6. "Love me do"
Następnego dnia starali się nie wracać do zajść z mnożnego wieczora. James skupił się na szkoleniu czując olbrzymią potrzebę wykazania się. Niezauważony przez doświadczonych aurorów, zajętych pracą, podsłuchiwał ich rozmowy. Dowiedział się dzięki temu, że celem nocnego ataku Śmierciożerców był jeden z ważniejszych pracowników banku, który znał wszystkie systemy ochronne. James nie rozumiał, czemu Voldemortowi tak na nim zależało. Jego poplecznicy mieli mnóstwo złota, nie musiał go kraść, bo Śmierciożercy chętnie oddawali mu swój dobytek.
James wiedział jednak, że podziemia Gringotta kryją tysiące przedmiotów, dużo cenniejszych od złota i klejnotów. Odkrycie, co było ich celem stanowiło dopiero zagadkę, a schwytani w trakcie ataku w niczym nie pomagali. Milczeli jakby ktoś pozbawił ich języków, ale James i tak nie zamierzał się poddawać.
Pchany przeczuciem udał się pod bank gdzie spędził kilka chwil, patrząc na wejście. Wiedział, że ten budynek jest znakomicie strzeżony, może nawet lepiej niż, Hogwart dlatego włamanie się tam i wyjście z łupem graniczyło z cudem. Mimo to wielu próbowało swoich sił i przegrywało z zabezpieczeniami.
Miał już dać sobie spokój, gdy dostrzegł znajomą postać Bellatriks Black, a raczej Lestrange odkąd wyszła za mąż. Była Ślizgonka wyszła z budynku, rozglądając się dookoła. W zwykłych okolicznościach, nie byłoby w tym nic dziwnego, lecz James wiedział, że dziewczyna jest Śmierciożercą, a fakt, iż zeszłej nocy jej przyjaciele próbowali porwać pracownika banku, wydał mu się podejrzany.
- Niezłe miejsce do obserwacji- James spojrzał na starszego od niego, rudowłosego mężczyznę. Miał wrażenie, że go znał, ale nie potrafił sobie przypomnieć skąd.- Pani Lestrange ma już ogon.
- Skąd pewność, że to ją obserwuję?
- Instynkt. Bardziej interesujące jest to, co ty tutaj tak właściwie robisz? Nie masz jeszcze pełnych uprawnień aurora, a to oznacza, że nie powinieneś wiedzieć o tej akcji.
- Głośno rozprawiacie w biurze o tym, czego kadeci nie powinni wiedzieć. Poza tym wystarczył fakt, że tamten mężczyzna tutaj pracował, a tego Śmierciożercę znam jeszcze z czasów szkolnych- rudowłosy przyjrzał mu się dokładnie.
- Stary Feniks cię tu przysłał?- James zaprzeczył.- Młodziaki, wszędzie was pełno, szkoda, że zapominacie o zasadach...
- Żadnych nie złamałem, ja się tylko rozglądam i wiem, że Lestrange to nie wasz jedyny problem. Mężczyzna, który właśnie wyszedł z banku to Lucjusz Malfoy, tych dwoje współpracuje- auror uśmiechnął się.
- Posiadasz przydatną wiedzę, sporo cię nauczyło życie w szkole, ale tak się składa, że Malfoy jest moim celem. Jutro rano zgłoś się do mnie, pytaj o Gideona Prewett'a. Teraz wybacz, praca czeka.
Rudowłosy mężczyzna szybko wmieszał się w tłum, a James, dumny z siebie, wrócił do domu. Nie mając wszelkich informacji zdołał wpaść na właściwy trop. Uradowany zjadł obiad z rodzicami, po czym kupił bukiet kwiatów i poszedł do mieszkania przyjaciela. Otworzyła mu Lily, która wyglądała na wyrwaną ze świata lenistwa. Ubrana w dres z niedbale związanymi włosami, przyjrzała się zaskoczona swojemu narzeczonemu.
- Śliczna jak zawsze- pocałował ją na powitanie i wszedł do środka.
- Z jakiej to okazji?- zapytała, przyjmując bukiet.
- A czy musi być jakaś okazja żebym mógł wręczyć ci kwiaty?- dziewczyna szybko znalazła coś, co nadaje się na wazon.- Brakuje w tym mieszkaniu roślinek, a ty przecież uwielbiasz kwiaty.
- Coś w tym jest- uśmiechnęła się do niego.- Jak ci minął dzień? Wydajesz się jakoś dziwnie rozpromieniony.
- Rozpromieniony? Mało męski efekt- Lily jedynie westchnęła.- Trafiłem dzisiaj na trop kuzynki Syriusza i Malfoya. Inni aurorzy już ich obserwowali, ale przeczucie mnie nie zawiodło- oznajmił dumne.- Wiedziałem, że skoro chodziło im o pracownika banku to nie poprzestaną na jednej próbie, a tych dwoje w jednej chwili odwiedzających Gringotta to już coś. Może teraz przydzielą mnie do jakiegoś konkretnego zadania.
- Cieszę się. Może teraz przestaniesz marudzić.
- Ja nie marudzę! Wy kobiety wszystko źle interpretujecie, ale nie ważne, chodźmy na spacer.
- Jest zimno...
- I kto tu marudzi? Chodźmy, już dawno nigdzie nie byliśmy tylko we dwoje- Lily nie mogła obalić tego argumentu. Szybko się przebrała i rozczesała włosy.- Przed chwilą wyglądałaś dużo lepiej- zażartował, co nie spodobało się dziewczynie, która nie lubiła, gdy ktoś kpił z jej wyglądu.- No już ty moja rudzinko, chodźmy.
Lily szybko ubrała płaszcz, czapkę szalik i razem wyszli z mieszkania. James jedynie uśmiechnął się do niej szeroko i złapał jej drobną dłoń. Przemknęli przez kilka zatłoczonych uliczek nim dotarli do małej, przytulnej restauracji gdzie rozmawiali tylko o przyjemnych rzeczach, które nie miały związku z pracą, Zakonem czy niedawną tragedią. Obecność ukochanych osób ma to do siebie, że odpędza nawet najciemniejsze chwile.
Lily, co jakiś czas wyciągała rękę by ująć jego dłoń, to ją uspokajało. Była szczęśliwa, mając go blisko siebie, co również radowało jego serce. W takich chwilach James zapominał o problemach i chętnie ją rozweselał.
Sprawiło to, że spędzili jeden z najmilszych wieczorów od dłuższego czasu.
- Czemu tak na mnie patrzysz?- chciała wiedzieć, gdy wędrowali przez park, a chłopak nie odrywał od niej oczu.
- To już nie można wpatrywać się w narzeczoną bez powodu?- Lily się zarumieniła.- Jesteś prześliczna.
- Wyczyść okulary Rogasiu, bo mam wrażenie, że mnie z kimś mylisz...
- Dobrze widzę- złapał ją i przyciągnął lekko do siebie.- Kocham te twoje piegi- pocałował ją w policzek i ujął jej zmarzniętą dłoń.
- Co robisz?- zapytała zaniepokojona, gdy chłopak zaczął się kołysać w rytm nieznanej jej melodii.- James?
- Zatańczmy.
- Tuta? Ale nawet nie ma muzyki...
- Jak to nie ma- i zaczął nucić bez ładu i składu, kołysząc się w zupełnie innym rytmie. Lily jedynie się zaśmiała i podążyła za nim. Po chwili wtuliła w niego policzek i przymknęła oczy.
„Love, love me do
You know I love you
I'll always by true
So pleas love me do
Whoa, love me do"
Piosenka Beatlesów w wykonaniu Jamesa brzmiała okropnie, ale oczy dziewczyny i tak się zaszkliły. Gdy dokończył utwór, pocałowała go, czując rozpierającą ją miłość do tego chuligana.
- Śpiew to klucz do każdego serca- zażartował, za co Lily odepchnęła go, lecz on nie dał się przepędzić i znów ą pocałował.- Jak ja za tobą szaleje rudzinko.
- Zwariowałeś...
- I to już bardzo dawno, dawno, dawno temu- Lily się zaśmiała, zarzucając mu ręce na szyję.
- Czy to...?- uniosła dłoń ii przeczesała palcami jego ciemne włosy.- Spójrz, śnieg zaczął padać- oboje spojrzeli w górę gdzie z mroku wyłaniały się białe płatki.
- Teraz to mi się przypomniała nasza druga randka. Pamiętasz? Musiałem ci oddać mój szalik, bo zamarzałaś.
- Oby nie skończyło się jak wtedy, bo to zbyt piękny wieczór żeby go niszczyć. Chodźmy nim rozpęta się tu śnieżyca albo stanie się coś jeszcze gorszego.
- Jesteś z przyszłym, najlepszym aurorem w historii. Nie masz się, co lękać, nawet śnieg mi nie straszny. Możemy wędrować i całą noc.
- Uroczy plan, ale rano muszę być w szpitalu, mamy mnóstwo pracy przez ten mróz.
- Nie wiem czy wiesz, ale za dużo pracujesz. Tęsknie za Hogwartem, tam zawsze miałem cię w pobliżu.
- Uroki dorosłego życia, lepiej się przyzwyczaj.
- Jak się pobierzemy to już mi nie uciekniesz. Będziemy już zawsze razem.
- Teraz brzmisz jak szaleniec- umknęła mu i ruszyła w kierunku mieszkania Syriusza.- To brzmi, jakbyś chciał mnie zamknąć w piwnicy.
- No cóż, miałem na myśli inny pokój- z łatwością ją dogonił.- Ale niestety jutro idziesz do pracy. Nie zostaje nam nic więcej poza dręczeniem Syriusza.
- Ja wolałabym się położyć, ale droga wolna.
- W takim razie wstąpmy po piwko- Lily uderzyła go w ramię.- No, co? Przecież nie mówię o ognistej. Jedno piwo i znikam.
Jak powiedział tak też zrobił, a jego pomysł spodobał się Syriuszowi. Lily zostawiła ich samych i poszła się spokojnie umyć. Nie mając ochoty na rozmowy o sporcie pożegnała się z nimi i poszła do siebie.
- Rozmawialiście już o ślubie?- James odstawił pustą butelkę i spojrzał w ślad za dziewczyną.
- Czekam aż ona wyjdzie z inicjatywą, nie chcę jej poganiać i tak radzi sobie lepiej niż myślałem. Jak będzie gotowa to wszystko ustalimy.
- Niezły plan, a jak się dogadacie to ja zorganizuję wam niezapomniane wesele, ognista będzie się lała strumieniami.
- Lepiej jej o tym nie mów, bo cię nie zaprosi.
- Świadka nie można się pozbyć poza tym ona wie, z kim się wiąże. Bycie Huncwotem zobowiązuje i ona dobrze o tym wie. Jest jedną z nas i wbrew pozorom potrafi się dobrze bawić jak nie jest w pracy lub nie szpieguje albo nie musi nas opatrywać.
- Zapełniony ma ten grafik, nie ma, co aż dziwne, że ze wszystkim sobie tak dobrze radzi.
- Gotować dalej nie potrafi- oboje się zaśmiali. Lily tylko raz przygotowała całkiem sama kolację dla nich. Sporo wysiłku kosztowało Huncwotów przełknięcie jej dania i utrzymanie go w żołądku.
- No cóż, całe szczęści, że jest jeszcze moja mama.
- Może zechce ją podszkolić nim Lily nas potruje- znów się zaśmiali, zerkając na drzwi od pokoju dziewczyny.- Oj Lilka, Lilka- James przez chwilę wpatrywał się w stolik.
- Dzięki, że ją przygarnąłeś.
- Nie gadaj głupstw, to moja siostra Łosiu, nie zostawiłbym jej tam ani nigdzie indziej. Ty zrobiłeś to samo, już zapomniałeś?
- To, co innego, rodzice wszystkim się zajęli.
- A Lilka zajęła się mną bardziej niż ja ją. Sprząta, robi zakupy, dzięki Merlinowi nie gotuje. Normalnie mam ochotę kogoś sobie znaleźć.
- Wiesz Lily ma siostrę- Syriusz wyglądał na oburzonego tą propozycją.
- O takiej siostrze nie wspomina się nikomu oprócz najgorszego wroga- James był rozbawiony, lubił denerwować Syriusza.
- Może i racja, podeślijmy ja Severus. A co powiesz o Marlenie, kiedyś się jej podobałeś- Black opróżnił butelkę do końca.
- Żartowałem! Ani myślę dać się zagonić pod pantofel.
- Jak wolisz, na mnie już pora. Widzimy się w biurze.
Syriusz machnął na pożegnanie, a gdy jego przyjaciel wyszedł, wyrzucił butelki i poszedł się położyć. Przed snem zaczął się zastanawiać. Czego pragnął Syriusz Black? Czy chciał się dowiedzieć, co to znaczy kochać?
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro