Prolog
- Hej! Gdzie idziesz? - warknął James, widząc, że Lily odbiega od sceny, jaką zorganizowali Huncwoci, czyli jak zawsze dokuczanie Snape'owi. On był najlepszym celem. Zasługiwał sobie samym istnieniem. No i jeszcze zdenerwował tą dziewczynę. Świetnie się składało, w końcu James miał na nią oko już od dłuższego czasu. Tylko, że ona go nie zauważała, a przynajmniej nie zachowywała się jak inne osoby w grupie. Ten Smarkerus właśnie wyświadczył mu przysługę! Jako nagrodę będą musieli mniej go sponiewierać. Ale teraz ważniejsza jest ta ruda.
- Hej! - powtórzł, dobiegając do niej i łapiąc ją za rękę. - Obraził cię, słyszałem. Nie chcesz odwetu? Będę mężczyzną, dokonam tego za ciebie. - huknął się w pierś. Powiedz tylko jak. Chyba, że nie masz pomysłu, nie martw się, ja jestem ich kopalnią! Jak dostanie to gwarantuję, że będzie przed tobą chodził na kolanach oraz traktował cię jak królową. - wyszczerzył zęby w dość nieprzyjemnym usmiechu, pewny, że już ją ma w garści. - No? Daj upust swoim złościom! Nikt nie powie, że James Potter nie jest gotowy by chronić niewinne dziewczęta.
Lily najpierw stała odwrócona do niego tyłem, a włosy zakryły jej twarz. Wyglądało jakby wahała się czy nie wyrwać ręki z uścisku. Chwilę trwała cisza głęboka jak noc. - ...uść mnie. - powiedziała cicho.
- Co jest? Nie słyszałem! - chłopak przyłożył dłoń do ucha. - Powtórz, a najlepiej to odwróć się do mnie ślicznotko! Szkoda by taka piękność była zakryta przed światem, a ZWŁASZCZA przede mną. No już dziewczyno!
- Puść mnie! - wrzasnęła odwracając się w końcu do chłopaka. Twarz miała zapłakaną, łzy spływały jej po policzkach. Była smutna i wkurzona, że akurat ten bałwan musi ją teraz widzieć.
- Chyba się przesłyszałem...- mruknął zakłopotany James. - Nie chcesz bym pomógł? Ten Smarkerus cię obraził...sam słyszałem...- wskazał palcem na scenę, którą właśnie opuścili. Sev nadal wisiał do góry nogami i wyglądał okropnie.
Lily zacisnęła pięści. Nie żałowała swojego przyjaciela teraz...ale nie miała zamiaru by ten głupek, który ją teraz trzymał, śmiał zrobić mu coś jeszcze gorszego.
- Nie przesłyszałeś się idioto! - wrzasnęła, wygrywając rękę i strzelając go prost w twarz drugą dłonią.
- A masz! Myślisz, że jesteś lepszy od niego?! - warknęła. - myślisz, że możesz zrywać rycerza w lśniące zbroi wobec mnie? To się wielce pomyliłeś! Nie mam zamiaru mieć do czynienia z kimkolwiek z twojej ,,paczki" a już z pewnością nie z tobą panie Potter, dręczycielu jeden! A teraz wynoś się żebym nie musiała patrzeć na twój parszywy ryj! - nigdy nie używała takich słów, ale w tym momencie nie potrafiła pomyśleć nad niczym bardziej adekwatnym niż brzydkie słowa.
James stał i wpatrywał się w nią z szeroko otwartymi oczami. Ślad po uderzeniu zaczynał szczypać. Przyłożył dłoń do policzka. Jeszcze długo nie zejdzie. Ale nawet nie to go bolało najbardziej. Ta...dziewczyna śmiała go uderzyć! I śmiała odrzucić jego wspaniałą propozycję odegrania się na tym Smarkerusie! Która dziewczyna by to przekreśliła? Która dziewczyna oparła by się jemu? Przecież jest Jamesem! Jednym z najbardziej popularnych chłopaków w szkole. Woli tego ochydnego Ślizgona niż jego? Jak śmie?
- Chyba jej tak łatwo nie okiełznasz. - zaśmiał się Syriusz, podchodząc do przyjaciela i kładąc mu dłoń na ramieniu. - Ciężka ci się rybeńka trafiła, nie przeczę.
- Dlatego mój drogi, zrobię wszystko by wpadła w moje siodła. - powiedział twardo James, wpatrując się w odchodzącą wściekle dziewczynę. - Oj tak...nieważne jakich środków będę musiał użyć...pokochasz mnie, jestem pewien.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro