List 7.
Cztery lata, miesiąc i pięć dni. Tyle było mi dane, być w zespole, najlepszym na Ziemi. Mieliśmy swoje momenty, czasami lepsze, czasami gorsze. Udawało nam się pogodzić, niekiedy stawaliśmy się wielką rodziną. Połączyliśmy się węzłami, nawet tobie udało się to zauważyć. Przestaliśmy być dla siebie obcymi ludźmi z poszczególnych miejsc w Polsce. Trasy koncertowe nie stawały się niezręcznymi chwilami ciszy, zapatrzonymi w ekrany komórek. Natomiast muzyka uległa przekształceniu — najmniejszy dźwięk zdawał się pasować do siebie. Byliśmy dobrzy.
Tobie to nie wystarczało tamtego wieczora. Mówiłeś, że się wypalasz, a moje teksty brzmią podobnie. Wiedziałeś doskonale, że mnie to zrani, ale nie omieszkałeś się w dodatku porównać ich do „początkującego beztalencia". Użyłeś również wiele innych słów, które zapewne pamiętasz. Nie mogłeś tego zapomnieć. Takich rzeczy nie puszcza się w odmęt wszechświata.
Wymieniłeś mnie na zdolniejszą tekściarkę. Doświadczoną, jednak całkiem inną. Nie miałam okazji na początku jej poznać, lecz od czego mieliśmy internet? Przypadkiem wybuchły skandale wokół was, fani nie polubili waszego nowego stylu, a nowym się spodobał. Zespół z rockowego brzmienia przeszedł na pop, niszcząc doszczętnie to, od czego zaczynaliśmy. Kobieta tłumaczyła się waszym rozwojem, zaczerpnięciem nowości i tak trzymała aż do końca. Ty jej przytakiwałeś, bo co innego mogłeś zrobić?
Kontakt między nami, jak się rozpoczął, tak się urwał. Szybko.
Zostawiłam ci klucze od mieszkania następnego dnia. Zaintrygowało mnie to, że przyjąłeś to z takim niewzruszeniem, pozornym. Udawałam, że nie widziałam tego, co naprawdę skrywały twoje oczy — marny aktor nie potrafi sprawić, by człowiek uwierzył w kłamstwo. Było ci szkoda, prawda? Nie powiedziałeś jednak tego na głos. Zamiast tego rzuciłeś czymś mądrym. Mottem stworzonym przez odmęty twoje umysłu, jakbyś próbował mnie pocieszyć.
„Podążaj za marzeniami. Rób to, co kochasz. I nigdy się nie poddawaj, bo tylko dzięki temu zaczniesz żyć".
A potem wyjechałam.
Zamieszkałam na nowo w rodzinnym miasteczku. Zostałam pracownicą w markecie za marne grosze. Wolny czas spędzałam, rozwijając się, ucząc, by zdobyć jakikolwiek zawód. Przywitałam się ze swoim przeznaczeniem, które najwyraźniej było nieuniknione.
Zaczęłam żyć tak, jakbyśmy nigdy nie istnieli.
PS: Cieszę się, że te lata nie powrócą. Z drugiej strony jest mi źle, bo ciebie nie ma.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro