III
nuży mnie
monotonia twojego śmiechu.
nim słońce zaczęło zachodzić o piętnastej,
brzmiał inaczej, wyraziściej.
majowy ranek
przyoblekał twą skórę w złoto,
tańcząc z radością,
co błyszczała srebrem w twych oczach.
iskrzyłeś się, żyłeś, promieniałeś –
teraz jesteś tylko cieniem.
powiedz, czemu cała drżę,
gdy wysyłam ci najprostszą wiadomość?
„czy mógłbyś, proszę…” –
czemu zaczynam tak każdą wypowiedź?
ile minut, godzin i dni
przeszło, odkąd głos w słuchawce
wywołał uśmiech na mej twarzy?
jak długo trwa ten raniący impas?
żałuję, że nie jestem snem –
że nie mogę zwabić cię szkarłatnym szlakiem,
krzewem róż
czy asem kier wsuniętym pod obrus.
żałuję, żeś nie jest Alicją
w Krainie Czarów mej duszy.
teraz mogę tylko słuchać,
jak rozmawiasz z mymi katami
i czekać na powrót
słodkiej jak trucizna obojętności.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro