Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

10. Do nikogo

Włóczyłam się w pobliżu rzeki od piątej rano, bo nie potrafiłam tej nocy zasnąć. Tacie wmówiłam, że idę pobiegać przed szkołą, a on zajęty wiecznie pracą łyknął to na raz.

Z mamą nie rozmawiałam od soboty. Nie miałam na to najmniejszej ochoty i ona chyba też nie.

Hezekiah smacznie spał, kiedy wychodziłam z domu. Doprowadzał mnie do szału, ale podczas snu wyglądał jak urocze stworzenie, które nigdy nie zrobi ci krzywdy. Tak naprawdę gdyby nie on, cały weekend miałabym zepsuty. Wyciągnął mnie na te kręgle, których tak się bałam i byłam mu za to wdzięczna.

Wczoraj wieczorem przyszli do nas Mandeville'owie, ale nie integrowałam się z nimi. Kai zajrzał do mojego pokoju i poinformował mnie, że rozmowa z Nilesem jest załatwiona, jednak nie chciałam poznawać szczegółów.

Cokolwiek powiedzieli mu Ezra i Kai, miało okazać się wybawieniem.

Z tym, że zostawał jeszcze Bryson i Avery, która do tej pory siedziała dziwnie cicho. Bałam się, że jak zaatakuje, to tak mocno, że nie wstanę z podłogi.

Westchnęłam ciężko i usiadłam na trawie, chociaż była mokra od porannej rosy. Miałam w planach zakryć plamę na spodniach bluzą, kiedy będę już szła do szkoły.

Wyjęłam zeszyt i pióro, a później stuknęłam nim dwa razy w kartki.

Wybierałam ścieżki, tak ich
mnóstwo i wiele

Jedne obierałam sama, innym razem szłam tam, gdzie przyjaciele

Często chciałam też zawrócić,
ale nie było odwrotu

Musiałam skakać,
gdy dochodziłam do płotu

Wspinałam się pod górki,
a nawet pod górę

Dylematy przy rozdrożach,
miałam wybrać które

Lekko się szło raczej rzadko,
a może i wcale

Często łzy lałam,
czasem było wspaniale

Natrafiałam na przeszkody,
rwące rzeki i ruchome piaski

Zdarzały się też mety
i na nich oklaski

A teraz stanęłam przed murem,
jakby uliczka ślepa

Nie zniszczy go wiatr,
co tylko lekko powiewa

Nie mogę się cofnąć,
ale nie wiem też co dalej

Chwytam się tylko
jakiejś nadziei małej

Nie dam rady go również przeskoczyć, czy jest jakaś dziura,
którą mogłam przeoczyć?

Nie mam w sobie tyle siły
aby go rozwalić

Usiadłam i czekam, tępo się patrząc

Może kiedyś sam runie, a może...

— Że istnieje tylko sama sobie mówię. — wyszeptałam i wyrwałam kartkę z zeszytu, aby złożyć w łódkę moje wypociny i puścić strumieniem rzeki.






* * *





Kiedy zamknęłam szafkę w szkole, z ulgą odkryłam, że jestem bezpieczna. Nikt na mnie nie naskoczył, nikt niczego ode mnie nie chciał i tylko Mallory machała do mnie z drugiego końca korytarza. Chciałam do niej podejść, ale wtedy Leyton zarzucił mi rękę na ramię i pęknął balonem z gumy tuż przy mojej twarzy.

— Czołem, Callie — wyszczerzył się. — Mama prosi, żebyście wpadły z Mal dzisiaj, jeżeli macie czas, oczywiście.

— Oczywiście. — potwierdziłam i odsunęłam jego durną gębę od swojej.

— Świetnie! — puścił strzałeczki w moją stronę i odjechał na deskorolce środkiem holu, na co zamrugałam kilkukrotnie. Głównie dlatego, że nawet nie zorientowałam się, że ma ze sobą deskę, a także przez Grega Marshalla.

Dyrektor naszej szkoły gonił Leytona z linijką w ręce.

— Stare metody wychowawcze, wiesz jak to jest. — rzuciła na powitanie moja przyjaciółka. — Widzę, że obie mamy za sobą koszmarną noc.

— Agatha dała ci w kość?

— W kość, bebechy i wszystko inne — machinalnie machnęła dłonią. — Ale to nic. Jestem przygotowana na wszystko.

— Cudownie, bo Jasemine chce nasz dzisiaj widzieć.

— Wreszcie jakaś dobra nowina! — wyrzuciła ręce w górę. — Dziękuję ci, o losie złoty.

— Za co tak dziękujesz? — znikąd przed nami wyrosło trzech chłopaków. Jednym z nim był mój brat.

— Za waszą mamę — powiedziała pewnie, wskazując palcami Ezrę i Kai'a. — Ma genialną pracownię i stworzy nam równie genialne sukienki.

— No tak! Ten wasz bal. Z kim ty, Callie, w końcu idziesz? — niebieskie oczy zabłysnęły zaintrygowane.

— Najchętniej nie szłabym wcale... — wymamrotałam, za co moja przyjaciółka solidnie skarciła mnie dźgnięciem w żebra jej łokciem.

— Ty sobie nawet nie żartuj — oburzył się Hezekiah. — Musisz tam iść, bo ja tam idę.

— A to jakiś wymóg specjalny? Rodzeństwo Lovett zawsze w pakiecie? — założyłam ręce na krzyż.

— Po prostu muszę mieć kogoś, z kim będę mógł narzekać.

— Hej — Mal pacnęła go w ramię. — Idziesz na niego ze mną, przypominam. Ale skoro tak bardzo nie chcesz, mogę cię wymienić na Ezrę.

— Kochanie, mnie się nie da zastąpić. — mój brat zrobił krok w jej stronę, ale położyła dłoń na jego czole i go odepchnęła. Oczywiście się przy tym śmiał.

— Nie wymienisz go na Ezrę, Ezra idzie ze mną. — oświadczyłam.

Uniosła brwi tak wysoko, że wyglądała wręcz komicznie.

— Z miłą chęcią się tam wybiorę. — Ezra zaszczycił mnie uśmiechem za milion dolców, ale kątem oka dostrzegłam, że Kai wzdycha, co mnie lekko zdziwiło.

Mallory przypomniała sobie, że ma do załatwienia jakąś sprawę w sekretariacie, więc nas zostawiła, a ja wykręciłam się tekstem, że muszę dokończyć zadanie z matematyki i czmychnęłam w okolice sali gimnastycznej, wpadając prosto na Nilesa.

— Woah! Uważaj. — powiedział tylko i odszedł. To już zdziwiło mnie totalnie. Odwróciłam się na pięcie i spojrzałam na Kai'a, który najwyraźniej postanowił pójść za mną.

— Nie chcę wiedzieć, co mu powiedzieliście, ale zaczynam się bać.

— Spokojnie. Inteligentni ludzie nie używają przemocy. Zresztą, zauważyłabyś. To gdzie to zadanie z matematyki?

— Masz mnie. — przyznałam.

— Tak myślałem. Przytłoczyła cię osobowość mojego, czy twojego brata? — poprawił plecak na ramieniu i oparł się o drzwi do składziku woźnego.

— Skumulowały się w jedną.

Przez jego twarz przemknął nikły uśmiech.

— Wiesz, że nie musisz uciekać? — włożył dłonie do kieszeni spodni. Były zielone, ale nie wiem, dlaczego zwróciłam na to w ogóle uwagę.

Westchnęłam cicho, bo jego próby wejścia w mój mózg zaczynały mnie męczyć.

— Malachi, wiem że jesteś obserwatorem, ale może zmień obiekt psychologicznych zainteresowań, co? — uśmiechnęłam się i ruszyłam dalej.

— Callie — podbiegł do mnie. — Wybacz. Nie chciałem naruszać twojej strefy komfortu.

Skinęłam tylko głową i zostawiłam go samego.



* * *


Projekt sukienki Mallory był przepiękny. Najbardziej urzekły mnie krótkie szerokie rękawy, jakby trochę poszarpane i warstwa z perełkami od pasa w dół. Wiedziałam, że mojej przyjaciółce bardzo się podoba, jak tylko zobaczyłam błysk w jej oczach.

— Jest cudowna. Widzę ją na papierze, ale już wiem, że będzie cudowna.

— Cieszy mnie to bardzo — Jasemine rozciągnęła usta w szerokim uśmiechu i przewróciła stronę szkicownika.

Przyjrzałam się mojej sukni i wiedziałam, że będę się w niej czuła dobrze. Długie bufiaste rękawy z cienkiego prześwitującego materiału w niebieskim kolorze kupiły mnie całkowicie. Nawet rozcięcie po prawej stronie mi odpowiadało.

— To pierwsza wersja — powiedziała, patrząc mi w oczy. — Uważam, że masz piękną szyję i obojczyki. Powinnaś je wyeksponować. — znów przewróciła kartkę. Sukienka różniła się odkrytmi ramionami.

— Nie jestem pewna.

Mal posłała mi zmartwione spojrzenie.

— Dla ciebie to zbyt wiele? — zapytała spokojnie. Poczułam dziwny uścisk w sercu.

Moja matka zadawała mi to pytanie milion razy, ale nigdy nie usłyszałam go w takim tonie, w jakim zrobiła to Jasemine. Z troską.

— Słuchaj, mam podobną kieckę w szafie. Może się przebierzesz, obejrzysz i wtedy zadecydujesz?

— Zróbmy tak. — zgodziłam się, bo po prostu nie mogłam jej odmówić.

Klasnęła w dłonie ucieszona i poszła po sukienkę, Mallory również się wyszczerzyła, a ja ukryłam twarz w dłoniach.

— Widziałaś minę Kai'a, kiedy powiedziałaś, że idziesz z Ezrą? — nachyliła się do mnie.

— Widziałam, ale nie sądzę, że to miało coś wspólnego ze mną. Uważam, że to jakieś braterskie sprawy. — wyjaśniłam szybko, bo Jasemine zdążyła wrócić.

Podała mi kreację, a ja szybko czmychnęłam za zasłonki i przeistoczyłam się w śpiącą królewnę.

Wychodząc nastawiłam się na zachwyty obu pań, ale nie przeszkadzały mi one. Były szczere. Kiedy spojrzałam w lustro, zdałam sobie sprawę, że naprawdę dobrze wyglądam.

Jasemine podeszła do mnie, położyła dłonie na moich ramionach i delikatnie je ścisnęła.

— Jeszcze jakiś delikatny naszyjnik i będziesz wyglądać jak gwiazda.

— Boże, Callie. Nie mogę się doczekać, aż zobaczę cię w twojej sukni! — Mallory zaczęła szybko przebierać nogami w miejscu, jakby właśnie wpadła w szał fangirlu.

Parsknęłam śmiechem i chciałam przebrać się znów w swoje ciuchy, ale Jasemine przytrzymała mnie w miejscu. Patrzyła w lustro, jednak nie na mnie.

— Malachi — stał w progu pracowni, na czym musiała go przyłapać. — Prawda, że Calliope wygląda pięknie?

Kai uderzył pięścią we framugę dwukrotnie i leniwie się uśmiechnął.

— Tak.

Zniknął, a ja zorientowałam się, że strasznie mnie ta sytuacja zestresowała.

— Wiem, że idziesz na bal z Ezrą i cię absolutnie w tej kwestii nie zawiedzie, ale po cichu liczyłam, że wyciągniesz tego ponuraka z domu.

To nie tak, że nie chciałam. Gdybym mogła, wybrałabym jego, ale szanowałam jego niechęć do tego wydarzenia i wyraźne znaki, że kompletnie nie jest tym zainteresowany.

Przecież na siłę bym go tam nie zaciągnęła, prawda? Miałam jednak przeczucie, że Mallory byłaby w stanie to zrobić.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro