Rozdział 3 Śmierć...o włos.
**Oczętami Lily**
-14:30!-krzyknęłam-Nie zdążę! Dor, pomocy!-krzyknęłam poprawiając włosy.
-Ale Lily, wyglądasz wspaniale. Nie mam w czym ci pomóc-powiedziała z uśmiechem.
-Myślisz?-zapytałam stając w lustrze.
-Oczywiście! A teraz idź już. Jest 14:40. Potter powiedział, że będzie już na błoniach.-powiedziała.
-A miał po mnie przyjść...
-Mówił, że na coś dla ciebie.
-To dobra. Idę. Pa!
-Pa! Baw się dobrze!
-Dzięki!-krzyknęłam wychodząc z domotorium. Po pięciu minutach byłam z na miejscu. Jamesa jeszcze nie było. Ma jeszcze czas... Jest 14:50...
Niespodziewanie z Zakazanego Lasu ktoś wyszedł i kierował się w moją stronę. Zobaczyłam, Malfoya. I Bellatrix i innych z jego zgrai. Było ich dziesięciu. Podeszli do mnie.
-Cześć Evans-powiedział wspiąć się na mnie.
- Witaj Malfoy. Czego ty tu chcesz?-zapytałam że złością.
-Wiesz... Ty taka SZLAMA nie jest mi potrzebna, ale mogę się tobą pobawić....
-Nigdy Malfoy!
-O! Evans nie denerwuj mnie! Idziesz z nami!
-Nigdy!-krzyknęłam wiercąc się.
-Cruciatus!-krzyknął Malfoy, a ja opadłam na ziemię. Czułam jakby moje ciało się paliło. Obudziłam się przywiązania do krzesła w Związanym Lesie.
-No, szlamo powiedz nam wszystko o Huncwotach, a puścimy cię wolną-powiedziała Bellatrix.
-Nigdy!-krzyknęłam wiercąc się.
-Crucio!-zawołał Malfoy.
-Crucio!-zawołała po nim Bellatrix.
Moje ciało było całe we krwi. Nie mogłam nawet otworzyć oczu.
-No to może teraz?-zapytał Malfoy że śmiechem.
-Nnie-mruknęłam.
-Nie chce cię zabijać, więc powiedz!-krzyknęła Narcyza na cały las.
-T-trudno-powiedziałam drżąc.
-Sama chciałaś... Crucio!
-Snape! Przydaj się na coś!
-Już! Crucio!
-Crucio!-krzyknął Snape.
-Nie będę się z tobą męczyć szlamo!-krzyknął Malfoy.-Avada Ka...!-nie dokończył, bo James się rzucił na niego.
-James...-nie mogłam nic z siebie wydusić. Po prostu zemdlałam.
**Oczętami Jamesa**
Usłyszałem krzyk więc pobiegłem bo Lily i tak jeszcze nie było. Zobaczyłem Narcyzę, Malfoya, Bellatrix i Wycierusa reszta zwiała, ale było ich dużo. Lily mogła teraz umrzeć...
Bez zastanowienia pobiegłem do Skrzydła Szpitalnego. Evans była ciągle nieprzytomna. Martwiłem się o nią jak nigdy.
Lily była w śpiączce przez połowę października i cały listopad. Stałem przed drzwiami do Skrzydła Szpitalnego razem z Huncwotami, ale po chwili poszli poszukać Petera, który (jak zawsze) zapewne siedzi w kuchni. Ja zostałem, a gdy w końcu pani Pomfey mnie wpuściła siedziałem dwie godziny obok Lily. Nagle przyszedł John, który zaczął do mnie gadać:
-No i co? Udało ci się stary!-powiedział i poklepał mnie po placach.
-Co mi się niby udało?-zapytałem wstając z krzesła.
**Oczętami Lily**
Wybudziłam się! Nareszcie! Chciałam zadać milion pytań, lecz usłyszałam ciekawą rozmowę więc postanowiłam słuchać dalej:
-Nie niby! Umówiłeś się z Evans!-pochwalił go John.-Gratulacje! Wygrałeś zakład!
-Ty świnio!-krzyknęłam wstając z łóżka pokazując na Jamesa.
-Aale Lily...
-Wyjdź! Już! I ty też durniu!
Opadłam na kołdrę, potem odpowiedziałam wszystko Lunatykowi, Łapie i Glizdogonowi, wszyscy nastawili ramię, abym mogła się wypłakać obiecali też nie odzywać się do Rogacza.
*******
Witam!
No i kolejny rozdział przepraszam za wszystkie błędy i opóźnienie ale rodzinka się zjechała :D
Jutro może kolejny Xd
ฯWszystkim biegnącym jutro życzę powodzenia! ;**
Pozdrawiam i zachęcam do dawania gwiazdek i komętarzy :* ❤❤👍
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro