Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

8. A więc tak to działa - czyli kolory pokazują mi Ciebie.

Zobaczył ją. Dziewczynę, która go zmieniła. Zmieniła na lepsze. Dziewczynę, którą tak bardzo pokochał. Wyglądała cudownie. James aż widział, jak bił od niej blask. Blask chwały, albo innej równie pożądanej cnoty. Ona nic nie mówiła. Tylko się uśmiechała. On też nic nie powiedział. Wpatrywał się w nią, co jednak nie wprawiało jej w widoczne zakłopotanie.
Podszedł do niej i podał jej ramię. Od razu je ujęła, jak gdyby czekała na ten moment całą wieczność.

- O, pani moja! Czy zechcesz udać się że mną w jedno miejsce?

- Ależ, oczywiście!

James pomału zaczął kroczyć w tylko jemu znany kierunek.
Szli przez korytarze, schody, aż w końcu stanęli przed ścianą. Zwykłą, wielką, bladą ścianą. Lily nie bardzo wiedziała o co chodzi, ale postanowiła nie zadawać pytań. Zaufała mu. Po chwili ściana jakby zaczęła się ruszać.  Znikąd wyłoniły się stare, ciemne drzwi. Jednym, sprawnym pchnięciem, James otworzył je na oścież. Gestem zaprosił dziewczynę do środka. Ona uśmiechnęła się, dygnęła w podzięce i weszła do przytulnego pomieszczenia.
Gestem ręki nakazał jej usiąść. Tak też zrobiła. Rozglądała się po pomieszczeniu z zachwytem. Jej oczy buchały radością niczym ogień w kominku. Po chwili, po jej policzku spłynęła jedna, samotna łza, która zaraz potem wyparowała od jej ciepła. Wstała i rzucając się Jamesowi na szyję powiedziała.

- Dziękuję!

- Ale to jeszcze nie koniec atrakcji.

Odpowiedział jej. Wyjął zza pleców przykrytą tackę. Odkrył ją, a oczom Lily ukazała się sterta słdyczy. Babeczki, ciasteczka.

- Sam je upiekłem... chociaż...wiesz co...lepiej ich nie jedz. Jeszcze ci zaszkodzą.

Faktycznie, na dobrej jakości one nie wyglądały. Dziewczyna uśmiechnęła się, a on zabrał te ,,pyszności". Wziął różdżkę, machnął nią, a pokoju rozległa się spokojna, powolna muzyka. Ukłonił się i zapytał.

- Zatańczysz?

Wstała i podała mu dłoń. On położył swoje na jej talii, a ona na jego ramionach.
Zaczęli kołysać się w rytm muzyki. Pomału, coraz szybciej. W końcu muzyka stawała się coraz bardziej energiczna i po paru minutach tańczyli jak na dyskotece. Nawet nie wiedzieli ile czasu minęło i znów tańczyli wolnego, trwając w swoich objęciach. Był taki moment, że dziewczyna już wiedziała, że coś z tego będzie. Postanowiła jednak dać mu się wykazać. Nie chciała się nim bawić, ani ni w tym stylu, ale skoro już miał to wszystko tak przygotowane, to szkoda by to zmarnować. Widziała, jak bardzo się starał. Zobaczyła nagle, jak twarz Jamesa stopniowo się przybliża do jej. Nachylał się bliżej...
Ona nic nie mówiąc przyłożyła palce do jego ust, dając mu znak, że nie jest jeszcze gotowa.

- Przepraszam...

Powiedział i oderwał się od niej.

- Usiądź.

Powiedział. Tak też zrobiła. Minę miała zmartwioną. Nie chciała go urazić. On widocznie nad czymś myślał. Po chwili milczenia odezwał się.

- Wiem, że mi nie ufasz. Masz do tego pełne prawo. Przez te wszystkie lata zachowywałem się jak dupek i zrozumiem, jeśli nigdy się do mnie przekonasz. Ale w dowód mojej skruchy i dozgonnej miłości mam coś dla ciebie.

Wyjął z kieszeni małe pudełeczko oklejone muszelkami. Otworzył je i wręczył dziewczynie.

- O, Merlinie! James!

Blask wisiorka odbijał się w jej zielonych oczach.

- Pozwolisz?

Wziął go do ręki i zapiął jej na szyi. Ona ciągle się nim bawiła i oglądała go.

- Dlaczego wymyśliłeś akurat te kolory pokoju? One ni w ząb do siebie nie pasują.

Przez chwilę udawał zamyślonego. Po chwili jednak odezwał się.

- Bo widzisz, oba te kolory są dla mnie bardzo ważne. W zielonym, tak jak w twoich oczach, widzę iskry nadziei. W rudym widzę twoją złość i furię, które coraz bardziej motywują mnie do działania.

Wzruszyła się. Nawet bardzo.

- James...czemu...dlaczego to robisz?

- Lily, ,,kocham cię, ponieważ jesteś jedyną osobą, która daje mi sens życia i czyni mnie...szczęśliwym".

Zbliżył się do niej. Ona nawet nie drgnęła. Był co raz bliżej. Zrobił to. Pocałował ją. Nie opierała się. Oddawała pocałunek całą sobą. Zarzuciła mu ręce na szyję i tkwili tak. Czas mijał. Sekundy rodziły się w minuty. Minuty w godziny. To nie miało znaczenia. Liczyli się tylko oni.

Cytat w cudzysłowiu został wzięty przeze mnie z pewnego filmu. Zakochałam się w nim i ryczę, gdy tylko o nim myślę. Nie da się go przetłumaczyć dosłownie. Oryginalny cytat brzmi: ,,I love you, because you're the only one person who make sense of me and make me possible".

Rozdział wyjątkowo krótki, ale trudno. Chciałam dodać go jak najszybciej, a to wiąże się z pewnymi konsekwencjami.
Pozdrawiam!

                 boroweczka123

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro