1. Anakin Skywalker
Anakin Skywalker wparował do gabinetu kanclerza niczym burza, na jak wkrótce miała się rozpocząć na ciemnym, zachmurzonym niebie Coruscant.
Scena, której stał się świadkiem sprawiła, że zaparło mu dech w piersiach. Nie mógł przez moment wykrztusić z siebie ani słówka.
- Zostajesz aresztowany, lordzie - rzekł wyniośle mistrz Windu, celując fioletowym mieczem świetlym w rozciągniętego na podłodze kanclerza.
Wyglądał tak bezbronnie i niewinnie, że w zapadającym w mroku sercu Anakina wzmógł się nieopisany gniew i jednocześnie strach. Czyli Palpatine miał rację, co do Jedi i ich choremu kultowi.
- Anakinie, miałem rację - wyjęczał ledwo żywy Palpatine, z trudem łapiąc powietrze. - Miałem rację... Jedi przejmują władzę!
Anakinowi na usta cisnęło się krótkie "dlaczego?", ale doskonale wiedział, dlaczego. Byli zapatrzeni w te swoje durne przepisy, przestrzegali je, niczym największą świętość, a był to pogląd, który ograniczał się do rzeczy, których Anakin sensu zrozumieć nie potrafił. Jak można zabronić komuś kochać, skoro Jedi - jak każda forma życia w galaktyce - miała prawo do tego uczucia, tak samo, jak do oddychania, do życia, czy do spożywania codziennych posiłków.
Dlaczego? Po co?
- Tyrania Sithów nigdy nie wróci - wycedził przez zęby Windu. - Przegrałeś.
Zabij go, Anakinie. Zabij do natychmiast! Zrób to!
- Nie... nie, nie - zaskrzeczał nie kanclerz Palpatine, a mroczny Lord Sithów. - To ty przegrałeś. A teraz zginiesz!
Uniósł blade dłonie i z ich końców wypuścił niebieskie kaskady błyskawic. Pioruny już, już miały trafić mistrza Windu w korpus i natychmiastowo pozbawić go życia, gdy ciemnoskóry Jedi zablokował je, wykrzywiając fioletowe ostrze miecza. Wiązki błyskawic mieszały się z trzaskiem iskier miecza świetlnego. Dwoje potężnych Mocą chwilę ścierało się w tym pojedynku, a twarz Dartha Sidiousa z każdą sekundą starzało się coraz bardziej i bardziej... Oczy mu zżółkły, dłonie zmarszczyły, podobnie jak twarz, która wraz z wysiłkiem potrzebnym do wysyłania błyskawic Mocy migotała na niebiesko, odsłaniając czasami samą czaszkę Sitha.
Skywalker odwrócił głowę i zmrużył oczy od blasku. Nie może tak bezczynnie stać i przyglądać się w nieskończoność. Musi coś zrobić. I to teraz, zaraz.
- Zdrajca! - wrzasnął na całe gardło Sidious, nieprzestając ciskać w Mace'a piorunami. Jego gniew i nienawiść była porażająco wyczuwalna. I zaraźliwa.
- To on zdradził! - Próbował zdobyć przychylność Anakina, odwracając słowa Dartha Sidiousa przeciwko jemu samemu.
Ale licytacja o jego względy trwała dalej i Palpatine nie dawał za wygraną.
- Potrafię ocalić tych, których kochasz. - Trafił w czuły punkt młodego Skywalkera.
Nawet Mace spojrzał na niego z zdezorientowaniem.
Młodzieniec automatycznie wrócił pamięcią do Padmé - najpiękniejszej kobiety w jego życiu, jak nie w całej galaktyce i jeszcze dalej. W jego pamięci chciał mieć ją zapamiętaną jako roześmianą, promieniującą zaraźliwym dobrym humorem kochającą żonę, a także wkrótce troskliwą matką jego dziecka. Padmé będzie najwspanialszą matką, jakie to dziecko mogłoby sobie wyobrazić.
Prawdziwy skarb. Skarb nad skarbami.
Nie może jej stracić. Nikt mu nie odbierze jego Padmé. Żaden Zakon, żaden Jedi ani Lord Sithów.
Ani śmierć. Nikt, póki Wybraniec stąpa żywo po gruncie.
- Ocalę ją... Uchronię od twoich koszmarów.
Ani koszmarów. To były tylko sny, zwykłe sny. Nic więcej.
- Nie słuchaj go, Anakinie! - błagalny głos Windu zmusił Skywalkera, by ten na niego spojrzał. Łzy spływały ciurkiem po zaróżowionych od emocji policzkach.
- Umieram. Jestem taki słaby... - zapowietrzył się Sith. - Pomóż mi, Anakinie, proszę.
Co by na jego miejscu zrobiła Padmé? Była mądra, więc wymyśliłaby najlepszą opcję - ale jaką?
Który z nich - ten, który nie ufał mu na tyle, by przyznać tytuł mistrza, lecz zarazem mądry i uczynny Jedi, którego warto mieć u boku, służyłby dobrą radą. Przeżyli wspólnie wiele okrucieństw, jak i chwil triumfu.
Czy jednak dwutwarzowy kanclerz, ktoś kto rozumiał go jak nikt inny. Czasem nawet z Obi-Wanem nie rozumiał się tak dobrze, jak z Palpatinem. Ten drugi władał nadprzyrodzonymi mocami. Mogły one mu być bardzo przydatne, ale czym jest potęga bez zaufanego kompana u boku?
Kanclerz zdradził ich wszystkich. Wywołał tą wojnę, stał po jej obydwu stronach, by przeciągnąć jego, Wybrańca, na swoją prawdziwą stronę, jaką jest ciemną strona Mocy.
Czy ja naprawdę chcę kroczyć tą drogą? Czy Padmé poparłaby moja decyzję? Co by pomyślała Ahsoka?
- Nie słuchaj go, Anakinie - przekrzyczał wicher zza stłuczonej szyby Mace.
- Jestem taki słaby - wydusił z siebie Sidious.
Słaby? Jak ktoś, kto może ocalić życie innym, twierdzi, że robi się słaby? S ł a b y? Lordowie Sithów nie są słabi.
- Załatwię to raz na zawsze... - zaczął, lecz Skywalker wszedł mu w słowo:
- Nie możesz. Czeka go proces. - Młodzieniec liczył na miłosierdzie ze strony Mistrza Zakonu, ale zawiódł się, kiedy ten przemówił:
- On ma w ręku cały Senat i Sądy. Kontroluje wszystkie organy, ma szpiegów. Jest zbyt niebezpieczny, by mógł żyć.
W galaktyce istnieje wielu ludzi, którzy nie powinni żyć. Wśród nich na pewno nie znajduje się jego zagrożona śmiertelnym niebezpieczeństwem żona, która w żadnym wypadku nie zasługuje na śmierć.
- Nie zabijajcie mnie, proszę - skomlał dalej Sidious.
- Tak nie postępuje Jedi - zauważył Anakin, przypomniawszy sobie egzekucję Hrabiego Dooku. Wtedy był katem; teraz osądzicielem. - To nie ta droga. Oszczędź go. Potrzebuję go! - dodał błagalnie.
W głowie ponownie pojawiło się to samo pytanie: "dlaczego?". Ten człowiek stał za wojną, śmiercią tylu niewinnych osób, jego przyjaciół i towarzyszy broni. Był okrutnym, nieznającym miłosierdzia ani litości dwulicowym i egoistycznym tyranem.
Anakinowi serce zabiło po stokroć razy mocniej, gdy ujrzał unoszący się miecz Windu. On rzeczywiście zamierzał go zabić.
Myśl, Annie, myśl.
Leżący wydał z siebie donośny wrzask. Anakin dobył własnego miecza, włączył go i niebieska wiązka światła wykonała zgrabny łuk.
- Nieee... - Głos niedoszłego Imperatora cichł z sekundy na sekundę - w miarę jak uchodziło z niego życie.
Wodospady piorunów, którymi na powrót zaczął ciskać w Windu nigdy nie spotkały się z ciałem ciemnoskórego Jedi.
Wepchnięty pomiędzy Palpatine'a i Windu Anakin chwycił rękojeść oburącz i z wyrazem niewyobrażalnego wysiłku na twarzy utrzymywał broń pionowo, aby błyskawice sparowały się z jego klingą.
Plany Sheeva Palpatine'a legły w gruzach.
Anakin poczuł w sobie ogromne pokłady ciemności, które w tym momencie schodziły z niego niczym przestarzała skóra węża. Lodowata wręcz siła opuszczała jego ciało, przeszła przez jego ramiona do dłoni i dalej na miecz i klingę. Czarna materia kumulowała się i łączyła w ciemne obłoczki dymu.
Nie był to bolesny proces - uwalniał się od otaczającego i mamiącego go mroku, nienawiści i cierpienia, które towarzyszyły mu odkąd pojawił się w Zakonie Jedi.
Wiązki ciemności zbiegły z ostrza i starły się z niebiesko-fioletowymi błyskawicami, odpychając je miarowo od miecza. Palpatine siłował się z nimi, lecz te przenikły w miniaturowej postaci po piorunach, jakby wspaniały się po gałęziach drzew, żeby wniknąć do koniuszków palców byłego kanclerza.
A ten, widząc to, zarechotał obrzydliwie i już chciał wzmocnić swe błyskawice, gdy zdarzyło się coś... niesamowitego. Przed oczyma Anakina pojawiły się znajome i kochane twarze, całe postacie - jego matka, Obi-Wan, Ahsoka, Qui-Gon, nawet Rex, C-3PO oraz R2-D2, wszyscy Jedi, ci pradawni, jak i ci, których nie znał ani kojarzył. Lecz oni wszyscy bledli w blasku jednej osoby, Padmé Amidali.
Wtem cała postawa Anakina Skywalkera zaemanowała oślepiającym blaskiem.
Skóra Sidiousa zaczęła schodzić z niego płatami, które w następnej kolejności obracały się w pyłek i niknęły w powietrzu. Jakże okropny był wrzask temu towarzyszący.
Jasność Anakina i jego potęga w Mocy zdzierały ostatniego Sitha z wszechświata. Wymazywały go raz na zawsze.
Nie minęło kilka przełomowych chwil, a z Dartha Sidiousa nie pozostał nawet pyłek. Jego jestestewo symbolizowała czarne spopielone miejsce na posadzce.
Z Anakina jasność już przestała emanować i Wybraniec padł z wycieńczenia na kolana, pochylając pękającą od bólu głowę.
Zatem to już koniec.
Nie licząc zmęczenia w każdym z milimetrów jego ciała, Skywalker odczuł poczucie spełnienia i ulgi. Bliscy w ostatniej chwili dodali mu sił; wiedział, że nie mógł ich zawieść ani pozwolić, by ofiara niektórych jego przyjaciół poszła na na marne.
Kątem oka zarejestrował ruch. To Windu klęknął przy nim z miną trudną do rozpracowania. Mogła ona w tym momencie wyrażać wszystkie emocje - przerażenie, zaskoczenie, radość, czy wręcz ulgę.
- Spełniłeś swoje przeznaczenie - rzekł zszokowany Mace. - Nie sądziłem, że powiem ci to kiedykolwiek, ale... wiedziałem, że wybierzesz słuszną stronę.
Ile stracił, wybierając t ą stronę? A może zyskał jeszcze więcej, niż obiecywał Palpatine?
- Widziałem... widziałem ich wszystkich - wysapał Anakin. - Mówili do mnie, wspierali. Czułem ich obecność, jakby tu stali.
Mace Windu nie znalazł na to odpowiedzi, więc tylko kiwnął głową, wstał pierwszy, dobywając miecza i włączył go. Fioletowa klinga zamajaczyła nad ramieniem Anakina.
- W imieniu Rady Jedi oraz Wielkiego Mistrza Jedi mianuję cię, Anakinie Skywalkerze, na mistrza Jedi - wyrecytował ceremonialnie i wykonał charakterystyczny dla pasowania ruch nad głową oraz barkami klęczącego na kolanie Anakina. - Niech Moc mi świadkiem. Powstań, Anakinie Skywalkerze, mistrzu Jedi.
Młodzieniec miał nieodparte wrażenie, że musiał najpierw udowodnić, ile jest wart, by zdobyć głupią rangę mistrza. Jednakże wiedział, że nie o to tu chodziło. Spodziewał się wielkich wiwatów i fanfarów na wiadomość, że Wybraniec przepędził największe zło całej galaktyki, jakie stanowił Palpatine i jego bezlitosnych podwładnych. Lecz niekoniecznie chciał w pojedynkę pławić się w chwale - każdy Jedi, klon, czy szarzy obywatele przyczynili się do zakończenia wojny.
- Dziękuję. - Nic lepszego nie przyszło mu w tej chwili do głowy. - Nie zawiodę - palnął dodatkowo, jak i trochę niepotrzebnie.
- To już wiem, mistrzu Skywalker. - O dziwo Windu zaniósł się krótkim śmiechem i poklepał Anakina po plecach. - Czas skontaktować się z Obi-Wanem, nie sądzisz?
- Owszem, mistrzu Windu - zawturował mu Anakin. Dziwnie się czuł, kiedy osobowość pokroju Mace'a Windu zwracała się do niego per mistrzu, ale jakoś mu to nie przeszkadzało. Stwierdził, że się powinien przyzwyczaić.
- Uważam jeszcze, że warto byłoby nawiązać kontakt z Ahsoką na Mandalorze - dodał Anakin po namyśle. - Oby i jej misja się powiodła.
•○●○•
Cześć wszystkim w mojej pierwszej książce o Gwiezdnych Wojnach.
Mam nadzieję, że ten rozdział dało się jakoś przeczytać. Koniecznie dajcie mi znać w komentarzach, co sądzicie o tym rozdziale i czy wyłapaliście jakieś błędy - ja podchodzę do tego z dystansem, traktuje jako radę, a człowiek uczy się całe życie.
To taka moja "happy endowa" wersja ROTS i nikomu absolutnie nie narzucam tej wersji.
Żywię nadzieję, że książka i ogólnie mój styl pisana się wam spodoba.
Do następnego i niech Moc będzie z Wami!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro