Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Lilith


Kolumna ubranych na czarno żałobników powoli przesuwała się alejami starego, zabytkowego cmentarza. Deszcz sączył się z nieba, zalewając zebranych licznymi, ale ciepłymi kroplami, jakby same niebiosa żegnały zmarłego. Pochówek nie trwał długo, ludzie zbytnio przywiązani do własnych spraw, nawet w obliczu tragedii, nie potrafili poświęcić się całkowicie i towarzyszyć w ostatniej podróży najbliższym; przyziemne sprawy zawsze brały górę. „Jakie to smutne - pomyślała Lilith, patrząc na moknące kwiaty złożone na tymczasowym nagrobku. - Jeden człowiek znaczy dla drugiego tak niewiele". Siedziała na najwyższej gałęzi rozłożystego dębu- skąd miała doskonały widok na całą nekropolię- nie po raz pierwszy rozmyślając o losie śmiertelników. Intrygowało ją życie, jakie prowadzili, jednak pomimo stuleci obserwacji nie potrafiła zrozumieć, co nim kieruje.

Jednym zwinnym ruchem poderwała się z miejsca i zeskoczyła na ziemię tuż obok świeżo usypanego pagórka; trzeba było wreszcie zabrać się do pracy. Na błotnistym podłożu zaczęła kreślić skomplikowaną mozaikę, powtarzając jednocześnie tylko sobie znaną formułę. Z każdym pociągnięciem wzór stawał się coraz mniej czytelny, a wokół pojawiała się coraz gęściejsza mgła. Po chwili dziewczyna zamilkła, wyjęła z kieszeni czarnego płaszcza mały, zdobiony sztylet i przecięła swój nadgarstek. Z rany wypłynęła złoto-bursztynowa maź, która znikała nieśpiesznie unoszona wiatrem.

Lilith nienawidziła samobójców. To przez nich wykonywanie rytuału było niezbędne. O ile szybciej przechodziła cała procedura, kiedy ludzie umierali we właściwym czasie! Niestety, w ciągu miesiąca trafiało się kilka kłopotliwych duszyczek, przez co miała pełne ręce roboty. Właściwie sama była sobie winna. Gdyby- jak inni- zabierała dusze jeszcze żywym, jej rola ograniczałaby się do wezwania Strażnika, ale wtedy zanudziłaby się na śmierć. Uwielbiała oglądać kolorowe spektakle, które pojawiały się w jej głowie po wchłonięciu esencji człowieka, jednak samobójcy odbierali jej nawet to.

- Sharrar, ukaż się - szepnęła dziewczyna, pocierając zranienie na nadgarstku.

Po kilku sekundach, w miejscu, gdzie przed chwilą stworzyła runę, pojawił się biały lis wielkości wiewiórki. Jego czoło zdobił czarny kaduceusz, a na szyi wisiały dwa złote dzwoneczki przywieszone czerwonym rzemieniem.

- Lil, stęskniłaś się? - zapytało zwierzę, wskakując na ramię Lilith.

- Tak jakby - odparła i wskazała na grób. - Wiesz, co robić.

Stworzenie potrząsnęło ogonem, na którego końcu pojawił się mały, niebieski płomyk. Obłoczek uniósł się i zawisł w powietrzu delikatnie promieniując, kiedy nagle z ziemi wydobył się inny, fioletowo-różowy. Zbliżyły się do siebie i delikatnie zetknęły, jakby nieśmiało badając wzajemnie. W końcu stworzyły jedność, zajaśniały oślepiającym blaskiem i roztrzaskały na miliony kawałeczków.

Sharrar poruszył głową, wprawiając w ruch dzwoneczki. Nie wydały one żadnego dźwięku, jednak zaczęły przyciągać świetlisty pyłek, wchłaniając go w całości. Razem z nim zniknął również lisek.

- Dzięki, Shar, jesteś najlepszym Strażnikiem, jakiego widziały Zaświaty - powiedziała Lilith, ale odpowiedziała jej jedynie głucha cisza.


*            *            *


Los nie był zbyt łaskawy dla Lilith. Ledwie odesłała małżeństwo, które zginęło w wypadku samochodowym, a już usłyszała w oddali kościelne dzwony. Przeniesienie do Zaświatów jednej duszy kosztowało ją wiele wysiłku, a teraz wzywała ją już czwarta tego dnia. „Czyżby Shion zrobił sobie wolne? - pomyślała z pogardą". Jej młodszy brat często zaniedbywał swoje obowiązki na rzecz zabawy z innymi Żniwiarzami, co bardzo denerwowało dziewczynę. Były z nim same problemy.

Zamknęła oczy, a kiedy je otworzyła, znajdowała się już w cieniu cmentarnej kaplicy. Chociaż była tam po raz pierwszy, widok prezentował się tak samo, jak zawsze-zapłakani ludzie w czarnych ubraniach, kwiaty na świeżo usypanej ziemi i smutek, który swoim tragizmem ogarniał wszystko wokoło. Miała jeszcze trochę czasu, zanim żałobnicy opuszczą nekropolię, dlatego zdjęła maskę, by odetchnąć pełną piersią. To zabezpieczenie było niezbędne, gdyż jedno spojrzenie wystarczyło, by zabić niewinną istotę. Może los jednak nie był dla niej taki okrutny, skoro to akurat Sharrar związał się z nią przysięgą. Dzięki temu to jego podobiznę nosiła codziennie na twarzy, a mogła trafić znacznie gorzej. Shion chociażby złączył się z Arsenem. Nie potrafiła powstrzymać śmiechu widząc go w nowej, „końskiej" wersji.

Lilith myślała jeszcze chwilę o bracie, aż wreszcie spostrzegła, że cmentarz opustoszał. Ponownie skryła oblicze i ruszyła w stronę ostatniego- przynajmniej taką miała nadzieję- zadania tego dnia. Przeszła wąską ścieżką, skręcając w prawo a później lewo. Stanęła, jak wryta, kiedy w docelowym miejscu zobaczyła chłopaka. Była pewna, że wszyscy już sobie poszli, jednak on ciągle stał niewzruszony i martwym wzrokiem wpatrywał się w usypisko. Nie mogła odesłać duszy przy człowieku, więc usadowiła się wygodnie i oparła o jeden z nagrobków. Sen w ludzkim świecie regenerował siły znacznie wolniej niż w Zaświatach, lecz przyjemna pogoda zachęcała do odpoczynku.

Nagle poczuła, że ktoś dotyka jej ramienia.

- Hej, wszystko w porządku? - zapytał chłopak, którego widziała przy grobie.

Nachylał się nad nią, a brązowe włosy opadały mu na zielone, podkrążone oczy. Był ubrany w czarny, dopasowany garnitur i ciemną koszulę. Dopiero teraz Lilith zorientowała się, ile czasu minęło; słońce chyliło się już ku zachodowi.

- Tak, właśnie miałam się zbierać- odpowiedziała wstając. - Dziękuję za fatygę - dodała i ruszyła w stronę wyjściowej bramy.

Kiedy tylko upewniła się, że nie będzie mógł jej zobaczyć, zamknęła oczy i wróciła do królestwa zmarłych. Postanowiła przełożyć misję na kolejny dzień, jednak nic nie szło po jej myśli- rankiem nie była jedyną osobą odwiedzającą cmentarz. Znów stał nad miejscem, gdzie wczoraj złożono ciało. Lilith poczuła się zirytowana; nigdy nie spotkała tak upartego człowieka.

- Co ty tutaj jeszcze robisz? - zapytała zrezygnowana.

Miał na sobie te same ubrania, a patrząc na jego twarz wiedziała, że spędził tu całą noc.

- Musiałem zostać z Jade. Ona... boi się ciemności - wyszeptał drżącym głosem.

- Nie wydaje mi się, żeby twoja obecność sprawiała jej większą różnicę.

- A niby gdzie powinienem według ciebie teraz być? Bez niej nie mam dokąd wracać, cały świat stał się dla mnie obcy, a sam nie mam wystarczającej odwagi, by do niej dołączyć – mówiąc to zasłonił dłońmi twarz.

Zauważyła, że jego ręce szpecą świeże, czerwone ślady cięcia ostrym narzędziem, a szyję otacza sino-fioletowa obręcz.

- Czy to nie przesada, żeby z takiego powodu chcieć się zabić? - dopytywała zaciekawiona. - Przecież to niczego nie zmieni.

- Chyba nigdy nikogo nie kochałaś -odparł, patrząc na nią ze smutkiem w oczach. - Kim ty właściwie jesteś?

„Strzał w dziesiątkę - pomyślała". Nie mogła kochać, ponieważ została pozbawiona uczuć i emocji. Owszem, irytowała się i denerwowała, ale nie było dla niej możliwe zauroczenie czy przywiązanie, dlatego tak bardzo fascynowali ją śmiertelnicy.

- Jestem Lilith... Lancshire. Lilith Lancshire - odpowiedziała.
Żniwiarze nie mieli nazwisk, ale zawsze chciała jakieś mieć. Shion wielokrotnie wyśmiewał ją za ten pomysł; „to takie ludzkie"- mawiał ze wstrętem.

- Twoja maska... - urwał.

Dopiero teraz przypomniała sobie, że nie widział jej twarzy.

- Ach, to tylko taka gra - zapewniła.

- Chodzi mi o to, że sznurki zaplątały się o gałąź. Nie ruszaj się, pomogę ci.

Podszedł do niej i delikatnie zaczął rozplątywać supeł. Gest ten tak ją zaskoczył, że nie zdążyła go powstrzymać. Jednym ruchem zdjął ochronną maskę i podał dziewczynie nawiązując z nią kontakt wzrokowy. Było za późno. Jej oczy zapłonęły szarłatem a niewielkie pomarańczowe plamki otoczyły źrenicę.

- Co... - zaczął chłopak, ale niedane mu było dokończyć.

Zgiął się wpół i upadł na kolana.Lilith wiedziała, co teraz nastąpi. Po dokładnie dwóch minutach umrze. Tak też się stało. Minęło sto dwadzieścia sekund i padł na ziemię wypuszczając z ręki maskę, która uderzyła o sąsiedni nagrobek.

Lilith podniosła swoją własność i spojrzała sceptycznie na pęknięcie powstałe w wyniku zderzenia z marmurem.

- Samobójcy... - westchnęła.


------------------------------

Kochani Czytelnicy!
W kwestii wyjaśnienia: Końska maska, nie cały koński łeb (Shion nie byłby na tyle szalony). xD Coś w tym stylu. Pozdrawiam serdecznie! 
~RiiNachi

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro