Rozdział 29 Atak śmierciożerców
**Oczami Lily**
Okazało się, że Voldemort żyje, na dodatek wzrasta na sile... Śmierciożerców w Hogwarcie jest coraz więcej, a ja nie mogę nic z tym zrobić... Sobota. Pochmurny dzień i jeszcze coś... Atak śmierciożerców na Hogsmade.
-Lily, nie możesz-szepnął James.
-A właśnie, że mogę! Nie będę patrzyła jak uczniowie Hogwartu i niewinni mieszkańcy giną- mówiąc to wzięłam różdżkę.
-Dobrze. Ale jak coś ci się stanie to sobie tego nie daruję-powiedział i mnie mocno przytulił.
-Nic mi nie będzie. A teraz zbieramy się Black, Dorcas, Ann, Lupin, Peter i Amanda czekają.
-Amanda? Amanda Stone idzie?
-Tak. Współczuję jej. Miała dzisiaj iść z naszym Remim do Hogsmade na randkę.
-Szkoda... Jak ich pokonamy to wtedy będą randkować.
Szybko wybiegliśmy na korytarz. Dumbledore nie chciał się zgodzić na to abym ja, dziewczyny i Huncwoci walczyli, ale dlatego, że jesteśmy jednymi z lepszych uczniów Hogwartu, ugiął tę zasadę.
Reszta uczniów została w Hogwarcie pod opieką perfektów.
-Co tak długo?-zapytał Łapa.
-Nie było tak długo-szepnął Rogacz.
-Dobra nie kłócicie się-przerwałam ich bezsensowną kłótnię.
-Chodźmy. Podobno jest ich jeszcze więcej-powiedziała Dorcas.
-Glizdek? Ty też idziesz?-zapytał z niedowierzeniem Potter.
-Przecież ci mówiłam-szepnęłam, lecz on nie usłyszał.
-Tak. Nie chcę stracić przyjaciół-powiedział z powagą.
-Jestem z ciebie dumny przyjacielu-powiedział James.
-Prawdziwy Huncwot-powiedział z powagą Łapa.
Poszliśmy do Hogsmade. Było ich ogromnie dużo... Uczniowie Hogwartu walczyli zaciekle z kilkoma na raz. Mieszkańcy również się dołączyli. Weszliśmy w tłum. Rozdzieliliśmy się. Ja pobiegłam w lewo. Zobaczyłam tam... SWOICH RODZICÓW! Po chwili... Zielone światło ich odtrąciło, śmierciożerca uciekł jak tchórz, a ja zapłakana podbiegłam do nich.
-Mamo? Tato? Dlaczego wy?!-krzyczałam, płakałam ściskając martwą rękę matki. Przytuliłam jej martwe ciało do siebie, po chwili zrobiłam to samo z ciałem ojca. Wiedziałam, że muszę być silna... Dla Jamesa i reszty Huncwotów i Huncwotek. Otarłam łzy rękawem. Zrobiłam poważną minę i zacisnęłam w ręce różdżkę. Wstałam z ziemi i ruszyłam w stronę pola bitwy.
Paru śmierciożerców mniej, każdy ich błąd na mnie, kosztował ich śmierć. Zobaczyłam jak jednemu z tych debili wystają tłuste, czarne włosy... SNAPE! To on zabił moich rodziców! Przed oczami znów miałam widok ich śmierci. Ten śmierciożerca miał czarne i tłuste włosy, jak Snape. Chciałam do niego podbiec, ale zobaczyłam GO. Voldemort! Ukryłam się za ścianą Trzech mioteł i podsłuchałam:
-Severusie Snape! Jak mogłeś zabić rodziców tak szlaku Evans?!- krzyknął Czarny Pan.
- Ja..Ja myślałem, że dobrze robię...-szepnął Severus.
-To źle myślałeś! A teraz poznaj mój gniew! Avada Kaveda!-krzyknął Voldemort, a w stronę mojego byłego przyjaciela rzuciło się zielone światło, żył. Przez chwilę. Wyszłam z ukrycia i zobaczyłam jego zimny, pół martwy wzrok. A po chwili usłyszałam zaklęcie śmiercionośne z ust Snape. Zielone światło leciało prosto na mnie. Ale chwila... Dlaczego ja jeszcze żyje?! Zobaczyłam martwego Severusa, a i moich stóp umierającego... PETERA!
-Peter, Glizdogon? Słyszysz mnie?-zapytałam, nie odpowiedział. Umarł, chroniąc mnie. Po moich policzkach z oczu ciekły łzy. Po mimo ile mi szkód wyrządził był to przyjaciel. Zostawiłam go i poszłam w stronę pobojowiska. Nie wiedziałam co mam zrobić...
-Crucio!- krzyknął jakiś śmierciożerca, a ja czułam jakby moje ciało się paliło.
-Expeliarmus!-krzyknęłam, a różdżka mojego przeciwnika wylądowała w mojej ręce. Uciekał gdzie pieprz rośnie. Po chwili usłyszałam krzyk. Znajomy mi głos cierpiał... Pobiegłam ile sił w nogach. Zobaczyłam Ann, wrzeszczącą z bólu jaki zadał jej przeciwnik. Chciałam bronić jej własnym ciałem, ale było za późno, zanim się wyrwałam z przemyśleń moją przyjaciółkę poraziło zielone światło Avady... Umierała. Z łzmi w oczach zrobiłam to samo co ten podły śmierciożerca zrobił Ann, zabiłam go. Czułam się z tym podle. Może miał rodzinę? Dzieci? Ale to on zabija! Ja chronię! Podeszłam do Ann. Zimna ciało znaczyło o tym, że odeszła. Nie zasłużyła sobie na śmierć... Biedna, a była tak szczęśliwa z Eralem...
Zobaczyłam biegnącą Dorcas.
-Ann... Oni ją zabili-szepnęłam.
-Lily, będziemy musiały z tym żyć... Ann by nie chciała żebyś się o nią martwiła-powiedziała z łzami na policzkach.
-Yhm...
-Pomożesz mi? Koło bram do Hogwartu się od nich roi...
-Jasne. Chodźmy.
Pobiegłyśmy i zdyszane wpadłyśmy na pole bitwy. Huncwoci już ich przeganiali. Śmierciożerców było coraz mniej. Powoli widziałam, że wygrywamy. Kątem oka zerknęłam na Dor, nie radziła sobie, osaczyli ją! Nagle zielone światło, zostało wycelowane w Dorcas, upadła na ziemię. Nie żyję. Zemdlałam.
******
Witajcie!
Za błędy PRZEPRASZAM.
Przypominam o 🌟 i 💬.
Pozdrawiam
Huncwotka_forever
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro