Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Likantropia

   Nastolatek w ciszy patrząc w sufit i leżąc na swoim łóżku o krwawych zasłonach, mógł z łatwością stwierdzić, że bycie Remusem Lupinem, bycie nim samym, nigdy nie należało do rzeczy prostych. Mało powiedziane! Los uwielbiał rzucać mu pod nogi co rusz to nowe kłody, a stare ubarwiać pełną gamą następnych utrudnień z nimi związanych.

   A największym problemem była, jest i bardzo prawdopodobne, że dalej będzie, jego likantropia. Podczas jednej z letnich pełni, gdy młody czarodziej miał niespełna pięć lat, pewien wilkołak, którego imienia Remus nadal brzydził się wmawiać, ugryzł go w akcie zemsty na ojcu zielonookiego i zmienił w podobne sobie monstrum.

   Od tamtej pory co miesiąc musiał zmagać się z jego najgorszym koszmarem. Księżycem w pełni i jego okrutną drugą skórą, która przejmowała nad nim kompletną kontrolę. I nie odbywało się to bez bólu. Co to, to nie. Nastolatek miał wrażenie, że za każdym razem dotąd starannie ukryta bestia w jego ciele wyrywa się z niego, niczym pasożyt, torując sobie wyjście na powierzchnię swym podłużnym pyskiem z wielkimi kłami, spomiędzy których wiecznie lała się ślina zmieszana z gęstą pianą oraz ostrymi i paskudnie zakrzywionymi pazurami. Remus tak bardzo wtedy cierpiał. I wydawało mu się, że z każdą następną przemianą tego cierpienia jest coraz to więcej, bo, tak samo, jak on, wilkołak w nim ukryty rośnie i dojrzewa, przez co jest coraz to dzikszy i groźniejszy.

   Młody czarodziej czasem zastanawiał się, czy aby nie było lepiej, gdyby umarł te jedenaście lat temu. Tak byłoby przecież o wiele łatwiej… Zero bólu, cierpienia i okłamywania najbliższych mu osób z powodu strachu na samą myśl o tym, że uznają go za potwora.

   Na szczęście albo i nie za każdym razem, gdy w jego umyśle po raz kolejny rosły te paskudne myśli, chwilę później, przy jego boku pojawiali się zawsze go wspierający rodzice lub któryś z jego przyjaciół, którzy pomimo tego, że wiedzieli o jego chorobie, to nadal z nim byli. Ba. Oni specjalnie dla niego stali się  animagami. Na samym początku Remusowi nie podobał się ten pomysł i szczerze powiedziawszy, w niektórych momentach nadal mu się nie podoba. Przecież może zrobić im krzywdę. Może ich zabić.

   Oczywiście bliscy nie zawsze byli tam naprawdę.

   Niekiedy wystarczyło, że spoglądał na miotłę Jamesa, zawsze zajmującą zaszczytne miejsce na środku ich dormitorium, by poczuć ich obecność. Dokładnie pośrodku czterech łóżek. Kawałek podłogi się pod nią znajdujący zawsze był wyjątkowo czysty. Jakby specjalnie dla niej przeznaczony.

   Gdy miotła nie wystarczała, szukał wzrokiem czerwono-granatowego szalika Petera, który babka wydziergała mu, specjalnie na tę okazję wyuczonym mugolskim sposobem, z wełny świetnej jakości, na dwunaste urodziny. Szalik, jeśli nie było dostatecznie zimno, znajdował się obwiązany wokół jednej z drewnianych kolumn łóżka Glizdogona. Teraz też tam był. W końcu był dopiero październik.

   Podobnie do szalika działały mugolskie plakaty Syriusza, wiszące dumnie na ścianach pokoju. Większość z nich nawet dostał od Lupina. Nastolatek uwielbia dawać Łapie tego typu prezenty. Niedrogie i łatwo dla Remusa dostępne. W końcu to on był w tej paczce jednym, który pochodził nie tylko z czarodziejskiej rodziny. Na co dzień miał do czynienia ze zwykłymi sprzętami domowymi, jak telefon czy telewizor, które dla reszty Huncwotów były o wiele bardziej magiczne i zaskakujące niż świat, w którym żyją. A patrzenia na Syriusza, który zachwyca się tym wszystkim, było jedną z przyjemniejszych rzeczy, jaka go mogła spotkać.

   Dobrą przypominajką o ludziach, dla których był ważny, były też listy. Od rodziców czy przyjaciół. Nawet ten pierwszy z Hogwartu. Zawiadamiający, że dostał się do jego furtki do „normalnego” życia. Remus starał się trzymać je zawsze jak najbliżej siebie. Dlatego właśnie chował je w szufladzie, obok swojego łóżka. Część była w domu rodzinnym a reszta tu, w Hogwarcie. Lubił je przeglądać.

   I zapewne, patrząc na jego wielce paskudny nastrój, bo z tyłu głowy coraz bardziej żarzyła się srebrna niczym księżyc lampka informująca, że pełnia jest tusz tusz, a chęć, by zapalić stawała się coraz bardziej natrętna, właśnie by to zrobił, ale w sięgnięciu do miejsca, gdzie schował kartki pokryte dawno zaschniętym tuszem, przerwała mu trójka jak zwykle za głośnych nastolatków, wpadając do pokoju z krzykiem.

   - Luniu! Nie uwierzysz, co się stało! - pierwszy głos należał do okularnika o brązowych włosach przypominających w wyglądzie szczotkę do kibla. James, bo tak miał na imię chłopak, nad wyraz zadowolony z siebie wskoczył na łóżko likantropa i ukazał światu swoje wszystkie zęby, łącznie z jego dwiema siódemkami, jak na gusta posiadacza tego łóżka, za dużym, przez co nieco przerażającym uśmiechu.

   Lunatyk spojrzał pytająco na nadal stojących, na co oni również ukazali mu swoje już nie mleczaki. Na szczęście wyrazu twarzy Pottera się nie dało skopiować i ich uśmiechy nie wyglądały jak u chorego psychiczne clowna.

   -Nie wierzę. - nastolatek uniósł brwi w udawanym geście zdziwienia. - A teraz zejdź. Leżysz na moim eseju na transmutacje. - wskazał palcem na pokaźnej wielkości kawałek pergaminu. Widząc cień niepokoju w oczach przyjaciół, prychnął i dodał. - Nie, nie jest na jutro.

   Na twarzach trójki Gryfonów znów pojawiły się wcześniejsze miny.

   -Dlaczego nie możesz po prostu zapytać, co się stało? - Peter spojrzał na niego niezrozumiale.

   - Właśnie. - Syriusz dorzucił do tej rozmowy swoje trzy knuty. - Nie widzisz jego podekscytowania? - Machnął ręką w stronę nadal niebezpieczne wesołego okularnika. - Jak tego nie zrobisz, to Rogacz nam tu zaraz wybuchnie. - Na twarzy szarookiego pojawił się poważny wyraz twarzy. Glizdogon intensywnie pokiwał głową na te słowa.

   Niestety, ale James nie miał tego samego podejścia do przekazywania informacji, co reszta mieszkańców tego dormitorium. On nie mógł im tego ot, tak powiedzieć. O nie, nie, nie. W czymś takim nie ma zabawy. Gdy chłopak już się czegoś dowiedział, to specjalnie chodził obok przyjaciół, pusząc się jak paw, co chwilę powtarzając jaką to on ma super plotkę czy informacje. Czasem było to dla niego tak istotne, że po prostu podbiegał do przyjaciół i krzyczał o tym, jaką ma super rzecz im do powiedzenia, a potem szczęśliwy czekał, aż ktoś o nią zapyta.

   Gdy czekanie się przedłużało, Potter robił się dostatecznie nieznośny i irytujący by Remus, pomimo że, w tym momencie, zbytnio nie interesowało go, co przyjaciel chce mu powiedzieć, i tak zapytał.

   -No mów. Zaskocz mnie. - Spojrzał na Jamesa spod uniesionej prawej brwi.

   - No skoro już tak bardzo cię to interesuje! No dobra! - Jego uśmiech zrobił się jeszcze większy i to już było naprawdę niepokojące. - Gdy Virginia Sheffield. Wiesz która. Ta, co w tamtym roku zajęła rolę komentatora podczas meczów. Nawet jej to wychodzi, nie powiem, że nie. No wiesz. Taka o dwa lata od nas młodsza, krukonka. Ogólnie to ona bardzo l…

   - Tak, wiem, kim ona jest, James. - przerywa mu. - W tamtym roku jej brat pomagał mi powtarzać na SUM-y z eliksirów. - Gdy widział, że okularnik chce go o to zapytać, ponaglił go. - I co z tą Sheffield?

   - A właśnie! Wracała wtedy z jakiejś lekcji, chwilowo nie pamiętam, jakiej dokładnie. I, gdy rozmawiała z jakąś tam swoją kumpelą, to była chyba Eva Blake. Taka wysoka, ruda puchonka. Nawet ładna. Ogólnie rude są ładne... No i one usłyszały jakiś hałas. Postanowiły ogarnąć, co to było. I nie zgadniesz! To byli…

   - Smarkerus kłócący się z Lili. - oznajmił Syriusz, kładąc się na swoje łóżko. Uwielbiał wykorzystywać plotkarskie zapędy przyjaciela i psuć mu zabawę z przekazywania informacji.

   - Łapo! Jak śmiałeś! - oburzony Rogacz przekręcił się w jego stronę jeszcze bardziej, gnąc esej Lunatyka. - To ja miałem to powiedzieć!

   - James. James? - Peter zwrócił na siebie uwagę przyjaciela. - Czy nie miałeś czegoś jeszcze powiedzieć? Coś związanego z tą kłótnią?

   - Tak! I tym razem, Syriuszu, siedź cicho! - spojrzał groźnie w stronę Blacka, dzięki czemu uzyskał jego drwiące prychnięcie. - Lili kłóciła się ze Smarkiem, a właściwie to nie pozwalała mu dojść do słowa, gdy ten po raz kolejny przepraszał ją za to, jak ją nazwał po SUMach. - W tym momencie w jego głosie było słychać wyraźnie obrzydzenie. - Nadal nie rozumiem, jak można być taką parszywą świnią i zrobić coś takiego Evans. Zawsze wiedziałem, że ten ślizgon to zło najgorszego sortu…

   - Przypomnę ci, że to po części wina twoja i Łapy. - Remus zwrócił mu uwagę. - Gdyby nie wasze nad wyraz idiotyczne i niedojrzałe zachowanie, nic takiego by się nie stało.

   - Mówisz tak, jakbyśmy mieli czuć się winni. - Syriusz spojrzał niezrozumiale na siedzącego Lupina. Kochał swojego przyjaciela, ale czasem naprawdę nie mógł pojąć, co dokładnie siedzi w jego głowie.- Snape to zrobił sam i to zupełnie świadomie, co znaczy, że już wcześniej musiał tak o niej myśleć. Nie przyłożyliśmy mu różdżek do gardła, każąc wyzywać Rudą. - To mówiąc, wyciągnął z buta swój magiczny patyk i zamachnął się nim, jakby miał zamiar rzucić zaklęcie. - Smark popełnił wielkie świństwo w stosunku do przyjaciółki. Nie powinien by tak mówić, nawet gdyby Evans była dla niego nic nieznaczącą mugolaczką. To jego wina. Zasługuje na to, by dziewczyna już nie chciała się z nim zadawać.

   - Patrząc na to wszystko na twój sposób, ja powinienem teraz nienawidzić ciebie. - Lupin spojrzał na niego chłodno.

   James wstał z posłania likantropa i stanął obok równie zszokowanego stwierdzeniem Petera.

   -Chyba nie ogarniam. - Potter przekrzywił głowę i odruchowo poprawił środkowym palcem jego okrągłe okulary, które lekko spadały mu z nosa.

   - Dołączam się do wcześniejszej wypowiedzi. - Pettigrew stojąc z założonymi rękami, przesunął swój środek ciężkości ze stopy lewej na prawą.

   Tylko Black nie był zbytnio zaskoczony. Dobrze wiedział, do czego Lupin pije.

   W czerwcu, w ostatnią pełnię przed wakacjami, zaraz po SUM-ach, Syriusz, chcąc zemścić się na Severusie, za to, jak nazwał Lili lub, jak kto woli, po prostu znów miał ochotę go troche pomęczyć, powiedział mu jak dostać się do tunelu pod bijącą wierzbą. Spowodowało to lawinę nieprzyjemnych zdarzeń i wypadków, za których sprawą o likantropii Remusa wiedziały kolejne dwie osoby. A dokładnie sam Snape oraz Lili, bo nie wiadomo czemu ślizgon uważał, że gdy powie o tym dziewczynie, ta mu wybaczy i przestanie się zadawać z Huncwotami. A dokładniej Lupinem, bo był wilkołakiem, a z pozostałymi, bo pomagali go kryć.

   Cóż… Plan spalił na panewce.

   Lili, słysząc to wszystko, stwierdziła, że nie spodziewała się po trójce przyjaciół Lupina tak niesamowitego akty przyjaźni, a Severus zawiódł ją jeszcze bardziej niż wtedy, kiedy nazwał ją szlamą. Najwyraźniej myliła się co do niego. Lunatykowi powiedziała, że to nic nie zmienia i dalej uważa go za tego samego, równie wielkiego i wartościowego człowieka co wcześniej. W pewnym sensie zaczęła go też trochę podziwiać.

   Zdesperowany Severus postanowił pójść z tym do dyrektora, lecz i Dumbledore nie podzielał jego niechęci do wilkołaka, co więcej wiedział o tym bardzo dobrze, a do tego zabronił Ślizgonowi mówić o tym komukolwiek innemu.

   Definitywnie osobą, która najlepiej na tym wyszła, był Potter. Dzięki całemu zajściu Lili zaczęła patrzeć na okularnika nieco bardziej przychylnym wzrokiem. Zrozumiała, że chłopak nie jest aż takim tępym idiotą i matołem, na jakiego wygląda. Z czasem nawet zmniejszyła ilości pogardliwych spojrzeń rzucanych w jego stronę, a wredne uwagi i podniesiony głos stosowała tylko w szczególnie ciężkich przypadkach. Takich jak np. utraty punktów w wysokości większej niż siedemdziesiąt pięć w ciągu jednego dnia. Tak, w takich momentach krzyczała długo i niekoniecznie już tylko na Jamesa. Wtedy obrywało się nawet Remusowi.

   I pomimo tych kilku zalet związanych z dość niesmacznym żartem Syriusza, likantrop doznał przez to czegoś, czego tak bardzo się bał, gdy jechał do Hogwartu po raz pierwszy. Za każdym razem, kiedy postać Snape’a, choć mignęła mu na korytarzu, na plecach czuł intensywny wzrok ślizgona. Dobrze wiedział, że gdyby spojrzał mu wtedy w oczy, zobaczyłby mieszankę odrazy, obrzydzenia, niechęci i strachu. Dokładnie to, co widział, gdy spotkał go pierwszy raz, po tym, jak wrócił ze Skrzydła Szpitalnego po przemianie. To był jeden z najgorszych momentów w jego życiu. Ten właśnie wzrok.

   - Wiesz, że tego żałuję. - W oczach Syriusza zgasł wiecznie tam się znajdujący wesoły i dziki błysk szaleńca.

   - On tak samo. - Lunatyk przypomina.

   - Ja i Smarkerus to kompletnie różne sprawy. - szarooki z impetem podnosi się z łóżka.

   - Gdyby nie James, ten Smarkerus od czterech miesięcy byłby zimnym trupem! Czy ty tego nie rozumiesz?! Syriuszu, ja mogłem go zabić! Byłbym mordercą! Jak O-on! - w tym momencie głos mu się załamuje. Mimo że dobrze wie, że Łapa naprawdę nie chciał i bardzo żałuje tego, co wtedy zrobił, to na prawdę w takich sytuacjach ma go po prostu dosyć.

    I to nie tak, że mu nie wybaczył. Jak mógłby mu nie wybaczyć. Nawet gdyby chciał, to i tak by mu się to nie udało. Przecież byli przyjaciółmi. Syriusz był jedną z najważniejszych osób w jego marnym życiu. On po prostu czasem nie mógł znieść myśli, że to właśnie dzięki niemu, dzięki komuś, kogo kocha, stałby się tak bardzo podobny do potwora, który go zmienił. Byłby mordercą tak samo, jak Fenrir Greyback. Byłby prawdziwym wilkołakiem…

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro