1. Do Jane
— Pobudka! — krzyknął głośno mój brat, rozsuwając mi zasłony w pokoju. Zbyt głośno. Przysięgam, że zwyzywałam go w myślach wszystkimi epitetami, jakie znałam.
Naciągnęłam na twarz kołdrę i jęknęłam długo, wyrażając swoją niechęć do wstawania. To był, do diabła, ostatni wolny dzień, a on kazał mi wstawać.
— Pójdę kiedyś siedzieć, bo uduszę cię we śnie. — wycedziłam przez zęby, ale on się tylko zaśmiał.
— Ogarnij się i zejdź na dół. — polecił, po czym wyszedł z mojego pokoju.
— A żeby twoja poduszka była zawsze ciepła z obydwóch stron! — zawołałam za nim, chociaż doskonale wiedziałam, że nie mógł tego usłyszeć.
Brzmiał zbyt podejrzanie, dlatego postanowiłam się nie ogarniać wcale. No bo po co? Byłam w swoim własnym domu, zaprojektowanym osobiście przez mojego tatę i w ostatni dzień wakacji nie miałam najmniejszej ochoty się ogarniać o... ósmej rano?
Hezi, serio?
Dawno nie miałam takiej ochoty na roztrzaskanie jego twarzą zegarka.
Przeciągnęłam się ziewając, wygramoliłam z łóżka, a później szybko ułożyłam pościel, bo nie lubiłam, kiedy cały dzień trwała w nieładzie. Podeszłam do szafy i z zaspanymi oczami wyciągnęłam z niej jakieś żółte dresy i koszulkę w pszczółki, której zazwyczaj używałam jako pidżamę. Z włosów uformowałam byle co i podpięłam spinką, nadziałam na stopy moje papcie-liski i niczym zombie udałam się do łazienki.
Liczyłam, że przemycie twarzy wodą jakoś mnie rozbudzi, ale nawet mycie zębów nie dało rady, więc zrezygnowana uśmiechnęłam się sama do siebie, patrząc w lustro.
Kiedyś gdzieś przeczytałam, że podobno to dobrze na nas wpływa, więc od tego czasu szczerze się jak głupi do sera do własnego odbicia, każdego ranka. Czy to już podpada pod psychopatię?
Wzniosłam oczy ku niebu, kiedy ujrzałam pełny kosz prania. Dzieliłam z bratem łazienkę na piętrze, a ten idiota zamiast wyrzucać brudne ciuchy od razu, magazynował je tygodniami, żeby później zapchać cały kosz śmierdzącymi skarpetami i przepoconymi koszulkami.
Witamy w świecie starszych braci, reklamacja nie jest możliwa. Prosimy uzbroić się w cierpliwość.
Tyle, że ja już jej nie miałam.
Schodziłam po schodach, stawiając kroki niczym słoń, ale nie miałam i tak kogo obudzić. Mama zajęta była sklepem z chemikaliami, który prowadziła, a tata musiał się zjawić na budowie.
— Hezekiah, mam ci wyryć na czole zasady korzystania z łazienki, żebyś wreszcie zrozumiał?! — wściekła stanęłam tuż przed nim.
Szkoda tylko, że nie był sam
— Panowie, to jest właśnie moja siostra, urocza Calliope. — Hez zaprezentował mnie dłonią, a ja chciałam się zapaść pod ziemię.
Wpatrywało się we mnie trzech chłopaków, którzy musieli być braćmi, czyli naszymi sąsiadami.
Gdyby Mallory mnie zobaczyła, zerwałaby zasłonę, żeby zakryć moją osobę i kazałaby mi się iść odwalić jak szczur na otwarcie kanału. W sumie dla nich lepiej, że zobaczyli mnie w takim wydaniu, bo było one moją codziennością, jeżeli nie miałam zamiaru się ruszać z domu.
Nie no, co ja w ogóle pieprzę. W życiu nie chciałam, żeby poznawali mnie w wersji Kubusia Puchatka. Miodku mi tylko w ręce brakowało i umazanej nim twarzy.
— Callie. Po prostu Callie. — odezwałam się w końcu, bo najwyraźniej czekali na moją reakcję.
Co do naszych genialnych imion — nasza matka ma świra na punkcie Grecji w każdym wydaniu, zaliczając w to oczywiście mitologię. Jednak w porównaniu do mojego brata, miałam szczęście. To jemu przypadł ten zaszczyt dostania imienia wybranego przez naszą straszną babcię, która niestety już nie żyła, ponieważ był pierworodnym. Teodora była bardzo toksyczną katoliczką, dlatego Hezi męczył się z imieniem z Biblii, a ja odziedziczyłam je po muzie poezji.
Ironią losu był fakt, że czasem się w tę całe rymowanie bawiłam, ale o tym wiedziała tylko moja szuflada w biurku.
— Cześć, Callie. — zawołali wszyscy chórem. Czy oni się tego wyuczyli, czy mieli tak naturalnie?
Teraz mogłam się im przynajmniej bezwstydnie przyglądać.
— Jestem Leyton. — chłopak od deskorolki posłał mi najszerszy uśmiech, jaki w życiu widziałam. Miał ciemne oczy, pewnie brązowe. — Sąsiadeczko. — puścił w moją stronę strzałki, a ja uniosłam brwi.
— Ezra, miło mi. — powiedział spokojnie drugi blondyn. Starałam się zapamiętać ich imiona, żeby później nie było przypału, ale kiedy ostatni osobnik skrzyżował ze mną spojrzenie, moje kolana zmiękły.
— Kai. — zasalutował dwoma palcami, ale miał strasznie nieprzyjemny wyraz twarzy. Ezra też miał niebieskie oczy, ale te Kai'a tak kontrastowały z czernią źrenic, że wydawały się nad wyraz intensywne.
— Leyton, Ezra, Kai. — wskazałam każdego po kolei złożonymi dłońmi. — Następnym razem mnie uprzedź, najukochańszy bracie, że masz gości. — uśmiechnęłam się ironicznie i chciałam się stamtąd jak najszybciej zmyć, jednak Hezi patrzył na mnie w taki sposób, jakby to ode mnie wszystko zależało. — Masz zrobić pranie. — wycelowałam w niego palec.
— A jeśli nie? — wiedziałam, że się tylko przekomarza.
— Wcielę w życie plan Mallory, zwiąże cię liną i zamknę w pokoju pełnym komarów. — wyjaśniłam przesłodzonym głosem.
— Nie mam pojęcia, kim jest Mallory, ale chciałbym wiedzieć, jak na to wpadła. — wtrącił się Leyton, drapiąc się po głowie.
— Na pewno będziesz miał okazję zapytać. — stwierdziłam, a później uciekłam do kuchni. Skoro już zostałam wyciągniętą z łóżka o tak wczesnej porze, to przydałoby się coś zjeść.
Nalałam sobie miskę mleka, żeby później wsypać tam płatki czekoladowe i w wyobrażałam sobie, jak mój brat mnie za ten haniebny czyn jedzie.
Nie zabrałam ze sobą telefonu, więc jedzenie wydawało mi się nudne. Zwłaszcza, że w tle słyszałam ciągle śmiechy. Prawie się zakrztusiłam, kiedy Ezra postanowił się do mnie przyłączyć.
— Wybacz zachowanie tych dwóch durni. Jeden ma poprzestawiane w głowie, a drugi wygląda, jakby chciał cię zabić. — zaczął.
— Nec se ne stao. — kiedy uświadomiłam sobie, że mówię z pełną buzia, szybko połknęłam płatki i się poprawiłam. — Nic się nie stało.
— Spoko, zrozumiałem. — zaśmiał się. — A więc Callie, jesteś siostrą Heziego, czyli Leyton trafi na lekcje z tobą. — analizował. Miał na sobie biały tank top i krótkie szare spodenki, a po jego rękach widziałam, że nie próżnuje w kwestii sylwetki. — Mógłbym mieć do ciebie prośbę? — zmrużył oczy.
— Pewnie. — sprawiał wrażenie tak sympatycznego, że nie sposób było mu odmówić, cokolwiek miał na myśli.
— Weźmiesz go pod swoje skrzydła? Nikogo tutaj nie znamy, a myślę, że będziesz odpowiednią osobą do wprowadzenia go w waszą społeczność.
— Po czym wywnioskowałeś, że się nadaję? — zaciekawiłam się. Płatki wydawały się nie kończyć, przysięgam.
— Po sposobie, w jaki zwróciłaś się do brata. — oblizał usta. — Myślę, że dasz sobie z nim radę.
— Za uszczerbki na zdrowiu nie odpowiadasz? — uniósł dłonie w geście kapitulacji. — Jakoś sobie poradzimy. — przemknęłam wzrokiem po Leytonie. — Co was sprowadza do Fallen Grove? To totalne zadupie.
— Ten dom należał kiedyś do mojej mamy, postanowiła wrócić na stare śmieci. Z dnia na dzień. — pstryknął palcami. — Niezbyt dobrze to przyjęliśmy, Kai najgorzej, dlatego traktuj go z przymrużeniem oka. — poprosił.
— Powiedziałeś twoja mama. — zauważyłam.
— Kai i Leyton są adoptowani, ale jesteśmy zżyci jak rodzeni bracia. — sprostował.
— W takim razie zazdroszczę. — przyznałam. W głowie tak naprawdę kotłowałam te dwa słowa. Moja mama. Skoro byli jak prawdziwe rodzeństwo, czemu nie powiedział nasza?
— Callie, Ezra! — krzyknął mój brat. — Bryson będzie zazdrosny!
— Stul dziób, Hezekiah! — wyrwało mi się. Zerwaliśmy z Brysonem zaledwie miesiąc temu, więc sprawa nadal była dla mnie świeża, a on robił sobie z tego żarty. — Sorki, ale normalnie wstaję dużo, dużo później, nie byłam przygotowana, że zostaniecie mi wszyscy na raz zrzuceni do poznania, więc musisz mi wybaczyć, ale zmykam do swojego pokoju. — wskazałam za siebie kciukiem. Ezra tylko skinął głową, a ja przebiegłam obok niego na palcach, żeby złapać się poręczy schodów i dzięki niej wdrapać się na górę.
Moja kondycja leżała i kwiczała, dlatego ten wybryk skończył się moim dyszeniem.
Dorwałam się do komórki i wyszukałam numer Mal, a później nacisnęłam zieloną słuchawkę. Wiedziała, że odbierze, bo Mallory była z tych osób, które wstawały wcześniej i wyznawały zasadę carpe diem,
Ja chwytałam, ale poduszkę do snu.
— Callie? Coś się stało? — brzmiała na zmartwioną.
— Co? — bąknęłam. — Nie! Ten cymbał mnie obudził. Nie uwierzysz, po co! — uderzyłam płasko dłonią w udo. — Żeby mnie zapoznać z trojaczkami.
— No nie gadaj. Fajni? — słyszałam, jak podrywa się z miejsca.
— B a r d z o. — szepnęłam. — Ale mnie nie w głowie romanse, za wcześnie. — odchrząknęłam.
Moje rozstanie z Brysonem było dosyć burzliwe, a schodziliśmy się trzy razy. Tak, trzy. Po raz ostatni zakończyliśmy nasz związek, zanim wyjechał na wakacje. Przerażał mnie fakt, że miałam go jutro zobaczyć, ale jakoś trzeba było się z tym zmierzyć.
Związki w szkole średniej były takie dziwne. Mogło się być parą, później przestać nią być i trzeba było zachować pozory, bo nie wypada na siebie nie patrzeć na korytarzu. Przynajmniej ja byłam takiego zdania.
— Callie, wiesz przecież, że wyznaję zasadę, że takie rzeczy się po prostu dzieją. Nie można ich zaplanować. Nawet jeśli tego nie chcesz. — westchnęła moja przyjaciółka. — Muszę kończyć. Agatha panikuje w kuchni. — jęknęła.
Agatha była macochą Mal, w piątym miesiącu cięży. Ja bym się chyba załamała, gdyby rodzice oświadczyli mi, że będę mieć rodzeństwo szesnaście lat młodsze.
Rzuciłam telefon na łóżko bez namysłu, przez co się odbił i wylądował na podłodze, ale jakoś szczególnie się tym nie przejęłam. Wzięłam za to kartkę i pióro i zaczęłam gryzmolić.
Droga Jane,
Dasz wiarę, że do tego nawiedzonego domu ktoś się wprowadził? I to nie byle kto! Trzech chłopaków. Gdybyś mogła ich poznać... jestem pewna, że natychmiast byście się polubili.
Kocham
Złożyłam kartkę i schowałam do torby. Chciałam ją wyrzucić w drodze do szkoły.
Dlaczego napisałam, że by się polubili?
Jane była właśnie tego typu dziewczyną. Zawsze się śmiała, uśmiechała, służyła dobrą radą, była kreatywna i pomysłowa. To ona wymyślała większość naszych zabaw, ona w trzeciej klasie wpadła na to, żebyśmy się przebrały za książąt na bal, nie księżniczki.
Czasami wydawało mi się, że gdyby tu była, w moim życiu nie wydarzyłaby się taka seria niefortunnych zdarzeń. Odwiodłaby mnie od głupich i nieprzemyślanych decyzji, wskazała dobry kierunek, protestowała, kiedy czyniłam coś takiego, co można śmiało zapisać na liście najdebilniejszych rzeczy.
Oczywiście nie mogę zapominać o Mallory. Nie znała Jane. Nie zdążyła jej poznać. W zasadzie poznałyśmy się na jej pogrzebie, co tylko nadało tej znajomości absurdu. Z drugiej strony odnosiłam wrażenie, że to właśnie Jane ją zesłała. Była tam tylko dlatego, że jej ojciec prowadzi zakład pogrzebowy i nie mógł zostawić jej samej w domu. W końcu miałyśmy tylko trzynaście lat.
Hezekiah także bardzo mnie wspierał. Mimo tego, że nasze rozmowy zazwyczaj były pretensjami, kochałam go mocno i wiedziałam, że on kocha mnie.
Gdyby nie Mallory i Hezekiah, nigdy bym się nie pozbierała.
No i był jeszcze Callum, ale tego to gdzieś wcięło na całe ostatnie dwa tygodnie i zero kontaktu z tym gościem. Naprawdę mnie czasem dziwiło, jakim cudem mojemu bratu udaje się z nim przyjaźnić.
Ani nie odpisywał na wiadomości (no może z dwudniowym opóźnieniem), ani nie odbierał telefonu, a jak już się po niego pofatygowaliśmy, zbierał się ponad godzinę.
A to podobno dziewczyny się pindrzą.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro