s01e09: Wycieczka na Nokturn
Trochę to trwało, ale w końcu jest...
Petunii i Severusa przygoda na Nokturnie :)
Londyn,
Aleja Śmiertelnego Nokturnu,
wieczór następnego dnia
Wieczór jest piękny i wciąż ciepły, choć zbliża się jesień. Aleja Śmiertelnego Nokturnu tonie w mroku. Z szacunku dla jej stałych bywalców wzdłuż labiryntu uliczek zainstalowano jedynie kilka latarni, które nie są jednak zbyt często czyszczone czy choćby uzupełniane. Zarówno ponury nastrój, jak i bukiet zapachów nie zachęcają do głębszej eksploracji, ale skulona w ciemnym kącie para nie ma specjalnie wyboru. Musi wykonać swoją misję. Mgła snuje się w okolicy kostek, ktoś krzyczy gdzieś w bliskiej odległości, a w dalszej dają koncert wilkołaki. Wszystko to nieco przypomina niskobudżetową dekorację na Halloween, które wypada dopiero za dwa i pół miesiąca. Petunia, wbrew pozorom, jest w swoim żywiole.
– Czuję się jak szpieg – mówi przytulona do ramienia Severusa. Chociaż stara się brzmieć choć odrobinę strachliwie, tak naprawdę niemal podskakuje w miejscu z powodu trudnej do ukrycia ekscytacji. Starsza panna Evans sama nigdy by się tego po sobie nie spodziewała, ale chyba lubi przygody.
Severus, jak to Severus, ciężko wzdycha. Ma na sobie pełen kostium mrocznego sukinsyna: czarne jak noc szaty i szeroki kaptur do użycia w wypadku wyższej konieczności. Na potrzeby przebrania chciał zabrać również swoją starą maskę, jednak Lily szybko mu to wyperswadowała. Przed wyjściem nie było na to czasu, ale czuł, że gdy wróci, będzie musiał szczegółowo wytłumaczyć, dlaczego wciąż ją posiada...
Aha, no i najważniejsza rzecz: specjalnie na ten wyjątkowy wieczór Snape ubrał na siebie skórę niskiego, nieco przysadzistego mugola rezydującego na stałe gdzieś w okolicach Dublina (czyli bardzo daleko od swojskiego Stockton-on-the-Forest, a zatem i ewentualnych podejrzeń). Obecnie Severus jest niemal wzrostu swojej szwagierki, ma półdługie, siwe włosy i zmierzwioną brodę opadającą na pierś. Podsumowując, wygląda trochę jak pop. Bardzo zagubiony w Alei Śmiertelnego Nokturnu, absolutnie zwyczajny pop w dość już podeszłym wieku.
– Więc... Co mam robić? – pyta zaciekawiona Petunia, dzielnie walcząc z atakami śmiechu za każdym razem, gdy musi spojrzeć na Snape'a.
– Nic.
– Jak to nic?
– Po prostu: NIC. Nie masz się w żaden sposób wychylać, stanowisz tylko mój przenośny system alarmowy. Wkraczasz do akcji wtedy i tylko wtedy, gdy coś pójdzie nie tak. Jasne?
– Mniej więcej – burczy buntowniczo szwagierka.
Sama Petunia przygotowała się nie gorzej od Severusa. W starej szacie i tiarze Lily oraz w obszernej pelerynie szwagra wygląda doprawdy imponująco. Na plus zalicza się jej wysoki wzrost (wsparty obcasami) i arystokratycznie pociągła twarz. Ciekawy akcent stanowi również gruba pogrzebowa woalka (inwencja własna) nadająca jej wygląd ponurej wdowy po wyjątkowo paskudnym czarnoksiężniku.
Petunia jest sobą absolutnie zachwycona.
– Dlaczego nie mam różdżki? – narzeka w dalszym ciągu. – Powinniście dać mi różdżkę. Tak no... choćby dla wizualnego efektu.
– Różdżkę, którą nie potrafisz się posługiwać i która nie będzie cię słuchać? Znakomity pomysł.
– Różdżkę mojego nieszczęśliwie zmarłego nieboszczyka męża, którą chcę sprzedać – skontrowała z dumą Petunia.
– Nikt z własnej woli nie sprzedaje różdżek. Niby z jakiego powodu? – pyta niemal słodko Severus. – Lepiej zachować zapas na czarną godzinę, każdy w miarę ogarnięty czarodziej tak myśli.
– Nawet taką różdżkę, za pomocą której mój nieświętej pamięci nieboszczyk mąż dokonywał podejrzanych aktów zahaczających o dziedzinę mrrrocznych sztuk? A teraz ja – biedna, samotna i bezradna wdowa – boję się kontroli w naszej wspaniałej ziemskiej posiadłości. Priori Incantatem, i takie tam.
Severus po raz pierwszy spogląda na nią z cieniem uznania.
– No co? – rzuca zaczepnie Petunia, chociaż czuje się mile połechtana. – Nie trzeba kończyć tej waszej szkoły dla dziwadeł, żeby wiedzieć to czy owo.
– Przyznaję, być może cię nie doceniliśmy...
– Och, bo się zarumienię! – mruczy zadowolona starsza panna Evans. – Ale zapewne po prostu przemawia przez ciebie dobra dusza tego miłego mugola.
– Eliksir wielosokowy tak nie działa.
– Dobra, dobra, panie alchemiku. Lepiej powiedz, co mamy robić. Nudzę się w tym zaułku. Śmierdzi uryną tak samo jak w mugolskim Londynie, nie wiedzę w tym nic magicznego.
– Świetnie, zatem proszę za mną.
Severus prostuje się na całą swoją niezbyt imponującą wysokość, po czym posuwistym krokiem rusza przed siebie. Petunia majestatycznie sunie za nim, rozglądając się na boki. Bo marudzenie marudzeniem, jednak tak naprawdę jest bardzo zainteresowana miejscem, w jakim się znalazła. Odkąd dawno, dawno temu – stojąc na peronie 9 i ¾ – śmiertelnie obraziła się na Lily (ponieważ miała moc, a ona nie), Petunia nie chciała słuchać żadnych ciekawostek o magicznym świecie. Teraz nadrabiała straty. Zresztą, ta mroczna część była o wiele ciekawsza niż jakaś tam szkoła z internatem w zapadłej Szkocji.
– Dorcas naprawdę źle wybrała swój sklepik z artefaktami – tłumaczy Snape przyciszonym głosem. – Nawet jak na tutejsze standardy to wyjątkowo szemrany biznes. Pociecha jedynie w tym, że nie wpadło jej do głowy pójść do Borgina i Burkesa, tam nic byśmy nie załatwili. Oni rozumieją tylko szelest pieniędzy, których nie mamy. Wszędzie indziej... da się negocjować.
– Oby. Jeśli Lily na zawsze zostanie kotem, to nas pozagryza we śnie. Rude są najwredniejsze, wiadomo.
– Mogłabyś nie obrażać mojej żony?
– Jakby to nie była prawda...
– Tym bardziej – orzekł Severus, zdecydowanie zamykając dyskusję.
Sklepik naprawdę wygląda podle, nawet nieobeznana w takich klimatach Petunia musi to przyznać. Okna wystawowe są tak brudne, że nie widać asortymentu, wiszący nad drzwiami szyld tak zbutwiały, że nie da się odczytać nazwy sklepu. Nic, ale to absolutnie nic poza najwyższą desperacją nie zachęca, aby zajrzeć do środka.
– Ta Dorcas chyba całkiem zwariowała – ocenia panna Evans.
– I tak, i nie. W takim sklepie nie zadają pytań – odpowiada Severus.
– Najwidoczniej, skoro nie zdziwiło ich, że ktoś chce spędzać życie w kociej formie...
– To akurat nic niezwykłego.
– Hmm? – mruczy Petunia, dostrzegając swoją szansę. – Chciałbyś być kocurem, Sev? Więc może zamiast odczyniać to zaklęcie, kupimy drugie dla ciebie?
Prychnął oburzony.
– Chodziło mi wyłącznie o to, że zamiana w zwierzę nawet w magicznym świecie nie jest powszechna, uchodzi za niezwykle rzadką, choć niewątpliwie przydatną umiejętność – mądrzy się. – Zwłaszcza w czasie wojny, gdy pozwala łatwo i szybko zapaść się pod ziemię. Nie każdy jednak jest w stanie zostać animagiem, nawet jeśli bardzo tego chce. – Ostatnie zdanie brzmi podejrzanie szczerze, niemal jakby mówił z doświadczenia.
– Ja jakoś nie widzę żadnej przyjemności w porastaniu futrem.
– Dlatego jesteś mugolką, droga szwagierko. – Prawie że się do niej uśmiecha, oczywiście złośliwie. – Czy możemy już wejść?
– Naturalnie.
– Pozwól, że ja będę mówił.
– Jak sobie życzysz, najdroższy szwagrze – odbija piłeczkę.
Severus z kurtuazją otwiera przed nią drzwi, Petunia wkracza do środka pewnym krokiem wielkiej damy i od razu rozgląda się po wnętrzu ze zmarszczonym z niesmakiem nosem, bo właśnie taka mina wydaje jej się odpowiednia (nieważne, że nie widać jej zza woalki). Za kontuarem stoi czarodziej, który z pewnością nosi w żyłach domieszkę jakiegoś magicznego stworzenia. Żaden stuprocentowy człowiek nie mógłby mieć tak wyłupiastych oczu oraz długich, brudnych szponów. Severus pewnie podchodzi do lady, po czym kładzie na niej guzik. Sprzedawca mruga raz, potem drugi. Ma dwa komplety powiek.
– Taaak?
– Reklamacja – rzuca Severus.
– Taaak?
– Znasz to zaklęcie? Pamiętasz, komu je sprzedałeś?
– Taaak.
– A więc?
– Nieee jeeej – mówi przeciągle ekscentryczny sprzedawca, mierząc szponem prosto w Petunię, a Petunia zdobywa kilka punktów szacunku, ponieważ nie cofa się ani o krok. – Ktooo onaaa?
– Wdowa Ramirez – przedstawia się panna Evans, mimo że Snape gromi ją wzrokiem.
– Wdowa Ramirez jest niezadowolona – kontynuuje Severus, siłą tłumiąc ciężkie westchnienie. – Klątwa zaszkodziła jej ulubionej pokojówce.
– Nie ma komu pracować – żali się wdowa Ramirez, której wraz z wyniosłym tonem odruchowo uruchamia się wschodni akcent. – Nu, nu. Dobrego robotnika trudno znaleźć.
– Musimy naprawić tę drobną niedogodność – wtrąca ponownie Severus. – Dobrze zapłacimy – dodaje na zachętę, chociaż zachowuje dla siebie informację, że dysponują co najwyżej elfim złotem.
– NIET! – wykrzykuje nagle Petunia z gniewem i emfazą. – Ja płaciła nie będę, ja już raz płaciła! Ja wysłała pokojówkę, żeby kupiła dla mnie ważny artefakt. Ja czekała! A zamiast pokojówki wraca kot. Bez dengów, bez geld! Ty wiesz?
– Nieee – przyznał nieco oszołomiony sprzedawca.
– Mój nieodżałowanej pamięci nieboszczyk mąż nie puściłby tego afrontu płazem. Jego by nikt nie oszukał. On był Ramirez i ja też jestem Ramirez!
Severus nie ma dość czasu, żeby zareagować, gdy pod wpływem szalonej inwencji Petunia wydobywa gdzieś spod szaty wielki, kuchenny nóż i wbija go z rozmachem w sklepową ladę. Nóż drga przez moment niczym obietnica złączona z groźbą. Efekt jest bardzo widowiskowy.
Ewidentnie skrzyżowany z ropuchą (a z pewnością i czymś jeszcze) sprzedawca bez słowa wyciąga drugi guzik i przesuwa go w stronę krewkiej wdowy Ramirez.
– Przyszyć do kota. Na żywca. Pociągnąć. Będzie działać – z wrażenia zapomina o przeciąganiu wyrazów.
Petunia chwyta guzik, patrzy na niego wyniośle i czym prędzej kieruje się do drzwi. Bez podziękowania czy choćby skinięcia głową. Jak na wdowę po czarnoksiężniku przystało. Severus – równie oszołomiony jak sprzedawca – sięga po nóż.
– A ty to ktooo? – pyta z ciekawością żabiczłek.
– Doradca... duchowy – wymyśla na poczekaniu Snape.
– Wyrazy współczucia.
Kiwają sobie głowami niczym dwaj profesjonaliści, po czym Severus również wychodzi ze sklepu i spokojnie podąża za swoją nieznośną pracodawczynią. Idzie w odległości co najmniej trzech kroków, jak przystało na dobrze ułożonego sługę.
– Wschodni akcent, serio – syczy cicho. – Nie przyszło ci do głowy, że nazwisko Ramirez sugeruje jednak coś innego?
– Cóż. – Petunia beztrosko wzrusza ramionami. – Wczułam się już w tych Smirnoffów i trochę trudno mi wyjść z roli. Ale grunt, że podziałało, nie?
Severus powstrzymuje się od komentarza. Najchętniej złapałby się za głowę i jęknął, jednak nadal znajdują się na ulicy. Zamiast tego obiecuje sobie solidny kieliszek wódki na pociechę w domu.
Będzie mu potrzebny. Lily i Dorcas zapewne padną ze śmiechu, gdy usłyszą sprawozdanie z tej tajnej misji...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro