~~~
Biegłam korytarzam nawet nie wiem do kąd liczyło się tylko to by pomóc tacie.
W sumie nie jest tak źle nazywać go tatą bo zawsze chciałam mieć tatę a teraz go mam.
Nagle zauważyłam jakiegoś pana, tylko na szczęście bez maski.
- Pani Monet? Co pani tu robi? - Powiedział.
- Pomocy! Chodź!!! - odwróciłam sie I pobiegłam w strone biura w którym wcześniej byłam.
On szedł szybkim krokiem za mną.
Gdy wybiegłam do tego pokoju tata pół leżał pół siedział z ręką na brzuchu.
Oczy miał otwarte na szczęście, patrzył w okno.
-Tato! - krzyknełam, spojrzał na mnie i na ochroniarza.
Wzrok miał taki obojętny trochę.
Nie taki jak zawsze.
Czy on...umierał???...
Ochroniarz zadzwonił po karetke, ja siedziałam przy tacie.
- Tato...?
- hm?.....
- Nie umieraj dobrze??? - powiedziałam z nadzieją.
- Nie chce oraz nie zamierzam.
- Obiecujesz mi?
Kiwną lekko głową.
Z jego brzucha dalej leciała krew całą koszule i rękę miał czerwoną od krwi.
Nagle do pokoju wszedł Will a za nim dylan shane i tony.
Will kazał mnie wziąść shane'owi.
Nie chciałam.
Nie chciałam zostawiać taty.
Szarpałam się ale to nic nie dawało.
Shane wyniósł mnie na korytarz, przytuliłam go i się popłakałam.
- Ale nic mu nie będzie??? - pytałam
- Nie. - powiedział shane niby stanowczo ale ja czułam że sam nie wiedział do końca
- nie umrze?
- Mała.... Napewno nie umrze. Nie zostawi cię, ani nas, ani nikogo. Zobaczysz będzie dobrze.- powiedział shane po czym mnie przytulił....
Krótki.
Przepraszam.
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro