Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

XI. Epilog

   Podczas obchodów święta plonów w środku lata, większość wiosek w okolicy Coarshire zmieniała się niemal nie do poznania. Przestawało być ważne, którzy sąsiedzi się na codzień nie znosili, który krawiec zawyżał ceny, a który partaczył robotę. Prawie wszyscy zbierali się wówczas na wspólne świętowanie. W sercu każdego miasteczka sprzedawano tanio sery, miód, zboża i zebrane ostatnio dorodne warzywa i owoce. Kobiety plotły kwietne wianki, a mężczyźni ważyli piwo. Wiele gospód w tym dniu częstowało gości za darmo pieczywem i zulś cebulową, wieczorem zaś organizowano wspólne tańce pod gołym niebem, przy akompaniamencie piszczałek, bębnów i lutni. Środek lata był świętem uczciwości, dobroci dla innych i dzielenia się tym, co każdy potrafił zgromadzić. Obchodzono je rokrocznie od wielu pokoleń. Zawsze cieszyły chłopów w takim samym stopniu, niezależnie od wieku. Wspólne zabawy były miłą odmianą w porównaniu z codzienną pracą na polu lub wokół domu.
   Tego dnia nawet najubożsi mogli dostąpić prawdziwego zaszczytu, wedle najnowszego zwyczaju bowiem sama królowa odwiedzała ich, by symbolicznie rozdawać chleb.
   Sir Daniel z chęcią jej w tym towarzyszył. Od czasu jego pasowania minęło kilka miesięcy, ale on zdążył się już przyzwyczaić do służenia królowej i życia w trochę lepszych warunkach. Nie był oczywiście na tyle głupi, by codziennie chadzać w paradnej zbroi i okrywać ramiona arystokratycznym płaszczem. Wręcz przeciwnie, cenił sobie prostotę. Nawet przy tej okazji miał na sobie po prostu szkarłatny wams z wyszytym na piersi sokołem i nabijany metalem pas z przytroczonym doń mieczem i sztyletem, lecz na tym jego bogactwo się kończyło. Włosy jak zwykle miał rozrzucone w nieładzie. Dosiadał niezbyt dostojnego konia, bo pozostał wierny swojemu dzielnemu Płomykowi. Niemniej jednak w jego wyprostowanej sylwetce i pewnym siebie uśmiechy było coś, co budziło ogólny szacunek.
   Rycerz podążał na koniu tuż obok królowej, która zrezygnowała z lektyki i jechała również konno, dosiadając jabłkowitej klaczy w taki sposób, że biała suknia, w jaką była odziana, spływała gładko z jednej strony. Dalej ciągnięto wóz z pieczywem, a całość zabezpieczało jeszcze trzech zbrojnych. Nie było się jednak czego obawiać - lud witał Elyenne radosnymi okrzykami i pełnymi czci pokłonami. Dan wiedział, że królowa jest kochana tak samo, jak jej ojciec, jeżeli nie jeszcze bardziej. Od kiedy wyzwoliła się z jarzma żałoby i spod tyranii męża, sprawowała dobre i sprawiedliwe rządy. Niektórzy mawiali, że to kwestia jej doradców i po części mieli rację. Ważniejsze jednak było to, jak królowa traktowała swoich poddanych. Zdawało się, że kochała każdego z osobna i marzeniom wszystkich pragnęła uczynić  zadość. Ktokolwiek szukał u niej pomocy - otrzymywał ją.
   W kolejnej z wiosek królowa przyjęła na głowę kwietny wianek i ze śmiechem podziękowała przejętej dziewczynce, która jej go podarowała. Tutaj jednak nie zatrzymywali się na długo, bo zaraz ruszyli w kierunku najuboższych chat. Tam Elyenne zgrabnie zeskoczyła na ziemię i pierwsza podeszła do wozu z pieczywem. Jeden z rycerzy rozwiązał worek pełen świeżego chleba i przekazał jej dwa bochenki.
   Dookoła zdążyli zebrać się już najubożsi chłopi, nie mający często odwagi iść i świętować z mieszczanami.
   – Niebo nam cię zsyła, pani – powiedziała ze wzruszeniem starsza kobieta, gdy otrzymywała z rąk jej wysokości prowiant dla swojej rodziny. – Nie mamy nawet jak ci dziękować.
   – Dziękujecie swoją codzienną, ciężką pracą – została zapewniona.
   Dan zsiadł z konia i dołączył do pozostałych. W piątkę łatwiej było obsłużyć wszystkich zainteresowanych. Dając kolejnej rodzinie jedzenie i amforę wina, by mogli symbolicznie wypić z okazji święta na cześć miłościwie panującej, zastanawiał się, czy którykolwiek z tych poddanych widział choćby poprzedniego króla na oczy.
   – Szczęśliwego święta środka lata! Udanych zbiorów. Nie zapominajcie, kto was tu odwiedza. - Mrugnął porozumiewawczo do dziewczyny o pociągłej twarzy, która właśnie odbierała od niego podarek. Gdy powiódł za nią wzrokiem i ta zniknęła między chatami, jego uwagę przykuł ktoś inny. Jakiś człowiek czaił się za rogiem jednego z domost, ale gdy zauważył, że Dan mu się przygląda, natychmiast zniknął. Rycerz mruknął pod nosem w zastanowieniu.
   – Pójdę kawałek dalej – oznajmił innym żołnierzom, biorąc worek pełen mniejszych worków ziarna. Ciekawsko poszedł w kierunku domu, za którym zniknął tamten mężczyzna. Po drodze obdarował jeszcze jednego staruszka zbożem, zatoczył małe koło i nagle stanął twarzą w twarz z tajemniczym podglądaczem. Ten, zaskoczony, natychmiast uniósł ręce w obronnym geście.
   – Nie mów jej, że tu jestem! – poprosił półgłosem.
   Dan rozdziawił usta i uniósł wysoko brwi, nie do końca wierząc w to, co widzi.
   – Sir Arlan...?
   Łachmany, broda i ścięte włosy zmieniały go niemal nie do poznania, ale to rzeczywiście był nie kto inny, jak ów dzielny niegdyś rycerz. Teraz nie pozostało w nim praktycznie nic rycerskiego.
   – Jaki tam sir – sprostował nerwowo, sprawdzając, czy aby nikt nie zwracał na nich uwagi. Żołnierze dalej jednak byli zajęci rozdawnictwem jedzenia, a królowa mówiła z dwójką dzieci.
   – Już nie jestem rycerzem, nie widzisz? Ani słowa Elyenne. Siedzę tu jeszcze dwa miesiące i będzie mnie stać na rejs za Kwaśne Morze.
   – Jak to? – Dan z trudem powstrzymał śmiech.
   – Pracuję w polu. – Arlan uniósł głowę z taką dumą, że przez chwilę prawie przypominał dawnego siebie. – Jeden piwiarz mi płaci. Chrzanię to całe rycerstwo. No... - Kiwnął głową w stronę herbu na piersi Dana. - Ale tobie to chyba w smak, co? Szerokiej drogi, dzieciaku. Sami bawcie się w wojnę.
   – Wojnę? – zdziwił się młody rycerz, ale jego dawny pan tylko zabrał od niego jeden worek ziarna i czym prędzej uciekł do chaty, należącej widocznie do niego.
   Kiedy sir Daniel wrócił do wozu, ten był już gotowy do dalszej drogi.
   – Coś cię trapi? – spytała go uprzejmie królowa, kiedy dosiadł konia.
   – Nic takiego, pani. Po prostu... po prostu jedźmy dalej. Przed nami jeszcze długa droga.
   – Bardzo długa, sir. – Elyenne posłała mu ciepły uśmiech i ruszyli.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro