Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

s01e08: Kłopoty... I więcej kłopotów



Woodland Cottage,
Stockton–on–the–Forest
popołudnie,

trwają przygotowania do wielkiej wyprawy na Nokturn

– No i mamy problem – oświadcza Severus po powrocie z piwnicy.

Kot, który waruje na schodach prowadzących na piętro, zgrabnie zeskakuje z ostatnich kilku stopni, podbiega do niego wesoło i z miłością ociera się o jego nogi.

– Co się stało?

Severus wygląda na wybitnie zniesmaczonego całą tą sytuacją, zwłaszcza miziającą go żoną w kociej formie. Schyla się i podnosi ją niepewnie. Spogląda w koci pysk z nieodgadnionym wyrazem twarzy, a przy tym trzyma zwierzaka jak najdalej od siebie, w wyciągniętych na prosto ramionach. Kot wpatruje się w niego wielkimi, lekko zezowatymi oczami.

– Nie rób tego więcej, błagam.

– Nie lubisz kotów? – zgaduje kot.

– Owszem, ale nie tylko o to chodzi. Mam teraz bardzo dziwne myśli...

– Kosmate? – woła złośliwie Dorcas z kuchni. – A może raczej futrzaste? Ciekawy fetysz, nie powiem.

– Zabiję ją – szepcze Severus do kota.

– Nie – protestuje kot. – Jeszcze może nam się przydać, musi podać namiary na ten przeklęty sklep na Nokturnie, zapomniałeś?

– Masz rację. Niczym wytrawny gracz zachowuje najważniejsze dane na czarną godzinę. Jednak w wolnej chwili uświadom przyjaciółce, że żyje w pożyczonym czasie. Jak tak dalej pójdzie...

– Tak, tak, wiem. Jesteś mężczyzną o ograniczonej cierpliwości.

– Zaiste i bardzo.

Severus wielkimi krokami zmierza do kuchni, z kotem nadal wyciągniętym na długość ramienia, jakby obawiał się, że zwierzak nagle wybuchnie. Dorcas w udręczeniu przewraca oczami.

– To tylko kot!

– Nikt cię nie pytał o zdanie.

Kot ląduje na stole i przeciąga się rozkosznie, wygina grzbiet, kręci ogonem. Severus na wszelki wypadek skromnie odwraca wzrok.

– Przepraszam – reflektuje się kot.

– I od tej pory w jego sercu zrodziły się mroczne pragnienia. Już żadne zwierzę domowe w Stockton–on–the–Forest nie mogło hasać po ulicach bezpiecznie – komentuje panna Meadowes głosem narratora.

Kot syczy na nią wojowniczo:

– Żadnych mrocznych ciągot, teraz to porządny czarodziej!

– Ale nadal ma sprawną różdżkę – zaznacza Severus. – Więc radzę wszystkim ZAMKNĄĆ się i słuchać.

W kuchni zapada nagła, nacechowana znaczeniami cisza.

– Sprawną, powiadasz? – pyta słodko Dorcas.

Snape odwraca się do niej, fukając nie gorzej niż kot, kot wojowniczo podskakuje na blacie. Dorcas praktycznie zgina się wpół ze śmiechu, wpada na krzesło i siada na nim ciężko. Zadziera głowę i ryczy jak opętana. Ani trochę nie przejmuje się Severusem wiszącym nad nią z mordem w oczach.

– Zostawić was na chwilę samych – komentuje z westchnieniem Petunia. – Jak dzieci, no jak dzieci.

Pojawia się w kuchni odziana w pełen kostium wiedźmy. Ma na sobie szatę Lily oraz jej tiarę, szeroką pelerynę pożyczoną z szafy szwagra, a także... długi patyk ozdobiony na końcu gwiazdką z połyskliwego papieru. To jej własna inwencja – zdecydowanie nacechowana złośliwością. Ogółem wygląda, jakby wybierała się na halloweenowy bal przebierańców.

– Abrakadabra – dodaje Petunia, wymachując swoim patykiem i powiewając szatami jak... Cóż, jak sam Severus.

– Cholernie zabawne – mruczy mroczny mężczyzna, a ten komentarz najwyraźniej obejmuje wszystkie kobiety zgromadzone pod jego dachem. – Czy możemy wrócić do meritum? Nie jestem pewien po jakim czasie to zaklęcie staje się permanentne.

– CO?! – piszczy kot, zwracając ku niemu rudy łebek. – Jak to permanentne?! Przecież Dorcas nic się nie stało.

– Dorcas korzystała z w pełni operacyjnego zaklęcia, które teraz jest zepsute, a jego możliwe skutki uboczne: nieznane. Bez zabezpieczenia, jakie stanowił... guzik – wymawia to słowo z najwyższą pogardą – nie da się go odwrócić w przewidziany sposób, a zatem urok może zadziałać na stałe. Byłby to wielce niepożądany obrót wydarzeń.

– Oj, nie martw się, Snape. Ministerstwo na pewno udzieli ci dyspensy na rozwód z kotem...

Na te słowa pazury Lily same się wysuwają i przez moment robi się bardzo niebezpiecznie, ale Petunia skutecznie zapobiega brutalnemu morderstwu.

– Czy dobrze słyszałam, że jest jakiś problem? Czy może jednak nie i mamy czas na zabawę? Niektórzy tutaj śpieszą się na ostatni świstoklik na Nokturn – zaznacza.

Severus przewraca oczami.

– Jak to dobrze, że przynajmniej jedna osoba znajduje radość w tej trudnej sytuacji. I owszem, pojawił się pewien kłopot. Konkretnie... TY – zwraca się do Petunii.

– To znaczy?

– Sev, błagam, nie teraz – mruczy rozczarowany jego postawą kot.

– Nie o to chodzi. Mugole są wprawdzie mile widziani na Ulicy Pokątnej – w końcu klient to klient, a pieniądz nie śmierdzi – jednak Nokturn to zupełnie inna historia. Niektóre lokale mają osłony uniemożliwiające wejście czarodziejom w pierwszym pokoleniu, a co dopiero mugolom. Wystarczy jeden taki uruchomiony alarm, i po nas.

– O nie – szepnął kot, zastygając w pozie najwyższej czujności. – W takim razie nie możesz zabrać ze sobą Petunii!

– Ja nie idę – przypomniała Dorcas.

– A ja chcę iść – zapewniła po raz kolejny rozczarowana panna Evans.

– I dobrze, bo idziesz – zadecydował Severus. – Na szczęście istnieje pewien eliksir. Jest dość... osobliwy, ale jednak prosty w wykonaniu, tym bardziej że składniki są łatwo dostępne. Większość mam na miejscu, kilka trzeba będzie zdobyć.

– Och, masz je przy sobie, tak? – zauważyła Dorcas. – Jakimś niewyjaśnionym, ale za to fartownym zbiegiem okoliczności nosisz przy sobie zapas czarnomagicznych składników na każdą okazję?

Snape posłał jej pogardliwe spojrzenie.

– Jeden z głównych stanowi moja krew, więc owszem, całkiem sporo mi jej jeszcze zostało.

– A fuuu! – Krzywi się wstrząśnięta panna Meadowes.

– Ugh – dodaje od siebie Patunia, blednąć do odcienia kartki papieru. – Krew? Twoja?!

– Albo Dorcas, będzie nawet lepsza – ocenia fachowo.

– Słucham?! Mowy nie ma!

– Jako jedyna w towarzystwie pochodzisz z pełnej rodziny czarodziejów, a im czystsza krew, tym lepsza, więc... Tak, sądzę, że jednak użyjemy twojej.

– A usłyszę chociaż magiczne słowo?

– Chciałaś być użyteczna. – Severus uśmiecha się przewrotnie jednym kącikiem ust. – Proszę bardzo.

– Nikomu nie wypominając, ale to właśnie ty mnie w to wszystko wpakowałaś – mówi kot. – Bierzemy twoją krew, bez dyskusji.

– Dobra, już dobra. – Mimo naburmuszenia panna Meadowes chyba poczuwa się do odpowiedzialności, bo zaczyna podwijać rękaw.

– To na końcu – przerywa jej Severus. – Musi być świeża. Wcześniej potrzebujemy kilku składników z apteki. Powinna być jeszcze czynna przez pół godziny, zanim Jasper zamknie sklep. Zdążycie.

– Z takiej zwykłej apteki? – dziwi się Dorcas.

– Jasper? – pyta nagle bardzo podekscytowana Petunia.

– Ja otwieram, on zamyka. Tak mamy podzielone zmiany.

– Cudownie, już lecę po kluczyki do auta.

Petunia jest przeszczęśliwa z powodu swojej nowej misji. Dochodzi do wniosku, że cały ten dzień bardzo jej się podoba (nawet pomimo wypadku Lily, a może właśnie dzięki niemu?), a mieszkanie z dziwacznym szwagrem ma swoje plusy.

– Ej, ale najpierw się przebierz! – zatrzymuje ją kot. – Wyglądasz jak stara wiedźma z bajek dla dzieci.

– I może poczekaj na listę – sarka pod nosem Snape. – Chyba o nią tutaj chodzi...

– O nie – rzuca domyślnie kot. – Tunia zdecydowanie najmniej dba o listę i zakupy. Uwierz mi.

– Ja też jadę. – Dorcas ochoczo podrywa się z miejsca. – Jeżeli Snape ma w tym miasteczku jakiegoś kumpla, to ja muszę go zobaczyć.

Wśród nieopisanego rozgardiaszu dwie postrzelone dziewczyny (jedna czarownica i jedna mugolka) opuszczają mały domek na przedmieściach, znikając za drzwiami. Za moment Petunia wraca, żeby rzucić na wieszak z ubraniami tiarę, o której zupełnie zapomniała.

– Pa! – Teatralnym gestem przesyła całusa kotu i (o dziwo) szwagrowi. – Zaraz wracamy, nie martwcie się o nas.

Kot patrzy na swojego męża, mąż patrzy na kota.

– No cóż, przynajmniej się nie nudzimy – stwierdza.

***

centrum Stockton–on–the–Forest,
wczesny wieczór,
apteka

Jasper już niemal zamyka interes, gdy do środka wpadają dwie roześmiane i bardzo rozochocone młode klientki. W jednej od razu rozpoznaje szwagierkę nowego pracownika, po czym uśmiecha się szeroko. Petunia wychodzi przed Dorcas, żeby upewnić się, że ten sympatyczny uśmiech jest przeznaczony wyłącznie dla niej.

– Dobry wieczór – wita się zarumieniona Petunia.

– Dobry wieczór, czym mogę paniom służyć? – pyta Jasper, wpatrując się w nią intensywnie.

Dorcas przewraca oczami, nie lubi być poza nawiasem zdarzeń.

– A mamy tutaj taki mały wypadek, potrzebujemy pilnie kilku ziół.

Panna Evans twardo brnie do przodu, pozostawiając towarzyszkę z tyłu. Następnie całkiem monopolizuje ladę, opierając się o nią, a obok zarzucając torebkę. Dla panny Meadowes nie ma już miejsca, więc zatrzymuje się w pewnej odległości i ciekawie rozgląda po aptece. Udaje brak zainteresowania Jasperem, a jednak co jakiś czas na niego zerka. Aptekarz jest naprawdę przystojnym mężczyzną – nawet gdy marszczy się, zdziwiony listą produktów podsuniętą mu przez klientkę.

– Czy dostanę wszystko? – dopytuje Petunia, przeczuwając problem. Być może nie wierzy, że tyle magicznych produktów można kupić w zwyczajnej aptece albo nie ufa, że Snape aż tak dobrze zna swoje miejsce pracy.

– Tak. – Kiwa głową Jasper. – Tylko że... Hm, to bardzo specyficzne zamówienie....

– Och, wcale nie. – Wesoła Petunia gładko przechodzi na napuszony ton Violet Smirnoff. – Moja siostra sama przygotowuje swoje ziołowe mieszanki, w naszych stronach to zupełnie normalne. Rodzinna tradycja, ot co! W przyszłości oczywiście zamierzamy hodować rośliny w ogródku, ale do tego jeszcze daleka droga.

– Brzmi jak prawdziwa rodzina wiedźm!

Jasper uśmiecha się szeroko w reakcji na swój własny żart, podczas gdy dwie kobiety nieoczekiwanie bledną. Dopiero po kilku koszmarnie długich sekundach zaczynają się nieprzekonująco śmiać.

– Ha, ha, ha. Czarownice. Zaiste – syczy Petunia w stronę Dorcas.

– Najprawdziwsze, ha, ha, ha. Szykujcie stos – odwzajemnia się panna Meadowes, trzepocząc długimi rzęsami w stronę Jaspera.

Postanawia mimo wszystko spróbować swoich sił... Ale gdy przygląda się bliżej mężczyźnie, znowu zmienia zdanie. Jej brwi marszczą się brzydko, łącząc tuż nad czołem. Jasper w końcu wychodzi do magazynku, a wtedy Dorcas szturcha Petunię w bok.

– On jest mugolem, prawda?

– Totalnym. Nie potrafisz poznać?

– Nie wszyscy w magicznym świecie są zwariowanymi faszystami, normalnie wcale mnie to nie obchodzi, ale... – zawiesza znacząco głos.

– Co się nagle zmieniło? Jednak ci się spodobał i rozważasz, czy to nie mezalians?

– Nie wytrzymam z tobą, przysięgam. Teraz rozumiem, na co tak się żaliła Lily przez te wszystkie lata w dormitorium...

– Słucham? Lily... To jest, Daisy o mnie mówiła?

– Non stop, ale to nie należy do sprawy. Najważniejsze pytanie na ten moment brzmi: jeśli Jasper jest mugolem, to dlaczego nosi na sobie ślady magii?

– CO?!

Petunia jest w ciężkim szoku, bo mimo że wyjaśnienia tej sytuacji mogą być rozmaite, to jednak zapewne niebezpieczne. Czyżby wróg tak szybko natrafił na trop państwa Smirnoff?

– Nie wiem, sama nic z tego nie rozumiem. Próbowałam dyskretnie wysondować go za pomocą różdżki, ale odbieram bardzo dziwne odczyty.

Petunia jest teraz nie tylko skołowana, ale w dodatku zła.

– Masz przy sobie różdżkę? TUTAJ?! – zniża głos do agresywnego szeptu. – Zwariowałaś?! Wszystko powiem Li... Daisy!

– Proszę bardzo. – Dorcas wzrusza ramionami. – Nie zamierzam szlajać się po obcym mieście zupełnie bezbronna, co ty sobie wyobrażasz?! A gdyby tak z jakiegoś zaułka nagle wyskoczył Śmierciojad? Kto cię wtedy obroni?

– Trzymam jednego w domu – odparowuje niezrażona Petunia. – Przy okazji zapytam, czy nie ma wrogich zamiarów.

– Ten akurat na pewno ma... No dobra, dobra! – rezygnuje panna Meadowes, gdy na twarzy towarzyszki po raz kolejny widzi minę grożącą natychmiastowym donosem do wszystkich na wszystko.

– No i co to za zaklęcie? – Petunia wraca do głównego tematu. – To, które ktoś rzucił na Jaspera?

Dorcas zastanawia się przez chwilę.

– Nie jestem ekspertką, ale... Tak, wygląda na Zaklęcie Pamięci. Ktoś nie tak dawno temu zmodyfikował mu wspomnienia.

– Ale kto? – zastanawia się panna Evans. – I po co? Zupełnie nie rozumiem, dlaczego ktoś miałby...

Milknie, jej oczy rozszerzają się do rozmiaru talerzyków deserowych.

– Sn... Skyler wyszedł z nim ostatnio na piwo.

– Skyler? – powtarza skołowana Dorcas, zanim sobie przypomina. – Kurde, to imię jest naprawdę idiotyczne. Ale jedno piwo jeszcze o niczym nie świadczy. – Nie zauważa ogromu tragedii. – Do tego pracują razem na co dzień, ale chyba nie uważasz, że Skyler przypadkiem wypromieniował w jego stronę nieco magii?

– Nie o to chodzi – upiera się Petunia. – Czy Skyler wygląda ci na kogoś, kto z własnej woli chodzi na piwo?

Ich przyciszoną rozmowę przerywa powrót Jaspera. Dorcas ponownie szturcha Petunię łokciem.

– Zapytaj go – radzi. – Zobaczymy, co powie.

Petunia odchrząkuje.

– Hej, Jasper... Ostatnio nieźle zabalowaliście ze Skylerem, w domu były ciche dni.

Aptekarz uśmiecha się przepraszająco do obu kobiet.

– Czasami człowiek musi, inaczej się udusi. Ale powiem wam... – nieoczekiwanie zawiesza głos, jego spojrzenie dosłownie przez sekundę wydaje się jakby bardziej puste niż wcześniej. – Ten wasz Skyler potrafi pić. Musiałem się poświęcić, żeby dotrzymać mu kroku i tak szczerze... Niewiele z tego pamiętam.

Dorcas ponownie trąca łokciem Petunię. Petunia prycha na nią, rozmasowując bok. Zaczyna czuć te ciągłe uderzenia. Obie kobiety śmieją się posłusznie z męskich wybryków, podczas gdy Jasper nabija na kasę ich zakupy, a następnie przyjmuje zapłatę i wydaje resztę.

– Musicie do nas kiedyś dołączyć – mówi na pożegnanie. – Piwo w Kulawym Lisku jest najlepsze w całym hrabstwie.

– Jasne. – Dorcas godzi się pierwsza, ponownie uruchamiając uwodzicielski trzepot rzęs.

– Oczywiście – zapewnia nieco bardziej ponura, głęboko zamyślona Petunia. – Na pewno. Ktoś musi pilnować Skylera, ha, ha, ha.

Wychodzą z apteki i w ponurych nastrojach pakują się do auta.

– Och, ten Skyler – rzuca ironicznie Dorcas. – Taki wariat.

– I co teraz? – pyta Petunia.

– No nie wiem... To ty idziesz z nim na Nokturn, szczęściaro. Wykorzystaj ten czas, żeby go wybadać. Ja w tym czasie zajmę się Lils.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro