s01e11: Czy to ty, czy to ja?
Woodland Cottage,
Stockton-on-the-Forest
poranek następnego dnia
Trzy kobiety siedzą przy stole w kuchni, racząc się po śniadaniu poranną kawą. Severus dawno temu wyszedł do pracy, one nie bardzo mają co z sobą zrobić... Przynajmniej na razie. Dorcas zadomowiła się już zupełnie i chyba nawet nie rozważa powrotu do radosnej egzystencji w postaci kota. Kanapę w saloniku oraz ciepły posiłek od czasu do czasu ceni wyżej niż wolność.
– Ugh – mruczy do filiżanki panna Meadowes. – Znowu całą noc śniły mi się myszy. Ciekawe, po jakim czasie wycisza się kocia część umysłu?
– Nie mam takich problemów – odpowiada wesoło Lily. – Ja spałam bardzo dobrze: w końcu w swoim ciele i we własnym łóżku.
Dorcas i Petunia wymieniają szybkie spojrzenia, jednak żadna nie odważa się dorzucić uwagi o tym, jak niefortunną okoliczność stanowi fakt, że to samo łóżko zajmuje również Snape.
– Szczęściara – wzdycha Dorcas. – To zaklęcia miesza w głowie.
– Więc dobrze, że zapasowy guzik zadziałał – dodaje Petunia, chociaż wewnątrz swojej przewrotnej duszy wcale się nie cieszy. Gdyby guzik nie zadziałał, zapewne musiałaby się wybrać na kolejną szaloną misję w celu rozwiązania zagadki mrocznej klątwy. A później następną, i jeszcze jedną. Wdowa Ramirez znalazłaby się ponownie w akcji i przeżywała wspaniałe przygody w towarzystwie siwobrodego doradcy duchowego.
Panna Evans wzdycha ciężko nad filiżanką, panna Meadowes zmienia temat.
– Gdzie Snape zabiera cię na randkę? – zwraca się do Lily.
– Smirnoff – poprawia odruchowo pani Smirnoff. – Skyler Smirnoff. Musisz zacząć się przyzwyczajać, jeżeli chcesz tu zostać, Dors.
– Tylko czy naprawdę musi? – podrzuca słodko Petunia. – Nikt jej tu siłą nie trzyma.
– Oj, Tuniu. – Załamuje ręce Lily. – A gdzie ma pójść?
– A czy to mój interes? W którejś z okolicznych miejscowości na pewno znajduje się schronisko dla zwierząt...
– Randka – przypomina Dorcas, pokazując nowej koleżance język. – Skupmy się na konkretach. Gdzie? Jak? Co założysz?
Lily pociąga łyk kawy i popada w zamyślenie.
– Właściwie nie wiem. Nie mam zbyt wielu ładnych rzeczy. Musiałam wyrzucić prawie wszystko i zupełnie zmienić garderobę. Łatwo wytropić kogoś po zapachu. Zostały mi niemal wyłącznie praktyczne ubrania.
– Mówiłam, że trzeba pojechać do Yorku – przypomina Petunia.
– Teraz już na to za późno. Może w następnym tygodniu...
– Czy nie miałaś wtedy zacząć pracy?
– Tak, ale jeszcze czekamy. Sever... Skyler rzucił zaklęcie na jedną z przedszkolanek. Mniej więcej w połowie przyszłego tygodnia stwierdzi, że nie znosi tej pracy. Złoży wypowiedzenie i postanowi wyjechać w podróż dookoła świata.
– Ach, więc Sev... Skyler jest dobry w czarach, które mieszają mugolom w głowach, taaak? – Dorcas ciągnie przyjaciółkę za język, jednocześnie wymownie zerkając na Petunię. – Którego konkretnie zaklęcia użył? Wiesz może?
– Chciałabym powiedzieć, że na pewno nie posłużył się Imperiusem, ale... Wiecie, jak jest. Jesteśmy zdesperowani, dlatego wolałam nie pytać. Nie wiedzieć. Na osłodę sprawił, że biedna kobieta wygra na loterii, więc ostatecznie powinna być zadowolona.
– Nie obraziłabym się, gdyby dla nas też coś wygrał – mruczy buntowniczo Petunia. – Budżet się nie spina, a gąb do wyżywienia przybywa.
– Bez przesady – śmieje się lekko panna Meadowes, wspomniana nowa gęba. – Pieniądze szczęścia nie dają.
– Dopiero zakupy*, a zatem wracamy do punktu wyjścia – stwierdza starsza panna Evans. – W co się ubierzesz?
Lily odstawia filiżankę, opiera łokcie na stole i chowa twarz w dłoniach.
– Nie wiem – powtarza udręczonym tonem.
– Zawsze możemy coś przetransmutować – proponuje Dorcas.
– Żadnych czarów w tym domu!
– Jakbyście sami się tego trzymali – wypomina.
– Tylko w najwyższej konieczności.
– Tere fere. – Dorcas wesoło wymachuje filiżanką, omal nie rozlewając resztek kawy. Serio czuje się jak u siebie. – Byłam świetna z transmutacji, zrobię to tak, że będzie na tip-top. Nikt się nie zorientuje.
– Nie – rezygnuje Lily bez żalu. – Wybiorę coś z szafy, dla Severa to i tak nie ma wielkiego znaczenia.
– Mimo to możemy się przejechać do centrum. – Ożywia się Petunia. – Z ciuchów zawsze coś się wybierze, ale przydałyby się kosmetyki.
– Och, tak! – Dorcas zrywa się z krzesła jako pierwsza. – Jedźmy do centrum, odwiedzimy Jaspera.
Petunii jej własny pomysł nagle jakby mniej się podoba... Niestety, klamka zapadła i wesołe dziewoje jadą na wycieczkę do miasta.
***
Stamford Bridge,
centrum,
nieco później
Panny Evans absolutnie nie zadowoliła oferta niewielkiej drogerii w Stockton-on-the-Forest, więc nacisnęła pedał gazu, z gracją i warkotem przejechała przez miasteczko, po czym zatrzymała się dopiero w następnym. W końcu gdy już raz przeżyło się pasjonującą przygodę, głód kolejnych tylko rośnie.
– Nie rozumiem, dlaczego nie możemy skoczyć do naszej apteki – narzeka Dorcas. – Pretekst zawsze się znajdzie. A Jasper...
– Nie – decyduje Petunia. – I tak za często tam wpadamy. Skyler się wkurzy, a nikt nie potrzebuje w domu wkurzonego Skylera. Zresztą, przy nim i tak niczego nowego się nie dowiemy – dodaje, nachylając się ku siedzącej na miejscu pasażera panny Meadowes. – Musimy go wypytać, gdy będzie sam.
Lily niczego nie słyszy. Siedzi z tyłu i kręci się na siedzeniu.
– Strasznie tu śmierdzi – narzeka.
– To pewnie kocie żarcie – odpowiada Petunia. – Wiozłam je w bagażniku, ale jakimś cudem zapach przeniknął na całe auto. Nie da się go wywietrzyć. Nie mam pojęcia, z czego oni to produkują.
– Zapytaj Dorcas.
– Nie chcę do tego wracać, to zamknięty rozdział. – Szczerzy się do przyjaciółki. – To czego konkretnie szukamy? Szminki w kolorze uwodzicielskiej czerwieni?
– Pff – prycha wymownie Petunia. – Do jej rudych włosów? Powodzenia.
– Podobno idealny kolor szminki dla danej kobiety pokrywa się z... No wiecie. – Dorcas prezentuje im cały zestaw dziwacznych min, próbując powstrzymać się od śmiechu. – Kolorem sutków.
Panna Evans prawie potyka się na ostatnim schodku prowadzącym do drogerii, a twarz pani Smirnoff płonie czerwienią.
– Nie zamierzam ci ich pokazywać.
– A ja tego oglądać ani o tym słuchać – odcina się Petunia. – Myślę, że to nie żadne mroczne zaklęcie pomieszało Dorcas w głowie, tam już wcześniej nic nie stało na swoim miejscu.
Dziewczęta wreszcie ładują się do sklepu i zaczynają przeglądać bogaty asortyment. Petunia od razu rusza do działu farb do włosów, po czym wybiera najmocniejszy rozjaśniacz. Dorcas wydaje się ogólnie oszołomiona mugolskim sklepem, więc starannie obmacuje i obwąchuje wszystko i wszystkich. Dwie pozostałe dziewczyny bez porozumienia ze sobą postanawiają się do niej nie przyznawać. Lily zatrzymuje się przy kolorówce, a następnie bez większego zainteresowania ogląda cienie do powiek. Tak naprawdę nie lubi się malować, zwykle nie ma też na to czasu. Przyjechała w zasadzie wyłącznie dla towarzystwa.
– Cześć, Lily. Kopę lat! – słyszy nieoczekiwanie za plecami.
Odwraca się blada jak trup. W tej chwili bardziej niż cień do powiek przydałby jej się dobry róż.
– Nie poznajesz mnie?
Stoi przed nią jakiś facet, który nawet wygląda znajomo, jednak pani Smirnoff jest zbyt zszokowana, żeby dopasować imię do twarzy.
– Mieliśmy razem numerologię – ciągnie tajemniczy typ. – Siedziałaś zawsze w pierwszej ławce i liczyłaś najszybciej w grupie. Co ty tu robisz? Wydawało mi się, że mieszkasz w zupełnie innej części kraju.
– Ja... Ee...
– Daisy? – wtrąca czujnie Petunia, która szybko zauważa niepokojący rozwój wypadków. Jest znakomitą obserwatorką, a jej wścibstwo bardzo się przydaje. – Coś się stało?
– Daisy? – dziwi się facet. – Przecież to Lily Evans!
Temperatura w sklepie dramatycznie spada, gdy obie kobiety odpowiadają mu lodowatymi spojrzeniami.
– Pomyłka – mówi zdecydowanie Petunia, biorąc siostrę pod ramię i holując ją w stronę drzwi. – Nie znamy żadnej Lily Evans.
Dorcas dołącza do nich już za drzwiami, twarz zasłania wymyślnym wachlarzem, który cholera wie skąd wzięła, ale zwraca na siebie o wiele większą uwagę niż poprzednio.
– Ja go znam. To jakiś koleś z Krukolandu, był z nami na roku – donosi uprzejmie.
– Rozpoznał mnie – martwi się Lily. – To źle. Bardzo źle. Fatalnie!
– Mnie bardziej niepokoi, że w ogóle się tutaj znalazł. Nie dziwi to was? Akurat tu i teraz. Idealne miejsce i czas.
– Co masz na myśli?
– Nie tylko my mamy eliksir wielosokowy, Lils. Zresztą, eliksir to nie jedyny sposób, aby podstępnie zmienić wygląd. Ja bym się miała na baczności. Nie ma aż takich przypadków.
– Więc co proponujesz? – pyta praktyczna Petunia.
– No dobra, słuchajcie. Mam plan.
***
Stamford Bridge,
centrum,
jeszcze jeden,
bardzo nierozsądny
moment później
Gdy kwadrans później Derek Brown wychodzi ze swojej ulubionej drogerii w Stamford Bridge zupełnie nie spodziewa się, że otrzyma szybki cios prosto w potylicę, a zaraz potem zostanie brutalnie wepchnięty do bagażnika – w dodatku takiego, który według projektu mógłby pomieścić co najwyżej pół Dereka Browna.
Bardzo zadowolona z siebie Petunia – czy raczej jej nowa persona, wdowa Ramirez – z rozmachem zatrzaskuje klapę bagażnika i otrzepuje ręce.
– Gotowe.
Lily przygląda się jej z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
– Super, tylko co my z nim teraz zrobimy?
– I co na to Skyler? – dodaje Dorcas, nieoczekiwane udowadniając, że poprawnie zapamiętała imię, a zatem należy jej się ciepły kąt w domu państwa Smirnoff.
*****
* cytat z Marilyn Monroe
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro