Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 37: Maddy

Ziewnęłam zmęczona po całej nocy. Byłam wyczerpana. Miałam wielką ochotę, tak jak Aria, walnąć się w drzemkę, ale wiedziałam, że wieczorem nastąpi z kolei problem, by pójść normalnie spać. Przetarłam oczy, przy okazji pozbywając się nieco tuszu z rzęs. To też mnie trzymało jeszcze na nogach. Po jednym razie, gdy przysnęłam z makijażem na oczach, obiecałam sobie, że nigdy więcej. Tamto zapalenie spojówek i zakrapianie sobie oczu przez dwa tygodnie dały mi nauczkę. Westchnęłam, po czym przetarłam kark. Nie mieliśmy nawet minuty oddechu, gdy całą noc napierały demony, których końca nie było widać.

Działo się coś dziwnego, na co nie mieliśmy wytłumaczenia. Nikt nie potrafił wytłumaczyć, dlaczego w ostatnim czasie zaczęło się pojawiać więcej stworów wychodzących z drugiego wymiaru. Bernon senior próbował to odkryć, Jeremy także szukał informacji, choć jego myśli chwilowo zaćmiewało coś innego. Złapałam się za głowę. Powiedział Mel, co czuł, a ona... Nie dawała nawet znaku życia. Po cholerę ja mu mówiłam wtedy, żeby postawił na szczerość? Mogłam nawet przekabacić Mel, żeby zerwała z tamtym gnojem i powiedzieć jej, że ktoś na nią czeka od dziesięciu lat... Może wtedy inaczej by się to wszystko potoczyło i teraz ta dwójka by spędzała wolny czas razem...

Przerzuciłam wzrok na leśną ścieżkę, w którą właśnie skręcił Duncan. Mieliśmy może jakieś pięć minut do domu.

— W imię Ojca i Syna... — wymamrotała Aria, po czym chrapnęła.

Odwróciłam się do niej, by na nią zerknąć, krzywiąc się w niedowierzaniu. Pierwszy raz słyszałam, żeby ona gadała przez sen, a znam ją prawie dwadzieścia cztery lata. Przez pół drogi tak nadawała. Usłyszałam, jak Duncan się zaśmiał. Spojrzałam na niego, przecierał czoło, kręcąc głową.

— Ją jednak trzeba oddać do wariatkowa, bo modlenie się przez sen przechodzi jakiekolwiek pojęcie — stwierdził z żartem. — Cieszę się, że jestem też innej orientacji. Inaczej istniałby jakiś procent szans, że by mi się ona mogła podobać...

Parsknęłam.

— Skoro cieszysz się z bycia homoseksualnym facetem, to czemu sobie nikogo nie szukasz? — spytałam, lekko mu tym dogryzając.

Wypuścił powietrze w napływie śmiechu, kręcąc przy tym głową, uznając chyba moje pytanie za coś niedorzecznego.

— Pytam serio, Duncan — naprostowałam, zakładając ręce na piersi. — Spróbuj coś w stronę, chociażby, Seana. Ostatnio sam się przyznał, że też jest homoseksualny i widać, że was do siebie ciągnie...

— Nie prosiłem o porady miłosne — przerwał mi, udając szeroki uśmieszek.

— To nie rada, tylko sugestia — wytłumaczyłam.

— Mniejsza. — Zerknął na mnie szybko, po czym wrócił wzrokiem na drogę, by nie wjechać do żadnego rowu. — To nie wy...

— Skąd wiesz, że nie wyjdzie, skoro nawet nie spróbowałeś? — przerwałam mu, domyślając się, do czego pił.

Westchnął załamany, bo wiedział, że nie przegada mnie niewyspanej. Jak nie spałam, to miałam podwójną siłę przebicia, co kompletnie nie miało sensu. Po braku snu powinno się mieć argumenty na minusowym poziomie, tymczasem moje zawsze trafiały w punkt. Wszyscy w domu tego nie cierpieli, bo musieli mi przyznawać rację.

Wziął głęboki wdech. Poddał się.

— Jak spróbuję, to się odwalisz i sama sobie kogoś znajdziesz?

Zaśmiałam się lekko.

— Jak spróbujesz i coś z tego wyjdzie, to się odwalę. A co do mnie... — Opuściłam wzrok, przypominając sobie mój ostatni związek. — Nie wiem, czy jestem gotowa...

Poczułam na sobie wzrok Duncana. Chyba go zmartwiłam swoimi słowami. Musiał pamiętać, co się stało pięć lat temu.

Oczywiście, że pamięta! Przecież to on mnie zbierał zapłakaną ze schodów na ganku.

— Wiesz, to, że ci nie wyszło z Aubrey, nie znaczy, że od razu musisz skończyć z miłością — zauważył. — Minęło pięć lat, Maddy...

— Wiem, ale...

Nie pozwolił mi kontynuować.

— Tu nie ma „ale". To Aubrey zjebała, nie ty.

Zaśmiałam się lekko.

— Fakt — przyznałam. — To nie ja leciałam na pięć frontów.

— Dokładnie — powiedział. — Zapomnij w końcu o tamtej i... — Mruknął pod nosem. — Nie wiem... Zapytaj Mel, czy nie ma może jeszcze jakiejś znajomej lesbijki?

Parsknęłam na jego pomysł.

— Powoli się zaczynam zastanawiać, skąd ona ma tylu homoseksualnych znajomych.

Duncan też się zaśmiał, gdy tylko się domyślił, że mówiłam o naszej dwójce i Seanie oraz o tamtej dziewczynie, o której opowiadał mi jej przyjaciel przed atakiem Eugena. W tym momencie poczułam, jak przejechaliśmy przez barierę zbiorowiska. Samochód przejechał przez błonę energii, która maskowała nasz dom przed ciekawskimi ludźmi. Na takich działało to niemal natychmiast jak portal wyrzucający ich na drugą stronę parceli, jakby po prostu zrobił jeden krok. W przypadku Seana, gdy tamtej nocy prosił nas o uratowanie Mel przed Kościrogiem, to nie zadziałało z jednej przyczyny. On szukał pomocy. Nie chciał niczego podejrzanego odkryć. Bariera łączyła się bezpośrednio z Jeremym. Niemal natychmiast dostawał impuls, że coś się działo. On jedynie oddawał informację, co tarcza miała zrobić. Reszta działa się sama.

Ledwo dwadzieścia sekund po wjechaniu na nasze ziemie, dostrzegłam pierwsze zabudowania. Widziałam starsze osoby, które już nie spały i zajmowały się czymś na zewnątrz. Gdy tylko nas dostrzegały, machały na przywitanie. Wszyscy się tu znali. Zamieszkiwaliśmy obok siebie od wielu lat. Dorośli widzieli, jak dorastaliśmy. Pomagali Bernonowi się nami opiekować, gdy ten miał nawał pracy. Niektórzy nawet chcieli kogoś z nas przygarnąć, ale ojciec Jeremiego się uparł, że wychowa nas samemu, bo obiecał się nami zająć. Cóż, dzięki temu grupa dzieci stała się praktycznie rodzeństwem.

Po chwili już widziałam nasze jezioro i dom stojący niemal nad jego brzegiem. Lekko się uśmiechnęłam, że za moment będę mogła się napić kawy, zmyć tusz do rzęs i pobyczyć się przez cały dzień, nie robiąc kompletnie nic. Ewentualnie włączyć jakiś serial lub film. Duncan zatrzymał auto niedaleko brzegu. Obok nas zatrzymał się drugi samochód należący do Bernona seniora. To właśnie on siedział za kierownicą, a bliźniacy wyraźnie próbowali nie usnąć. Każdy był wykończony.

Odpięłam pas. Wysiadłam z pojazdu, po czym się preciągnęłam, wystawiając ręce ku niebu. Cicho pisnęłam, czując przeskakujące kręgi w kręgosłupie. Rozmasowałam obolały bok – oberwałam od głupiego demona. Kolejno podeszłam do tylnych drzwi. Otworzyłam je.

— Królewna Śnieżka, wstawaj, jesteśmy w domu.

Otrząsnęła się, po czym pociągnęła nosem. Rozejrzała się dookoła, po czym wysiadła z auta. Zamknęłam za nią drzwi, gdy ta czochrała się po krótkich strąkach. Kolejno ziewnęła i wytarła stróżkę śliny cieknącą jej po brodzie.

— Mam już wszystkiego dość — stwierdził Leo.

— Słuchaj — zaczął Duncan — do Wooster jest niby tylko półtorej godziny od nas, ale ty miałeś przynajmniej spokój. Ja i Maddy byliśmy praktycznie zmuszeni do słuchania gadającej przez sen Arii, która dawała nam kazanie na oczyszczenie z grzechów, więc nie narzekaj, ja cię proszę.

Aria na jego słowa ziewnęła.

— Nie wierzę, że ta akcja trwała całą noc... — wymamrotałam.

— Mogę poprosić potrójne espresso? — odezwała się Aria.

Wzrok każdego momentalnie na nią padł. Każdy przyglądał jej się zaskoczony, gdy tylko usłyszeliśmy jej prośbę.

— Przecież ty kawy nie pijesz — zauważył Felix.

Ona jedynie zaspana wzruszyła ramionami. Przespała jakąś godzinę drogi, ale to tyle. Była równie wyczerpana, co my wszyscy. Albo i nawet więcej. Jakby nie patrzeć, została ona postawiona na czele wszystkich Głoszących i ze wszystkich sił wzmacniała barierę wokół pola walki ciągłymi modlitwami. My walczyliśmy, męczyliśmy się fizycznie, ale jej jeszcze dochodził wysiłek psychiczny.

Podeszłam do niej, objęłam ramieniem kark.

— Mam ochotę walnąć się do wyra na cały dzień i z niego nie wstawać do jutra... — W tym momencie zaburczało mi w brzuchu. — Ewentualnie do obiadu...

Usłyszałam śmiech Bernona seniora. Spojrzałam na niego. Reszta zrobiła to samo.

— Nikt ci nie zakazuje, żebyś tak zrobiła, Madaleine — zauważył. — Wszyscy dobrze się spisaliście, więc zasłużyliście na odpoczynek.

— Ja tam pierdolę sen — wyskoczył nagle Duncan, na którego słowa starszy Bernon się lekko skrzywił.

Nie lubił, gdy przeklinaliśmy.

— Jeżeli teraz pójdę spać, cały zegar mi się przestawi — dodał.

— Fakt — zgodził się Leo.

— Proponuję mocną kawę, dla Arii zieloną herbatę, i jakoś przetrzymamy do wieczora — dorzucił Felix.

— Ja odpadnę maksymalnie o osiemnastej... — rzuciłam, mijając ich razem z Arią i ruszając w stronę mieszkania.

Pozostali momentalnie za nami ruszyli. Usłyszałam mruknięcie w zastanowieniu Duncana, dlatego zerknęłam na niego zaciekawiona, nad czym to tak mocno myślał.

— Czy tylko ja się spodziewałem Jeremiego siedzącego na ganku i czekającego na nasz powrót?

— W sumie jak o tym wspominasz... — odezwał się Leo. — Myślałem, że wyjdzie nam na dzień dobry z pytaniem o raport.

Felix wyciągnął z kieszeni kurtki telefon. Włączył ekran.

— Dochodzi dziewiąta, a tego jeszcze nie ma na nogach? — spytał bardziej siebie. — Przecież Jeremy to poranny ptaszek... A przynajmniej ostatnimi czasy.

— Oj, zaniedbuje się — stwierdziłam. — Jeżeli w tej chwili nie szykuje dla nas tacy z kawą, to ma ode mnie raport w postaci kopniaka na „dzień dobry".

Weszliśmy do domu. W kuchni nikogo nie było. Tak samo w salonie, jego łazience i gabinecie. Pusto. Założyłam ręce, po czym zwróciłam się do drzwi jego pokoju. Albo nie znajdował się w domu, albo zaspał. Złapałam za klamkę, po czym uchyliłam powłokę bez pukania – nienawidził, gdy ktoś tak wchodził. Już miałam wejść do środka, kiedy to spotkałam się z widokiem istnego armagedonu w postaci części garderoby rozrzuconych na podłodze.

Co jest?

Jeremy, fakt faktem, rozwala wszystko na artystyczny nieład, tak, że tylko on byłby w stanie się we wszystkim odnaleźć, ale nigdy nie zostawia ciuchów rozwalonych na podłodze. To robiłam zwykle ja i Aria, gdy nie wiedziałyśmy, co na siebie ubrać. Zamrugałam szybciej, po czym przekroczyłam pierwszą przeszkodę. Widziałam, jak Jeremy się obracał, co znaczyło tyle, że dalej chrapał. Założyłam ręce po bokach, już szykując plan, jak obudzić tego śpiocha. Stanęłam przy jego łóżku, za plecami czułam obecność pozostałych. Mamrotali pod nosami o bałaganie, ale na tym się nie skupiałam.

Już uchyliłam wargi, miałam coś mówić, gdy wtem dostrzegłam jasne pasmo włosów wychodzących spod ramienia Jeremiego. Szerzej uchyliłam powieki, widząc coś podobnego. Rozejrzałam się wokoło, gdy nagle natrafiłam na biustonosz leżący pod biurkiem. Szerzej uchyliłam powieki, a głowę zalały najróżniejsze myśli, gdy skanowałam pomieszczenie wzrokiem. Mel...? Nie... A może...?

Kobieta była zakryta pod samą szyję. Nie widziałam znaków szczególnych w postaci tatuaży Melissy. Twarzy też nie dostrzegałam, bo zakrywały ją włosy i jakaś część ramienia Jeremiego. Momentalnie się cofnęłam. Nie chciałam robić rabanu, ale przez głowę przewijały się najróżniejsze myśli. Co tu się, do cholery, działo, gdy nas nie było?

Postawiłam kolejny krok w tył.

Przez ostatnie dziesięć lad Jeremy cierpiał, bo nie mógł nijak dotrzeć do Mel. Ona nas nawet nie pamiętała. Teraz gdy Mel wiedziała o jego uczuciach, Jeremy spał z jakąś dziewczyną...? Pokręciłam głową, chcąc się pozbyć podobnych myśli. Przesunęłam językiem po powierzchni zębów, czując rosnące ciśnienie.

Jeremy, masz, kurwa, przejebane...

Odwróciłam się do drzwi, a reszta, widząc moje zdenerwowanie, odsunęła się od drzwi, które za sobą zamknęłam. Musiałam rozchodzić narastające wkurwienie na chłopaka. Od razu się rozbudziłam. Już nie potrzebowałam kawy ani jedzenia.

— Co to, do cholery, miało...?

Nie pozwoliłam nawet dokończyć Felixowi.

— Jeremy ma w łóżku jakąś dziewczynę.

Każdy się wzdrygnął, przypominając sobie wczorajszy spadek humoru chłopaka.

— Przysięgam, teraz to, kurwa, przesadził...

Jeżeli to jest jakaś przypadkowa dziunia, ukręcę mu łeb...

************************** 

I takim oto akcentem rozpoczynamy czwartą księgę!

Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał!

Dajcie znać koniecznie!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro