III. Nagłe zmiany
– A zatem - jaki on jest?
– To prawdziwy rycerz. Jest dzielny i waleczny, skruszył w turniejach niejedną kopię i nieraz był ranny. A w dodatku jest piękny i czuły.
Siedzące w komnacie cztery damy zachichotały skromnie, gdy Elyenne po wypowiedzeniu tych słów schyliła delikatnie głowę. Delikatny rumieniec kontrastował z jej mlecznobiałą cerą i złocistymi włosami, które w tej chwili miała zaplatane w gruby warkocz.
– Taki rycerz to skarb, pani – uznało dziewczę w zielonej sukni, siedzące na miękkiej pufie przy stoliku. Damy miały tu podane świeże owoce i chłodne, słabe wino, a także miód i kasztany w cukrze. Szerokie drzwi prowadzące na taras stały otworem, a wpadający do środka delikatny wiatr poruszał półprzezroczystymi zasłonami. Księżniczka siedziała przed lustrem, jej towarzyszki zaś zajęły miejsca wokół, tak by mieć na nią dobry widok. Gdy jedna zakończyła plecenie warkocza, zawiązując go na końcu białą wstążką, również zajęła miejsce siedzące. Każda z dziewcząt bez wyjątku była odziana w zdobne tkaniny, koronki i szlachetne kamienie.
– Skarb, w istocie – przytaknęła słodko Elyenne, odwracając się od lustra do dam. Czuła, że wyglada dziś wyjątkowo pięknie: błękitna suknia z gronotajowym obszyciem podkreślała kolor jej oczu, a na szyi miała zawieszony kwietny medalion, prawdziwe dzieło sztuki złotniczej.
– Zdradzę wam coś w sekrecie... ale obiecajcie, że moje słowa nie opuszczą tej komnaty.
Dziewczęta pokiwały skwapliwie głowami, a zachęcona księżniczka nachyliła się do nich i ściszyła konspiracyjnie głos.
– Gdy sir Arlan powróci z wyprawy, zamierzamy wziąć ślub.
Nawet jeśli dwórki nie uznały tego za dobry pomysł, to i tak zaraz zasypały księżniczkę miłymi słowami i czułymi życzeniami.
– Wszystkie będziemy pełne nadziei, by się to spełniło – zapewniła jedna, a inne ją poparły.
– Zupełnie tak!
– Ach, czy nie byłby to najgłośniejszy ślub tego stulecia?
– Może już warto zamawiać suknię, potem szewcy będą mieli ręce pełne roboty...
– Wyobraź to sobie tylko, pani: każda dama w katedrze wzdychałaby do twego rycerza, a każdy młodzieniec pragnąłby być wówczas na jego miejscu...
Rozpromieniona księżniczka zaśmiała się i uniosła dłoń w uspokajającym geście.
– Najpierw jednak – rzekła poważnie – konieczna jest zgoda mojego ojca. A miłościwy król Eggard może nie zechcieć jej udzielić.
– Bez obaw, pani. – Młoda dziewczyna niemal troskliwie dotknęła dłoni księżniczki. – Król uwielbia sir Arlana, dobrze go zna. Niby dlaczego w innym razie posyłałby go z misją dyplomatyczną?
– No właśnie – powtórzyła cicho Elyenne. – Dlaczego?
Gdy odprawiła swoje towarzyszki, udała się w samotności do ogrodu, który powoli ogarniała bladofioletowa ciemność wieczoru. Po parnym dniu powietrze było ciężkie, co tylko potęgowały słodkie wonie rosnących tu kwiatów. Zielone krzewy ciężkie były od okazałych pąków w różnych barwach cieszących oko. Mnóstwo było tu lilii, białych i delikatnie różowych, ale także róż, piwonii i mniejszych kwiatów na smukłych łodygach. Elyenne nigdy nie widziała służących, którzy zajmowali się ogrodami, ale wierzyła, że muszą to być bardzo ładni i dobrzy ludzie. Wszak czy ktoś o złej duszy mógłby zajmować się tak pięknymi roślinami?
W części, gdzie pośród zieleni stała mała kaplica, często spotykała swego ojca. Budyneczek jednak trudno było nazwać kaplicą. Taka prawdziwa, z gwieździstym stropem, witrażami i Księgą, znajdowała się w samym zamku, tu zaś stał tylko kamienny baldachim, wsparty na sześciu kolumnach, z niską fontanną w centrum. Tym razem króla tu nie było; był za to Hiacynt.
Hiacynt był bardem. Jak zwykle miał na sobie błękitny strój, ozdobiony setką haftowanych niezapominajek, a w chudych palcach trzymał lutnię. Nie był wcale ładny, ale według Elyenne nadrabiał ten brak naprawdę anielskim głosem.
Siedział na ziemi, oparty o jedną z kolumn i pociągał niemrawo struny, próbując być może ułożyć jakąś nową pieśń. Jednak gdy tylko zobaczył księżniczkę, zerwał się na równe nogi, by wykonać odrobinę zbyt teatralny ukłon. Elyenne zdążyła się już przekonać, że przy niej bard zwykł zachowywać się nawet bardziej oficjalnie, niż przy królu.
– Pani, wybacz mi, że w porę cię nie spostrzegłem! – zawołał, pozostając jeszcze w pozie na kształt dziwnego pół-ukłonu. Księżniczka nie potrafiła się przy tym nie uśmiechnąć. Zaraz dała młodzieńciwi znak, by się wyprostował, sama zaś stanęła przy fontannie.
– Nic nie szkodzi, minstrelu. – Zawahała się przez chwilę. – Czy... nie przechodził może tędy mój pan ojciec?
– O nie, wasza miłość, bardzo mi przykro. – Ton Hiacynta zdradzał, jak wielkim zaszczytem było dla niego odpowiedzieć na to pytanie. Na pewno jest dumny, że zna odpowiedź - pomyślała Elyenne. Bard postanowił kontynuować.
– Słyszałem, że jego wysokość od południa wiele czasu poświęca na spacerowanie po zewnętrznym murze, sam jednak tego nie widziałem. Ponoć jest bardzo zatroskany...
Elyenne właściwie to nie zaskoczyło. Sama, gdyby tylko mogła, poszłaby tkwić na murze i wpatrywałaby się w horyznt, nim nie dostrzegłaby znajomej sylwetki swego ukochanego rycerza. Król oczekiwał swego posłańca i niewątpliwie ufał, że sir Arlan przyniesie mu o wieść zawarciu pokoju. Elyenne zauważyła, że od wyjazdu rycerza król był niecierpliwy i rozkojarzony. Ilekroć z nią rozmawiał, zdawało się, że chciał nieraz jeszcze coś powiedzieć, ale urywał rozmowę i odchodził z zatroskaną miną. Był już stary i przez to jeszcze bardziej spotulniał. Czasem tak patrzył na swą córkę, jak gdyby znał każdy dzień jej przyszłego losu... ale milczał.
Księżniczka zanurzyła końce palców w chłodnej wodzie fontanny, dając sobie chwilę na zebranie myśli. Poczuła się wyjątkowo samotna.
– Posmutniałaś, pani? – usłyszała delikatny głos Hiacynta. – Znam piękne pieśni, które rozjaśnią twe oblicze, by było tak promienne, jak zawsze.
– To bardzo szlachetne z twojej strony, ale nie pieśni mi teraz potrzeba – odpowiedziała tylko i odwróciła się. Nim się spostrzegła, bard podszedł bliżej. Zbyt blisko, jak sądziła. Nadal nie był jednak ładny.
– Po gorącym dniu idzie chłodna noc, pani – wyszeptał. Jego każde słowo zdradzało pewną ostrożność. – Nie uważasz, że...
– Jestem zmęczona, Hiacyncie, czy mógłbyś mnie zostawić?
Pachniał goździkami i czymś, co mogło być rzeczywiście kwiatem, od którego dostał imię. Skoro mogła to poczuć, to znaczyło, że bard w swej zuchwałości znalazł się jeszcze bliżej niej, niż kiedykolwiek wcześniej. Nieomal dotknął jej szerokiego rękawa. Dłonie miał blade, podobne do dwóch obrzydliwych pająków.
– Odejdź! – rozkazała, odsuwając się gwałtownie. Bard rzucił jej ostre spojrzenie, ale potem cofnął się i potulnie skłonił. Księżniczka nie czekała na przeprosiny; pierwsza wyszła spod kamiennego baldachimu i szybko ruszyła w stronę zamku, unosząc dla wygody przód sukni. Jakże brakowało jej teraz sir Arlana! Wystarczyłaby sama jego obecność, by ten głupi błazen nie odważył się nawet podnieść wzroku. Nie chciała go więcej oglądać. Był plugawy i ohydny. Gdyby na czas nie zrozumiała jego zamiarów, kto wie, czego mógłby dopuścić się w tym świętym miejscu!
Gdy Elyenne weszła pod kolumnadę, usłyszała gwar dobiegający z wnętrza zamku. Chwilę potem ze środka wypadł zbrojny, w którym rozpoznała sir Steffena, jednego z przywódców straży. Twarz miał prawie tak samo bladą, jak swoje siwe włosy. Był przerażony. Elyenne zrozumiała, co musiało się stać: sir Arlan wrócił ze złymi wiadomościami, więc wojna miała trwać dalej. Dowódca miał jej jednak do przekazania zupełnie inne wieści.
– Wasza miłość... – Nigdy się tak do niej nie zwracał. – Z ogromną przykrością przynoszę tę nowinę. Zechciej przyjąć wyrazy najszczerszego współczucia. Ojciec waszej miłości, król... nie żyje. Prawdopodobnie poślizgnął się i spadł z murów. Zginął na miejscu. Tak mi przykro, wasza miłość... Tak mi przykro.
Elyenne nie potrafiła do końca zrozumieć tego, co właśnie usłyszała, a już tym bardziej na to odpowiedzieć. Oparła się o zimną ścianę, by nie upaść. Sir Steffen zaraz jej pomógł, jednak każdy, kogo zobaczyła w następnych chwilach, już tylko przed nią klękał.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro