burza
Obudziłam sie w salonie pod kocem.
Na dworze było ciemno i padał deszcz bo słyszałam jak stuka o okna.
Błysnęło i walneło.
Burza...
O nie...
I znów to samo, błysk i grzmot
Popłakałam się...
Chce żeby shane przyszedł...
Może....się bawią w chowanego?
Nie...
No bo już ich szukałam...
Chce żeby tu byli....
I znów grzmot.
Aż podskoczyłam.
Nawet nie umiem włączyć se bajki...
Nagle coś zaczęło pikać.
Rozglądnęłam się, na początku się wystraszyłam, ale teraz zaczęłam szukać z kąd dochodził ten dźwięk.
- halo.....- odpowiedziała mi cisza tylko te pikanie.
Nagle zauważyłam dym, z kuchni.
Z piekarnika.
Otworzyłam piekarnik.
Myślałam że może jak otworze to się wywietrzy?
Ale dymu zaczęło lecieć więcej i więcej.
Nagle zobaczyłam ogień wychodzący z piekarnika.
Wystraszyłam się i zaczęłam znów płakać.
Ogień!
Pali się!
Zaczęłam kaszleć od nadmiaru dymu.
Gdzie oni wszyscy są...
Kaszlałam i płakałam.
Usiadłam w rogu salonu i podsunęłam kolana pod brodę.
Czarnego dymu było coraz więcej.
Nagle usłyszałam wołanie.
- Lili!!! Jesteś tu!?!!!!!? - wolał ktoś a ktoś inny mu odpowiedział.
- przecież szukaliśmy jej w domu i jej nie ma trzeba szukać dalej w lesie!
-może źle szukaliście ?! - to wołał shane.
- japierdole ile dymu jest w kuchni i salonie, deklu nie wyłączyłeś ciasta a Eugenia prosiła o jedno.
- no dobra szukamy tu jeszcze Lili może jest gdzieś w dymie.
Nie miałam już sił...
Co chwilę kaszlałam ale cichutko.
Mało kto by usłyszał.
Kaszlnełam.
- ciiii.....słyszałeś ? - zapytał shane kogoś.
- ale co masz jakieś przesłyszenia deklu.
- Boże ty to masz naprawdę gdzieś czy ją znajdziemy. Super zgubiła się zapomnijmy o niej co nie tony? Właśnie tak działa twój tok rozumowania imbecylu.
Tony tylko parskną.
- Lili?! - krzykną shane, zauważył mnie.
Shane wzią mnie na ręce.
I tyle widziałam.
Ostatnie co pamiętam to jak jedziemy do szpitala....
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro