Rozdział 35: Jeremy
Szepty nie ustępowały. Nie potrafiłem się na niczym skupić. Od kilku godzin siedziałem nad dokumentami, które wysłała mi Beatrice w związku z prośbą o pomoc w akcji, ale do tej pory nie przeczytałem nawet pierwszego zdania. Zamiast tego, na pustej kartce znajdującej się na boku, rysowałem Melissę. Pierwszy raz od dłuższego czasu złapałem się za tworzenie portretów. Przez dziesięć lat nie chwyciłem ani razu za ołówek i szkicowanie. Wychodziło na to, że dalej pamiętałem proporcje, używanie perspektywy i sposoby cieniowania.
Dalej głowę zaprzątały mi myśli związane z tamtym wieczorem. Wylądowałem z Melissą w łóżku. Uprawialiśmy ze sobą seks. Sumienie poniekąd zjadało mnie od środka, ale z drugiej strony nie czułem się z tym źle. Byliśmy dorośli. To już nie te czasy, kiedy ktoś by nas za coś takiego ochrzanił, że mieliśmy jeszcze za mało lat na karku i tłumaczyłby, jak by się to mogło skończyć. Oboje wiedzieliśmy, czym mogłoby się to zakończyć. Chciałem przerwać, gdy przypomniałem sobie o braku zabezpieczenia, ale Melissa wtedy powiedziała, że brała leki.
Momentalnie zacisnąłem bardziej dłoń na ołówku. Narastał we mnie gniew. Nie na nią. Denerwowałem się przez własną głupotę. Nie powinienem wtedy dać się ponieść. O ile chciałem wyznać Mel uczucia, o tyle nie pragnąłem, by to się skończyło na wspólnej nocy. Nie teraz. Nie, kiedy Melissa jeszcze nie przyznała, co czuła do mnie. Nie, gdy dalej znajdowała się w związku z Charliem... Znałem Mel wystarczająco długo, by wiedzieć, jak ona przeżywała takie sprawy. Wyzywała się, tworzyła czarne scenariusze, dowalała sobie, że była najgorszą osobą na świecie i martwiła się, bo nie wiedziała, co zrobić i jak rozwiązać cały problem.
Chciałem, by do jakiegokolwiek zbliżenia doszło dopiero w momencie, gdy Melissa i ja byśmy się na to w stu procentach zgodzili, przy tym nie posiadając w organizmach ani kropelki alkoholu. Zamiast tego skończyliśmy na przypadku, bo powiedziałem tamte rzeczy.
Złapałem się za głowę.
Po jakie licho ja jej „groziłem" pocałunkiem?! Zachowałem się kompletnie, jak nie ja. W życiu taki nie byłem, ale gdy przypomniała mi o Charliem, sam nie rozumiałem, co robiłem. Poczułem, jakby przez ciało przeszedł jakiś dziwny impuls, który popchnął mnie do tego wszystkiego. Do tego jeszcze te kilka procentów po wypiciu z Mel wina...
Pieprzony alkohol...
Westchnąłem głęboko, po czym puściłem automatyczny ołówek. Opadłem plecami na oparcie krzesła. Dłonie uniosłem, przetarłem twarz, szczególnie trąc oczy. Pod powiekami znowu ukazała mi się Mel tamtej nocy, którą spędziliśmy razem. W takim stanie byłem do niczego. Nie skupiałem się na tym, na czym powinienem. Puściłem ramiona luźno, oddychając szybko. Spojrzałem na jej niedokończony portret.
Chciałem ją zobaczyć. Nie wiedziałem, co sobie teraz o mnie myślała. Nie umiałem pozbyć się pomysłu, że swoim wyznaniem wymuszałem na niej niemal podjęcie szybkiej decyzji pod tytułem: „Jeremy czy Charlie?". Pragnąłem, by czuła to, co ja. By tu przyszła i zapukała do drzwi... Nie, to zbyt niebezpieczne o zachodzie, który powoli zapadał. Wystarczyłoby, aby zadzwoniła. Natychmiast bym do niej pojechał. Pragnąłem jej. Marzyłem, żeby rzuciła mi się w ramiona. Chciałem ją znowu pocałować. Dotknąć jej skóry. Ponownie poczuć ją przy sobie.
Przesunąłem kciukami po pozostałych opuszkach, przypominając sobie wszystkie odczucia towarzyszące mi tamtego dnia. Udało mi się sprawić Mel przyjemność. Ona odwdzięczyła mi się tym samym. Nawet nie podejrzewałem, że postanowi coś podobnego uczynić, gdy ja robiłem wszystko wbrew jej pierwotnej woli. Jej także procenty zamotały w głowie, a to z kolei przyczyniło się do stosunku.
Ponownie westchnąłem, a przy tym zerknąłem na okno za mną.
Tęsknię za tobą, Mel...
Przełknąłem ślinę, słysząc najpierw głos Arii, a kolejno głośne „Ciii" zza drzwi. Ruszyłem karkiem, nie dowierzając we wszystkich. Ich szeptanie się za mną ciągnęło od tych dwóch dni, gdy dwudziestego drugiego wróciłem o poranku. Z niczego im się nie zwierzyłem – głównie z chęci przeżycia – dlatego też oni co rusz tworzyli nowe scenariusze ze mną i z Mel w rolach głównych, próbując do czegokolwiek dojść. Cóż, raczej nie zakładali, że wylądowaliśmy w łóżku... Zwłaszcza po słowach Maddy, gdy ta im mówiła, że ja bym przecież nie zrobił głupoty... Problem jednak był inny.
Zrobiłem głupotę, Maddy...
— Bez powodu się tak dziwnie nie zachowuje — usłyszałem Duncana.
— Od dwóch dni chodzi jak zombie — stwierdził Leo.
Westchnąłem, po czym podniosłem się z krzesła.
— Musiało się coś stać — zauważyła Aria.
— Tylko co? Pokłócili się? Wylądowali w łóżku? — odezwał się Felix.
Oj, Felix, jak ty się bardzo nie mylisz...
— Jeremy jest zbyt rozsądny, by coś takiego odwalić — rzuciła Maddy.
Tylko że właśnie odwaliłem...
Złapałem za klamkę, uchyliłem gwałtownie drzwi, a reszta praktycznie odskoczyła od powłoki, którą do tej pory uchylali i spoglądali przez szparę. Przy tym też cicho jęknęli wystraszeni. Musiałem ich zaskoczyć. Dosłownie miałem monitoring w domu... Wszyscy spojrzeli na mnie z lekkim przestrachem, gdy ja patrzyłem na nich z byka.
Złapałem głębszy wdech.
— Powinniście się szykować na akcję, a nie obgadywać mnie pod drzwiami gabinetu — zauważyłem.
Po swoich słowach wyszedłem z pomieszczenia, zamykając za sobą. Ruszyłem korytarzem do kuchni, po drodze zakładając kaptur na głowę. Chciałem jak najbardziej odciąć się od spojrzeń, które były we mnie dosłownie wbijane przez resztę. Wszedłem do aneksu, mijając tatę w wejściu. Czułem, że za mną zerknął, ale nic nie powiedział. Tak samo nie skomentował całej grupki, która wkroczyła za mną do pomieszczenia. Akurat łapałem za kubek, żeby wrzucić do niego saszetkę z naparem na herbatę.
— Jeremy — zaczęła Maddy — wszystko w porządku?
Odetchnąłem.
— W jak najlepszym! — odpowiedziałem sarkastycznie. — Czemu pytasz?
— Wiesz, nie musisz być sarkastyczny — rzucił Duncan.
Odezwał się...
— Pokłóciłeś się z Mel? — spytała Aria, nie bawiąc się w owijanie tematu bawełną.
Oparłem się o blat dłońmi. Złapałem głęboki wdech.
— Nie pokłóciłem — powiedziałem, po czym się do nich odwróciłem. — Poszedłem tylko za radą obecnej tu Maddy i, jak głupi, czekam, aż coś się wydarzy.
Zauważyłem, jak dziewczyna przełknęła ślinę.
— Powiedziałeś jej — stwierdziła, doskonale rozumiejąc aluzję.
Przytaknąłem.
— Tak, powiedziałem jej, że kocham ją od dziesięciu lat i nie potrafię się odkochać. — Wróciłem do robienia picia.
Akurat zagotowała się woda, którą zalałem saszetkę.
— Co powiedziała? — dopytała Maddy.
Momentalnie się zaciąłem, a przez głowę ponownie przeleciały wspomnienia moich i jej słów.
„Jeśli jesteś pewna swoich uczuć co do niego, odpuszczę swoje. Tylko powiedz mi to w twarz. Ale jeżeli mi nie odpowiesz, to przygotuj się na to, że cię pocałuję".
„Czekaj, co?"
Sposób, w jaki zaakcentowała swoje słowa... Miałem niemal wrażenie, jakby nie chciała nawet słyszeć, że mógłbym ją sobie odpuścić. Cóż, miała rację. Nie mogłem, a może raczej nie umiałem. Melissa była moją pierwszą miłością i chciałem tylko jej. Nikt inny by jej nie zastąpił, nawet gdyby stałby się podobizną jeden do jeden. Melissa Regora istniała tylko jedna i kochałem ją całym sercem.
Przez pamięć przebiegły kolejne chwile, gdy ją pocałowałem. Potem to, jak oddała pocałunek, nasze wzajemne obłapianie się, sam w sobie seks i wspólnie spędzona noc, po której obudziłem się, gdy ta sięgała po komórkę.
Odetchnąłem, czując ukłucie w piersi. Przełknąłem ślinę.
— Nie odpowiedziała nic, co by znaczyło, że ona mnie też kocha czy chociażby coś czuje...
Odłożyłem czajnik na miejsce i opuściłem lekko głowę, czując dosłowną bezsilność. Tamto wszystko stało się przez alkohol...
— Jeremy... — odezwała się zmartwiona Maddy.
— Szykujcie się na akcję — rozkazałem, kończąc tym samym tę rozmowę. — O zachodzie musicie wyjechać, żeby o dziewiętnastej stawić się w Wooster. Ja sobie dam radę. Tutaj nie ma całej chmary demonów, które mogą wybić całe miasto w jedną noc.
Kątem oka zauważyłem, jak większość kiwnęła głowami. Po chwili wyszli z pomieszczenia, a przynajmniej miałem takie wrażenie, gdy odsunąłem się od blatu i oparłem się lędźwiami o krawędź wyspy kuchennej. Skrzyżowałem ręce, przetarłem prawą dłonią po czole. W tym momencie poczułem na lewym ramieniu czyjąś dłoń. Niemal gwałtownie odwróciłem spojrzenie na Duncana, który stanął obok mnie.
— Wytrzymałeś dziesięć lat — zauważył. — Dasz radę jeszcze kilka dni.
Parsknąłem, kręcąc głową.
— Powiedział ten, co się zastanawia, jak podbić do Seana.
Zaśmiał się lekko.
— Tu sprawy wyglądają nieco inaczej — stwierdził.
— Mianowicie? — Przetarłem ponownie po czole.
Zauważyłem u Duncana serdeczny uśmiech.
— W przeciwieństwie do ciebie i Mel, między mną a Seanem nie ma jeszcze potwierdzenia, że mnie on kocha.
Spojrzałem na niego zaskoczony. Był szczery. Nie umiał mnie okłamywać. Nie mnie. Z innymi mu wychodziło, ale ja znałem go od podszewki.
— Przyjdzie, Jeremy — odrzekł pewnie.
Złapałem głębszy wdech, czując piekące oczy. Siłą się powstrzymywałem, żeby w tym momencie nie popuścić wodzy emocjom, które bardzo chciały się wydostać.
— Ale kiedy?
Duncan westchnął, odsuwając się od wyspy kuchennej, o którą także się oparł. Pokręcił głową, idąc w stronę wyjścia, przy którym jeszcze na moment się zatrzymał i do mnie odwrócił.
— Przyjdzie, gdy w końcu sobie uświadomi, że nadal cię bardzo kocha.
Po swoich słowach wyszedł. Odetchnąłem. Mogli mi mówić, że Mel w końcu przyjdzie, ale mój sceptyczny umysł nie pozwalał mi nawet o tym myśleć. Dalej pamiętałem słowa, które wymówiłem, zanim wyszedłem z mieszkania Mel. Uczucia, jakimi darzyłem dziewczynę, nie zmieniłyby się nawet za sto, tysiąc czy dziesięć tysięcy lat. Mel była jedyna w swoim rodzaju. Nie zamierzałem zmieniać nigdy tego zdania.
Wyjąłem telefon z kieszeni spodni. Zerknąłem na wyświetlacz. Żadnych wiadomości czy powiadomień. Musiałem cierpliwie czekać, choć nerwy dosłownie zjadały mnie od środka. Nie potrafiłem myśleć o niczym innym. Dlatego też reszta dosłownie musiała mi pomachać przed oczami, zanim ogarnąłem, że właśnie zbierali się do wyjścia. Gdy ponownie zerknąłem na zegar, wskazywał dziesięć po czwartej. Spędziłem dwadzieścia minut w praktycznym bezruchu, a przez głowę przewijały się obrazy Melissy.
Ruszyłem za pozostałymi do drzwi. Wyszedłem na ganek, gdy ci zeszli po schodach. Tata jechał z nimi, bo grupa potrzebowała Maga.
Ja, jako Głowa Cieni, nie mogłem już brać udziału w akcjach. Fakt faktem, gdyby coś mi się stało, miejsce zająłby ponownie tata, tylko problem był inny. Tata miał już pięćdziesiąt sześć lat, został wdowcem, gdy miał dwadzieścia dziewięć lat i posiadał tylko jednego syna. Po śmierci mamy przysięgał, że nigdy więcej nie wyjdzie za mąż, bo żadna kobieta nie zastąpi mu mojej matki. Nie istniała szansa, że ród Bernonów powiększyłby się jeszcze z pomocą czystych genów taty. Wtedy nasza długowieczna krew umarłaby razem z nim, a Cienie, chcąc ponownie wyłonić najpotężniejszą rodzinę, stanęłyby naprzeciw siebie w walkach – a przynajmniej istniała taka opcja.
Obecnie znajdowałem się na podobnym poziomie ochrony, jak Mel dziesięć lat temu. Nie mogła mi się stać krzywda, bo moją powinnością było przekazanie genów kolejnemu pokoleniu Bernonów. Przed dwudziestką miałem poznawać funkcjonowanie świata i nauczyć się ewentualnej walki, ale zazwyczaj stałem bardziej z boku, chyba że sytuacja wymagała interwencji – jak przy walce z Saringią czy Kościrogiem, gdy wyszedłem mu naprzeciw. Teraz wszystko mnie omijało. Poznałem, ile mogłem, a to pozwalało mi teraz rozpatrywać wiele możliwych opcji, gdy ten wymiar atakowały chmarami demony.
Spojrzałem na resztę, która jak gdyby nigdy nic kierowała się do dwóch samochodów, rozmawiając między sobą. Podzielili się, że pojadą trójkami. Uniosłem lekko kąciki ust, czując chyba to samo, co tata kiedyś. Rozumiałem, co musiał sobie myśleć, gdy tylko ruszaliśmy na akcje. Bał się o nas i martwił, ale z drugiej strony występowała u niego duma, że wyrośliśmy na zgraną grupę. Mógł też rozmyślać, że pozostali bardzo przypominali swoich rodziców.
Uśmiechnąłem się szerzej, opierając się o słup podtrzymujący daszek nad tarasem. Złapałem głębszy wdech.
— Nie zapomnieliście o czymś?!
Wszyscy się gwałtownie odwrócili. Uniosłem brwi.
— „Już potrzebujecie leków na lepszą pamięć?" — zacytowałem niegdysiejsze słowa taty.
Zauważyłem, jak się parsknął i pokręcił głową. Chyba samemu zrozumiał, jak my się czuliśmy, gdy nas wybijał z rytmu swoim nagłym komentarzem. Reszta także się zaśmiała, przypominając sobie każde wyjście na akcję i nasze tradycyjne powiedzenie, które wybrzmiało w kolejnej sekundzie:
— Do zobaczenia później!
Już po chwili odjechali spod domu. Wyjrzałem z ganku za nimi, a gdy tylko zniknęli za barierą, wróciłem do domostwa. Za sobą zamknąłem drzwi i ruszyłem do kuchni, chcąc w końcu wypić zrobioną wcześniej herbatę. Niestety, napój okazał się dosłowną „siekierą", gdy tylko się go napiłem. W środku nie dało się dojrzeć dna, bo esencja zafarbowała wodę praktycznie na czarno. Tego nawet cytryna by nie uratowała...
Pokręciłem głową, po czym wylałem wszystko do zlewu. Umyłem kubek, po czym ruszyłem do salonu, po drodze gasząc światło w kuchni. W ciągu kilku sekund położyłem się na jednej z kanap, rozciągając kręgosłup, który kilkukrotnie strzelił, nastawiając się na odpowiednie miejsca. Zasłoniłem sobie oczy prawym przedramieniem, a do głowy natychmiast wróciły słowa Duncana.
„Przyjdzie, Jeremy". Chciałem wierzyć, że to się naprawdę stanie, ale nie potrafiłem. To, że kiedyś coś do mnie czuła, wcale nie znaczyło, że to uczucie przetrwało do teraz. Równie dobrze mogła się do mnie więcej nie odezwać. To uważałem za najgorszą rzecz, jaka miałaby miejsce. Nie chciałem, by się ode mnie odsunęła. Straciłem ją na dziesięć lat, kilka dni do jej odpowiedzi jeszcze wytrzymam, ale jeśli to zajmie dłuższy okres... Nie wiem, czy dam radę.
Zacisnąłem oczy, Minęło kilka sekund, zanim poczułem rozluźnienie. Nadszedł sen, którego się nie spodziewałem. Nie czułem zmęczenia, ale najwyraźniej organizm potrzebował chwilowego odpoczynku, co uświadomiłem sobie po jakichś czterech godzinach drzemki, gdy uniosłem się na kanapie.
Czyli w nocy nie pośpię...
No nic, zajmę się czymś pożytecznym. Musiałem zająć czymś myśli, więc może wreszcie nadszedł moment, by poszukać informacji do badań. Dawno się nimi nie zajmowałem, a doskonale wiedziałem, że nimi zajmę głowę na tyle, że zapomnę o wszystkim, nawet jedzeniu czy potrzebach fizjologicznych. Podniosłem się, ruszyłem do korytarza. Zgasiłem światło w salonie. Już miałem iść do gabinetu, gdy zatrzymałem się gwałtownie, słysząc pukanie do drzwi. Odwróciłem się do nich, nie wiedząc, kogo tu niosło. Reszta godzinę temu dojechała do Wooster, a nawet gdyby coś się stało po drodze, posiadali klucze do mieszkania. Momentalnie do głowy wpadł pomysł, że to ktoś z Cieni czegoś potrzebował.
Ruszyłem do powłoki, której zamki odblokowałem. Uchyliłem drzwi, ale momentalnie stanąłem jak wryty, ujrzawszy postać, której się nie spodziewałem. Powierzchnia oka się rozszerzyła, nie dowierzając w to, co widziałem.
— Mel?
Ona... Ona naprawdę przyszła...
********************
Nadszedł wreszcie czas!
W końcu ta dwójka może zostanie razem!
Tego sę dowiemy w kolejnym rozdziale, który pojawi się... Jutro!
Dzisiaj się z nim nie wyrobię, ale jutro powinien się na spokojnie pojawić!
Dajcie znać koniecznie, jak podobał wam się ten!
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro