Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

s01e04: Podano do stołu

Pora na kilka słów od autorki i małą ankietę:
1. Jak podoba Wam się ta nowa, serialowa forma?
2. Nigdy o to nie pytałam, ale też nigdy nie pisałam tak dużo i tak szybko: czy macie jakieś preferencje co do dni i godzin transmisji? :)
3. Pierwszy sezon zaplanowałam wstępnie na 25 odcinków. Tym razem forma nie wiąże mnie tak ściśle, więc jeżeli macie jakieś pomysły na perypetie Lily i Severa, chętnie przyjmę sugestie. Co powinno się wydarzyć w ich jakże ciężkim życiu na przedmieściach?
Pozdrawiam,
M. Szalona


Woodland Cottage,
Trinity Meadows, Stockton-on-the-Forest


3 godziny do powrotu Severusa

Petunia siedzi przy stole w kuchni i maluje paznokcie na wstrząsający fiolet, podczas gdy Lily rozkłada na blacie losowo wybrane produkty spożywcze, które – jak jej się wydaje – mają się przemienić w obiad. Układa je po raz pierwszy. Obserwuje uważnie. Przekłada. Układa jeszcze raz. Generalnie szybko utyka w martwym punkcie.

– Nie masz pojęcia, co z tym zrobić – stwierdza brutalnie Petunia.

– Nieprawda! Ja po prostu...

– Nie umiesz gotować.

– Wcale nie!

– Dobrze więc, podaj mi jakiś przepis. Jakikolwiek. Tak z głowy.

Lily wojowniczo bierze się pod boki i już, już ma udzielić odpowiedzi, ale nic jej nie przychodzi do głowy. Petunia oczywiście ma rację. Lily nigdy w życiu nie ugotowała niczego od początku do końca.

– Widzisz? – tryumfuje Petunia. – A zawsze się obrażałaś, kiedy mówiłam, że mama traktuje cię ulgowo. Gdy przyjeżdżałaś na ferie albo na wakacje, za każdym razem słyszałam: „Nie, Lily nie może się przemęczać. Lily musi się uczyć. Lily jest zbyt wspaniała, wyjątkowa i ważna, żeby zajmować się przyziemnymi, domowymi obowiązkami". I oto skutki.

– Oj, przestań, Pet. Zawsze byłaś o mnie zazdrosna.

Kiedyś Petunia pewnie by się oburzyła, ale teraz udaje jej się zachować spokój. Odkąd może na żywo obserwować bezradność siostry, magiczna edukacja w bajkowym zamku przestaje jej imponować.

– Skoro jesteś taka dobra, to po prostu wyczaruj jedzenie. Najlepiej tak z powietrza i od razu z deserem. No dalej – zachęca. – Chętnie popatrzę.

Lily puszy się cała, z pogardą wydymając usta.

– Nie da się wyczarować czegoś z niczego. To absolutna podstawa i pierwsza zasada magii. Jednak faktycznie istnieją gotowe zaklęcia z przepisami. Jeśli masz odpowiednie składniki, wystarczy tylko machnąć różdżką i reszta dzieje się sama.

– Więc w czym problem?

Ubrana w falbaniasty fartuszek pani domu w rozpaczy załamuje ręce.

– Przecież nie mogę czarować! – wybucha. – Taki był podstawowy cel wszystkich tych przebieranek, Violet!

– Dobrze, już dobrze.

Petunia zakręca buteleczkę z lakierem, dmucha na paznokcie i ogląda je uważnie. Lily wzdycha z frustracją. Nieporuszona Petunia powoli wstaje, przeciąga się i niespiesznie podchodzi do kranu, żeby nalać dla siebie szklankę wody. Lily ma ochotę tupać z frustracji. Petunia obojętnie wzrusza ramionami.

– No co?

– Mogłabyś mi pomóc? – pyta Lily, po namyśle dodając: – Proszę.

– Oczywiście, że bym mogła... Tylko czy bym chciała? Wiesz, ile ton ziemniaków musiałam za ciebie obrać przez całe życie? Ja zawsze byłam pod ręką, ty prawie nigdy. Ja biegałam po masło, gdy mamie się zapomniało. I po papierosy dla ojca. Ja podlewałam kwiatki i plewiłam ogródek. I zawsze, zawsze szatkowałam cebulę!

– Tak, wiem – prycha Lily. – Ja miałam cudowne życie, a ty przeszłaś piekło. Gorzej nawet: przeze mnie musisz się ukrywać, w każdej chwili narażona na atak ze strony szaleńców, z którymi nie masz nic wspólnego. WIEM TO WSZYSTKO! – wyrzuciła z siebie Lily. – I kiedyś postaram ci się to wynagrodzić. Mogłabym na przykład zacząć od obiadu, gdybym miała pojęcie, jak się do tego zabrać. Niestety, nikt mnie tego nie nauczył. I teraz jest mi bardzo, bardzo przykro.

Lily w końcu się poddaje. Pada na krzesło i obejmuje się ramionami jak obrażona dziewczynka. Petunia przewraca oczami, po czym natychmiast przejmuje stery.

– Och, skończ wreszcie z tymi histeriami – burczy na siostrę. – Zamiast się fochać, po prostu weź się do roboty. Wiesz w ogóle, co chcesz ugotować?

Lily prycha nerwowo i wzrusza ramionami. Dobór produktów na stole jest totalnie przypadkowy. Znajdują się tam ziemniaki, trochę warzyw i jakieś mięso, ale również biały ser i bita śmietana. Pomieszanie z poplątaniem. Petunia po raz ostatni sprawdza, czy lakier na jej paznokciach na pewno wysechł, i zaczyna podwijać rękawy.

– Zaczniemy od podstaw – decyduje. – Bierz się za te ziemniaki. Ja muszę chwilę pomyśleć.

– Ale... Jak?

W odpowiedzi otrzymuje sceptyczne spojrzenie.

– Tego chyba nie muszę ci tłumaczyć. Bierz nóż i strugaj. Po ludzku, jak najprawdziwsza mugolka.

Pod fachowym kierownictwem praca w końcu zaczyna nabierać rozpędu. Lily dostaje nóż, kubeł na śmieci i kilo ziemniaków. Petunia z namysłem szturcha palcem mięso. Ma pewien pomysł.


2 godziny do powrotu Severusa

Petunia wychodzi zaledwie na moment. Gdy wraca, w kuchni unosi się dym i potwornie śmierdzi. Lily ma obłęd w oczach.

– Co się tutaj wydarzyło? – pyta Petunia.

Lily dramatycznym gestem wskazuje na poczerniały garnek.

– Ziemniaki.

– Miałaś je tylko obrać, a nie wstawiać – mówi wstrząśnięta Petunia. – Jeżeli można to nazwać obieraniem... Wygląda bardziej na zbrodnię w afekcie.

Pochyla się nad garnkiem, wbija widelec w to, co tam widzi, i po chwili wyciąga... kwadratowego, okrutnie oskórowanego i spalonego ziemniaka.

– Co to ma być? Brakuje chyba połowy! Miałaś go obrać ze skórki, a nie zaszlachtować. I dlaczego tu nie ma wody?

– Bo nie powiedziałaś! – broni się Lily.

– To w czym miały się ugotować?

– A ja wiem?!

Petunia traci resztki nadziei. Na szczęście zostają jej nerwy ze stali, bo inaczej dawno temu udusiłaby siostrę. Zabawa zaczyna się od początku i tym razem Petunia nawet na krok nie rusza się z kuchni, wisząc nad siostrą niczym dozorczyni. Na szczęście ziemniaków nie brakuje, bo wytargowała dobrą cenę i kupiła na zapas. Za karę Lily musi się jeszcze zmierzyć z cebulą. Niech ma nauczkę.


1 godzina do powrotu Severusa

Petunia przejmuje kontrolę nad obiadem. Nie będzie wyszukany: ziemniaki z wody, kotlety wieprzowe według przepisu pani Evans, a do tego jakaś szybka sałatka... Pierwszą trzeba było wyrzucić, bo Lily użyła cukru zamiast soli. Ta ostatnia pomyłka całkiem wytrąca ją z równowagi, więc Lily wybiega z domu, żeby się przewietrzyć. Wychodzi tylnymi drzwiami na schodki prowadzące do ogrodu. Nie jest imponujący, a na razie również całkiem zapuszczony. Wysoka, dawno nie skoszona trawa i chwasty zajmują prawie całą przestrzeń, ale przy płocie znajduje się też niewielki zagajnik i resztki zawalonej altanki. Przy odrobinie wysiłku wszystko to ma szansę wyglądać przyzwoicie... Ale bez czarów remont pochłonie całe mnóstwo energii i pieniędzy, których państwo Snape nie mają.

Lily wzdycha ciężko przytłoczona obrazem nędzy i rozpaczy.

– No wreszcie – odzywa się głos u jej stóp. – Ile można czekać? Czy ty nigdy nie jesteś sama?

Lily patrzy w dół i widzi czarnego kota. Zwierzę patrzy na nią nie tylko bystro, ale na dodatek z wyraźnym zniecierpliwieniem.

– Masz coś do jedzenia? Zgłodniałam – oświadcza kot.

Przynajmniej odpowiedź na to jedno pytanie nie sprawia Lily najmniejszych trudności.

– Nie.

– Szkoda.

Obserwują się uważnie przez dłuższą chwilę. Znudzony kot ziewa, Lily zastanawia się, czy zatruła oparami ze spalonych kartofli.

– Kim jesteś? – Ostatecznie decyduje się na bezpośrednie pytanie. – I czego chcesz?

– Lils, ty głupa krowo, przecież to ja. Dorcas.

– CO?!

Lily z wrażenia musi przytrzymać się poręczy, ale to nie wystarcza. W końcu siada na schodkach i nadal tępo wpatruje się w kota.

– Niemożliwe – decyduje. – Dorcas nie była animagiem.

– No raczej, animagowie nie mówią – zgadza się kot, rozczarowany jej ignorancją. – Pobudka, Lils! Co miałaś w szkole z transmutacji? Cała wiedza wywietrzała ci z głowy czy jak?

– Więc naprawdę jesteś...

– Dorcas. Tak.

– Ale jakim cudem?

– Musiałam cię zobaczyć. Kupiłam jakieś zaklęcie na Nokturnie... To nie był mój najlepszy pomysł, przyznaję, ale nie mogłam pojawić się osobiście, a nic innego nie przyszło mi do głowy. Ktoś powinien mieć na ciebie oko Lils, bo chyba całkiem zwariowałaś. Jak mogłaś wyjść za Śmierciojada?! Życie ci niemiłe?

– Ciszej – przerwała jej Lily. – Mieszkający wokół ludzie nie widują zbyt wielu gadających kotów i lepiej, żeby tak zostało. Poza tym mylisz się co do Severusa. Skończył z tym.

– Jesteś pewna?

– Oczywiście!

Kot nie wygląda na przekonanego, Lily znowu się irytuje. Ten dzień trwa już dwa odcinki i nie wygląda na to, żeby miał się szybko skończyć, tym bardziej że obiad nadal nie jest gotowy.

– Daisy! – woła Petunia z kuchni podejrzanie wesołym tonem. – Jeśli myślisz, że odwalę za ciebie całą robotę, to się ostro rozczarujesz. Wracaj tutaj i ucieraj marchewkę!

Lily pospiesznie wstaje, otrzepując fartuszek. Kot rzuca jej ostatnie pogardliwe spojrzenie, ale być może bez złych intencji. Koty po prostu wyglądają tak na co dzień.

– To nie koniec – zapowiada kot, który być może rzeczywiście jest Dorcas Meadowes w przebraniu. – Wrócę, gdy w domu zrobi się trochę luźniej, i wtedy spokojnie pogadamy, okej?

Lily kiwa głową, kot z gracją odbiega i znika w krzakach. Petunia nawołuje ją bardziej natarczywie, więc Lily nie pozostaje nic innego, jak zawrócić w stronę izby kulinarnych tortur.

– A co z deserem? – pyta słodko Petunia.


30 minut do powrotu Severusa

Obiad zaczyna nabierać rumieńców. Ziemniaki nie spłonęły, a kotlety pani Evans wyglądają naprawdę apetycznie. Lily zakleja plastrami rany na palcach otrzymane w wyniku bezpośredniego starcia z tarką do warzyw. Jest urażona tym obrotem wydarzeń.

– Deser możemy sobie darować – stwierdza pokonana.

– Cóż, jeżeli cię to zadowala – odpowiada Petunia, barwą głosu jasno sugerując, że żadnej szanującej się pani domu taki stan rzeczy nie powinien satysfakcjonować. – To nie mój mąż chodzi głodny.

Lily jest zbyt zmęczona i zniechęcona, żeby przejmować się jej docinkami. Zastanawia się, czy powinna powiedzieć komukolwiek o wizycie Dorcas – zwłaszcza że tym kimś jest Severus, któremu na pewno się to nie spodoba.

– Sev nie lubi słodyczy – informuje siostrę.

– A Skyler? – kontruje bystro Petunia.

– Tym bardziej.

Bo jeśli to naprawdę Dorcas, myśli dalej Lily, to sprawy jeszcze bardziej się skomplikują. Gdy Dorcas coś sobie ubzdura (i się na to uprze), zawsze wynikają z tego kłopoty.


godzina zero

Ufając w niezawodność wewnętrznego zegara Severusa, Lily zaczyna nakrywać do stołu. Akurat ten aspekt przygotowań wychodzi jej znośnie, ma naturalny zmysł estetyczny. Na talerze wykłada jedzenie – przygotowane przez Petunię potrawy pachną przecudownie. Na środku stołu ląduje salaterka z sałatką i dzbanek z kompotem. Wszystko jest gotowe na przybycie pana domu. Petunia zajmuje swoje miejsce i nie przejmując się niczym, zaczyna jeść. Lily patrzy na nią groźnie.

– Nie poczekamy na niego? – pyta znacząco.

Petunia wzrusza ramionami.

– Napracowałam się i jestem głodna. Ty rób sobie, co chcesz.

Petunia radośnie pałaszuje. Lily siada na krześle i opiera brodę na dłoni. Patrzy na zegar, marszczy brwi.


30 minut po planowanym powrocie Severusa

Severusa nie ma. Najedzona i zadowolona z siebie Petunia rozpiera się na krześle i spokojnie popija kompot. Napój przygotowała Lily, więc jest odpowiednio paskudny: zdecydowanie zbyt kwaśny i jakimś cudem też gorzki. Petunia postanawia jednak zachować komentarz dla siebie, żeby nie irytować siostry, która już i tak wygląda na zdenerwowaną.

– Spóźnia się – zauważa Petunia.

– Sev nigdy się nie spóźnia.

– Zawsze jest ten pierwszy raz.

– Nie – upiera się Lily. – Coś musiało się stać...

– Może korki?

– W Stockton-on-the-Forest? Tutaj są chyba trzy samochody na krzyż, z czego pewnie połowa nie działa.

– Widocznie coś go zatrzymało – dodaje ugodowo Petunia. – Tak bywa w pracy... Zwłaszcza w usługach.


1 godzina po planowanym powrocie Severusa

Severusa nadal nie ma. Lily zaczyna tupać nogą i coraz częściej spogląda na zegar. Jedzenie dawno wystygło, sałatka przywiędła i wyschła. Lily nie ruszyła swojej porcji, nadal czeka. Petunia pije kawę i tradycyjnie przerzuca strony kolorowego magazynu.

– Może powinnam się tam przejść? – zastanawia się głośno Lily.

– Daj mu spokój. Chyba nie chcesz być jedną z tych żon, które nie pozwalają się facetowi nawet wysikać w spokoju. Pewnie miał coś do załatwienia po drodze i zaraz przyjdzie. Skoro wie, że czeka na niego obiad, to na pewno sobie tego nie podaruje.


2 godziny po planowanym powrocie Severusa

Lily jest już solidnie wkurzona. Chodzi po kuchni wte i wewte, od okna do okna. Petunia próbuje śledzić ją wzrokiem, ale szybko zaczyna jej się kręcić w głowie.

– Coś musiało się stać – uprawia czarnowidztwo Lily, załamując ręce. – Coś niedobrego. Jestem tego pewna!

W tej samej chwili rozlega się dziwny odgłos od strony kuchennego okna: szelest skrzydeł i niecierpliwe postukiwanie pazurkami. Obie siostry odwracają się jak na komendę. Zauważają za szybą zniecierpliwioną...

– Sowa?! – wykrzykuje Petunia. – Przysłał ci sowę? Czy on nie słyszał o telefonach?!

– A mamy telefon? – pyta zaskoczona Lily.

Patunia patrzy na nią z bardzo dziwną miną. Mniej więcej tak, jakby miała ochotę z całej siły palnąć ją w łeb. Później dramatycznym gestem wskazuje zawieszony na ścianie w kuchni telefon – jebiście czerwony na tle żółtej ściany przypomina wielki pryszcz na czole. Bardzo trudno go przeoczyć, ale Lily najwyraźniej jakoś się udało.

– Och! – wyrzuca z siebie zszokowana. – No tak.

– Drugi jest w saloniku – informuje ją Petunia. – Dla odmiany zielony, żeby pasował do seledynowych ścian.

– Dzięki, zapamiętam.

Skrobanie staje się jeszcze bardziej niecierpliwe.

– No dalej, odbierz wiadomość – popędza Petunia. – I odeślij sowę, zanim ktoś ją zobaczy. W tych stronach nie stanowią powszechnego widoku.

Lily czym prędzej podchodzi do okna, uchyla je i odczepia od nóżki sowy świstek papieru. Sowa pohukuje znacząco, rozczarowana z powodu braku nagrody za dostarczenie liściku.

– Sio! – przegania ją Lily. – Znikaj! Sio!

Oburzona sowa zostawia jej pożegnalny prezent na parapecie, po czym w końcu odlatuje. Lily rozwija wiadomość, trochę trzęsą jej się ręce.

– No i? – Zdenerwowanie udziela się również Petunii. – Co pisze?

– Nie przyjdzie – oświadcza Lily. – Poszedł na piwo z Jasperem.

– CO?!

Lily sprawia wrażenie równie oszołomionej wiadomością.

– Tak napisał.

– Sev poszedł z kolegą na piwo? Co mu się stało?

– Nie mam pojęcia – odpowiada Lily. – Może... próbuje się dopasować?

– Albo odezwały się w nim geny – kontruje ponuro Petunia. – Pamiętasz, co gadali o jego ojcu? Ten Tobiasz to było niezłe ziółko...

– Nawet tak nie mów! – oburza się Lily. – Sev w niczym nie przypomina swojego ojca. To pewnie tylko... niewinna próba socjalizacji.

– Oby – mruczy do siebie Petunia. – Co za dziad! Cały nasz wysiłek poszedł na marne.

Lily kiwa głową, na wszelki wypadek niszczy wiadomość od męża i zaczyna sprzątać ze stołu.


to be continued

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro