s01e08: Kłopoty... I więcej kłopotów
Woodland Cottage,
Stockton–on–the–Forest
popołudnie,
trwają przygotowania do wielkiej wyprawy na Nokturn
– No i mamy problem – oświadcza Severus po powrocie z piwnicy.
Kot, który waruje na schodach prowadzących na piętro, zgrabnie zeskakuje z ostatnich kilku stopni, podbiega do niego wesoło i z miłością ociera się o jego nogi.
– Co się stało?
Severus wygląda na wybitnie zniesmaczonego całą tą sytuacją, zwłaszcza miziającą go żoną w kociej formie. Schyla się i podnosi ją niepewnie. Spogląda w koci pysk z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a przy tym trzyma zwierzaka jak najdalej od siebie, w wyciągniętych na prosto ramionach. Kot wpatruje się w niego wielkimi, lekko zezowatymi oczami.
– Nie rób tego więcej, błagam.
– Nie lubisz kotów? – zgaduje kot.
– Owszem, ale nie tylko o to chodzi. Mam teraz bardzo dziwne myśli...
– Kosmate? – woła złośliwie Dorcas z kuchni. – A może raczej futrzaste? Ciekawy fetysz, nie powiem.
– Zabiję ją – szepcze Severus do kota.
– Nie – protestuje kot. – Jeszcze może nam się przydać, musi podać namiary na ten przeklęty sklep na Nokturnie, zapomniałeś?
– Masz rację. Niczym wytrawny gracz zachowuje najważniejsze dane na czarną godzinę. Jednak w wolnej chwili uświadom przyjaciółce, że żyje w pożyczonym czasie. Jak tak dalej pójdzie...
– Tak, tak, wiem. Jesteś mężczyzną o ograniczonej cierpliwości.
– Zaiste i bardzo.
Severus wielkimi krokami zmierza do kuchni, z kotem nadal wyciągniętym na długość ramienia, jakby obawiał się, że zwierzak nagle wybuchnie. Dorcas w udręczeniu przewraca oczami.
– To tylko kot!
– Nikt cię nie pytał o zdanie.
Kot ląduje na stole i przeciąga się rozkosznie, wygina grzbiet, kręci ogonem. Severus na wszelki wypadek skromnie odwraca wzrok.
– Przepraszam – reflektuje się kot.
– I od tej pory w jego sercu zrodziły się mroczne pragnienia. Już żadne zwierzę domowe w Stockton–on–the–Forest nie mogło hasać po ulicach bezpiecznie – komentuje panna Meadowes głosem narratora.
Kot syczy na nią wojowniczo:
– Żadnych mrocznych ciągot, teraz to porządny czarodziej!
– Ale nadal ma sprawną różdżkę – zaznacza Severus. – Więc radzę wszystkim ZAMKNĄĆ się i słuchać.
W kuchni zapada nagła, nacechowana znaczeniami cisza.
– Sprawną, powiadasz? – pyta słodko Dorcas.
Snape odwraca się do niej, fukając nie gorzej niż kot, kot wojowniczo podskakuje na blacie. Dorcas praktycznie zgina się wpół ze śmiechu, wpada na krzesło i siada na nim ciężko. Zadziera głowę i ryczy jak opętana. Ani trochę nie przejmuje się Severusem wiszącym nad nią z mordem w oczach.
– Zostawić was na chwilę samych – komentuje z westchnieniem Petunia. – Jak dzieci, no jak dzieci.
Pojawia się w kuchni odziana w pełen kostium wiedźmy. Ma na sobie szatę Lily oraz jej tiarę, szeroką pelerynę pożyczoną z szafy szwagra, a także... długi patyk ozdobiony na końcu gwiazdką z połyskliwego papieru. To jej własna inwencja – zdecydowanie nacechowana złośliwością. Ogółem wygląda, jakby wybierała się na halloweenowy bal przebierańców.
– Abrakadabra – dodaje Petunia, wymachując swoim patykiem i powiewając szatami jak... Cóż, jak sam Severus.
– Cholernie zabawne – mruczy mroczny mężczyzna, a ten komentarz najwyraźniej obejmuje wszystkie kobiety zgromadzone pod jego dachem. – Czy możemy wrócić do meritum? Nie jestem pewien po jakim czasie to zaklęcie staje się permanentne.
– CO?! – piszczy kot, zwracając ku niemu rudy łebek. – Jak to permanentne?! Przecież Dorcas nic się nie stało.
– Dorcas korzystała z w pełni operacyjnego zaklęcia, które teraz jest zepsute, a jego możliwe skutki uboczne: nieznane. Bez zabezpieczenia, jakie stanowił... guzik – wymawia to słowo z najwyższą pogardą – nie da się go odwrócić w przewidziany sposób, a zatem urok może zadziałać na stałe. Byłby to wielce niepożądany obrót wydarzeń.
– Oj, nie martw się, Snape. Ministerstwo na pewno udzieli ci dyspensy na rozwód z kotem...
Na te słowa pazury Lily same się wysuwają i przez moment robi się bardzo niebezpiecznie, ale Petunia skutecznie zapobiega brutalnemu morderstwu.
– Czy dobrze słyszałam, że jest jakiś problem? Czy może jednak nie i mamy czas na zabawę? Niektórzy tutaj śpieszą się na ostatni świstoklik na Nokturn – zaznacza.
Severus przewraca oczami.
– Jak to dobrze, że przynajmniej jedna osoba znajduje radość w tej trudnej sytuacji. I owszem, pojawił się pewien kłopot. Konkretnie... TY – zwraca się do Petunii.
– To znaczy?
– Sev, błagam, nie teraz – mruczy rozczarowany jego postawą kot.
– Nie o to chodzi. Mugole są wprawdzie mile widziani na Ulicy Pokątnej – w końcu klient to klient, a pieniądz nie śmierdzi – jednak Nokturn to zupełnie inna historia. Niektóre lokale mają osłony uniemożliwiające wejście czarodziejom w pierwszym pokoleniu, a co dopiero mugolom. Wystarczy jeden taki uruchomiony alarm, i po nas.
– O nie – szepnął kot, zastygając w pozie najwyższej czujności. – W takim razie nie możesz zabrać ze sobą Petunii!
– Ja nie idę – przypomniała Dorcas.
– A ja chcę iść – zapewniła po raz kolejny rozczarowana panna Evans.
– I dobrze, bo idziesz – zadecydował Severus. – Na szczęście istnieje pewien eliksir. Jest dość... osobliwy, ale jednak prosty w wykonaniu, tym bardziej że składniki są łatwo dostępne. Większość mam na miejscu, kilka trzeba będzie zdobyć.
– Och, masz je przy sobie, tak? – zauważyła Dorcas. – Jakimś niewyjaśnionym, ale za to fartownym zbiegiem okoliczności nosisz przy sobie zapas czarnomagicznych składników na każdą okazję?
Snape posłał jej pogardliwe spojrzenie.
– Jeden z głównych stanowi moja krew, więc owszem, całkiem sporo mi jej jeszcze zostało.
– A fuuu! – Krzywi się wstrząśnięta panna Meadowes.
– Ugh – dodaje od siebie Patunia, blednąć do odcienia kartki papieru. – Krew? Twoja?!
– Albo Dorcas, będzie nawet lepsza – ocenia fachowo.
– Słucham?! Mowy nie ma!
– Jako jedyna w towarzystwie pochodzisz z pełnej rodziny czarodziejów, a im czystsza krew, tym lepsza, więc... Tak, sądzę, że jednak użyjemy twojej.
– A usłyszę chociaż magiczne słowo?
– Chciałaś być użyteczna. – Severus uśmiecha się przewrotnie jednym kącikiem ust. – Proszę bardzo.
– Nikomu nie wypominając, ale to właśnie ty mnie w to wszystko wpakowałaś – mówi kot. – Bierzemy twoją krew, bez dyskusji.
– Dobra, już dobra. – Mimo naburmuszenia panna Meadowes chyba poczuwa się do odpowiedzialności, bo zaczyna podwijać rękaw.
– To na końcu – przerywa jej Severus. – Musi być świeża. Wcześniej potrzebujemy kilku składników z apteki. Powinna być jeszcze czynna przez pół godziny, zanim Jasper zamknie sklep. Zdążycie.
– Z takiej zwykłej apteki? – dziwi się Dorcas.
– Jasper? – pyta nagle bardzo podekscytowana Petunia.
– Ja otwieram, on zamyka. Tak mamy podzielone zmiany.
– Cudownie, już lecę po kluczyki do auta.
Petunia jest przeszczęśliwa z powodu swojej nowej misji. Dochodzi do wniosku, że cały ten dzień bardzo jej się podoba (nawet pomimo wypadku Lily, a może właśnie dzięki niemu?), a mieszkanie z dziwacznym szwagrem ma swoje plusy.
– Ej, ale najpierw się przebierz! – zatrzymuje ją kot. – Wyglądasz jak stara wiedźma z bajek dla dzieci.
– I może poczekaj na listę – sarka pod nosem Snape. – Chyba o nią tutaj chodzi...
– O nie – rzuca domyślnie kot. – Tunia zdecydowanie najmniej dba o listę i zakupy. Uwierz mi.
– Ja też jadę. – Dorcas ochoczo podrywa się z miejsca. – Jeżeli Snape ma w tym miasteczku jakiegoś kumpla, to ja muszę go zobaczyć.
Wśród nieopisanego rozgardiaszu dwie postrzelone dziewczyny (jedna czarownica i jedna mugolka) opuszczają mały domek na przedmieściach, znikając za drzwiami. Za moment Petunia wraca, żeby rzucić na wieszak z ubraniami tiarę, o której zupełnie zapomniała.
– Pa! – Teatralnym gestem przesyła całusa kotu i (o dziwo) szwagrowi. – Zaraz wracamy, nie martwcie się o nas.
Kot patrzy na swojego męża, mąż patrzy na kota.
– No cóż, przynajmniej się nie nudzimy – stwierdza.
***
centrum Stockton–on–the–Forest,
wczesny wieczór,
apteka
Jasper już niemal zamyka interes, gdy do środka wpadają dwie roześmiane i bardzo rozochocone młode klientki. W jednej od razu rozpoznaje szwagierkę nowego pracownika, po czym uśmiecha się szeroko. Petunia wychodzi przed Dorcas, żeby upewnić się, że ten sympatyczny uśmiech jest przeznaczony wyłącznie dla niej.
– Dobry wieczór – wita się zarumieniona Petunia.
– Dobry wieczór, czym mogę paniom służyć? – pyta Jasper, wpatrując się w nią intensywnie.
Dorcas przewraca oczami, nie lubi być poza nawiasem zdarzeń.
– A mamy tutaj taki mały wypadek, potrzebujemy pilnie kilku ziół.
Panna Evans twardo brnie do przodu, pozostawiając towarzyszkę z tyłu. Następnie całkiem monopolizuje ladę, opierając się o nią, a obok zarzucając torebkę. Dla panny Meadowes nie ma już miejsca, więc zatrzymuje się w pewnej odległości i ciekawie rozgląda po aptece. Udaje brak zainteresowania Jasperem, a jednak co jakiś czas na niego zerka. Aptekarz jest naprawdę przystojnym mężczyzną – nawet gdy marszczy się, zdziwiony listą produktów podsuniętą mu przez klientkę.
– Czy dostanę wszystko? – dopytuje Petunia, przeczuwając problem. Być może nie wierzy, że tyle magicznych produktów można kupić w zwyczajnej aptece albo nie ufa, że Snape aż tak dobrze zna swoje miejsce pracy.
– Tak. – Kiwa głową Jasper. – Tylko że... Hm, to bardzo specyficzne zamówienie....
– Och, wcale nie. – Wesoła Petunia gładko przechodzi na napuszony ton Violet Smirnoff. – Moja siostra sama przygotowuje swoje ziołowe mieszanki, w naszych stronach to zupełnie normalne. Rodzinna tradycja, ot co! W przyszłości oczywiście zamierzamy hodować rośliny w ogródku, ale do tego jeszcze daleka droga.
– Brzmi jak prawdziwa rodzina wiedźm!
Jasper uśmiecha się szeroko w reakcji na swój własny żart, podczas gdy dwie kobiety nieoczekiwanie bledną. Dopiero po kilku koszmarnie długich sekundach zaczynają się nieprzekonująco śmiać.
– Ha, ha, ha. Czarownice. Zaiste – syczy Petunia w stronę Dorcas.
– Najprawdziwsze, ha, ha, ha. Szykujcie stos – odwzajemnia się panna Meadowes, trzepocząc długimi rzęsami w stronę Jaspera.
Postanawia mimo wszystko spróbować swoich sił... Ale gdy przygląda się bliżej mężczyźnie, znowu zmienia zdanie. Jej brwi marszczą się brzydko, łącząc tuż nad czołem. Jasper w końcu wychodzi do magazynku, a wtedy Dorcas szturcha Petunię w bok.
– On jest mugolem, prawda?
– Totalnym. Nie potrafisz poznać?
– Nie wszyscy w magicznym świecie są zwariowanymi faszystami, normalnie wcale mnie to nie obchodzi, ale... – zawiesza znacząco głos.
– Co się nagle zmieniło? Jednak ci się spodobał i rozważasz, czy to nie mezalians?
– Nie wytrzymam z tobą, przysięgam. Teraz rozumiem, na co tak się żaliła Lily przez te wszystkie lata w dormitorium...
– Słucham? Lily... To jest, Daisy o mnie mówiła?
– Non stop, ale to nie należy do sprawy. Najważniejsze pytanie na ten moment brzmi: jeśli Jasper jest mugolem, to dlaczego nosi na sobie ślady magii?
– CO?!
Petunia jest w ciężkim szoku, bo mimo że wyjaśnienia tej sytuacji mogą być rozmaite, to jednak zapewne niebezpieczne. Czyżby wróg tak szybko natrafił na trop państwa Smirnoff?
– Nie wiem, sama nic z tego nie rozumiem. Próbowałam dyskretnie wysondować go za pomocą różdżki, ale odbieram bardzo dziwne odczyty.
Petunia jest teraz nie tylko skołowana, ale w dodatku zła.
– Masz przy sobie różdżkę? TUTAJ?! – zniża głos do agresywnego szeptu. – Zwariowałaś?! Wszystko powiem Li... Daisy!
– Proszę bardzo. – Dorcas wzrusza ramionami. – Nie zamierzam szlajać się po obcym mieście zupełnie bezbronna, co ty sobie wyobrażasz?! A gdyby tak z jakiegoś zaułka nagle wyskoczył Śmierciojad? Kto cię wtedy obroni?
– Trzymam jednego w domu – odparowuje niezrażona Petunia. – Przy okazji zapytam, czy nie ma wrogich zamiarów.
– Ten akurat na pewno ma... No dobra, dobra! – rezygnuje panna Meadowes, gdy na twarzy towarzyszki po raz kolejny widzi minę grożącą natychmiastowym donosem do wszystkich na wszystko.
– No i co to za zaklęcie? – Petunia wraca do głównego tematu. – To, które ktoś rzucił na Jaspera?
Dorcas zastanawia się przez chwilę.
– Nie jestem ekspertką, ale... Tak, wygląda na Zaklęcie Pamięci. Ktoś nie tak dawno temu zmodyfikował mu wspomnienia.
– Ale kto? – zastanawia się panna Evans. – I po co? Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby...
Milknie, jej oczy rozszerzają się do rozmiaru talerzyków deserowych.
– Sn... Skyler wyszedł z nim ostatnio na piwo.
– Skyler? – powtarza skołowana Dorcas, zanim sobie przypomina. – Kurde, to imię jest naprawdę idiotyczne. Ale jedno piwo jeszcze o niczym nie świadczy. – Nie zauważa ogromu tragedii. – Do tego pracują razem na co dzień, ale chyba nie uważasz, że Skyler przypadkiem wypromieniował w jego stronę nieco magii?
– Nie o to chodzi – upiera się Petunia. – Czy Skyler wygląda ci na kogoś, kto z własnej woli chodzi na piwo?
Ich przyciszoną rozmowę przerywa powrót Jaspera. Dorcas ponownie szturcha Petunię łokciem.
– Zapytaj go – radzi. – Zobaczymy, co powie.
Petunia odchrząkuje.
– Hej, Jasper... Ostatnio nieźle zabalowaliście ze Skylerem, w domu były ciche dni.
Aptekarz uśmiecha się przepraszająco do obu kobiet.
– Czasami człowiek musi, inaczej się udusi. Ale powiem wam... – nieoczekiwanie zawiesza głos, jego spojrzenie dosłownie przez sekundę wydaje się jakby bardziej puste niż wcześniej. – Ten wasz Skyler potrafi pić. Musiałem się poświęcić, żeby dotrzymać mu kroku i tak szczerze... Niewiele z tego pamiętam.
Dorcas ponownie trąca łokciem Petunię. Petunia prycha na nią, rozmasowując bok. Zaczyna czuć te ciągłe uderzenia. Obie kobiety śmieją się posłusznie z męskich wybryków, podczas gdy Jasper nabija na kasę ich zakupy, a następnie przyjmuje zapłatę i wydaje resztę.
– Musicie do nas kiedyś dołączyć – mówi na pożegnanie. – Piwo w Kulawym Lisku jest najlepsze w całym hrabstwie.
– Jasne. – Dorcas godzi się pierwsza, ponownie uruchamiając uwodzicielski trzepot rzęs.
– Oczywiście – zapewnia nieco bardziej ponura, głęboko zamyślona Petunia. – Na pewno. Ktoś musi pilnować Skylera, ha, ha, ha.
Wychodzą z apteki i w ponurych nastrojach pakują się do auta.
– Och, ten Skyler – rzuca ironicznie Dorcas. – Taki wariat.
– I co teraz? – pyta Petunia.
– No nie wiem... To ty idziesz z nim na Nokturn, szczęściaro. Wykorzystaj ten czas, żeby go wybadać. Ja w tym czasie zajmę się Lils.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro