10
Obudził go przeraźliwy wrzask. Lily zaczęła się rzucać. Próbował ją przytrzymać, ale na próżno. Była jak zaklęta. Wziął różdżkę i krzyknął.
- Finite!
Znowu leżała spokojnie. Obudził ją i kazał wstać. Zaprowadził ją przez korytarze do gabinetu dyrektora. Niespodziewanie nie zastał tam Dippeta. Na jego miejscu siedział profesor Dumbledore.
- Profesorze, Lily...
Uciszył go ruchem ręki.
- Wszystko wiem, panie Potter. Duchy mi powiedziały. Przyprowadź mi ją.
Podszedł do staruszka, trzymając w objęciach swoją ukochaną. Dumbledore przyłożył dłoń do jej czoła.
- Jest rozpalona. Ma wysoką gorączkę. Niech zaprowadzi pan pannę Evans do Skrzydła Szpitalnego. Pani Pomfrey pewnie jeszcze śpi, ale niech pan ją obudzi. Spieszcie się.
Opuścili gabinet. Ona była prawie nieprzytomna. Po chwili zasłabła. Upadłaby, gdyby nie silne ramiona Jamesa. Postanowił już nie ryzykować i wziął ją na ręce. Ważyła niewiele. Była naprawdę drobna. W końcu dotarli na miejsce. Pani Pomfrey już biegała po skrzydle i porządkowała swoje medykamenty. Gdy zobaczyła chłopca z trupio bladą dziewczyną na rękach, podbiegła do nich przerażona.
- Co się stało? Czy to ma związek z duchami?
- Skąd, u licha, wszyscy wiedzą o...
Nie dała mu dokończyć. Dała mu do zrozumienia, żeby przeniósł ją na łóżko. Tak zrobił. Położył ją i przykrył kołdrą.
- Ona wyzdrowieje, prawda?
- Nie wiem. Zrobię wszystko, co w mojej mocy!
Powiedziała zasmucona. Chłopak usiadł na krześle przy jej łóżku. Chwycił ją za dłoń. Była blada i zimna jak lód. Położył głowę na jej kolanach i po paru minutach zasnął.
Nagle otworzyła oczy. Było ciemno i nic nie widziała. Poczuła tylko coś ciezkiego na swoich kolanach. Była bardzo słaba. Poruszyła nogami, żeby to coś spadło. Chłopak gwałtownie się podniósł.
- Boże, James!
Wrzasnęła przerażona. Serce jej waliło jak opętane.
- Liluś, wybacz! Byłem z tobą całą noc.
- Powiedz to mojemu biednemu sercu!
Odpowiedziała i zakryła się kołdrą.
- Ne nan ily...
Usłyszał jej stłumiony głos.
- Co?
- Mówię, że nie mam siły.
Powiedziała odkrywając się. James ,,zapalił" różdżkę i zbliżył się do dziewczyny. Była blada jak ściana. Przytulił ją. Czuł od niej strach. Nie chciał jej mówić, dlaczego tu jest. Cieszył się, sama go nie spytała. Zanim obydwoje się spostrzegli, był już ranek. Do skrzydła wyparowała pani Pomfrey.
- Panie Potter! Rozmawiałam z dyrektorem. Panna Evans nie może jeszcze wyjść, a pan zostaje zwolniony z dzisiejszych zajęć.
Lily spojrzała na niego z usmiechem.
- A co z resztą? Peterem, Remusem i Syriuszem? Też mogą zostać?
Zapytała. Pani Pomfrey była wyraźnie zmieszana.
- O tym nie było mowy. Ech, pogadam z dyrektorem.
I wyszła. Lily zrzedła mina.
- Za łatwo poszło. Ona nigdy tak łatwo nie odpuszcza. Oni o czymś wiedzą. O czymś, czego ja nie wiem.
Powiedziała i spojrzała na Jamesa. Ten uniósł ręce w geście niewinności.
- Ja o niczym nie wiem. Błagam, nie mieszaj mnie w to.
Wiedziała, że kłamie. Albo przynajmniej nie mówi całej prawdy.
- Dobra, przyznaję. Wszyscy mówią coś o jakichś duchach. Że jakoś dziwnie reagują. Wyczuwają coś. I ty też. Oni myślą, że to ma związek. Że masz jakąś moc.
- Tak, przyciągania zabójczo przystojnych dupków.
Powiedziała z uśmiechem.
Wybaczcie, że rozdział taki krótki, ale tak słodko się kończy... Poza tym nie wiedziałam, co jeszcze dodać. Następny będzie dłuższy.
Do następnego!
boroweczka123
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro