałam to gdzieś. Liczyła się wygoda, nie prezencja. Zęby umyłam palcem, bo nie miałam wyboru, ale zawsze coś. Zgarnęłam swoje ciuchy i buty i wróciłam do mojego pokoju hotelowego Mandeville.

— Woda z cytryną — powiedział, wskazując szklankę na szafce nocnej. — Aspiryna, gdybyś jutro umierała.

— Dziękuję ślicznie — pocałowałam obie dłonie i posłałam mu całusa.

Następnie walnęłam się na miękkie łóżko i od razu zasnęłam.



* * *



Przetarłam zaspane oczy i przypomniałam sobie, że nie jestem w swoim domu. Niektóre rzeczy gdzieś mi umykały, ale doskonale wiedziałam, co wczoraj wyczyniałam.

— Boże. — wzdrygnęłam się na wspomnienie Brysona. Zalała mnie nagła fala wstydu i wdzięczności, że Kai na to nie pozwolił.

Kai, właśnie. To był przecież jego pokój, a ja będąc na alkoholu kompletnie to zignorowałam. Pasował do niego, musiałam to przyznać. Wszędzie przeważała czerń i granat, czasem ciemny brąz mebli i zieleń kwiatów. Nawet pościel była granatowa.

Sięgnęłam po wodę i spojrzałam na aspirynę, ale nie odczuwałam skutków balowania. Gdzieś w moich nogach leżała torebka i telefon, więc musiałam się do niego dostać. Na szczęście mi się udało.

— Uff. — nikt się do mnie nie dobijał, rodzice uwierzyli, Mal i Agatha chętnie mnie będą kryć. Czyli mi się upiekło.

Dochodziła dziesiąta, więc stwierdziłam, że pora się ewaukować. Ubierając na siebie wczorajsze ciuchy byłam chora. Nie chciałam ich znów zakładce, ale w czymś musiałam do domu wrócić.

Zeszłam na dół boso, żeby nie hałasować i od razu uderzył mnie zapach jajek.

— Chodź tutaj! — zawołała przyjaźnie Jasemine i wskazała krzesło przy stole w kuchni. — Nie wypuszczę cię bez śniadania.

Uśmiechnęłam się i skierowałam w wyznaczone miejsce. Co ciekawe, Ezra również tam siedział i scrollował coś w telefonie.

Jasemine postawiła przede mną talerz z jajecznicą i bekonem oraz chleb i masło.

— Żyjesz? — Ezra podniósł na mnie wzrok.

— Chodzę, oddycham, odczuwam głód. Myślę, że tak.

— Cieszę się. — posłała mi uśmiech, a ja zajęłam się jedzeniem.

— Leyton cały ranek spędził na randkowaniu z muszlą klozetową. Miałeś go pilnować. — Jasemine pacnęła syna drewnianą łyżką w głowę.

— Ma nauczkę. — odparł spokojnie Ezra i puścił mi oczko. — Kto wam sprzedał pomysł na prezent? Kai?

— Zgadza się. — potwierdziłam. Gdzie się podziewał sam Kai i pan Mandeville?

Domyślałam się, że Hezekiah czuje się świetnie, Mallory również, ale musiałam zapytać o kogoś jeszcze.

— Czy Callum trafił do domu w jednym kawałku?

— Tak, spokojnie. Kai go odwiózł.

— Naprawdę? — zdziwiłam się. Pojechała tam ponownie po tym, jak zasnęłam? Rany, musiał mi nieźle zaufać.

— Zawsze go wykorzystuję. — szepnął do mnie, ja się zaśmiałam. Podziękowałam Jasemine za śniadanie, pożegnałam się z Ezrą i poprosiłam, żeby pozdrowił ode mnie Leytona, a później wyszłam.

Słońce mnie raziło, dlatego przysłoniłam oczy dłonią i spostrzegłam, że Kai skądś wraca. Nie skądś, on biegał.

— No dzień dobry — zaczął rozbawiony. — Dalej cię trzyma? — wskazał brodą moje stopy.

— Nie. Niewygodne buty, mieszkam naprzeciwko. Stwierdziłam, że nic mi się nie stanie, jeśli pójdę boso. — zeszłam z ich ganku.

Taty pewnie nie było w domu, a mama sobotnie ranki spędzała na ogarnianiu sklepowych spraw, dlatego wiedziałam, że nie zostanę spalona przypadkowym zauważeniem mnie przez okno.

— Malachi — zawołałam, kiedy się z nim minęłam. — Miałeś rację.

— Z czym?

— Dziękuję. — myślałam, że to słowo nie przejdzie mi przez gardło, ale zdziwiłam się, z jaką łatwością mu je przekazałam.

Kai uśmiechnął się tylko, więc odwzajemniłam ten gest i wróciłam do domu.

Zrobiło mi się przykro, kiedy dotarło do mnie, że wołałabym zostać u nich. Nie przez wzgląd na chłopaków, a to, jak ciepłą osobą była Jasemine.

Nasze ciepło nigdy nie istniało.



Drogi Kai'u

Byłam pijana, ale nie zmienia to faktu, że jestem Ci wdzięczna. Bardzo wdzięczna. Zrobiłabym wielką głupotę. Dzięki, dzięki, dzięki.

I...

A zresztą, chyba mieważne.











Wesołych świąt, kochani! Mam nadzieję, że spędzacie ten czas super, a jeśli nie, to że rozdział poprawi Wam humor c:



Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro