Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

s01e03: Siostro, siostro


Woodland Cottage,
Trinity Meadows, Stockton-on-the-Forest,

– Cześć, Lils – mówi kot. – Mogę zostać na herbacie, skoro nalegasz.

Przerażona Lily odskakuje do tyłu, odruchowo wyciągając przed siebie ręce. Prawie wpada na Petunię, która wybrała ten moment, aby wyjść z domu. Ma na sobie bardzo obcisłe, pstrokate legginsy, a w talii brutalnie ściskający pasek. Widząc nieoczekiwane towarzystwo, kot rezygnuje z herbatki. Zamiata ogonem i ucieka, wkrótce znikając w żywopłocie po drugiej stronie ulicy.

– I jak tam? Jesteś gotowa? – pyta Petunia.

Konserwatywnie odziana w prostą spódnicę i sweterek Lily gapi się na siostrę z otwartymi ustami. Ekscentryczna stylizacja Petunii pobija nawet gadającego kota.

– Co ty masz na sobie?!

– Ubranie – prycha wyniośle Petunia. – Nie podoba się?

– No... To jest... Tak jakby...

– Wykrztuś to z siebie w końcu, Daisy. Kto by pomyślał, że już po niecałych trzech miesiącach od ślubu zmienisz się w szacowaną matronę. Wrzuć trochę na luz, okej?

Petunia mija ją z kpiącym uśmiechem i podchodzi do samochodu.

– Jedziemy na te zakupy czy nie?

– Autem? Przecież spacerkiem to najwyżej kwadrans.

– Nie będę dźwigać towarów jak wielbłąd, tym bardziej że potrzebujemy praktycznie wszystkiego. Wsiadaj, siostro, nie ma na co czekać. Te pieniądze chcą być wydane!

Lily trochę w to wątpi, ale podąża za siostrą. Ich gospodarstwo domowe rzeczywiście znajduje się w fatalnym stanie, który należy jak najszybciej zmienić. Wszyscy troje mogą nie przeżyć kolejnego dnia bez obiadu. Petunia z radością zajmuje miejsce kierowcy. Włącza radio i podkręca głośność. Wyjeżdża z podjazdu z epickim rozmachem, nawet nie patrząc na drogę, i wciska gaz do dechy. Lily piszczy, Petunia się śmieje.

– To jest życie, co, Lils? Myślę, że po wypłacie Severa skoczymy do Yorku. I tobie, i mnie przyda się parę nowych ciuchów. Ha, ha, ha!

Lily ma nieciekawą minę, jednak dla świętego spokoju kiwa głową. Za oknami samochodu przelatują nieciekawe krajobraz malutkiego miasteczka. Urokliwe domki ulokowane wzdłuż jednej głównej ulicy, kamienne murki, ładnie utrzymane ogródki. Kościół pw. Świętej Trójcy. Pub. Szkoła podstawowa. W końcu niewielkie centrum usługowe: poczta, sklep oraz zlokalizowana przy lokalnej praktyce lekarskiej apteka.

– Odwiedzimy Skylera? – proponuje Lily niby obojętnie, ale trudno jej ukryć podekscytowanie.

Petunia przewraca oczami. Ach, ci młodzi zakochani!

– Dobra, ale najpierw zakupy.

Wiejski sklepik jest malutki – zaledwie trzy alejki na krzyż – ale jednak nowoczesny, samoobsługowy. Lily z fascynacją obserwuje, jak dobrze odnajduje się w nim Petunia. Od razu wie, gdzie iść i gdzie co znaleźć, jak również o co zapytać sklepikarza. Potrafi wybrać warzywa, mięso na obiad oraz szybko, przeliczając w pamięci, ocenić stosunek jakości do ceny. Lily nie ma o tym wszystkim bladego pojęcia, więc jej oczy stają się coraz bardziej okrągłe, gdy podąża krok w krok za siostrą jak zagubiony szczeniak.

– No co? – Petunia nie wytrzymuje w końcu intensywnego spojrzenia przewiercającego się przez jej plecy. – Ja w wieku jedenastu lat nie teleportowałam się do alternatywnego wymiaru, w którym wszystkie problemy załatwia za ciebie czarodziejski patyk. Nie jestem tak oderwana od świata jak ty.

– Skąd to wszystko wiesz? – pyta zdumiona Lily.

– Mieszkałam z rodzicami i uczyłam się od naszej mamy. Znam wszystkie jej sztuczki.

Lily pogrąża się w zamyśleniu, rozważając słowa Petunii. Rzeczywiście, w Hogwarcie wszelkie sprawy życia codziennego ogarniały za nią skrzaty. Później, gdy przez prawie rok wynajmowała na Pokątnej kwaterę z Dorcas, wikt i opierunek były wliczone w cenę. Z kolei podczas sławetnej ucieczki z Severusem zawsze ukrywali się w dobrze chronionych domach znajomych, gdzie mogli swobodnie używać magii lub (ponownie) korzystać z pomocy skrzatów. Lily zdecydowanie nie czuje się przygotowana do normalnego życia, a tymczasem Petunia radośnie targuje się ze sklepikarzem.

– Co?! Aż tyle za te zwiędłe marchewki trzeciego sortu? To skandal, prze pana! Rozbój w biały dzień!

Zgadza się z nią inna wielce oburzona pani czekająca w kolejce, więc wkrótce w małym sklepiku wybucha minirewolucja. Lily nie bardzo rozumie, co się dzieje, ale szczwana Petunia uzyskuje rabat i za moment plotkuje w najlepsze z drugą klientką.

– Ach, to panie wprowadziły się do tego uroczego domku przy Trinity Meadows? Jak miło zobaczyć nowe twarze w miasteczku. Witamy, witamy.

– Nam też jest bardzo miło – odpowiada Petunia. – Daisy, poznaj panią Harrison, mieszka obok plebanii. Jesteśmy niemal sąsiadkami.

– Dzień dobry. – Lily nieuważnie kiwa głową.

– Jak znajduje pani nasze miasteczko? – zagaduje pani Harrison.

– Jest doprawdy urocze.

– Idealne na założenie rodziny, nie uważa pani? – sączy słodko Petunia. – Moja siostra niedawno wyszła za mąż.

– Moje gratulacje. – Sympatyczna i nieco zbyt wylewna pani Harrison chwyta Lily za ręce i zaczyna nimi potrząsać. – To wspaniale, gdy w tych zepsutych czasach młodzi ludzie nadal decydują się na sakramentalne związki. Pochwalam, jak najbardziej! I mam nadzieję, że uczęszczają państwo do kościoła? Stockton-on-the-Forest może się pochwalić bardzo żywą, aktywnie działającą wspólnotą. To nasza wielka duma.

Lily próbuje sobie wyobrazić Severusa w kościelnej ławie i robi jej się słabo, jednak siłą woli zachowuje neutralny wyraz twarzy. Czego nie da się powiedzieć o Petunii, która krzywi się złośliwie za plecami pani Harrison.

– Tak samo jak nasz zabytkowy kościół – ciągnie niestrudzona kobieta. – Obowiązują dyżury w sprzątaniu świątyni. Czy mogę już teraz wpisać panią na dogodny termin?

– Ja... – waha się Lily.

– Jak najbardziej – odpowiada za nią siostra. – Daisy była zawsze oddaną członkinią naszej dawnej kongregacji.

– Bardzo dobrze – cieszy się pani Harrison. – Oby tak dalej. O miejsce w niebie trzeba się wystarać, za to do piekła prowadzi szeroki, udeptany gościniec, ot co!

Lily ponownie kiwa głową, Petunia tłumiąc chichot, doprowadza zakupy do szczęśliwego finału. Bierze pod rękę cokolwiek oszołomioną siostrę, po czym wyprowadza na świeże powietrze.

– Do widzenia, do zobaczenia, miłego dnia! – rzucają w przelocie odprowadzane uprzejmymi pozdrowieniami.

– O Merlinie – szepcze Lily. – Co to było?

– Oho, lepiej się pilnuj – ostrzega ją Petunia ze śmiechem. – Nie wywołuj tutaj tych swoich demonów, bo cię spalą na stosie. To porządne, chrześcijańskie miasteczko z bardzo żywotną wspólnotą wiernych, sama słyszałaś. Żadnych inwokacji do książąt piekieł czy innych takich.

– Oj, przestań już, Violet!

Petunia jednak wyraźnie świetnie się bawi.

– Możemy to obgadać przy kawie. Zaoszczędziłam dosyć, żeby było nas stać na odrobinę relaksu. Co ty na to?

Niestety, w tym momencie wzrok Lily pada na szyld apteki i natychmiast staje się niepokojąco maślany. Jest bardzo ciekawa, jak jej mąż odnajduje się w pracy... A dodatkowo kusi ją widok Severusa w tak niecodziennej sytuacji. Nie słucha siostry i niemal automatycznie kieruje się w stronę apteki.

– Wstąpimy na moment? – pyta niby niewinne.

– Ojej, czyżby rozbolała cię głowa? A może to kurzajki? – kpi bezczelnie Petunia. – Nie ma na to jakiegoś cudownego zaklęcia?

Lily macha ręką, jakby chciała opędzić się od natrętnej muchy i sięga do klamki. Nowych klientów anonsuje dźwięk dzwoneczka. Severus tkwi na stanowisku za długą, higienicznie czystą ladą oraz w długim, bieluśkim fartuchu, który ani trochę do niego nie pasuje. Wygląda na wybitnie niezadowolonego z życia, można by wręcz podejrzewać, że cały aż wibruje od ledwo tłumionej furii. Przerzuca jakieś karteluszki, po czym kreśli po nich zawzięcie. Zwyczajny, mugolski długopis pasuje do niego jeszcze mniej niż fartuch.

– Dzień dobry, czym mogę paniom służyć?

To nie Severus zauważa je jako pierwszy, tylko jego kolega po fachu, drugi aptekarz. Jest wysoki, ma blond włosy i jasne, roześmiane oczy. Kompletne przeciwieństwo magistra Snape'a.

– Dzień dobry – wita się uprzejmie Lily.

Na dźwięk jej głosu Severus podnosi głowę i nagle cała złość z niego ulatuje. Lily dryfuje w jego stronę niczym złowiona na wędkę. Nie do końca wiadomo, co się dzieje, ale ten zakątek apteki, w którym znajdują się państwo Snape, wydaje się jakby jaśniejszy. Podczas gdy Lily i Severus rozmawiają zajęci sobą, Petunia zatrzymuje się tuż przy wejściu i przewraca oczami. Drugi farmaceuta zwraca się ku niej z zainteresowaniem.

– Żona? – zagaduje z uśmiechem, kiwając głową w stronę Lily.

– Żona – odpowiada Petunia.

– No proszę, a wątpiłem. Nie wyglądał na typ żonkosia.

Petunia z przyzwyczajenia patrzy na niego wyniośle, ale szybko topnieje pod wpływem olśniewającego uśmiechu. Poza tym każdy człowiek skłonny żartować z Severusa był przyjacielem. Zwłaszcza dość przystojny. Petunia odruchowo poprawia włosy.

– To prawda.

– Nazywam się Jasper. Jasper Show – przedstawia się aptekarz.

– Violet – mówi miękko Petunia. – A to moja siostra, Daisy.

Lily słyszy swoje imię i odrywa się od męża, przypominając sobie o dobrych manierach. Podchodzi bliżej, po czym wyciąga dłoń do Jaspera.

– Daisy, żona Skylera – podkreśla tylko dlatego, że lubi to powtarzać. Głośno i wyraźnie.

– Skylera? – Jasper marszczy brwi. – Sądziłem, że nazywasz się William?

Severus wzdycha gdzieś w tle. Przeczuwa problemy. Wzięta z zaskoczenia Lily oczywiście zaczyna się plątać.

– Eee, no tak. Skyler William... William Skyler Smirnoff.

– Człowiek wielu imion – wtrąca ubawiona Petunia, niezadowolona, że straciła uwagę Jaspera.

– Smirnoff to dość niecodzienne nazwisko – zauważa aptekarz konwersacyjnie.

– Po żonie – wyjaśnia Petunia, która pod wpływem inwencji postanawia nieco namieszać. – Skyler musiał je przyjąć, ponieważ jego własne... – Macha wymownie ręką. – Słowo daję, było nie do pozazdroszczenia. Z kolei my z siostrą jesteśmy bardzo dumne z naszego rodowego nazwiska. Pochodzimy z Kontynentu – podkreśla napuszczonym tonem, choć tylko ona wie, co właściwie chciała przez to powiedzieć. – Familia Smirnoffów jest niezwykle szanowana tam, skąd pochodzimy.

Rozkojarzona Lily chyba coś źle rozumie, bo nagle blednie.

– Smirnoff, tak. Moja siostra również nosi to nazwisko, bo... Tak... Hm... – plącze się. – Ponieważ ją adoptowaliśmy. Żeby uniknąć zamieszania.

– No to się nie udało – szepcze Severus pod nosem.

Jasper patrzy na nią kompletnie skołowany. Petunia siłą powstrzymuje parsknięcie.

– Nie rozumiem – oświadcza wprost drugi aptekarz. – Skoro są panie siostrami, to nazwisko...

– Mają różnych ojców. – Severus wkracza do akcji cały na biało (bo w fartuchu), ograniczając szkody. – Rozumiem, że to dużo szczegółów jak na pierwszy raz, ale moja żona jest z natury gadatliwa.

Lily rozpływa się, słysząc słowo „żona". Severus wychodzi zza lady zdecydowany wyprowadzić swoje kobiety poza aptekę, zanim wprowadzą więcej zamieszania.

– Wracam za moment, muszę zamienić słowo z Daisy.

– Oczywiście. – Jasper nie ma nic przeciwko. – Nie krępuj się. Miłego dnia, drogie panie. – Uśmiech się, jego wzrok sekundę dłużej zatrzymuje się na Violet. – Do zobaczenia.

Na zewnątrz Lily rumieni się z zakłopotania, a Severus wydaje się lekko spocony z wysiłku. Tylko Petunia wygląda na zadowoloną.

– Powinniśmy popracować nad wspólną historią – oświadcza Severus. – Było blisko.

– Nie wiem, czy to coś pomoże, skoro Daisy zamieniła mózg na obrączkę – ocenia surowo Petunia.

– Wypraszam sobie! To... po prostu z głodu – wykręca się Lily, po czym obiecuje: – Ale koniec z tym, dzisiaj będzie prawdziwy obiad. Zrobiłyśmy zakupy!

– Niezmiernie się cieszę. – Kiwa głową Severus.

– Wracaj szybko do domu, Skyler. Będziesz zadowolony.

– Ale też nie obiecuj sobie za wiele. – Petunia studzi zapał siostry. – Nie jestem pewna, czy Daisy potrafi uruchomić kuchenkę.

Po minie Lily łatwo poznać, że jej siostra ma trochę racji. Pani Snape ewidentnie zapomniała, że nie wolno jej używać różdżki. Severus ponownie wymownie przewraca oczami.


to be continued

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro