Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

prologue; part two

             Co było tą najmocniejszą stroną ludzi posażnych? Chyba to, że byli bogaci i... mieli dużo pieniędzy. Mieszkali w wielce i nowocześnie wyposażonych wieżowicach, jakie wtedy istniały i posiadali wszystko to, co chcieli, pozwalali sobie na wiele rzeczy i co najważniejsze, umieli pomagać. Jednak istnieli też tacy, którzy swoją egocentrycznością zaskakiwali niejedną osobę — to właśnie stanowiło największą wadę co poniektórych zamożnych, którzy pomieszkiwali Nowy Jork, a dokładniej Brooklyn.

W tej bogatszej grupie istniała jedna rodzina, chociaż można było to nazwać rodem, gdyż ich historia sięgała dalekich, ciężkich i pełnych przemocy czasów wieku dziewiętnastego. Chyba, powtarzam chyba, każdy mężczyzna walczył na wojnie i tam również spotykali swoje żony, które pracowały tam jako pielęgniarki, czy jako ktoś inny. Ale ważne, że pracowały.

           Cóż, obecne pokolenie tejże rodziny chyba nie musiało mieć takiego strasznego losu, jaki zdołali zobaczyć ich rodzice. Rodzeństwo bliźniacze — Lisa i Logan Reyesowie byli dla siebie niemal wszystkim, ale jednak kłócili się jak dwa uparte osły o wszystko.

             Siostra była manipulatywna, opiekuńcza i bardzo, bardzo nerwowa. Brat zaś był strasznym konfidentem, jeżeli chodziło o argumenty ze swoją bliźniaczką. Co zrobiła źle, ten już biegł do matki i nagadywał jej głupoty, że biedna Lisa go wymęcza. Tak, ich rodzice, mimo że kochali swoje dzieci nade wszystko, czasami doprowadzały ich do niezłego szału. Tutaj jeden zabrał piłkę, tutaj następna popatrzyła się w zły sposób, szkoda gadać.

Cóż, Lisa kochała bawić się sama, szczególnie, że brat cały czas ciągnął ją za włosy i dokuczał niemiłosiernie. Nawet znalazła sobie własną i tylko własną grupkę przyjaciół, z którymi spędzała bardzo dużo czasu, a nawet każdą wolną od szkoły chwilę. Zawsze chodzili razem na lody, jeżeli pogoda im na to pozwalała, a gdy nie było to możliwe, po prostu przychodzili do siebie i bawili się w co tam mogli.

Ironią losu mogło jednak być to, że w większość tej grupki wchodziły osoby, których rodzice przez swój dobytek pieniężny nie mogli pozwolić swoim pociechom na wiele rzeczy. Lisa nie zważała uwagi na to, że toż tacy prawdziwi przyjaciele mogą okazać się tak okrutni i fałszywi jak na swój wiek. Szczerze? Nawet nie spodziewała się tego, jak naprawdę ją traktują i w jaki sposób o niej myślą. 

A to naprawdę było niemiłe.

Ów historia ta miała miejsce bodajże tydzień temu, kiedy to młoda dziewczynka wracała do domu, przeczesując co chwilę swoje dopiero podcięte włosy i wpatrując się w buty, które już od dawna trzeba było wypastować. 

           Młoda Reyes właśnie przechodziła blisko jednej z alejek, w której często dzieci grały w co popadnie. Zawsze siedział tam ktoś z jej rzekomych przyjaciół, więc mogła podejść i mieć jakieś normalne zajęcie, a nie wieczne siedzenie przy zadaniach domowych, których i tak jeszcze w drugiej klasie było bardzo mało. Kiedy spojrzała w tamtą stronę, spodziewała się miłego powitania od którejś z koleżanek, ale zastała jedynie je wszystkie, mówiące dlaczego Liz jest im kompletnie niepotrzebna i obgadujące ją na każdy zły sposób.

Od razu, kiedy usłyszała te okrutne słowa, jeszcze z ich ust, pobiegła do swojego lokum, gdzie czekała na nią mama.

 — Co takiego się stało, kochanie? — spytała Georgie, gdyż tak miała na imię.

Dziewczynka nawet nie wydusiła słowa, tylko cały czas łkała i ocierała oczy swoimi małymi, jak na dziesięciolatkę rączkami. 

  — Powiedz mi. Wiem, że ktoś mógł ci coś zrobić, powiedzieć — kontynuowała matka, chcąc znaleźć przyczynę takiego stanu swojej córki. 

          Dla Georgie, dzieci były zawsze na pierwszym miejscu. Może nie była nadopiekuńcza, ale wzorowała się jak najlepiej na innych, żeby wychować Lisę i Logana na dobrych, porządnych i przede wszystkim mądrych ludzi. Czasami mogła przesadzać z nauką, ale to przecież tylko dla ich dobra, prawda? Ech, te dobre, błahostkowe, dziecięce problemy...

— Szłam do domu — zaczęła dziewczynka. — I one wszystkie były w tej alejce.

— I co tam robiły?*

— Mówiły, że już mnie nie chcą i nie potrzebują, bo chciały tylko pieniążki — kontynuowała zapłakana.

— Oj, kochanie. — Przytuliła młodą i już wymyślała jakąś dobrą gadkę na pocieszenie. — Przecież wiesz, że to nie świadczy nic o tobie.

— Jak to? One mówiły o mnie.

— Pamiętaj, że ten, kto obgaduje nie jest ani trochę lepszy, lecz gorszy. Teraz chodźmy spać, masz czerwone oczka i jesteś zmęczona.

Georgie zawsze próbowała złagodzić niegroźne dramaty swych dzieci, mimo że były jeszcze niczym w porównaniu z tym, co będzie się dziać w dorosłości i prawdziwym życiu. Zwyczajnie nie mogła patrzeć na to, jak płaczą, nawet jeżeli problem był malutki. Cóż, musiała chyba się od tego odzwyczaić, żeby później nie myśleli, że każdy będzie ich tak pocieszał.

A tak na świecie nie było.

Lisa szybko wskoczyła do łóżka i zaczęła czytać kolejną książkę, która wydawała się nawet ciekawa. W pewnym momencie usłyszała czyjeś ciche kroki i dźwięk przekręcania metalowej klamki u drzwi. Stanął tam nikt inny, jak brat dziewczynki, Logan.

— Mama mówiła, że dzisiaj płakałaś — zaśmiał się chłopiec. Zapewne próbował być wredny, znowu zresztą.

— Tak, i nic ci do tego! — Pokazała mu język, skrzyżowała ramiona i usiadła.

Brat za każdym razem dokuczał jej jak mógł, ale ona za każdym razem mściła się psychicznie i wolała ojca, który czasami może być... lekko zdenerwowany i zestresowany pracą.

— To znowu przez nie? — spytał. — Mówiłem ci, że one jakieś podejrzane były.

— Wiem. — Odwróciła się w jego stronę. — Ale nie umiem znaleźć sobie przyjaciół.

— Niedługo idziemy do szkoły, poznasz jakąś fajną koleżankę.

Logan, mimo że czasami zachowywał się jak rozwydrzony i rozpuszczony dzieciak, potrafił poprawić humor siostrze, która co parę chwil miała tyle rozumu, by go pokochać.

Do pokoju właśnie weszła Georgie, z chęcią sprawdzenia, co jej dzieci robią o tak późnej porze. W końcu było już po dziesiątej.

Szybko z nimi porozmawiała, Logan wymiękł po jakimś czasie i poszedł do siebie, więc Lisa mogła spokojnie poleżeć.

Po sytuacji z dzisiaj, Liz przysięgła sobie, że już nigdy nie porozmawia z kimś, kto jest uboższy.

I nie wiedziała, jak prędko złamie tą "przysięgę".

***
* - paliły szluga, hehe, taki dżołk.

A/N

więc, witam w drugim podejściu do napisania jakiegoś zjadliwego ff o bucky'm. wcześniej ta oto książka nazywała się "brave" i była napisana bardzo... chaotycznie, więc postanowiłam, że  z niej zrezygnuję i wymyślę coś lepszego, czego prawdopodobnie na polskim wattpadzie jeszcze nie było. tak oto witam w brooklynie lat trzydziestych oraz czymś, czego później nie będziecie się spodziewać, hehe.

jak widać, podzieliłam prolog na dwie części. po prostu chciałam, żeby jak narazie poznać bohaterów osobno. oczywiście będę wam ich przedstawiać jeszcze przez kilka rozdziałów, więc do ich spotkania nam trochę brakuje.

nie przedłużając, cieszę się, jeżeli to coś się wam spodoba.

dodam jeszcze, żebyście pod żadnym pozorem nie bali się pisać mi krytyki. przyjmę ją i postaram się jak najszybciej poprawić błąd.

pozdrawiam, mary.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro