Rozdział 34: Melissa
Jestem najgorszą osobą na świecie...
Nie miałam wyrzutów sumienia. Po tym, jak dwa dni temu Jeremy wyszedł z mojego mieszkania, a po kolejnych dwudziestu minutach w progu stanął Charlie, przywitałam się z nim, jak gdyby nigdy nic się nie stało. Pocałowałam go, a po ciele przeszedł dreszcz, który miałam wrażenie, jakby próbował mi przekazać, że nie z nim powinnam w tym momencie się znajdować, a jechać za Jeremym. Zwłaszcza po tamtym, co mi powiedział. „Poczekam na ciebie, ile będę musiał, Mel. Moje uczucia do siebie się nie zmienią. Nawet jeśli mnie nie wybierzesz, ja i tak będę cię zawsze kochać". Nie zamierzał się poddawać, kochał mnie, a ja... Ja nie wiedziałam, co powinnam robić.
Zależało mi na Charliem, ale Jeremy także miał miejsce w moim sercu. Powoli nachodziło mnie niemal wrażenie, jakby stare uczucie wracało, a ja za wszelką cenę starałam się je zdusić. Mogłam się znajdować przy Charliem, a jednak przez głowę przechodziły wspomnienia tamtej nocy spędzonej w ramionach mojej młodzieńczej miłości. To wiedziałam na pewno. Jeremy też był pierwszą osobą, w której się kiedykolwiek zakochałam. Nie wiedziałam, co robić. Przy nim czułam się swobodnie i dobrze, ale też nie chciałam łamać serca Charliemu, z którym miałam czteroletni związek.
Na pewno powinnam iść po rozum do głowy, ogarnąć się i uznać tamtą noc za błąd, ale nie potrafiłam. Sama myśl o czymś takim sprawiała mi ból. Próbowałam jakoś sobie przetłumaczyć, że on należał do Cieni, a ja posiadałam w ciele geny Światła... Te rasy nie bez powodu się nie lubiły, nie wiedziałam nawet, jak reszta jego rasy by na coś podobnego zareagowała. Cień i Światło się nie łączyły, nawet w normalnych warunkach. Gdy świeciło się w mrok, ten znikał. To działało też w drugą stronę. Nie mogliśmy być razem, ale ta myśl... Ona sprawiała, że chciałam usiąść w rogi i się rozpłakać.
Co się ze mną, do cholery, dzieje?
Niemal podskoczyłam, gdy na ramieniu pojawiła się duża dłoń Charliego. Zerknęłam na niego. Wydawał się lekko zaniepokojony, ale nie mogłam dać po sobie niczego poznać. Nie chciałam go skrzywdzić, a to by się na pewno stało, gdybym mu wszystko wyznała. Dodatkowo Jeremy zostałby narażony na gniew mężczyzny.
— Wszystko dobrze? — spytał, a ja przełknęłam ślinę.
Rozejrzałam się po stole, przy którym siedziała nie tylko nasza dwójka, ale także rodzice Charliego i jego siostra. O ile starszy mężczyzna i kobieta starsza ode mnie dwa lata lekko się zmartwili, o tyle matka Charliego dalej zajmowała się posiłkiem, do którego dokładała sobie akurat sałatki. Nie wiedziałam nawet, czy ona mnie tu zauważyła. Gdy się z nią wcześniej witałam, jedynie mruknęła pod nosem, po czym poszła coś przygotowywać.
Przełknęłam ślinę.
— Nic mi nie jest — odpowiedziałam, starając się utrzymać spokojny ton. — Zamyśliłam się tylko.
— Coś się stało? — spytał Roderick.
Spojrzałam na starszego mężczyznę, od którego Charlie bardzo odziedziczył wygląd. Jego włosy już barwiły się siwizną wychodzącą spomiędzy kosmyków w kolorze ciemnego blondu. Zielone oczy spoglądały na mnie z życzliwością. Na twarzy widniał serdeczny uśmiech. Miał na sobie ciemną kremową koszulę, a na niej kardigan zapinany na guziki. Wcześniej zauważyłam u niego także ciemnoszare sztruksowe spodnie.
Milczałam. Nie wiedziałam, co powiedzieć. Musiałam skłamać, czego nie lubiłam. Staruszek zawsze był dla mnie miły i przyjazny, co jedynie bardziej mi utrudniało. Już uchyliłam wargi, ale uprzedził mnie Charlie.
— Myślisz o sprawie?
Przełknęłam ślinę, po czym przytaknęłam, zgadzając się z lepszą wersją, niż gdybym miała powiedzieć, że zastanawiałam się nad własną sklerozą i możliwie pozostawionej w domu włączonej prostownicy. Jego matka wtedy na pewno by się włączyła do rozmowy i wytknęłaby mi własną nieodpowiedzialność. Wtedy nie myślałabym już o niczym, a jedynie o własnej irytacji i chęci rzucenia jej butem w twarz.
— Dostałaś sprawę?! — wyskoczyła nagle siostra Charliego. — To świetnie!
Simone mogłam określić dwoma sformułowaniami. Pozytywnie zakręcona i wieczna studentka. Jej długie blond włosy ciągnęły się do pasa, choć aktualnie pozostały związane w warkocz. Oczy barwiły się także zielenią. Doskonale dało się u niej zobaczyć tę jej zaraźliwą radość, która się z niej niemal wylewała z każdym szerokim uśmiechem, w jakim miała non stop wykrzywione, średniej wielkości, usta. Okrągła twarz dodawała jej słodyczy, tak samo wykonywany przez nią makijaż – niemal masa różu i kolorowe kreski na oczach. Miała na sobie jasnoszary cienki golf, a na nim flanelową koszulę w wiśniowym odcieniu. Do tego założyła białe rurki.
— Simone, prosiłabym cię, byś nie podnosiła głosu przy stole — odezwała się w końcu starsza kobieta siedząca na końcu stołu.
Każdy na nią spojrzał. W końcu na nas zerknęła z typową dla niej srogością w spojrzeniu i wyraźną niechęcią do mojej osoby.
Valeria była poważną kobietą, aż nazbyt. Miała swoje zasady, które wbiła chyba wszystkim domownikom do głowy. Na nich wychował się Charlie i Simone, choć dziewczyna zdecydowanie wyłamała się spod rygoru własnej matki. O wiele bardziej upodabniała się do ojca. Valeria zawsze chodziła z niezadowoloną miną, nigdy nie widziałam u niej uśmiechu czy chociażby cienia zadowolenia. Jej jasne włosy były minimalnie bardziej osiwiałe i schodziły się z tyłu głowy w przesadnie schludnego koka. Zawsze, gdy tylko ją spotykałam, miała na sobie koszulę i kardigan. Zamiast spodni ubierała spódnice poniżej połowy łydki. Dzisiejszy ubiór wcale nie odstawał, a do tego wszystko kręciło się w odcieniach jasnej szarości.
Wygląda jak kobieta wychowana w wojsku...
— Mamo... — Simone parsknęła. — Daj chociaż raz spokój. Melissa wróciła do służby. To powinno się świętować.
Valeria westchnęła i ponownie złapała za widelec.
— Simone — zaczęła — z tego, co wiem, Melissa cały czas pracowała, a to znaczy, że służyła w policji. To, że zajmowała się czym innym, nie znaczy, że została zwolniona czy coś podobnego. Ona jedynie zajmowała się mniej ważną pracą.
Poczułam, jakby kolejna igiełka została we mnie wbita.
— Mamo, trochę przesadzasz... — wtrącił się Charlie.
— Po prostu jestem szczera — zauważyła, po czym podniosła na mnie wzrok z wyraźną wyższością. Doskonale wiedziałam, że dla niej byłam najzwyklejszym robakiem. — Nie masz mi chyba za złe zwykłej szczerości, Melisso?
Przełknęłam ślinę.
— O-oczywiście, że nie... — wydusiłam, choć doskonale czułam, jak napinają mi się wszystkie mięśnie.
Miałam ochotę wstać i jej coś zrobić, ale musiałam się powstrzymać za wszelką cenę, by tylko nie popełnić głupiego błędu w złości.
— Mały błąd co prawda zaważył na twojej karierze, ale cię nie zwolnili ani nie zamknęli za spowodowanie śmierci tamtego mężczyzny...
— Mamo! — Charlie podniósł głos, tym samym przerywając kobiecie.
Valeria na niego zerknęła z niemal niezrozumieniem, dlaczego na nią podnosił głos.
— O co chodzi?
— Posuwasz się za daleko.
— Nie rozumiem, o co ci chodzi, Charles. — Wzruszyła ramieniem i lekko machnęła ręką, jakby jej słowa to nie było nic poważnego.
Cóż, prawda miała się jednak inaczej i Charlie o tym doskonale wiedział. Jego matka przypomniała mi tamten dzień, a samo wspomnienie widoku roztrzaskanej czaszki i mózgu sprawił, że zjedzona moment wcześniej porcja jedzenia zaczęła wracać z żołądka do przełyku. Przełknęłam ślinę, starając się jakoś powstrzymać nawracający posiłek.
— Melissa powiedziała, że nie przeszkadza jej moja szczerość...
— Ale to nie znaczy, że musisz jej przypominać coś tak traumatycznego. Czytaj trochę sytuację, ma...
Gwałtownie się odsunęłam od stołu, po czym zerwałam się z krzesła, czym zwróciłam uwagę wszystkich przy stole.
— Przepraszam na moment... — powiedziałam, zakrywając sobie usta dłonią, po czym wyszłam z pomieszczenia.
— Melissa...! — zawołał za mną Charlie, jednak ja nie zareagowałam.
Miałam wielką ochotę wyjść z tego domu i już nie wracać, ale udało mi się powstrzymać. Już wystarczająco zrobiłam sobie wstydu tym, że dosłownie uciekłam od stołu przez matkę Charliego. Ruszyłam do łazienki na końcu korytarza, gdzie od razu się zamknęłam i oparłam o drzwi. Obwiązałam się ramionami, czując ich drżenie. Miałam przyspieszony oddech, a każdy haust stawał się coraz mniejszy. Do oczu napłynęły łzy, które spłynęły po policzkach po ledwie sekundzie. Zamknęłam powieki, nie chcąc wypuścić kolejnych kropel.
Ostatnim razem udało mi się o tym powiedzieć reszcie niemal bez problemu, jednak teraz... Te wspomnienia mnie przygniatały i sprawiały, że naprawdę żałowałam swojej starej decyzji, by wtedy gonić tamtego mężczyznę, nie czekając na żadne wsparcie. Niemal słyszałam własne słowa, gdy starałam się zmusić tamtego człowieka do opuszczenia broni:
„Mierzysz do funkcjonariuszki policji, więc radziłabym ci się dobrze zastanowić, czy chcesz dostać kolejny zarzut. Mamy wystarczająco dowodów, by cię zamknąć w więzieniu na długie lata, ale może, o ile będziesz współpracował, uda się zdobyć dla ciebie jakąś ugodę i starość spędzisz poza więzieniem..."
Każdy moment z tamtej jednej chwili przewijał mi się przez głowę niczym klatki w filmie, a przez nie oddech przyspieszał mi coraz bardziej. Miałam wrażenie, jakby zamknięte powieki to biała płachta, na którym wyświetlono coś z projektora. Wszystko widziałam i słyszałam od nowa. Moją gonitwę, dźwięki krótkofalówki, przez którą starsi policjanci kazali mi poczekać na wsparcie, wyciągnięcie broni, gdy podejrzany wbiegł do zaułka... Jego samobójstwo.
Uchyliłam gwałtownie powieki, gdy strzał wydał mi się niemal prawdziwy. Jakby stało się to ponownie obok mnie. Szybko on jednak zniknął i zamiast niego doszedł do mnie własny, nieco piskliwy, oddech. Powoli się zapowietrzałam. Myślałam, że już pozbyłam się tej traumy, jednak ona dalej ze mną pozostawała. Musiałam się uspokoić, ale nie potra...
„Musisz się uspokoić albo będzie gorzej".
Uchyliłam szerzej powieki, gdy słowa Jeremiego odbiły się echem od ścian czaszki.
„Mel, posłuchaj mnie, proszę. Zamknij oczy i złap głęboki oddech przez nos. Wiem, że to teraz trudne, ale dasz radę".
Przymknęłam powieki, po czym zakryłam sobie usta i powoli wpuściłam do płuc większą ilość powietrza, które sprawiły mi już minimalną ulgę. W głowie dalej słyszałam słowa Jeremiego:
„Zanim wypuścisz powietrze, policz w myślach do dziesięciu. Potem wypuść powietrze powoli przez usta".
Raz... Dwa... Trzy...
Po samym tym mięśnie się już lekko rozluźniły.
Cztery... Pięć... Sześć...
Poczułam, jak serce powoli zaczyna się uspokajać.
Siedem... Osiem... Dziewięć...
Uchyliłam powieki i spojrzałam przed siebie na lustro wiszące nad umywalką.
Dziesięć...
Zabrałam dłoń, po czym powoli wypuściłam powietrze. Mogłam wyglądać okropnie, ale przynajmniej udało mi się uspokoić... I ponownie z pomocą Jeremiego. Uniosłam lekko kąciki ust, przypominając sobie, kiedy wypowiedział wszystkie tamte słowa. To było wtedy, gdy dostałam ataku paniki, bo bałam się z nimi porozmawiać po odkryciu ich tożsamości. I on, i reszta mi wtedy pomogli zrozumieć każdy aspekt układanki, jaka stworzyła się w głowie szesnastolatki, prawie siedemnastolatki. Potem sam Jeremy pokazał mi jeszcze więcej...
Pokręciłam głową.
— Muszę się ogarnąć — stwierdziłam, cicho szepcząc.
Podeszłam do ubikacji, zerwałam kilka listków papieru toaletowego, po czym starłam pozostałości łez, które rozpuściły delikatny makijaż. Udało mi się go uratować o tyle, o ile. Ważne, że nie było widać, iż płakałam. Gdyby matka Charliego to zobaczyła, na pewno by wytknęła, że płakałam przez „byle co, bo rodzice mnie nie wychowali, jak powinni".
Jeszcze trochę i naprawdę w nią czymś rzucę.
Wyrzuciłam papier do toalety, spłukałam wodę. W tym samym momencie ktoś zapukał w drzwi. Odwróciłam się, ale szybko podeszłam do umywalki i przemyłam dłonie. Wytarłam je, po czym w końcu ruszyłam do wyjścia. Odblokowałam zamek, a gdy uchyliłam powłokę, spotkałam się z widokiem Simone. Zamrugałam szybciej, widząc jej zaniepokojoną minę.
— Wszystko dobrze? — spytała.
Przytaknęłam, ale i tak kolejno dodałam:
— Tak, jest okej.
Simone westchnęła.
— Wiesz, że nie musisz przy mnie kłamać, prawda?
Uniosłam brwi zaskoczona. Nie spodziewałam się, że wyłapie moje najbardziej wypracowane kłamstwo. Czyli chyba musiałam dalej je poćwiczyć, by nie dało się wyczuć kompletnie.
— Ja się w tym domu nie czuję komfortowo, a co dopiero ty. Nawet nie chciałabym się nad tym zastanawiać. — Uśmiechnęła się serdecznie.
Odwróciłam lekko wzrok.
Powoli zaczynam się nawet cieszyć, że inna sprawa bardziej zaprzątała myśli, niż wcześniejsze uwagi jej matki. Dopiero te ostatnie mnie najbardziej zabolały...
— Cóż, przyzwyczaiłam się...
— Nie powinnaś — przerwała mi. — Jesteś dziewczyną mojego brata, którą ten kocha jak wariat. Mama powinna mieć do ciebie, choć odrobinę, szacunku i w niektórych kwestiach umieć utrzymać jęzor za zębami.
Cóż, w tej sprawie nie da się nie zgodzić...
— Cieszę się, że tamta sprawa poszła w niepamięć i mogłaś bez problemu wrócić do służby. — Uśmiechnęła się szeroko. — Jesteś świetnym detektywem.
Uniosłam lekko kąciki ust. Wiedziałam, co robiła. Podnosiła mnie na duchu, bo jej matce udało się mnie zdeptać z błotem i teraz miałam problem, by się z niego wygrzebać.
— Dzięki, Sim.
Parsknęła zadowolona z siebie.
— Zawsze do usług, gdy trzeba podnieść na duchu moją drogą i jedyną bratową — powiedziała dumnie, po czym przyłożyła dłoń zaciśniętą w pięść do serca.
Ja jednak zwróciłam uwagę na jeden aspekt, a który uniosłam wyżej brwi. Nazwała mnie: Bratową. Simone nigdy wcześniej tak na mnie nie mówiła. To był pierwszy raz. Już chciałam o to dopytać, ale Simone momentalnie złapała mnie za dłoń i pociągnęła w kierunku jadalni.
.・゜-: ✧ :- ⋆˚。⋆୨୧˚✧˚୨୧ ⋆。˚ ⋆-: ✧ :-゜・.
Charlie pomógł mi założyć jasną jeansową kurtkę. Gdy ją zapinałam, ten podszedł do rodziców, by się pożegnać. Nie czułam się dobrze w murach tego domu. Byłam intruzem, który nie powinien się w nic mieszać. Dlatego też grzecznie czekałam na mężczyznę. Widziałam, jak jego ojciec go objął, przy tym moment wcześniej coś mu wręczając. Staruszek coś mu szepnął na ucho, ale powiedział to na tyle cicho, że nawet nie usłyszałam szmeru. Kolejno podeszła do niego siostra, a potem matka. Obie powtórzyły gest, jaki wykonał ojciec. To spowodowało, że lekko zmarszczyłam brwi.
Co tu się...?
Nie dokończyłam myśli. Gdy tylko Simone odsunęła się od Charliego, podskoczyła do mnie i objęła z całej siły, jakby naprawdę mocno się z czegoś cieszyła. Odwzajemniłam przytulenie z mniejszym entuzjazmem. Miałam wrażenie, jakbym jako jedyna pozostawała niewtajemniczona w jakąś sprawę, o której wiedziała cała czwórka.
— Mam nadzieję, że niedługo się spotkamy — powiedziała, odsuwając się.
Na jej twarzy widniał szeroki uśmiech, którym też ją uraczyłam.
— Daj znać, jak znowu wpadniesz do miasta na weekend. Zabiorę cię na kawę.
Przytaknęła, po czym się odsunęła. Momentalnie się spięłam, gdy przede mną stanęła Valeria. Zgarnęła moje dłonie swoimi szorstkimi i je lekko ścisnęła. W tym momencie naprawdę musiałam uważać na własne odruchy. Każdy mięsień chciał się w tej chwili wzdrygnąć.
— Mam nadzieję, że niedługo znów wpadniecie na obiad — rzekła poważnie, jak na nią przystało. — Byłoby bardzo miło. I, oczywiście, że dacie znać o wszystkim.
Zmarszczyłam lekko brwi, kompletnie nie rozumiejąc, o czym ona mówiła.
Jakim „wszystkim"? O co chodzi?
Chciałam się odezwać. Już uchylałam wargi, by dopytać o całe to dziwne zachowanie, jednak momentalnie zostało mi to uniemożliwione przez dłoń Charliego, która zdjęła ręce jego matki z moich. Ta na niego spojrzała, a Charlie na nią, przy czym w jego wyrazie miałam wrażenie, jakbym widziała przekaz typu: Skończ już gadać. To jedynie sprawiło, że w głowie powstawało jeszcze więcej pytań. Już dawno nie czułam się tak nieswojo i dosłownie odsunięta od jakiegoś tematu.
— Zadzwonię — odpowiedział za mnie, po czym złapał za klamkę.
W przeciągu chwili oboje wyszliśmy z domostwa. Wsiadłam na miejsce pasażera w aucie mężczyzny. Po kilku chwilach samochód ruszył, odjeżdżając w stronę centrum. W bocznym lusterku przyglądałam się oddalającemu widokowi, by kolejno zerknąć na Charliego. Miałam coraz większy mętlik w głowie, a on był aktualnie skarbnicą wiedzy o wszystkich dziwnych zachowaniach w jego domu. Musiałam jedynie do tego ostrożnie podejść.
— O co chodziło twojej mamie?
Spojrzał na mnie przelotnie kątem oka. Złapał głębszy wdech, jakby lekko zestresowany. Jego gest całkowicie zbił mnie z tropu.
Okej, co się dzieje, do cholery?
— Co masz na myśli?
— Prosiła, by dać jej znać „o wszystkim". — Zrobiłam cudzysłów w powietrzu, podkreślając słowa Valerii. — Co to miało znaczyć?
Charlie lekko parsknął, a przy tym poczułam, jak po plecach przeszedł nieprzyjemny dreszcz.
— Powinnaś przestać się doszukiwać jakichś ukrytych motywów.
Przełknęłam ślinę, słysząc nieco pretensjonalny ton. Opuściłam wzrok. Miałam wrażenie, jakbym zrobiła coś nie tak.
— Jasne... Wybacz. — Odwróciłam wzrok do szyby.
Charlie chyba zauważył, że jego odpowiedź mi się nie spodobała, ale nic nie mówił. Poczułam przez to ukłucie w piersi. Nie rozumiałam tego. Fakt, sytuacja z Jeremym sporo mi namieszała w głowie, z jednej strony czułam, a z drugiej nie, wyrzuty sumienia, ale czemu... Westchnęłam lekko. Miałam wrażenie, że od tamtej sytuacji sprzed dwóch dni, zaczęłam wynajdywać u Charliego rzeczy, jakich wcześniej nie dostrzegałam. Widziałam jego wady, które nigdy nie rzucały mi się w oczy.
Oparłam się łokciem o miejsce przy oknie. Policzek ułożyłam na przedramieniu, po czym uniosłam wzrok na mijane domy. Na zewnątrz panował już półmrok, w domostwach paliły się światła. Czasami udawało mi się dostrzec cieszące się rodziny lub pary. Przed oczami pojawiła się sytuacja sprzed dwóch dni, gdy zobaczyłam Jeremiego w drzwiach... Odetchnęłam.
Ciekawe, co robi teraz Jeremy.
Nie miałam od niego ani od reszty żadnych wiadomości. Zrzuciłam to na obowiązki w ich zbiorowisku. Musieli być zajęci, bo wątpiłam, by chłopak się podzielił informacjami o naszej nocy z kimkolwiek – z Maddy czy Arią zwłaszcza, jeśli nie chciał zginąć. Gdy nie myślałam o własnym sumieniu, zastanawiałam się nad jego słowami. Co ja czułam, gdy tylko go widziałam, znajdował się obok czy ze mną rozmawiał. Kiedyś powiedziałabym z pewnością, że też go kochałam, ale teraz... Teraz nie byłam już niczego pewna. Wywoływał u mnie jakieś emocje, ale ja z całych sił starałam się je zdusić w zalążku, by nie motały mi w głowie. Niestety, tym samym miałam wrażenie, że niszczyłam więź między nami. Gdy tylko otwierałam usta, mówiłam coś, co go raniło. Zwłaszcza gdy napominałam o Charliem...
Dochodziło do mnie wtedy to, że traciłam Jeremiego, bo sama go odpychałam. To powodowało u mnie ból, jakiego czuć nie chciałam. Momentalnie zakuło mnie serce, potwierdzając coś, co podejrzewałam od kiedy odzyskałam pamięć.
Nadal go kocham...
Przez to, że zaczęli ze mną pracować, gdy jeszcze o niczym nie pamiętałam, sprawiło, iż stare uczucie zaczęło wracać, nawet pomimo braku wiedzy o jego istnieniu. Serce pamiętało. Jeremy samemu odpalił knot, który aktualnie palił się mocniej, niż ten Charliego, którego jednak nie potrafiłam zostawić. Na nim też mi zależało, a przynajmniej... Tak mi się wydawało. Teraz gdy już zdjęłam różowe okulary, zaczynałam dostrzegać jego wady, płomień słabł. Moje uczucia względem Charliego opadały.
„Nie umiem się do ciebie przyzwyczaić w blondzie". Momentalnie słowa Seana odbiły mi się w głowie. „Zrobiłaś to, bo Charlie powiedział, że woli jasne włosy u kobiet, prawda?". Prawda. Robiłam wszystko, byleby podobać się Charliemu i wykonywałam jego sugestie niczym wytrenowane zwierzątko. „Ty naprawdę nie widzisz, że on cię pod siebie ustawia?". Do tej pory bagatelizowałam wszelkie czerwone flagi, jakie pokazywały się na horyzoncie. Podświadomie zmieniałam je na zielone, nie chcąc nawet myśleć, że Charlie i ja do siebie nie pasowaliśmy...
„Podniósł na ciebie rękę raz, może to zrobić ponownie. On się nie zawahał, Mel, nie rozumiesz?!". Przełknęłam ślinę a kolejne echo, które odbijało mi się w głowie. „[...] on cię potraktował, jakbyś była jego zwierzątkiem! To nie jest, do cholery, miłość. To jest idealny obraz toksycznej osoby, zrozum to wreszcie". Dlaczego nigdy nie potrafiłam przyznać Seanowi racji? On najlepiej się rozeznawał w przemocy domowej... Przecież on sam był jej ofiarą. Po aresztowaniu jego ojca pomagałam i jemu, i jego matce, która nie potrafiła się po tym wszystkim podnieść... Sam Sean posiadał blizny po członku własnej rodziny, które nigdy nie zejdą, a ja... Ja nie potrafiłam mu przyznać racji, że własny chłopak mnie uderzył. Nie byłam bezpieczna przy Charliem, a mój strach przed nim, gdy tamtego wieczora się zdenerwował i mi przyłożył, to potwierdzało... On potrafił być nieobliczalny i prawdopodobnie nawet przepracowanie tego z lekarzem nijak nie pomoże.
Miał duże ego, ciężko było mu przemówić do rozsądku, nawet jeśli miało się rację, on robił wszystko po swojemu i obrywało się rykoszetem, gdy się denerwował, bo coś mu nie wychodziło. Przetarłam czoło. Zaznaczał swój teren i wyższość nad każdym, jakby posiadał własne prawa... Jego matka zadbała przy wychowaniu, by zmienić go w idealny przykład narcyza.
Przy Jeremym czułam się inaczej. Gdy mnie trzymał w ramionach, miałam wrażenie, jakbym znalazła się w bezpiecznej przystani. Nie chodziło nawet o to kiedyś, ale to dwa dni temu... Przy nim było mi dobrze. Znikały wszelkie problemy, mogłam się zachowywać jak ja, nie udając przy tym stworzonej przez Charliego marionetki... „Mówiłem, że się odkocham, ale... To niemożliwe. Nawet gdybym się zmusił, nic by z tego nie wyszło". Przełknęłam ślinę, gdy momentalnie zrobiło mi się ciepło na sercu. „Wiesz czemu? Bo to dzięki tobie widzę świat w jakichkolwiek barwach, Mel". Ja też. Dzięki Jeremiemu patrzyłam na świat inaczej. Pokazał mi go z całkiem innej perspektywy.
„Byłaś, jesteś i będziesz promykiem słońca, który dziesięć lat temu rozświetlił moje życie".
Serce przyspieszyło.
„Jesteś jedyną osobą, którą kiedykolwiek pokochałem, Melissa. Jesteś jedyna i nikt by cię nigdy nie zastąpił".
Jeremy był moją pierwszą miłością...
„Dlatego się nie odkocham. Ponieważ nigdy nie spotkam drugiej takiej samej dziewczyny jak ty. Ponieważ na świecie nie ma drugiej Melissy Regory".
Cholera, co ja mam zrobić?!
Nie potrafiłam nawet pogadać z Charliem o naszym związku, że coś z nim się ostatnimi czasy działo. Że się od siebie odsunęliśmy. To już nie to samo, co kiedyś...
— Wszystko dobrze?
Odwróciłam gwałtownie głowę w jego kierunku. Zamilkłam na zdecydowanie zbyt długo. Przełknęłam ślinę.
— Czemu pytasz? — dopytałam.
— Wzdychasz — zauważył. — Plus od kilku dni mam wrażenie, że z czymś się zmagasz. Wiesz, że możesz mi powiedzieć.
Uśmiechnęłam się niepewnie.
— To nic takiego. Tylko... Myślę o „rodzicach". Muszę z nimi pogadać, a nie za bardzo wiem, jak do tego podejść.
Zauważyłam, jak uniósł brwi w zaskoczeniu na moje kłamstwo. W rzeczywistości coś całkowicie innego zaprzątało mi głowę. Plus wątpiłam, że po wszystkich zatajeniach prawdy kiedykolwiek bym im wybaczyła...
— Chcesz się z nimi pogodzić? — dopytał, jakby nie był pewien, czy dobrze zrozumiał.
— Nie chcę przez całe życie chować urazy...
Odwróciłam wzrok, ale moment wcześniej dostrzegłam, jak na jego twarzy wyrósł lekki uśmiech.
— Najwyższa pora — stwierdził. — Plus, patrząc, że jesteśmy ze sobą cztery lata, chętnie bym ich w końcu poznał.
— Najpierw z nimi pogadam.
Przytaknął, a ja niezauważalnie odetchnęłam z ulgą, która jednak szybko minęła, gdy tylko samochód zatrzymał się na nieznanym mi terenie przed jakimś ewidentne nowo wybudowanym domem. Zmarszczyłam brwi, rozglądając się wokół. Po drugiej stronie ulicy dostrzegłam wejście na planty. Kompletnie nie rozumiałam powodu, dlaczego się zatrzymaliśmy. Do mojego mieszkania mieliśmy jeszcze jakieś dwadzieścia minut drogi.
Zerknęłam na Charliego. Przyglądał mi się z lekkim uśmiechem.
— Czemu się zatrzymaliśmy? — spytałam, a on wziął głębszy wdech.
— Pomyślałem, że może spodoba ci się idea spaceru.
Zamrugałam zaskoczona, a przy tym poczułam dreszcz przebiegający po plecach. Coś miało się stać, a ja nie miałam pojęcia, co dokładnie. Głosik z tyłu głowy podpowiadał, że zarówno może mi się to spodobać, jak i nie. Że będzie się to łączyło z szokiem. Przez ciało, przez każdą żyłę i mięsień przebiegało coś podobnego do impulsu elektrycznego. Czułam to już wcześniej. To było ostatnio, gdy pierwszy raz użyłam magii świadomie. Miałam wrażenie, jakby to właśnie ona dawała mi znak, że nie powinnam się zgadzać na wyjście z tego samochodu.
Pomimo jednak własnym przeczuciom, odpowiedziałam dość niepewnie:
— Ja-jasne...
Na twarzy Charliego pojawił się szeroki uśmiech. W ciągu kilkunastu sekund oboje wysiedliśmy z pojazdu. Obeszłam samochód, by kolejno stanąć przy prawej ręce mężczyzny. Ten jednak zrobił coś, czego nigdy u niego nie doświadczyłam. Wyciągnął do mnie łokieć, bym za niego złapała. Zmarszczyłam brwi, czując coraz większe skonsternowanie. Cały ten dzień był dla mnie jakiś dziwny. Nic mi się nie zgadzało. Złapałam go pod ramię, choć uczyniłam to z ostrożnością. Już w kolejnej chwili przeszliśmy przez ulicę i weszliśmy na teren plantów.
Szłam z Charliem równym krokiem, nie odzywając się nawet słowem. Nie chciałam zaczynać rozmowy. Czułam się nieswojo, miałam wrażenie, że gdybym tylko uchyliła wargi, powiedziałabym coś, co jedynie zmieniłoby tę sytuację w jeszcze bardziej niezręczną i nieswoją. Zerknęłam na mężczyznę kątem oka, Widziałam, że on też był zdenerwowany, a może raczej bardziej zestresowany. Łapał głębsze wdechy, jakby próbował się uspokoić, co jedynie sprawiło, że serce przyspieszyło ze stresu.
Co się, na wszystkie istniejące diabły, odpierdala?!
— Pamiętasz — zaczął — jak się poznaliśmy?
Przełknęłam ślinę, lekko przytakując.
— Wpadliśmy na siebie w wejściu na komisariat — przypomniałam. — To był mój pierwszy dzień, a ty mi pomogłeś się odnaleźć na posterunku.
— Już wtedy wiedziałem, że coś między nami zaiskrzy — przyznał, a ja na niego zerknęłam z uniesioną brwią.
Co go nagle napadło?
— I to się stało. — Uśmiechnął się pod nosem. — Rok po tym, jak zaczęłaś pracować.
Przytaknęłam.
— Pocałowałeś mnie na bankiecie z okazji czterdziestolecia posterunku i zapytałeś o coś więcej.
— Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czy cokolwiek z tego związku by wyszło — wyznał. — Byłaś, jesteś i będziesz ode mnie sporo młodsza. Bałem się, że nic z tego nie wypali, ale patrz. Jesteśmy razem czwarty rok i szczerze...
Momentalnie się zatrzymał. Także stanęłam i na niego zerknęłam, gdy on nagle złapał mnie za lewą dłoń. Spojrzałam na palce, które splatał z moimi, a przy tym miałam wrażenie, jakby te kompletnie do siebie nie pasowały. Przy Jeremym miałam inaczej. Jego ręce, gdy trzymał moje tamtej nocy, miałam wrażenie, jakby zostały wyrzeźbione specjalnie pod kształt moich. Pasowały do siebie niczym puzzle. Zamrugałam szybciej, po czym ogarnęłam się czym prędzej. To nie czas i miejsce na takie rozmyślania...
— Nie wyobrażam sobie obok siebie innej kobiety, Melissa.
Uchyliłam szerzej powieki, po czym zerknęłam mu w oczy.
Niemożliwe... Czy on...?
— Wiem, że nie mówię tego zbyt często, ale kocham cię całym sercem. — Złapał głębszy wdech, sięgając do kieszeni. — I... Zbierałem się do tego od dłuższego czasu...
Niech nikt mi nie mówi...
— Charlie?
Mężczyzna się odsunął o krok, po czym się pochylił i klęknął na lewe kolano. Powierzchnia oczu jeszcze bardziej się odsłoniła, gdy powieki bardziej się uchyliły. Stałam, nie dowierzając w to, co właśnie miało miejsce. W prawej dłoni Charliego znalazło się pudełko, którego wieko otworzył. W środku znalazł się pierścionek, o którym mi już kiedyś opowiadał. To pamiątka rodzinna, przekazywana z pokolenia na pokolenie mężczyznom w jego familii. To niegdysiejsza obrączka jego bardzo dalekiej prababci, jaką oświadczał się każdy w jego domu... A to znaczyło jedno. Charlie, który właśnie przede mną klęczał, chciał mnie prosić o rękę...
— Znając ciebie, na pewno się zastanawiałaś, dlaczego zatrzymałem się pod tamtym domem. Kupiłem go, bo chciałem w nim zamieszkać wraz z tobą, Melisso, ale zanim to, chciałem cię o to zapytać... — Wziął głęboki oddech. — Melisso Regoro...
Umysł momentalnie spłatał mi figla. Nie widziałam Charliego, mojego chłopaka, który właśnie chciał mi zadać najważniejsze pytanie w jego życiu. Zobaczyłam Jeremiego sprzed kilku lat. Wspomnienie momentalnie pojawiło mi się przed oczami. Byliśmy w moim pokoju, on klęczał przede mną, patrzył mi w tęczówki, gdy moment wcześniej pomagał mi zdjąć buty, bo ja nawet nie miałam siły, by bez trudu wejść po schodach. Wniósł mnie na piętro, potem pomógł się ogarnąć, a gdyby tego było mało, nakrył mnie kocem i poczekał, aż nie obudziłam się kilka godzin później, by się upewnić, że czułam się już lepiej.
Doskonale pamiętałam tamten moment. Pierwszy raz mu się wtedy tak bardzo przyjrzałam. Jego srebrnym tęczówkom, ciemnym i grubym brwiom, ładnemu kształtowi pełnych ust. Przyglądałam się każdemu znakowi szczególnemu na jego skórze. Przeliczyłam wszystkie pieprzyki występujące na twarzy. Przeanalizowałam każdy milimetr, zapamiętując nawet najmniejszą skazę po pierwszych próbach golenia zarostu. Nadal byłabym w stanie wskazać tę małą bliznę niemal na równej linii od kącika ust, na krawędzi kości żuchwy.
— Wyjdziesz za mnie? — usłyszałam Charliego, ale jego głos dochodził do mnie niczym przez mgłę.
Przez głowę przewinęły się wszystkie chwile spędzone z Jeremym. Nie tylko te z ostatnich kilku tygodni, ale też te za czasów liceum. Przypomniałam sobie jego każdy gest, słowo, a one kolejno sprawiły, że serce zbiło mocniej. „Poczekam na ciebie, ile będę musiał, Mel. Moje uczucia do siebie się nie zmienią. Nawet jeśli mnie nie wybierzesz, ja i tak będę cię zawsze kochać" – te zdania ponownie odbiły się w głowie. Kolejno przed oczami zobaczyłam jego smutny uśmiech, zanim wyszedł z mieszkania. Przez ciało ponownie przeszedł dreszcz, jak tamtego ranka. Miałam wtedy niemal wrażenie, jakby własny organizm kazał mi za nim pobiec.
Momentalnie zakuło mnie serce. To nie Jeremy właśnie przede mną klęczał. To nie on mi się oświadczył. Przełknęłam ślinę, gdy doszło w końcu do mnie to, co działo się ze mną od dłuższego czasu... A może raczej, co wiedziałam, ale się tego wypierałam.
Ja dalej kocham Jeremiego.
Uczucia do Charliego zniknęły dawno temu, a na pewno nie były one takie, jak niegdyś. Mało tego, jego propozycja zamążpójścia mnie praktycznie przerażała, bo ja nie chciałam nikogo, kto nie miał na imię Jeremy Bernon i nie należał do Cieni. Kto nie zasiadał jako Głowa całej rasy i nie używał magii. Nawet po dziesięciu latach, gdy go nie pamiętałam, serce nie zapomniało, kogo obdarzyło uczuciem i trzymało się go jak tonący deski, pozostając w uśpieniu, dopóki ten nie pojawił się w moim życiu ponownie. Pragnęłam tylko jego. Kochałam Jeremiego i chciałam tylko jego.
Zabrałam rękę z uścisku Charliego. Momentalnie uchylił szerzej powieki na mój gest. Spojrzał na mnie zaskoczony.
— Melissa...?
— Przepraszam, Charlie, ale... — Przełknęłam ślinę. — Nie wyjdę za ciebie.
Charlie się wzdrygnął. Wyglądał, jakby ktoś właśnie dał mu w twarz. Nagle pobladł. W oczach dostrzegłam napływające łzy. Załamałam go, ale musiałam to zrobić. To nie on był tym, którego pragnęłam.
— Co? — wydusił ledwo.
Szybko pokręcił głową, podniósł się, po czym złapał mnie za ramiona. Spróbował mną lekko potrząsnąć, jakby próbował mnie ocucić, jednak ja na pewno pozostawałam przytomna. Wiedziałam, czego chciałam. Dlatego też zdjęłam z rąk jego dłonie i od razu je od siebie odsunęłam. Nie chciałam, by mnie już więcej dotykał. Nie on. To już nie jego dłonie uważałam za najdelikatniejsze i najmilsze.
O ile to w ogóle możliwe, jeszcze bardziej uchylił powieki.
— Nie wyjdę za ciebie, Charlie — powtórzyłam z większym przekonaniem.
— A-ale... — Przełknął ślinę. — Czemu...? Dlaczego?
Wzięłam głębszy wdech, starając się tak ubrać słowa, by wszystko zrozumiał. Musiałam też uważać, by go nie zdenerwować.
— Już od dłuższego czasu miałam wrażenie, że coś jest ze mną nie tak — zaczęłam — Nie poznawałam samej siebie i nie czułam się, jak ja. Każdy wokół mi mówił, że nie jestem już tą samą Melissą, którą byłam kiedyś. Że się zmieniłam nie do poznania. Przez te cztery lata związku... Starałam się przypasować pod twoje wymogi, ale nie mam już na to siły — przyznałam, kręcąc głową. — Nie na tym polega miłość.
Zaprzeczył, jakby nie rozumiał. Kolejne jego słowa jedynie to potwierdziły. Nie widział problemu. Dla niego wszystko znajdowało się na swoim miejscu, ale wcale tak nie było.
— O czym ty...?
Mój głębszy wdech mu przerwał.
— Czy gdybym dalej ubierała się na czarno...
Wzdrygnął się na samo słowo, co już mi potwierdziło odpowiedź. Kontynuowałam jednak:
— Gdybym nosiła ciężkie buty, miała mocniejszy makijaż, nie zakrywała tatuaży, wciąż miała ciemne włosy i masę biżuterii, chciałbyś być ze mną w związku? — spytałam, choć zdawałam sobie sprawę z jego poglądu.
On nienawidził takiego wyglądu. Jego milczenie jeszcze bardziej mnie utwierdziło w tym przekonaniu. On nie kochał prawdziwej Melissy. On akceptował tylko tę, którą sobie stworzył. Bo to właśnie robił. Usuwał ze mnie wszystko, co mu się nie podobało i zastępował czymś, co według niego, leżało po tej dobrej stronie, przy tym kompletnie nie zważając na moje zdanie.
— W końcu do mnie to dotarło — przyznałam. — Te cztery lata poprawiałeś mnie, żebym do ciebie pasowała.
Charlie przełknął ślinę.
— Problem jest tylko taki, że w związku akceptuje się drugą osobę taką, jaką ona jest, a nie się ją podporządkowuje, jakby była zwierzaczkiem do tresury.
Pokręcił głową.
— Melissa, proszę...
— Nie, Charlie — przerwałam mu. — Nie będę dłużej twoim zwierzątkiem w cyrku ani rzeczą, którą możesz przekładać z miejsca na miejsce. — Przełknęłam ślinę, po czym spojrzałam mu w oczy. — Chcę zerwać.
Wzdrygnął się, jakbym uderzyła go prosto w brzuch.
— Co?! — podniósł głos, po czym niemal w panice złapał mnie za ręce. — Melissa... A-ale ja cię kocham.
Złapałam głębszy wdech, po czym ponownie zdjęłam jego dłonie z moich.
— Przykro mi , Charlie, ale... — Przymknęłam powieki, wzdychając głęboko. — Ja już tego nie czuję.
Równo z tymi słowami nastąpiła dla mnie nagła ulga. Momentalnie z ramion spadł mi niemal cały ciężar, który taszczyłam ze sobą od kilku tygodni, jeśli nie lat. Może tak naprawdę nigdy nie kochałam tego mężczyzny. Byłam z nim, bo chciałam się poczuć kochana. Gdybym nie odzyskała pamięci, zapewne zgodziłabym się na jego oświadczyny. Istniało jednak prawdopodobieństwo, że po kilku latach, może nawet nie, ten związek skończyłby się rozwodem. Ten związek od początku nie miał szans na przetrwanie, nie wiadomo ile.
Różniliśmy się i nie chodziło tylko o wiek. Nie pasowaliśmy do siebie. Jak woda i olej, nigdy nie dałoby się nas zmieszać. On był za spokojny, ja zbyt szalona i lekkomyślna, rzucająca się zawsze na głęboką wodę.
— Ale... — próbował coś jeszcze powiedzieć.
— Jutro podrzucę ci twoje rzeczy z mojego mieszkania — znowu mu przerwałam, po czym zerknęłam w oczy. — Żegnaj, Charlie.
Po swoich słowach postawiłam pierwszy krok, by kolejno go minąć. Ruszyłam w stronę ulicy po drugiej stronie plantów. Widziałam tam zajazd dla taksówek, oraz jedną czekającą na kolejnego klienta. Uśmiechnęłam się lekko. Zupełnie, jakby na mnie czekała...
— MELISSA! — usłyszałam za sobą, jednak się nie odwróciłam.
Szłam pewnie przed siebie, a przy tym niemal czułam, jakby ze wszystkich kończyn spadały ciężkie łańcuchy, które nie pozwalały mi nic zrobić. Charlie trzymał mnie niczym kanarka w klatce, jednak ja się właśnie uwolniłam.
Byłam wolna.
Usta wykrzywiły się w szerszy uśmiech. Spojrzałam przed siebie. Niemal mogłam dostrzec tę czerwoną nić przeznaczenia, która prowadziła tylko do jednej osoby. Do chłopaka, który od dziesięciu lat na mnie czekał. Do Jeremiego, który oczekiwał na moją odpowiedź. Widziałam ją, jakby praktycznie namacalnie znalazła się na małym palcu. Szło od niej ciepło, które czułam tylko przy Jeremym. Przy nim wiedziałam, że żyłam. Był moją bezpieczną przystanią, gdzie nie musiałam się niczym martwić, bo zawsze zapewniał mi bezpieczeństwo i mnie kochał. Teraz przyszła pora, bym mu powiedziała to samo, ale w twarz. Nie przez wiadomość, jak dziesięć lat temu. Tym razem to nie przejdzie.
Przeszłam na drugą stronę ulicy, zastukałam w szybę taksówki, a mężczyzna siedzący w środku machnął ręką, dając mi znać, żebym wsiadała. Zajęłam miejsce z tyłu.
— Kojarzy pan las przy Orange?
Zerknął w lusterko.
— To kierunek?
Uśmiechnęłam się.
— Tak.
Minęło kilka sekund. Samochód ruszył, a ja oparłam się łokciem o miejsce przy szybie, cicho nucąc pod nosem melodię Gotta Be Somebody zespołu Nickelback.
— Ma panienka chyba dobry humor — zagaił kierowca, na którego spojrzałam. — Stwierdzam po uśmiechu i doborze piosenki do nucenia.
Zaśmiałam się lekko. Na policzkach poczułam ciepło. Kąciki ust znajdowały się wysoko uniesione.
— Tak — przyznałam. — Mam dobry humor.
— Coś się stało?
— Cóż... — Sięgnęłam do medalika z niebieskim kryształkiem, który dalej nosiłam na szyi. — Jadę do chłopaka. To chyba wystarczający powód do szczęścia.
Starszy kierowca się zaśmiał.
— Ma chłopak szczęście.
Zacisnęłam szafir w dłoni, po czym wyjrzałam za okno.
— Ja mam, bo go poznałam.
Jadę do ciebie, Jeremy.
*************************
*Tańce łamańce ze szczęścia, bo Melissa w końcu zebrała mózg z ziemi* XD
Tak, nareszcie nadeszła ta pora, gdy Mel odzyskała rozum!
Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał!
Dajcie znać koniecznie, jak wam się podobał!
Jestem bardzo ciekawa waszej opinii!
Do następnego!
Już obiecuję wam, że będzie się działo! (Może uda się napisać dwa? Się okaże)
Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro