s01e07: Proste jak raz, dwa... Miau!
Woodland Cottage,
Stockton–on–the–Forest
po południu
Rudy kot siedzi ze znudzoną miną na środku kuchennego stołu. Po jednej jego stronie tłoczą się z niemądrymi minami Petunia i Dorcas, po drugiej – krzyżując ramiona na piersi – stoi zadumany Severus. Marszczy groźnie brwi, to zawsze zły znak.
– I w skrócie to by było na tyle – kończy swoją opowieść kot.
Severus już nie tylko się marszczy, teraz patrzy ponuro spod oka.
– Ach, Dorcas. Gdy już doświadczyłem fałszywego poczucia bezpieczeństwa, twoje niskie kompetencje magiczne powracają, żeby ugryźć mnie w zadek. Kto przy zdrowych zmysłach kupuje zaklęcia na Nokturnie?
– To była wyższa potrzeba – mruczy pod nosem panna Meadowes.
– Desperacja raczej.
Severus z namysłem okrąża rudego kota, który ze wszystkich sił walczy z impulsem, by zacząć lizać sobie ogon... Albo i coś gorszego. Gdy w końcu ze znudzenia przeciąga się i ziewa, z gardła Petunii wyrywa się tęskne westchnienie kociej mamy, jednak błyskawicznie przywołuje się do porządku.
– I ja TO głaskałam. – Patrzy z pogardą na Dorcas. – Przyniosłam do domu. Tuliłam do piersi i karmiłam.
– Bez przesady, to był zaledwie jeden marny spodeczek mleka.
– Którego odmówiłam sobie do kawy. A żeby ci się odbijało do końca życia!
– Pewnie i tak było stare – odgryza się Dorcas. – Jak wszystko w tym paskudnym domu.
Obie panie mierzą się nienawistnym wzrokiem. Petunia zna przyjaciółkę Lily jedynie ze słyszenia, wcześniej widziała ją na oczy może ze dwa razy, ale już jej nie znosi. Dorcas jest wysoka, ładna i wygląda na zarozumiałą pindę jak – w opinii starszej panny Evans – wszystkie czarownice. Tym samym już któryś raz z rzędu (i zupełnie nieświadomie) podziela zdanie Severusa. Dorcas musi odejść.
– Czy mogę prosić o chwilę ciszy? – narzeka Snape. – Próbuję się skupić.
Trzy kobiety (jedna aktualnie w postaci kota) wpatrują się w niego z napięciem bliskim wyładowania elektrostatycznego.
– Potrafisz to naprawić? – pyta niecierpliwie Dorcas.
– Jasne, że potrafi – mówi z przekonaniem kot. – Mój mąż wszystko potrafi. Prawda, Sev?
– Nie – odpowiada Severus niemal jednocześnie. – Nie mam pojęcia, co to za zaklęcie... Poza tym, że kiepskie, zawodne i tanie. – Panna Meadowes krzywi się okropnie na te słowa. – I prawdopodobnie zagraniczne. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem – dodaje Snape, pochylając się bardzo nisko nad futrem Lily i delikatnie przeczesując je palcami.
Kot sprawia wrażenie, jakby miał wielką chęć się zarumienić, tylko obecna forma nie bardzo na to pozwala. Zamiast tego zaczyna mruczeć niczym mały traktor, wywołując atmosferę powszechnego zakłopotania. Severus chrząka nerwowo, członkinie widowni lojalnie odwracają oczy.
– Przestańcie się wygłupiać! – irytuje się w końcu pan domu, a jego zwykle ponura twarz pokrywa się żywszym ubarwieniem. – Przecież nic dziwnego z nią nie robię!
Kot kontynuuje niewinne pomrukiwanie.
– No i co teraz? – Petunia pozostaje konkretna, skupiona na celu. – Ruda siostra to jedno, ale ruda siostra, która dodatkowo jest kotem, zakrawa na zupełnie inny rodzaj katastrofy.
– Tego uroku nie da się złamać bez wnikliwych badań. Musiałbym wiedzieć dokładnie, skąd się wziął, na czym polega i jak wygląda jego wewnętrzna mechanika. Wtedy i tylko wtedy być może mógłbym coś na to poradzić. Aktualnie jestem kompletnie bezradny.
– Skąd zaczerpnąć takie informacje?
– Najlepiej zapytać u źródła.
Głowy wszystkich zgromadzonych odwracają się, kierując prosto na Dorcas. Panna Meadowes odskakuje, jakby zagrozili jej natychmiastową deportacją prosto do Azkabanu. Swoją drogą, na pewno istnieje odpowiedni paragraf dla zwyrodnialców zamieniających szanowane obywatelki w zwierzęta domowe.
– Nie ma mowy! Nie wracam na Nokturn. To jest jakiś inny wymiar, nie wiem, jak rozmawiać z tamtejszymi sklepikarzami, wszyscy chcą cię zrobić w ciula. Sami jesteście świadkami, w jaki sposób kończą się moje wizyty w posobnie podejrzanych miejscach.
– Ja nie mogę iść. Jeśli umknęło to twojej uwadze, ukrywam się – rzucił Severus z gryzącym sarkazmem.
– Ja pójdę! – oferuje z entuzjazmem Petunia.
– Cudownie – gasi ją szwagier. – Jedyna osoba bez różdżki i bez mocy. Jak zamierzasz się tam dostać?
Petunia nie ma na to odpowiedzi. Kot niecierpliwie drapie się tylną łapą w ucho i kicha.
– Musi być jakiś sposób...
– Oczywiście – zgadza się z nią Severus. – Nawet całkiem prosty. Gdybym tylko miał pod ręką pracownię eliksiryczną, magazynek ze składnikami i wolny miesiąc, rozwiązałbym ten problem błyskawicznie.
Dorcas bezgłośnie powtarza jego słowa pod nosem, odliczając coś na palcach. Chyba ma jakiś pomysł, ale nie jest pewna.
– Eliksir wielosokowy – odgaduje bez trudu Petunia. – Chodzi mu o eliksir wielosokowy, i nawet ja to wiem. To wprost niewiarygodne, że ona skończyła tę waszą durną szkołę, a mnie tam nie chcieli.
– A to w porządku – stwierdza Dorcas wesoło. – To akurat mam.
– Masz eliksir wielosokowy? – Snape przeskakuje nad żeńską dramą i skupia się na złości. – I dopiero teraz raczysz o tym wspomnieć?!
– Niewiele, najwyżej porcję dla jednej osoby, jeżeli w ogóle jest jeszcze dobry. Zakopałam go wraz z kilkoma drobiazgami w waszym ogródku, gdy jeszcze byłam kotem.
– Myślałam, że to krety – westchnęła Petunia.
– Dlatego ja skończyłam Hogwart, a ty kurs dla sekretarek. Chodźcie, pokażę wam, gdzie wszystko jest.
***
Woodland Cottage,
Stockton–on–the–Forest
pół godziny później
Na stole w kuchni leży wygodnie wyciągnięty kot i utytłana ziemią sakiewka ze skarbami Dorcas. Sama panna Meadowes stoi przy zlewie, szorując brudne ręce.
– Nigdy nie wygrzebię ziemi spod paznokci – narzeka.
– Na mnie nie patrz. Nie będę niczego kopać, nie jestem psem – mówi wyniośle kot, skupiony na wylizywaniu futerka.
– Mogłam użyć czarów – nie odpuszcza panna Meadowes.
– Nie w moim domu – zastrzega kot.
– Ani w moim – popiera siostrę Petunia. – Nie wierzę, jakie jesteście bezradne bez swoich patyków. Żałosne.
– Aha, tak sobie tłumacz. Wszyscy wiemy, że dałabyś się pokroić za taki durny patyk.
– Wypraszam sobie.
– I ja również – wtrąca Severus. – Zdaje się, że prosiłem o ciszę!
Snape stoi nieco dalej od kobiet, przy oknie i z zainteresowaniem ogląda pod światło fiolkę z eliksirem. Odkręca ją, wącha, wylewa odrobinę i rozciera w palcach. Mruczy niezbyt przychylnie.
– Nada się? – pyta Dorcas.
– Od biedy, ale nie jest najwyższych lotów. Sama robiłaś?
– Kupiłam w tym samym miejscu. Nie miałam czasu niczego warzyć, opuszczałam dom w pośpiechu. Gdy po ciebie przychodzą, raczej nie wysyłają wcześniej uprzejmej karteczki z zawiadomieniem.
– Musi wystarczyć – decyduje Severus. – Nie mamy wyjścia. Potrzebuję tylko włosa jakiegoś anonimowego mugola, no i naturalnie dokładnych wskazówek, gdzie kupiłaś ten bubel.
– Już się robi.
– Ja też idę – przypomina się Petunia. – Ktoś cię musi pilnować.
Severus sprawia wrażenie w najwyższej mierze urażonego.
– Słucham?!
– To chyba oczywiste. – Petunia zadziera głowę wysoko do góry. – Zamierzam dopilnować, żebyś nie zrobił czegoś głupiego, o najprzewrotniejszy ze szwagrów. I dotrzymał słowa danego mojej siostrze. Nie patrz tak na mnie – prycha. – Wiesz, jak to mawiają: raz mroczny, zawsze mroczny. Pewnie wystarczy, że tylko wciągniesz nosem odrobinę niewłaściwej magii i wpadniesz w ciąg. Jak każdy alkoholik!
Mroczny szwagier nagle uświadamia sobie, o co w tym wszystkim chodzi. Krzyżuje ramiona i patrzy na nią kpiąco.
– Po prostu chcesz iść na Pokątną.
– Bywałam w tych rejonach, nic ciekawego. – Petunia znacząco wydyma usta, ale nie patrzy mu w oczy.
– Ale nie na Nokturnie.
– No dobra – pęka. – Rozgryzłeś mnie! To jednak nie zmienia faktu, że wolę mieć cię na oku, tutaj chodzi o moją siostrę.
Severus mierzy ją wzrokiem od stóp do głów, zanim w końcu podejmuje decyzję.
– W porządku, zabiorę cię ze sobą.
Petunia z trudem powstrzymuje podekscytowany pisk. Decyduje się jednak zachować godność. Na protest decyduje się z kolei mocno zszokowany kot.
– Sev, nie możesz! A jeśli coś jej się stanie?
– Właśnie z tego powodu muszę ją zabrać, Lils. Gdyby coś poszło nie tak, ktoś musi wrócić i sprowadzić pomoc. Nie wiem, na ile wystarczy tego kijowego eliksiru ani w jakie bagno wpakują nas kupieckie talenty Dorcas. Potrzebuję wsparcia w terenie.
Nagła i nieoczekiwana przydatność wprawia Petunię w dumę. Kręci się wesoło po kuchni i klaska w dłonie.
– To ja pójdę się przygotować – rzuca i wybiega z piosenką na ustach. Zaraz potem słychać jej tupanie na schodach.
– Tylko nie zakładaj na siebie nic krzykliwego – woła za nią Snape, pewien, że nie znajdzie u szwagierki posłuchu. Dlaczego tym razem miałoby być inaczej?
– Ja jej przypilnuje – oferuje kot, wstając i przeciągając się rozkosznie. – Podsunę jej jakąś swoją starą szatę.
– A ja w tym czasie przygotuję kilka świstoklików, tak na wszelki wypadek – stwierdza Severus. – Będziemy musieli się teleportować w jedną stronę, ale później... Różnie może być. I to by było na tyle, jeśli chodzi o nieużywanie magii w domu – narzeka.
– Nie martw się, kochanie – pociesza go kot. – To już ostatni raz.
– Aha, na pewno.
Dorcas nadal szoruje paznokcie drucianą szczotką do naczyń, dlatego wszyscy niemal o niej zapominają.
– A ja? Co ze mną? – dopomina się o uwagę.
– Bo ja wiem? – Severus udaje głębokie zamyślenie, mierząc ją kpiącym wzrokiem. – Umiesz gotować?
– Chyba sobie żartujesz! Ani mi się śni usługiwać jakimś... Ślizgonom!
– Więc może wolisz, żebym wystawił cię za drzwi?
Panna Meadowes w jednej chwili gubi gdzieś całą zadziorność. Wygląda na naprawdę przerażoną samym tym pomysłem.
– Nie odważysz się! Najpierw oddaj mi moje zaklęcie.
– To nie negocjacje, Dorcas. Ani hotel dla wyrzutków Zakonu. Jeśli chcesz tu zostać, trzymasz język za zębami i kontrybuujesz. A jeśli nie, drzwi stoją przed tobą otworem. Nie wahaj się z nich skorzystać.
Zadowolony z siebie Severus znika w piwnicy z różdżką i kilkoma magnesami, które zabrał z lodówki. Zapewne to właśnie one mają się stać świstoklikami. Dorcas zostaje sama i sarka pod nosem. Celowo zużywa o wiele za dużo mydła i z satysfakcją chlapie dookoła nie tak znowu czystej kuchni państwa Snape. Niech mają za swoje!
– Cholerne mieszczuchy – mruczy pod nosem. – I na co mi przyszło? Trzeba było lepiej zajrzeć do Remusa...
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro