Rozdział 61 Pamiętasz?
**Oczami Lily**
Czułam, że coś zaciska mi nadgarstki.
-Ałaa!-pisnęłam.
-Bądź cicho!-krzyknął znajomy mi głos. Nagle światło się zapaliło.
-Snape!-warknęłam.
-Witam-syknął ślizgon.
-Wypuść mnie!-krzyknęłam i zaczęłam się wiercić.
-A pamiętasz jak nam był dobrze?-zapytał.
-Nidgy nie było mi z tobą dobrze! Byłeś od kiedy tylko pamiętam zwykłym tchórzem! Wypuść mnie!-krzyczałam.
-Nigdy!-warknął.
-Jesteś zwykłym, pustym śmierciożercą! Jeżeli nie zrobisz tego co chciałam... Ym... Zabiję cię!-nie wiedziałam co mówić. Gadałam co ślina mi na język przyniosła.
-Tak się składa. Że to ja mam twoją różdżkę-syknał.
-Ale ty mi nic nie zrobisz!-krzyknęłam.
-Nic? Po patrz! Sectumsempra!-krzyknął Snape.
-Tchórz!-pisnęłam.
-Crucio!-wrzasnął.
-Debil!-przegryzłam wargę do krwi.
-Crucio!-ponownie użył zaklęcia.
-I-i-d-d-i-i-o-t-a-a!-wydukałam.
-Koniec tego! Malfoy!-wrzasnął tłustowłosy i po chwili zjawił się obok mnie blondasek.
-O szlamcia Evans!-syknął tak, że ciarki mi przeszły.
-Malfoy-warknęłam.
-Bellatrix!-krzyknął Lucjusz.
-Wspaniale się spisłeś Severusie-powiedziała Black i dotknęła mojego przedramienia.
-Przebierz się!-krzyknął Malfoy.
-Masz-Bellatrix z niesmakiem dała mi... Moje ubrania?! Ok... Nie wiem skąd ona je ma, ale nie wnikam. Wyszłam z łazienki i pokazałam się śmieeciożercą.
-Może być-mruknął Malfoy.
-Daj poprawię ci rękaw-powiedziała Bellatrix. Niepewnie dałam jej rękę. Ona podwinęła rękaw i wyjęła nóż. Zaczęłam się wiercić, ale ona okazała się być silniejsza i zaczęła pisać. Piszczałam, krzyczałam, wyrywałam się, lecz wyszstko na nic. Na moim przedramieniu pojawił się napis "Mudblood" (szlama). Nagle drzwi się otworzyły i wszedł Dumbledore, a za nim Huncwoci! Jejciu! Koniec tortur! Leżałam na podłodze i patrzyłam się pół przytomnym wzrokiem na sufit. Wiedziałam, że rana jest troszkę głęboka i na zawsze po wygojeniu się jej i tak zostanie blizna. Ból psychiczny i fizyczny. Nic teraz nie czuje i o niczym nie myślę. Jestem człowiekiem chwilowo bez uczuć. Nie ruszałam się. Jedynymi oznakami, że żyję był płytki oddech i łzy lecące z oczu. Kątem oka spojrzałam na Huncwotów. Nie ma Rogacza.
-Jak się czujesz?-zapytał Syriusz.
-Gdzie James?-odpowiedziałam pytaniem.
-Opił się-mruknął Luniek.
-Dlaczego?-zapytałam.
-Nie wiemy. Nie trzeźwieje, bo ciągle chla-powiedział Black.
-Pomóżcie mi wstać-poprosiłam i po chwili wykonali moją zachciankę.
Po pięciu minutach siedziałam na łóżku w domotorium i zasypywałam dziewczyny pytaniami:
-Czy on musi ciągle pić?-zapytałam chowając twarz w dłoniach.
-Nie jesteście przecież razem, więc nie przejmuj się nim-powiedziała Anna.
-Anno, nie pomagasz-mruknęła Laien.
-Cóż, muszę rozpocząć nowe życie z kimś innym-szepnęłam.
-Świetnie! Nie wiem czy mój debilny chłopak ci powiedział, że gracie pierwszy mecz z puchonami-oznajmiła Demore.
-Nie, nie powiedział-mruknęłam.
-To już na tydzień-dopowiedziała Emma.
-Za tydzień będę już w związku-powiedziałam na odchodne. Poszłam się przejść po błoniach. Nagle ktoś za mną zaczął krzyczeć. Łapa.
-Tak Syriuszu?-zapytałam odwracając się do niego.
-Rogacz się pyta czy wasza randka odwołana-powiedział zdyszany.
-Tak. Wytrzeźwiał?-zapytałam.
-Nie-oznajmił i wrócił do zamku.
Zobaczyłam kogoś pod drzewem. Postanowiłam się przedstawić.
-Cześć, jestem Lily Evans-powiedziałam siadając obok niego.
-Miło mi. Justin Manore-powiedział.
*****
Witajcie!
Za błędy PRZEPRASZAM.
Z góry dziękuję za 🌟 i 💬.
Chcecie zdjęcie Justina?
Pozdrawiam
Huncwotka_forever
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro