Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 5

Patrzyłam na mężczyznę, który uśmiechał się złowieszczo, bo najwyraźniej doskonale wiedział, że zrobię co zechce, byle nie zrobił krzywdy Johnowi.

Przyjrzałam się jego podłużnej twarzy, zadartemu nosowi i brązowym włosom, próbując sobie przypomnieć, czy przypadkiem już kiedyś go nie widziałam.
Ale w głowie miałam totalną pustkę z jedną myślą: Oby Johnowi nic się nie stało.

Podszedł do mnie i zaczął oglądać. Bezczelnie napawał się moją bezradnością oraz posłuszeństwem.

- Czego... chcesz? - wykrztusiłam z siebie w końcu.

Chciałam, żeby już powiedział, czego rząda, żebym mogła to spełnić i odzyskać Johna jak najszybciej.

- Sprawa jest banalnie prosta...

Nie zdążył jednak dokończyć, ponieważ drzwi frontowe otworzyły się z głośnym hukiem.

Do środka wtargnął Jev, który po sekundzie orientacji w przestrzeni, stanął przede mną, zasłoniwszy mnie w ten sposób własnym ciałem.

Nie sądziłam, że kiedykolwiek ucieszę się na jego widok, ale w tej beznadziejnej sytuacji, jakiekolwiek wsparcie ze strony kogoś silniejszego, na dokładkę potrafiącego trzymać emocje na wodzy... było jak najbardziej pożądane.

Zaraz potem po moich bokach znaleźli się jego ochroniarze z klubu z broniami wycelowanymi w intruza, który nie wyglądał na przesadnie wystraszonego. Choć to, że grunt palił mu się pod nogami, zdradzały jego oczy.

- Nie radzę. John umrze, jeśli nie opuścicie tej broni. - Rozbrzmiał jego surowy głos.

- Naprawdę myślisz, że on mnie obchodzi? - Prychnął Jev.

- Mnie obchodzi! - Pisnęłam, ale zdawało się, że nikogo nie obchodziło moje zdanie.

- Podnieś ręce do góry i poddaj się, a może wyjdziesz z tego tylko odrobinę poturbowany - rzucił mój były, gdy ja bezradnie czekałam na rozwój sytuacji.

- Zabiją go, jeśli coś mi się stanie - powiedział, ale patrzył jedynie na mnie, jakby dawał mi do zrozumienia, że jeżeli czegoś nie zrobię, nie zawahają się przed zrobieniem mu krzywdy.

- Jev, każ im opuścić broń. - Szarpnęłam za skrawek jego koszuli.

- Nie ma opcji - burknął na odczepnego.

Dla niego Johna mogli po prostu zabić. Nie obchodził go. I choć byłam mu wdzięczna za to, że tu był i chciał mnie chronić, nie zamierzałam pozwolić, żeby jakakolwiek krzywda stała się mojemu mężczyźnie.

- Nie będę się powtarzał! - Zagroził Jev? Gdy na twarz mężczyzny wstąpił złowrogi uśmiech.

- Ja również. Podpisujecie właśnie wyrok...

- Już się boję... - Prychnął lekceważąco Jev, ale mi wcale nie było do śmiechu.

- Jev, jeśli coś mu się stanie...! - Szarpnęłam za jego rękę, żeby wreszcie go opamiętać, a wtedy napastnik zdecydował wykorzystać chwilowe zamieszanie.

Z nikąd wydobył broń i strzelił w naszą stronę.

Od razu zamknęłam oczy oraz skuliłam się, gdy zaraz rozległ się przeciągły jęk bólu wraz z kolejnymi strzałami i jakąś szamotaniną.

- Szefie!

- Łapcie sukinsyna! - Ryknął Jev, a wtedy w końcu zdołałam się przemóc i rozejrzeć, żeby zorientować się w tym, co się wydarzyło.

Od razu moje spojrzenie zatrzymało się na Jevie, który siedział na podłodze, trzymając się za ramie.

Pomiędzy jego palcami, ciekły stróżki, bordowej krwi.

Od razu zrobiło mi się słabo, a ręce mimowolnie zaczęły się trząść.

To była moja wina.

- Oddychaj głęboko - powiedział o dziwo spokojnie, choć jego wyraz twarzy mówił jedynie: ,,Widzisz, co narobiłaś?!"

Poczułam w oczach łzy i bezradna stałam nad nim, nie mogąc oderwać wzroku od coraz większej plamy krwi.

- J-Jev... - wyjąkałam, próbując sklecić jakieś słowa przeprosin lub... cokolwiek, ale nie potrafiłam.

Trzęsłam się, czując jakby nagle w pomieszczeniu zabrakło tlenu.

- Cholera jasna! - Otrzeźwił mnie nieco dopiero krzyk jednego z ochroniarzy, który bez ceregieli, niczym w jakimś filmie akcji, zdjął swoją marynarkę, aby zaraz zacząć uciskać nią ranę Jeva.

Jego wzrok stał się dziwnie mętny... nawet nie zdążyłam się zorientować, kiedy się położył i tak bardzo pobladł.

- Dawać prędko karetkę... - Rozumiałam tylko urywki z głosu ochroniarza. - Rana postrzałowa! Traci dużo krwi.

Podeszłam do Jeva i nieświadomie chwyciłam jego lodowatą rękę.

Zerknął na w moim kierunkynieprzytomnie, a ja nie potrafiłam wyzbyć się uporczywej myśli, że mógł zginąć z mojej winy... w dodatku od kuli, która chyba była przeznaczona dla mnie.

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro