Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

❝rumours❞

       Wychodząc na podwórko w kolejny nudny wakacyjny dzień, Lisa usłyszała mamę z sąsiadką rozmawiających o skandalu z dzisiaj. Słyszała o jakiejś kradzieży, więc rano z przewrażliwienia pochowała cenne sobie przedmioty po półkach w swoim pokoju.

— To aż niemożliwe, co oni sobie myśleli? — Oburzona pani Reyes, siedząc przy stoliku na tarasie nawijała o sprawie z dzisiaj, towarzyszyła jej sąsiadka, pani Todd, typowa szczera do bólu plotkara, lubiąca przekręcać historyjki, które w dziewięćdziesięciu procentach nie miały nigdy miejsca, a ich opowiadanie było czystą improwizacją. — Jakby ktoś jeszcze się dowiedział! Pffth, potępiam takie czyny.

Zauważywszy swoją córkę, nakazała jej powiedzieć "dzień dobry" do kobiety będącej obok.

— Słyszałaś, Lisa? Ciebie też się to tyczy. Dzisiaj rano jacyś dwaj chuligani ukradli jabłka panu Proctor.

— Przecież twoje dzieci idą w tym roku do nowej szkoły! — zawołała pani Todd. — Co się stanie, jeżeli wpadnie twoim dzieciom takie okropne towarzystwo? Lisunia, kochanie, nawet nie patrz na takich ludzi. Wiesz, co potem wyrośnie z takich złodziei i kłamców. Przecież za coś takiego powinno wsadzać do więzienia! To naruszenie cudzej prywatności, to...

— Ale wiek, proszę pani, oni pewnie byli młodzi, więc nie mogą iść do więzienia — wymamrotała pod nosem Lisa, przerywając starszej pani.

— Cóż mówiłaś, młoda damo? — Sąsiadka zabrała głos z powrotem.

— Hmm... Nic takiego, do widzenia, miłego dnia. — Nieśmiale i wstydliwie odparła.

      Nie wiedząc, co powiedzieć dalej, dziewczynka szybko udała się do swojego pokoju, wcześniej mrucząc nieśmiałe "No to ja już może pójdę". Plotki sąsiadki z jej matką wywoływały u niej negatywne emocje, szczególnie że większość była wzięta jakby z kosmosu, a zawarte w nich wydarzenia nigdy nie miały miejsca. W tym jednym wielkim steku bzdur znajdowała się jednak jedna dziesiąta humoru, która czasami potrafiła Lisę rozbawić.

     Wchodząc do domu, później pokoju, usiadła na własne łóżko i przewróciła oczami ze zrezygnowania i skierowała wzrok w stronę okna, które dawało widok na małą część Nowego Jorku i Most Brooklyński. 

Po tym, co wcześniej usłyszała, zdała sobie sprawę, że słowa nie były w stanie powiedzieć, jak bardzo nienawidziła plotkujących dziewuch, szczególnie tych piejących o rzeczach, o których nie miały pojęcia. Mimo że sama nie była typem osoby zawsze mówiącej prawdę, to nie znosiła, gdy ktoś bez wcześniejszego przemyślenia rzucał kłamstwa o sytuacjach mających obecnie miejsce, czy o ludziach popełniających jakieś błędy w swoim życiu. Zwyczajnie nie mogła znieść takiego zachowania, szczególnie, że przypominało to jej swoje dawne towarzystwo, na które nie chce teraz nawet patrzeć.

   Co prawda, pierw chciała się do nich upodobnić. W końcu, kto by nie chciał należeć do takiej czteroosobowej grupki, straszącej w szkole wszystkich wokół oraz udającej najważniejszych ludzi na świecie? Lisa miała wrażenie, że tylko ci najmniej inteligentni. Sama się sobie dziwiła, czemu dała się wciągnąć w tak okrutne, niemyślące towarzystwo, które nie posiadało ani grama empatii, czy krzty rozumu.

***

   Ubrana w jasnoróżową sukienkę dziewczynka imieniem Ruth razem ze swoją kliką podążała w stronę niskiego, wychudzonego chłopca o blond włosach. Już w głowie układała, co mu powie i jak odwdzięczy mu się za postawienie się jej domniemanych świętych poglądach. Wszyscy uważali ją za największą siekierę wśród tej dziewczęcej elity. Miała bardzo trudny charakter, mimo że mądrość i inteligencja nie były jej mocną stroną. Kochała się rządzić i robić z siebie zawsze tą najlepszą i najważniejszą, dlatego uważała, że każdy powinien słuchać się właśnie jej, ewentualnie jej przyjaciółeczek, które łaziły za nią niczym służki. Chyba jedyną jej zaletą była bardzo ładna buźka, ale to dla osób jej typu było normalne. Jednym słowem – porównać ją można było do uważającej się za piękną wiedźmy.

— Chodź tu, Stevie! Chcę pogadać! — kontynuowała poszukiwania dziewczyna, a za nią szły jeszcze Rowan, Alyssa oraz Lisa, niezdająca sobie wtedy jeszcze sprawy, że robiła źle. Co prawda, dwie pierwsze nie pochodziły z wielce zamożnych rodzin, co pierw wzbudzało u Ruth niechęć do nich, jednak później, kiedy się jej przyporządkowały, poszło gładko. — Nie kryj się! Przecież nic ci nie zrobię!

     A tak naprawdę, chciała zrobić. Zaraz z podwórka przybiegnie do dziewczyny garstka zakochanych w niej chłopaków i, znając życie, ponownie zrobią mu coś złego. A to wszystko tylko dlatego, że powiedział jej wprost o tym, co myśli o jej zachowaniu w stosunku do innych rówieśników. A było ono naprawdę niemiłe i dziecinne. Ruth wymagała od świata, by wszyscy kochali, wielbili tylko ją, a wiadomo – większości osób nie podobało się takie podejście, lecz nikt nie śmiał nawet protestować, wiadomo, czym dysponowała i w jakim zakresie. Jednym ze śmiałków okazał się jednak chłopak imieniem Steve, który miał w sobie jednak naturę buntownika. Ktoś usłyszał go głośno mówiącego, jak to nie znosi reżimu, jaki na podwórku wprowadzała Ruth. Jakimś cudem "wiadomość" doszła do niej i po paru wylanych łzach musiała zareagować.

Zresztą – ta buntownicza osobowość zawsze wpędzała go w poważne kłopoty i porachunki ze starszymi chłopakami. 

— Teraz zobaczysz, co jest skutkiem mówienia takich głupot o mnie. — Kopnęła w nogę chłopaka, którego razem ze swoją kliką zdążyła odnaleźć. Jej ofiara była bardzo chuda i w nie najlepszej formie fizycznej, co dawało jej większe szanse na upokorzenie.

Steve leżał już na ziemi i próbował wymyślić, co zrobić w tej sytuacji. Nie może przecież uderzyć dziewczyny, ale nie może też zwiać jak jakiś tchórz, czy jak to tam.

Zaraz koło grupki dziewcząt pojawili się trzej chłopcy w wieku około dziesięciu lat, już zamierzający wymierzyć młodszemu sprawiedliwość, która chyba tak nazywać się nie powinna. Niemal od razu zaczęli okładać go pięściami, a jedyne, co było słychać, to ciche łkanie chłopaczka z bólu.

— Widzisz, Liz? Tak to się robi. — I obie dziewczyny wpadły w śmiech, wciąż wpatrując się w niesprawiedliwą bójkę, gdzie słabsza strona była skazana jedynie na klęskę.

***

    Przypominając sobie tą okropną scenkę z przeszłości, po policzku Lisy skapnęła łza. Nie chciała już mieć z tymi ludźmi niczego wspólnego. Jak ona mogła pod ich wpływem stać się taka okrutna? Tylko Bóg wie.

 Wiedziała tylko, że musi prędko znaleźć sobie kogoś nowego do towarzystwa, żeby zapomnieć o swoich strasznych zachowaniach z dawnych lat i jakoś odegrać się na starych "przyjaciołach".

Ruszyła więc na podwórko, by najpierw jakoś namówić mamę na wyjście poza dzielnicę.

***

A/N

dobra, możecie mnie bić, pozwalam. nie aktualizowałam niczego tak dawna, tak, na odyna, dawna, że mam ochotę wbić sobie w głowę gwoździa za karę. nie mam dobrej wymówki, chyba że jest nią brak pomysłów i ciągłe zawieszanie się, jeśli przychodziło do pisania. 

po prostu przepraszam was bardzo, wybaczcie mi tę zniewagę :')

oczywiście, jeśli widzicie błąd, literówkę, idk jeszcze co, szybko mi zgłaszać, nie gryzę :p

pozdrawiam was serdecznie i w ramach przeprosin łapcie o takiego kjut bakiego;


Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro