5.Czas żeby trochę spoważnieć
Od tamtej chwili w życie grupki przyjaciół wkradła się rutyna, za którą Huncwoci nie przepadali. Pełnia minęła, a oni zaczęli jedynie chodzić do pracy, a później przesiadywać w mieszkaniu Syriusza gdzie czekali aż Lily wróci ze szpitala, co przeważnie następowało o 18. Raz czy dwa znikła im na całą noc, co nie podobało się Jamesowi, ale nic nie powiedział, nie chciał jej denerwować. Na szczęście nie tylko jego zaczęło to martwić.
- Pracujesz jakbyś już była medykiem na pełen etat- zauważył pewnego wieczora Remus. Cała czwórka zerknęła na Lily, zastanawiając się, co odpowie.
- Właściwie na dwa, a nawet na dwa i pół przez tego bałaganiarza- Syriusz uśmiechnął się dumnie, a ona usiadła koło Jamesa, który zadał nurtującego go pytanie.
- To, co ty tak dokładnie robisz przez aż tyle czasu. Stażyści nie pracują aż tak dużo.
- Ja się zgłosiłam na dodatkowe godziny żeby mieć na oku Śmierciożercę, który u nas pracuje. Byłam pewna, że wam o tym mówiłam, Dumbledore mnie wyznaczył do tego zadania jakiś tydzień temu, ale na dal nie zauważyłam nic nadzwyczajnego. Muszę być w szpitalu tak długo jak Crik, później ktoś inny go obserwuje.
- To niebezpieczne...
- James nie przesadzaj, wszyscy jesteśmy w Zakonie i tak samo ryzykujemy. W biurze aurorów jest pełno naszych, a w szpitalu jak na razie pracuję tylko ja. Ktoś inny zwróciłby na siebie uwagę, ja jestem tylko jego cieniem.
- Lilka i jej tajne układy z Dumbim. Wiesz siostra, czujemy się niedocenieni już drugi raz.
- Nie marudź Łapciu. Was ciągle szkolą do działania i ratowania innych, ja poszerzam jedynie wiedzę z zakresu składania was po wszystkim. Wśród członków Zakonu są najróżniejsi ludzie, wszyscy piszemy się na to samo ryzyko.
- Mam nadzieję, że i nam w końcu zlecą coś poza przekładaniem papierków. Uważaj Rogasiu, bo twoja przyszła żonka będzie rządzić nie tylko w domu.
- Uroki równouprawnienia- podsumował Remus.- Organy decyzyjne...
- Przestańcie!
- Spokojnie Lilka, my tylko...
- Przymknij się Black! Słyszycie to?- Huncwoci zamilkli.- Eksplozja.
- I to magiczna- wszyscy zerwali się ze swoich miejsc.- Śmierciożercy zaatakowali w centrum miasta?
- Lily zostań tutaj, my to szybko sprawdzimy...
- Nie będę się chować- złapała swój płaszcz i jako pierwsza wybiegła z mieszkania.- Ruszcie się!
Reszta wybiegła w ślad za nią. Pędem przemknęli przez kilka uliczek i dotarli na miejsce akurat wtedy, gdy grupa Śmierciożerców opuszczała dom jednorodzinny. Jeden z nich miał przerzuconą przez ramie, nieprzytomną osobę. To w tego mężczyznę trafiło pierwsze zaklęcie członków Zakonu. W tej samej chwili rozpętała się walka, a zaklęcia zaczęły przecinać powietrze i rozbijać się na tarczach walczących oraz otaczających ich budynkach.
Lily udało się przemknąć pomiędzy walczącymi gdzie ogłuszyła jednego ze Śmierciożerców by móc przyjrzeć się poszkodowanemu mężczyźnie. Nic nie zagrażało jego życiu, dlatego szybko odciągnęła go poza zasięg walk. Tam zaszedł ją jeden z przeciwników.
- Ty!!!- Śmierciożerca od razu ją rozpoznał. Lily poznała Ariana Crika po głosie, w szpitalu ciągle jej coś tłumaczył, dlatego nie mogła go z nikim pomylić.- Wynoś się stąd!
- Nigdzie się nie wybieram!- jej zaklęcie nie zdołało go ugodzić.
Dziewczyna nie musiała wiedzieć, kim jest ranny mężczyzna, musiał być kimś ważnym skoro Śmierciożercy zaatakowali w centrum miasta. Niestety stanęła między ofiarą a mistrzem pojedynków. Szybko została zepchnięta i mogła jedynie bronić siebie i obiektu zainteresowania jej przeciwnika.
Z pomocą przyszedł jej Peter, ale jego umiejętności były jeszcze mniejsze od tego, co potrafiła dziewczyna. Wystarczył jeden atak Ariana Crika by chłopak padł nieprzytomny.
- I co teraz zrobisz? Kogo wybierzesz przyjaciela czy nieznajomego? Dwóch nie zdołasz obronić- Lily zacisnęła dłoń mocniej na różdżce.- Czas ci się kończy szlamo, wybierz albo zabiję was wszystkich.
- Dobrze, że nie musi wybierać- auror z łatwością ogłuszył zaskoczonego Śmierciożercę i uśmiechnął się do dziewczyny.- Nic ci się nie stało?
- Wszystko w porządku, dziękuję za pomoc. Trzeba się nimi zająć.
- Dlaczego nas nie wezwaliście?- Lily uklękła koło Petera i dokładnie go obejrzała. Na szczęście chłopak był cały i zdrowy.
- Nie pomyśleliśmy o tym, jeszcze nie nabraliśmy tego odruchu- jej przyjaciel się ocknął.- Dzięki ci Merlinie, nic ci nie jest Peter, zaraz poczujesz się lepiej- pomogła mu usiąść.- Śmierciożercom chodziło o tamtego mężczyznę- auror zerknął na poszkodowanego, ale nie wiedział, kto to jest.
- Pierwszy raz go widzę, będziemy musieli ustalić motyw. Skąd się tutaj wzięliście?
- Byliśmy w mieszkaniu, gdy usłyszeliśmy eksplozję, nie myliliśmy się sądząc, że to sprawka magii.
- Znakomita postawa...
- Lily!?- reszta Huncwotów dołączyła do nich, gdy tylko pokonano lub przepędzono resztę, Śmierciożerców. Remus od razu pomógł jej postawić Petera na nogi.
- Nic mu nie będzie, musi tylko odpocząć- zapewniła przyjaciół.- Martwiłabym się raczej o mugoli, którzy widzieli to wszystko.
- My się tym zajmiemy- auror spojrzał na przybyszy z ministerstwa, którzy już wzięli się do pracy.- Zakon?- grupka skinęła głowami.- Wiecie, kto to jest?- wskazał na nieprzytomnego Śmierciożercę.
- To Arian Crik, pracuje w szpitalu- mężczyzna podszedł do niej.
- Już poinformowałem Dumbledore'a o ataku, ale będzie dobrze, jeśli poinformujesz go, kogo tu widziałaś. Niech wyśle kogoś by sprawdził, co stało się z Margaret, miała go dzisiaj obserwować.
- Zrobię to jak tylko znikniemy z oczu mugoli- obiecała.- Na nas pora, Peter powinien się położyć.
Cała piątka szybko znikła z pola walki. Lily bezzwłocznie wysłała wiadomość do dyrektora, po czym zrobiła im herbaty i jeszcze raz obejrzała Petera. James nie spuszczał jej z oczu, troska mieszała się w nim z gniewem. Jego zadaniem było strzec Lily, dbać o jej bezpieczeństwo, ale ona mu na to nie pozwalała. Działając na własną rękę, narażała się bardzie niż inni. Nie obchodziło go, że wszyscy członkowie Zakonu ryzykują, tej dziewczynie nie miał prawa włos spaść z głowy.
- Dlaczego się od nas odłączyłaś?- pytanie padło na tyle niespodziewanie, że reszta zajęta innym tematem, nie wiedziała, o co chodzi.- Dlaczego poszłaś sama, nie dając nam znać?
- On czegoś chcieli od tego mężczyzny, mógł być ważnym źródłem informacji...
- Wiem o tym Remusie, chce wiedzieć dlaczego Lily poszła bez wsparcia- rudowłosa przyglądała się mu w milczeniu.- Na szkoleniu w Zakonie, mówili nam żeby tego nigdy nie robić, bo w pojedynkę mamy małe szanse. Takie ryzyko było zbędne, głupie.
- Było konieczne!- wstała i cofnęła się o krok.- Wiem, co robię James i znam konsekwencje, a teraz wybaczcie to był męczący dzień- zostawiła ich samych, nie chcąc się kłócić, a wiedziała, że do tego zmierza ta rozmowa.
- Dzięki za opatrzenie!- zawołał za nią Peter.- Ona nie była sama James, ja z nią poszedłem.
- Świetna robota Glizdku, wykazałeś się spostrzegawczością- pochwalił go Remus, wiedząc, że ich przyjaciel poczuł się urażony wypowiedzią Jamesa.- Na mnie też już pora, Dumbledore chce się ze mną spotkać rano.
- Idę z tobą- oznajmił Peter. Gdy dwaj Huncwoci znikli James spojrzał na milczącego Syriusza.
Młody Black siedział zaskakująco cicho i nad czymś się zastanawiał, wpatrując się w zastawiony szklankami stolik. James, który znał go najlepiej, nie wiedział, co się z nim dzieje.
- Chyba czas żeby trochę spoważnieć- oznajmił niespodziewanie.- Idę się położyć, zostajesz?
- Lepiej wrócę do domu. Jak rodzice usłyszą o ataku to będą się martwić, nie chcę ich dodatkowo stresować, wiesz jak jest. Widzimy się w biurze.
Chwycił swój płaszcz i opuścił małe mieszkanie Blacka. Syriusz jeszcze przez chwilę siedział bez ruchu. Też martwił się o Lily, tak samo jak James, ale w przeciwieństwie do niego, rozumiał ją. Dziewczyna chciała działać, być silna i potrzebna innym. Sam czuł się podobnie i wiedział dlaczego Potter tego nie rozumie. Jego przyjaciel nie musiał nikomu udowadniać, że jest czegoś warty. Lily była mugolakiem, mogli nie być, blisko jako dzieci, ale domyślał się, że obawiała się odtrącenia z powodu pochodzenia, zwłaszcza w takich czasach. On był Blackiem, który trafił do Gryffindoru i czasami czuł się jakby tam całkowicie nie pasował, a James był wymarzonym dzieckiem swoich rodziców, czarodziejem czystej krwi ze świetlaną przyszłością.
Gdyby się tak nie przyjaźnili, Syriusz by go pewnie znienawidził, ale na szczęście odnalazł w nim brata nie wroga.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro