Rozdział 13 Mecz
**Oczami Jamesa**
-Od niej?-zapytałem.
-Tak.
Rozpakowałem list i przeczytałem go:
James, wiem, że się o mnie martwisz, ale nic mi nie jest. Jestem cała i zdrowa. Mam dla Ciebie niespodzianekę!
Czekam na błoniach.
Twoja
Lily.
Nic jej nie jest. Na szczęście!
-Dobrze, że nic jej nie jest nie Dorcas? Dorcas?!-byłem zdziwiony, że nie ma tu dziewczyny. No nic. Wzruszyłem ramionami i poszedłem na błonia.
Zobaczyłem tam wielki napis "Sto lat Rogacz!!" Czy to sen?! Myślałem, że nikt nie pamięta, a tym czasem to ja nie pamiętałem i moich urodzinach!
-Mamo! Tato!-krzyknąłem podbiegając do moich rodziców.
-Jamesie Charlusie Potterze-zaczęł groźnie moja mama.
-Tak?-zapytałem ściskając ich najmocniej.
-Jeżeli stracisz tę dziewczynę to osobiście ci przysięgam, że cię udusze!-powiedziała, a Evans się zarumieniła.
-Wiem. Jest wyjątkowa-powiedziałem z rozmarzeniem.
-Tylko może zerwij z Walerią-szepnął tata.
-Później. Teraz jeszcze nie pora
- Tylko wygraj mecz!
-Tato...
- No dobra... Idź i się baw dobrze synu.
- No dzięki.
-Wszystkiego najlepszego!-krzyknęła Lily i wszyscy zaczęli śpiewać "Sto lat"
-Dziękuję-powiedziałem i pocałowałem Evans w policzek.
-Nie na za co...-powiedziała zawstydzona
-Ależ jest.
**Kilka dni później...**
Jejciu... Dzisiaj mecz quidditcha! Stresuje się jak nigdy. Gryffindor vs Hufflepoff. Mają dobrego szukającego! A ja?! Zestresowany jak nigdy.
- Syriusz jak myślisz wygramy?-zapytałem "brata".
-Jim, a kiedy my NIE wygrywamy?-zapytał Black, który brał właśnie miotłę z kąta szatni.
-Zrobię to. Złapę go. Dla Lily.
-Zbieramy się!-nakazał kapitan naszej drużyny.
Wyszliśmy na boisko. Wiwaty i oklaski rozeszły się po naszym małym "stadionie". W pierwszym rzędzie na trybunach gryffonów siedziała Lily miała na sobie szal z czerwono-żółtych barw.
-Kapitanowie, uściśnijcie sobie dłonie-rozkazała pani trener.- Na miejsca... START!
Wzbiłem się w górę, o mały włos kafel nie uderzył mnie w głowę, ale w tym sporcie to przecież normalka!
Zobaczyłem coś błyszczącego. Lecz szybko się zorientowałem, że to paznokcie Dorcas.
-I GOL! Gryffindor przegrywa 50:10 z Puchonami!-wrzasnął młody komendator z siódmego roku.
-O nie! Przegrywamy... Gdzie jesteś zniczu?!-powiedziałem sam do siebie.
Nagle coś błysnęło koło Lily. Mam genialny pomysł, przez co ten Puchon się nie skapnie! Zanjrkowałem w dół, Puchon był za mną. Lecz, gdy zobaczył że lecę do Lily, znów poleciał w górę.
-Jim! Co ty tu...-nie dokończyła, a pocałowałem ją w usta.
-Uuuu... James co ty robisz?!-rozległ się głos Gryffona-komendatora.
-Rogacz! Nie pora na całuski!-krzyknął Syriusz.
Całując się z Lily, podniosłem prawą rękę nad jej głowę i... MAM!
Gdy zakończyliśmy pocałunek, uniosłem prawą rękę że złotym zniczem.
-150 punktów dla Gryffonów! Czyli 160:50! Gryffindor WYGRYWA!-ogłosił siedemnastotatek.
Zeszliśmy z boiska pośród wiwtów i oklasków.
-No, Potter. Nieźle-pochwalił mnie kapitan drużyny.
-Dzięki-odpowiedziałem mu wchodząc do szatni.
- No Jim! O to chodziło!-krzyknął zachwycony Łapa.- I wiesz co to oznacza?-zapytał.
-Impreza!-krzyknąłem zadowolony.
-Przebiorę się i biegnę po Ognistą i piwo kremowe.
-Dobra. Tylko szybko!
Wyszedłem z szatni i zobaczyłem Lily. Chyba nie chce mnie chwalić.
-Hej śliczna-powiedziałem obejmując ją.
-Czeeść-powiedziała z lekkim uśmiechem.
-Coś się stało?-zapytałem.
-Nie. Po prostu jestem śpiąca.
-Aha. Okey. I nas jest impreza. Przyjdziesz co nie?
-A mam jakiś inny wybór-powiedziała uśmiechając się krzywo.
*****
Witaj po raz drugi!
Za błędy PRZEPRASZAM.
Przypominam o 🌟 i 💬.
Huncwotka_forever
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro