Chào các bạn! Vì nhiều lý do từ nay Truyen2U chính thức đổi tên là Truyen247.Pro. Mong các bạn tiếp tục ủng hộ truy cập tên miền mới này nhé! Mãi yêu... ♥

Rozdział 31: Melissa

— Nie wierzę, że Canan się zgodził na pomysł z czekaniem.

Zaśmiałam się na słowa Seana.

— Szczerze? — Zerknęłam na niego. — Ja też nie. Jak mi powiedział, że się zgadza, to myślałam, że się przesłyszałam.

Poprawiłam się, prostując prawą nogę. Lewą przyciągnęłam bardziej do siebie, a kolejno złapałam za kostkę obiema dłońmi. Przeniosłam wzrok na siedlisko Cieni. Dzisiaj tętniło życiem, jakby każdy się na coś szykował. Duncan pilnował dzieci, które uczyły się zaklinać broń palną, a gdy to im się udawało, dawał im przyzwolenie, żeby strzelały do puszek. Bliźniacy podobnie nauczali inne maluchy. Z tego, co udało mi się wychwycić, pokazywali im, jak przywoływać chowańce, a gdy któremuś się nie udało, podnosili je na duchu i zapewniali, że w końcu im się uda.

Uniosłam lekko kąciki, po czym przerzuciłam wzrok na Arię. Zakrywała kwiaty materiałem, który chronił będzie przed nadchodzącą coraz zimniejszą pogodą. Przy tym nuciła coś pod nosem, ale sądząc dźwięku, była to jakaś kościelna melodia. W oddali widziałam też kilkanaście osób, które zajmowały się przeróżnymi rzeczami. Jedni rąbali drewno, inni próbowali naprawić czyjś samochód. Często znajdowali się w grupkach, gdzie wszyscy sobie pomagali. Małe dzieci biegały z piłką. Kobiety korzystały z ostatnich cieplejszych dni i wietrzyły pościele lub sprzątały. W oddali dostrzegłam też ojca Jeremiego. Każdy się czymś zajmował. Maddy jako jedyna siedziała obok i przyglądała się, jak innym szła praca.

Chciałam ją nawet o to zapytać, ale wtem się zacięłam, widząc wychodzącego z domu Jeremiego. Przełknęłam ślinę, widząc, jak przy tym – mając już na sobie ściślej przylegający T-shirt – zakładał sweter typu half zip w grafitowym odcieniu.

— A ty co? — spytałam, gdy niemal zeskoczył ze schodów, na których siedziałam wraz z Maddy i Seanem.

— Ja tu jedyny poważnie pracujący — zażartował, podciągając rękawy i tym samym ukazując wypracowane przedramiona.

Zamrugałam szybciej, starając się przywrócić do normalności własny umysł.

Melissa, spokój...

— Co masz na myśli? — dopytałam, a on się do nas odwrócił.

Zerknął na Maddy, a kolejno na resztę, która momentalnie przerwała swoje obowiązki, by zabić go wzrokiem przez zarzut, że oni nic nie robili. Parsknął lekko, a przy tym uniósł prawy kącik minimalnie wyżej, nadając uśmiechowi bardziej łobuzerski charakter. Na widok czegoś podobnego serce oszalało i zaczęło wystukiwać o wiele bardziej szaleńczy rytm, niż przed momentem.

— Bariera uniemożliwiająca demonom dostanie się do naszego siedliska, sama się nie wzmocni — zauważył, a ja, pierwszy raz, od kiedy wróciły mi wspomnienia, zauważyłam w jego oczach zalążek szczęścia.

Nie rozumiałam, dlaczego miałam wrażenie, jakby chłopak się ode mnie znacznie odsunął, od kiedy o wszystkim sobie przypomniałam. Myślałam, że za mną tęsknił, ale on... Nie okazywał tego za bardzo. Nie wiedziałam, czy Jeremy po prostu w taki sposób wydoroślał, czy może jednak chodziło o coś innego, czego jeszcze nie potrafiłam wywnioskować.

Chłopak zwrócił się do jeziora, a kolejno ruszył w jego kierunku. Westchnęłam cicho we własnej frustracji, choć za wszelką cenę starałam się nie pokazywać, że coś mnie gryzło. Zerknęłam na jego szerokie ramiona, a przy tym uniosłam lekko brwi, zauważywszy, jak inne Cienie go pozdrawiają i się z nim witają. Odpowiadał niemal każdemu. Jakieś dziecko niemal na niego wpadło, ale ten szybko zareagował i je uniósł w powietrze, na co maluch się roześmiał. Pomachał mu, a kolejno uciekł razem z przyjaciółmi.

W pewnych aspektach dalej pozostawał sobą. Tym Jeremym, którego znałam od liceum. Tym miłym, opiekuńczym i potrafiącym znaleźć sposób na wszystko Jeremym, który był moją pierwszą miłością. Teraz oboje dorośliśmy, ja miałam chłopaka, a on... Pozostawał samotny. Reszta mogła się kręcić wokół niego, tak samo jego ojciec czy inne Cienie, ale ja dostrzegałam ten dziwny smutek w oczach. Wokół miał wszystko, ale nie tego chciał. Doskonale to rozpoznawałam, bo ja miałam podobnie.

Opuściłam wzrok, gdy Jeremy wszedł na pomost. Mogłam posiadać chłopaka, obok zawsze znajdował się Sean, miałam Tigera i Albę, własne mieszkanie, pracę, pamiętałam już resztę, ale... Tak jak Jeremy, nie czułam się szczęśliwa. Czegoś mi brakowało. Poniekąd czułam, jakby w puzzlach, które składały się na własne serce, nie znajdował się kawałek, który scaliłby je całkowicie.

Ponownie odetchnęłam, po czym zerknęłam na chłopaka. Stał przy krawędzi, a w dłoniach zbierał magię. Lekko się uśmiechnęłam, odsuwając głupie myśli na bok. Ja się mogłam tak czuć, ale nie powinnam przypisywać czegoś podobnego Jeremiemu. Podciągnęłam nogi, owinęłam je ramionami.

— Jeremy chyba dobrze sobie radzi jako Głowa całej rasy — stwierdziłam.

— Wiesz — zaczęła Maddy — przygotowywał się do tego całe życie. Zrezygnował z jakichkolwiek studiów i w całości dał się pochłonąć tej robocie...

— Czekaj — zatrzymałam ją przed dalszym mówieniem, kręcąc przy tym głową, bo nie chciałam wierzyć, co usłyszałam. — Jak to zrezygnował ze studiów? Myślałam, że chciał zostać lekarzem tak jak pan Bernon.

Maddy się smutno uśmiechnęła, po czym opuściła wzrok.

— Zrezygnował z tego — wyjawiła. — Nie mów mu, że ci powiedziałam, ale... Po tamtej walce z Kościrogiem, gdy straciłaś wspomnienia... — nie wiedziała, jak dobrać słowa i spojrzała na Jeremiego. — Załamał się. Porzucił chęć zostania lekarzem, bo uznał, że skoro nie był w stanie pomóc tobie, to nikomu by nie umiał... Stwierdził, że jest na to za słaby.

— Ale... Przecież sobie o wszystkim przypomniałam...

Maddy przytaknęła, rozumiejąc mój aktualny tok myślenia.

— Tak, ale... On nie wiedział, czy to się kiedyś stanie. My nie wiedzieliśmy. Żyliśmy z przekonaniem, że cię straciliśmy, bo Bea powiedziała, że nie istnieje możliwość, żebyś sobie wszystko przypomniała. — Złapała głębszy wdech. — Jeremy rzucił wszystko w cholerę, zamknął się w sobie, prawie z nami nie rozmawiał, mało spał, mało jadł. Jego ojciec mówił, że miał objawy depresji i PTSD.

Uniosłam wyżej brwi, po czym zerknęłam na Jeremiego.

— Teraz już jest dobrze — powiedziała. — Wrócił, gdy się dowiedzieliśmy, że nas widzisz, słyszysz i czujesz. Gdy wyszło, że w twoim ciele znajduje się magia. Wcześniej praktycznie nie wychodził z gabinetu, prowadząc badania o pradawnych demonach.

— Jak to? — Z powrotem na nią spojrzałam.

— Szukał sposobów na przywrócenie ci pamięci — wytłumaczyła. — Myślał, że pradawne demony są odpowiedzią. I chyba jego teza była poprawna. Twoje wspomnienia wróciły, gdy Kościróg się w ciebie wchłonął. On sam za dużo nie mógł zrobić, gdy znaleźliśmy wzmiankę o przywracaniu pamięci, ale jak widać, udało się. Nieważne jak.

Opuściłam wzrok. Nieważne jak. Byłam podobnego zdania, co Maddy, ale i tak chciałam wiedzieć, co się dokładnie wydarzyło. Chwilowo nie mieliśmy na to czasu, ale gdy tylko cała sprawa z mordercą ucichnie, chciałabym to sprawdzić. Nie wiedziałam, co energia Kościroga mogła robić z moim organizmem – o ile miała w ogóle jakiś wpływ. Wolałam to sprawdzić i mieć pewność, że od środka sama nie zamieniałam się w jakiegoś demona.

Uniosłam lekko kąciki ust. Odsunęłam informacje o załamaniu Jeremiego. Nie chciałam go przypierać do ściany i dopytywać o rzeczy, które zapewne stałyby się także mnie, gdybym znalazła się na jego miejscu. Oboje mieliśmy ze sobą dużo wspólnych cech, a to sprawiało, że po prostu wiedziałam, że moje zachowanie stałoby się niemal identyczne. To mi także nieco podpowiadało, co mogło się z nim dziać teraz. Próbował wymyślić, co się stało, że moje wspomnienia wróciły jak za machnięciem czarodziejskiej różdżki.

Zerknęłam na Maddy. Zmarszczyła lekko brwi.

— Nie pamiętałam was, ale i tak czułam, że czegoś mi brakuje — powiedziałam. — Brakowało mi najlepszej przyjaciółki.

Maddy zacisnęła usta, po czym się przysunęła i położyła głowę na moim ramieniu, przy tym obejmując mnie ramionami.

— I vice versa, pani Oficer Śledcza.

Zaśmiałam się lekko, a przy tym usłyszałam odchrząknięcie Seana, na którego spojrzałam.

— A Lorry?

Skrzywiłam się lekko, gdy tylko wypomniał jej imię. Uśmiechnął się wrednie, widząc moją reakcję.

— Proszę mi o tej suce nie przypominać.

Roześmiał się na moje słowa, a Maddy uniosła brew zaciekawiona.

— O co chodzi? Kim jest Lorry?

— Mogę powiedzieć, Mel? — Spojrzał na mnie, a ja wyplątałam się z uścisku Maddy.

— Tylko nie przy mnie. Nie chce nawet słyszeć o tym babsku... — Podniosłam się. — Idę do łazienki.

Ta dwójka natomiast się do siebie przysunęła.

— Dobra, gadaj — rozkazała Maddy.

— Bo widzisz, na studiach Mel miała innego chłopaka — zaczął Sean, jednak nie chcąc sobie przypominać tamtej sytuacji, zamknęłam się w pomieszczeniu.

Odetchnęłam cicho, opierając się o powierzchnię drzwi. Mogłam nie chcieć o tym myśleć, ale obraz Lorry, dziewczyny, którą poznałam na pierwszym roku studiów wraz z moim byłym, którego zaciągnęła do łóżka, mimochodem pojawił się przed oczami. Lorry od początku mówiła, że była lesbijką, interesowały ją tylko kobiety, ale gdy powiedziałam jej, że uznawałam się za osobę heteroseksualną i miałam chłopaka, coś jej odbiło. Powiedziała, że się jej podobałam, ale musiałam złamać jej serce. W akcie zemsty uznała, że rozwali mi związek... I tak oto trzy lata temu dostałam od byłego i tej suki zaproszenie na ich ślub. Zablokowałam ich na mediach społecznościowych, a jednak wiedziałam, co się u nich działo. Sean „z czystej ciekawości" sprawdzał profile starych znajomych, gdy mu się nudziło. Temu zdawałam sobie sprawę, że ta dwójka spodziewała się trzeciego dziecka. Drugie mieli już w drodze podczas wesela, a pierwsze... Było efektem tamtej zdrady.

Cóż, nie życzyłam im źle, ale nie chciałam o nich słuchać. W głównej mierze dlatego zwiałam, zanim Maddy zaczęłaby się mnie wypytywać o każdy szczegół. Mogłam jej powiedzieć o wszystkim, wiedziałam o tym, ale w tej sytuacji... Przewidywałam możliwość zaistnienia sytuacji, gdzie Maddy chciałaby jechać do Nowego Yorku, żeby wjebać obojgu. I to nie sama.

Westchnęłam.

Opuściłam wzrok, po czym założyłam ręce na piersi. Parsknęłam na samą siebie. Przez to, że sobie o wszystkim przypomniałam, a Canan zgodził się na oczekiwanie na ruch mordercy, miałam więcej czasu na myślenie o różnych rzeczach. Między innymi właśnie o czymś, co powinnam już dawno temu rzucić w niepamięć. Zrobiło się za cicho, a ja myślałam o głupotach... Pokręciłam głową, a do głowy wróciła ostatnia rozmowa z Charliem.

Poszedł na terapię, ale miałam dziwne wrażenie, że ona nic nie da. Charlie często nie dostrzegał problemów i własnych błędów, a to sprawiało, że wpadał w szał. Nie lubiłam się z nim kłócić, a teraz dochodziła jeszcze sprawa jego rodziny, gdzie najbardziej ogarniętą osobą pozostawała jego siostra i ojciec... Przetarłam czoło. Przeprosił mnie, chciałabym mu wybaczyć, ale coś mnie blokowało. Nie potrafiłam wypowiedzieć: Nic się nie stało, bo to kłamstwo. Stało się, i to całkiem dużo. Charlie mnie uderzył, poniewierał jak szmacianą lalką i krzyczał, jakbym nie wiadomo co zrobiła. Rozumiałam, że denerwowała go obecność reszty, ale to nie powód, by zachowywać się jak rozjuszone zwierze...

Jeszcze tamto wczoraj... Nie dość, że próbował każdego zabić wzrokiem, to jeszcze tamte słowa: Zaznaczam takiemu jednemu, że kogoś masz. Sama miałam ochotę mu za tamto przywalić, ale trzymanie nerwów na wodzy w tej robocie to podstawa. Musiałam zachować zimną krew i przeprowadzić z nim rozmowę na spokojnie... Choć fakt, że Jeremy też niepotrzebnie go prowokował, odwzajemniając ten piorunujący wzrok, który sprawiał, że robiło mi się gorąco...

Zamrugałam szybciej. Pokręciłam głową.

Melissa, ogarnij...

Moje rozmyślania zostały przerwane przez głośniejszy huk. Odwróciłam lekko głowę, bardziej przystawiając ucho do drzwi. Słyszałam, jak ktoś krzyknął. Małe dzieci wrzeszczały, jakby przerażone. Zmarszczyłam brwi, po czym odsunęłam się od drzwi i je odblokowałam. Wyjrzałam na zewnątrz, a dzięki temu dostrzegłam Seana, który zatrzasnął drzwi. Ciężko oddychał, a ja czym prędzej do niego ruszyłam.

Położyłam dłoń na jego ramieniu, czym spowodowałam, że podskoczył wystraszony. Odwrócił się gwałtownie, ale odetchnął z wyczuwalną ulgą, gdy zobaczył moją osobę. Jeszcze bardziej opuściłam brwi, kompletnie nie rozumiejąc, co się działo na zewnątrz. Zrobiłam krok w stronę drzwi, chcąc wyjrzeć, ale wtem zostałam chwycona za łokieć. Spojrzałam na Seana, który kręcił głową.

— To niebezpieczne, Mel...

Złapałam głębszy wdech, odplątałam jego palce, po czym złapałam za klamkę. Wyjrzałam na zewnątrz, ale momentalnie doszły do mnie czyjeś krzyki.

— Mel, wracaj do środka! — wrzasnęła Maddy.

— Tu jest niebezpiecznie! — dodał Leo.

Uniosłam na nich wzrok, ale zacięłam się, gdy dostrzegłam lecące w moją stronę zaklęcie, które opływało magią, jakiej używał we wspomnieniu Kościroga tata. Ciało samoistnie zareagowało. Podniosłam ręce, skrzyżowałam je przed sobą, chcąc się, choć odrobinę, osłonić, chociaż nie wiedziałam, czy w ogóle istniał w tym sens. Usłyszałam, jak każdy krzyknął moje imię, ale zagłuszyły je ponownie słowa demona: Dziecko złotej i srebrnej krwi oraz Kiedyś zrozumiesz.

Poczułam nagłe ciepło płynące przez ciało. Jego centrum znalazło się gdzieś przy sercu, a znikało przy palcach u dłoni, które zdawały mi się lodowate. Coś przedostawało się żyłami. Miałam wrażenie, jakby zamiast krwi, krążyła w nich czysta adrenalina, jednak to nie ona. To poczucie wydawało mi się dziwnie znajome i obce jednocześnie. Kompletnie tego nie rozumiałam. Oczekiwałam na uderzenie, jednak gdy nic się nie stało, uchyliłam powoli powieki.

Głęboko oddychałam, a w głowie tworzyły się scenariusze, że może zostałam trafiona i umarłam, a teraz znajdowałam się w Czyśćcu. Jakież obeszło mnie zaskoczenie, gdy ponownie zobaczyłam deski znajdujące się na ganku oraz schody prowadzące na plac. Przełknęłam ślinę, po czym szybko zamrugałam. Spojrzałam, co działo się przede mną. Myślałam, że Jeremy wysłał wiązkę magii, by stworzyć przede mną barierę, ale to nie jego magia tworzyła tę falującą przede mną ochronę, a moja własna...

Uchyliłam szerzej powieki, widząc przezroczystą tarczę, w której przemieszczały się pasma złotawej energii, która otaczała także moje dłonie i przedramiona. Odwróciłam prawą rękę, by się jej dokładnie przyjrzeć, po czym skierowałam wzrok na lewą. Nie rozumiałam, co w tej chwili miało miejsce. Te dziesięć lat temu nic podobnego nie miało miejsca. Ze śródręcza wydobywała się magia, podobna do tej Jeremiego, jednak o zupełnie innym kolorze. Po ciele co rusz przechodził nieprzyjemny dreszcz. Oddychałam coraz szybciej, nie mając pojęcia, co w sumie powinnam zrobić. Bałam się, bo coś dziwnego się ze mną działo.

To przez Kościroga?

Tata też czarował, ale... Odziedziczyłam po nim coś więcej, niż kolor oczu?

To jakaś dziwna magia?

Co się, do cholery...?!

Moją panikę przerwał nagły huk. Podniosłam szybko wzrok, by zobaczyć, jak znajdująca się w pełnej postaci Stella przygniatała kogoś do ziemi. Kawałek od niej stał Jeremy. Jego ręka była wyciągnięta w ich kierunku, a to natychmiast mnie naprowadziło, że odwróciłam chwilowo uwagę napastnika. Dzięki temu Jeremy miał szansę, by szybko zakończyć całą sytuację.

Jeremy opuścił ramię, po czym się do mnie odwrócił. Niemal natychmiast ta stoicka maska opadła, a ja zobaczyłam Jeremiego, którego znałam najlepiej. Na twarzy wystąpiło zaniepokojenie, ale w oczach dostrzegłam obraz ulgi. Martwił się, że coś mogło mi się stać. A przynajmniej takie wywierał wrażenie...

Od razu minął pozostałych i do mnie podszedł, na co ponownie narosło we mnie poczucie paniki. Nie panowałam nad tym czymś, nie mogłam zagwarantować, że niczego mu nie zrobię, jeżeli tylko się do mnie zbliży. Przełknęłam ślinę.

— Jeremy, nie zbliżaj się...

Zatrzymał się w pół kroku, gdy akurat wchodził po schodach. Spojrzał na mnie, ale chyba od razu zrozumiał, co miałam na myśli. Bałam się. Złapał głębszy wdech, po czym mimo ostrzeżeń podszedł bliżej i wyciągnął do mnie dłonie, na które opuściłam wzrok z jego srebrnych oczu.

— Nie chcę ci zrobić krzywdy, Je...

— Zaufaj mi, Mel.

Wzdrygnęłam się lekko, gdy do głowy nagle wróciło wspomnienie, gdy wzajemnie sobie powiedzieliśmy, że mieliśmy do siebie zaufanie. Ponownie zerknęłam w jego szare tęczówki. Serce momentalnie przyspieszyło, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Czułam, jak coraz bardziej robiło mi się gorąco, a powietrza zaczynało brakować. Jeremy chwycił mnie za dłonie, nim w ogóle zdążyłam to zarejestrować.

— Złap głęboki wdech — poprosił, a ja natychmiast to uczyniłam. — A teraz powoli go wypuść. Pozwól magii odpłynąć. Już nic ci nie zagraża, możesz się odprężyć.

Dalej robiłam, co mi kazał. Powoli czułam, jak cała adrenalina odchodziła. Wszystko się uspokajało. Włosy kolejno opadały na ramiona, ubrania układały się ze swoimi naturalnymi zagięciami. Powtarzałam czynność, dopóki nie poczułam, jak cała magia odeszła w siną dal. Po chwili ponownie zerknęłam na Jeremiego, który się do mnie lekko uśmiechnął. Momentalnie poczułam, jakbyśmy byli sami. Tylko ja i on, a to sprawiło, iż serce przyspieszyło. Przełknęłam ślinę i gdyby nie trzymająca mnie świadomość, która pamiętała o związku z Charliem, podejrzewałam, że mogłam zrobić jakąś głupotę, której później pewnie bym żałowała.

Uniosłam lekko kąciki ust, ale przy tym opuściłam wzrok, odwracając tym samym spojrzenie od chłopaka. On natomiast zabrał ręce i się odwrócił do pozostałych. Pstryknął palcami, a Stella wydała z siebie warknięcie. Momentalnie podniosłam oczy na mężczyznę, który wywołał zamieszanie. Demon wgryzł się w jego ramię i przyciągnął bliżej. Klęczał na ziemi, próbując się wydostać, jednak kompletnie mu to nie szło i jedynie bardziej się poranił kłami Stelli.

— Coś za jeden? — odezwał się Jeremy, a jego głos przybrał nagle nieco inną barwę.

Serce znowu oszalało, gdy odezwał się ze znacznie niższym wydźwiękiem, aniżeli zazwyczaj, a dodatkowa chrypa nadała całości spójności. Spojrzałam na niego, ale brakło mi powietrza, gdy ujrzałam u niego aż taką powagę i obraz czystej determinacji, która wylewała się z jego oczu. Przełknęłam ślinę, dostrzegając tę wszechobecną stanowczość w jego całej posturze. Całym sobą pokazywał, że nie żądał odpowiedzi i nie życzył sobie żadnego utrudniania. Cicho wypuściłam powietrze, niemal się obawiając, że jeżeli zbyt głośno odetchnę, chłopak zerknie na mnie, a wtedy kolana ostatecznie odmówią współpracy i zamienią się w watę.

Nie rozumiałam tego wszystkiego. Dlaczego miałam podobne odczucia przy Jeremym? Czułam się przy nim bezpieczna, robiło mi się gorąco, serce wariowało, a wszelkie myśli kręciły się wokół niego... To bez sensu. Melissa, miałaś chłopaka, nie powinnaś myśleć o innych mężczyznach, a o swoim.

Chciałam odwrócić wzrok, ale momentalnie wróciłam do Jeremiego i... I wszystko stało się bez znaczenia. Miałam wrażenie, jakby każda osoba czy rzecz wokół nas zniknęła. Że, tak jak kiedyś, znajdowaliśmy się tylko my. Jeremy i Melissa. Głowa Cieni i oficer śledcza. Cień i człowiek z genami Cienia... Połączonymi z czymś chyba jeszcze. Chłopak stał przede mną, zasłaniał własnym ciałem... „Jeśli nastąpi taka konieczność, zasłonię cię własnym ciałem". To jedno zdanie odbiło się od ścian czaszki echem.

Momentalnie wróciłam do rzeczywistości. On... Dotrzymywał obietnicy, która padła z jego ust dziesięć lat temu. Nie sądziłam, że będzie on ją jeszcze pamiętał. Mieliśmy po siedemnaście lat, ja się w nim kochałam i wydawało mi się, że on do mnie też coś wtedy czuł, ale... Nie, to niemożliwe, żeby uczucia się go trzymały tak długo... Prawda?

W tym momencie do głowy napłynął głupi pomysł.

Czy to możliwe, że ja kocham Charliego i Jeremiego w tym samym czasie? Jednocześnie?

Przełknęłam ślinę, uświadamiając sobie, że to głupota. A przynajmniej tak mi się wydawało. Fakt faktem, istniały otwarte lub poligamiczne związki, gdzie można było kochać kilka osób, jednak ja w takim się nie znajdowałam. Nie potrafiłam nawet sobie czegoś podobnego wyobrazić...

— Odpowiadaj!

Podniosłam gwałtownie wzrok na chłopaka, który lekko uniósł głos. Na jego lekkie zdenerwowanie zareagował mężczyzna, w którego ramię dalej wgryzała się Stella. Zaśmiał się, a Stella, wyraźnie tracąc cierpliwość do tego osobnika, mocniej zacisnęła szczękę. Przełknęłam ślinę.

Napastnik się skrzywił, po czym w końcu uniósł wzrok, dzięki czemu dostrzegłam ten jeden szczegół widniejący na jego twarzy... Tęczówki mieniły się złotem, a na lewej dostrzegłam ciemnozieloną plamę.

Włosy barwiły się czernią i opadały na oczy. Cera wpadała w oliwkowy kolor. Usta posiadał cienkie, na nosie znajdowała się górka, ale zdecydowanie powstała po złamaniu. Jego policzki były wklęśnięte i pokrywał je niechlujny, może miesięczny zarost, o który na pewno nie dbał. Miał na sobie hebanowy golf, na nim skórzaną kurtkę. Na dłoniach dostrzegłam rękawiczki ze skaju. W tym samych odcieniach trzymały się spodnie i buty.

Jego spojrzenie padło na mnie, a po plecach natychmiast przebiegł dreszcz. Poczułam, jak zatrzęsły mi się ramiona. Napastnik się szeroko uśmiechnął, a ja widziałam w tym geście coś przerażającego.

— No proszę, proszę... — odezwał się, a mi w jego akcencie coś nie pasowało.

On nie jest Amerykaninem...

— Światło brata się z Cieniami.

Uchyliłam szerzej powieki, uświadamiając sobie, do kogo się zwracał. Mówił do mnie. Miałam złote oczy, cechę charakterystyczną dla Świateł... Nie potwierdziłam jeszcze, czy tata pochodził z tej rasy, ale coś kazało mi tak myśleć... Do tego odzywał się on z taką pewnością w głosie, jakby mnie znał, ale... Ja go widziałam pierwszy raz na oczy. Co to miało znaczyć?

Wzrok każdego padł na mnie, kiedy to przełknęłam ślinę.

— Zdradziłaś własną rasę...

To oskarżenie. „Własną rasę"? Kiedy ja nawet nie znałam swoich korzeni. Nie wiedziałam, czy byłam Światłem, czy człowiekiem z genami Cienia. Od momentu poznania prawdy o funkcjonowaniu świata, każdy chylił się bardziej ku drugiej opcji. O Światłach praktycznie nic nie wiedzieli...

Nagle poczułam w talii czyjąś rękę, na co się lekko wzdrygnęłam. Zerknęłam na Jeremiego, który bardziej stanął przede mną, przy tym wpychając moją osobę za własną sylwetkę, jakby starał się stać dla mnie tarczą.

Za moment naprawdę wyskoczy mi serce... Otrząsnęłam się lekko. Melissa, nie w takim momencie!

— Nie zmieniaj tematu i gadaj! Kim jesteś? — odezwał się ponownie Jeremy, jednak tym razem zabrzmiał o wiele bardziej stanowczo.

Do tego jego oczy zabłysły magią, jakby dawał temu mężczyźnie ostrzeżenie, że za moment ponownie mu się dostanie. Prychnął, a przy tym kliknął językiem o podniebienie.

— Eugene Faure.

Uchyliłam szerzej powieki, usłyszawszy to nazwisko, które znałam... Widziałam je wielokrotnie, gdy przeglądałam akta sprawy zaginięcia moich biologicznych rodziców. Rodzina Faure przyjaźniła się z Gauthierami, byli przesłuchiwani przez policję, ale to dość powszechne nazwisko... Chciałam znać więcej szczegółów dotyczących własnych korzeni, dowiedzieć się co nieco o familii, której niedane mi było poznać... On wiedział coś o Światłach, ale miałam naprawdę małe szanse, że ta osoba to dziecko państwa Faure, którzy zamieszkiwali gdzieś niedaleko Quebec – aktualnie nie potrafiłam sobie przypomnieć nazwy konkretnego miasta.

Usłyszałam, jak Jeremy złapał głębszy wdech. Uniosłam na niego wzrok, gdy akurat mówił, by zabrali Eugena i go gdzieś zamknęli. Ciało ruszyło się samoistnie, a przez to chwyciłam za jego rękę, czym sprawiłam, iż chłopak się wzdrygnął zaskoczony. Odwrócił na mnie wzrok.

— Poczekaj moment... — poprosiłam.

Jeremy zmarszczył brwi.

— Co ty chcesz...?

— Chcę mu zadać kilka pytań.

— Nie jestem pewny, czy zadawanie mu teraz pytań to dobry...

— Nie chodzi o sprawę morderstw, Jeremy — wytłumaczyłam, a on lekko zmarszczył brwi, nie do końca rozumiejąc, co miałam na myśli.

Widziałam na jego twarzy ten obraz niepewności, który po paru sekundach zniknął i uległ niemocy. Wiedział, że nie ulegnę i zamierzałam go później jeszcze męczyć o możliwość rozmowy z tym mężczyzną.

— Okej... — Odwrócił wzrok na Duncana i bliźniaków, którzy już mieli zabierać Eugena. — Poczekajcie!

Cała trójka spojrzała na Jeremiego zaskoczona, ale on zerknął tylko na mnie, dając im tym samym nieme wytłumaczenie, że ja go o to poprosiłam. Każdy przyglądał mi się z ciekawością, gdy podeszłam do krawędzi schodów. Kątem oka dostrzegłam Seana, który chyba się domyślił, o co mi chodziło. Znał akta mojej rodziny od podszewki, pamiętał nazwiska, miejsca i momenty mojego załamania całą sprawą, zanim pogodziłam się z niewiadomą. Teraz był wyraźnie zmartwiony i nie chciał, bym wychodziła z własnymi pobudkami. Wolał pewnie, żebym jak najszybciej zakończyła tę sprawę, przeszła do porządku dziennego, ale ja nie potrafiłam ta po prostu odciąć się od rzeczy, które mogły mieć coś wspólnego z moją biologiczną rodziną.

Chciałam poznać wszystko. Pragnęłam wiedzieć, jacy byli ludzie, których nazywałabym rodzicami, czego powinnam się spodziewać po własnym bracie czy dziadkach. Najbardziej w świecie marzyło mi się, by chociażby stanąć z nimi raz twarzą w twarz i powiedzieć, że sobie ze wszystkim radziłam, nawet jeśli nie za dobrze...

— Twoja rodzina pochodzi z okolic Quebec w Kanadzie?

Każdy uniósł na mnie zaskoczony wzrok. Ja jednak patrzyłam na reakcję Eugena, który zmarszczył brwi, nie rozumiejąc, do czego dążyłam.

— Nawet jeśli, to co cię to...?

— Znałeś Gauthierów? — przerwałam mu.

Jego brwi nagle poszybowały w górę przez szok. Po chwili jednak je zmarszczył i uważnie mi się przyglądał, jakby lustrował każdą cechę wyglądu. Szczególnie analizował moją twarz i oczy. Po chwili parsknął, na co sama się skrzywiłam, nie rozumiejąc, co śmiesznego było w moim wyglądzie czy pytaniu.

— No to są chyba jakieś jaja... — wyszeptał, kręcąc głową.

Przełknęłam ślinę.

— Odpowiedz na...

— Jesteś Melissa — powiedział nagle, a ja uchyliłam szerzej powieki, tak samo jak reszta. — Siostra Silasa...

Po plecach przebiegł nagły dreszcz. Coś z tyłu głowy mi podpowiadało, że jego kolejne słowa mogły mi się nie spodobać, ale nie zamierzałam mu przerywać. Jeśli cokolwiek wiedział, chciałam to usłyszeć.

— We własnej osobie, córka Finna Gauthiera, poprzedniego Wodza Świateł, którego zabił i pochłonął książę piekieł, żeby dostać nadwyżkę mocy, jaką niegdyś mu podarował, żebyście i ty, i Silas w ogóle mogli się urodzić...

Momentalnie poczułam, jakby ktoś uderzył mnie z całej siły kijem bejsbolowym w brzuch. Wszyscy na mnie spojrzeli z niedowierzaniem, gdy wyszło na jaw, kim był tata. Sama nie chciałam w to wierzyć. Przełknęłam ślinę. Wyraz twarzy Eugena stał się momentalnie mroczniejszy, na co zmarszczyłam brwi, czując narastający niepokój, co mógł jeszcze wyjawić.

— I córka tej Cienistej suki, która splamiła długowieczny ród Gauthierów, wżeniając się w najpotężniejszą rodzinę wśród Świateł i przekazując dalej geny pieprzonej Bramy! — podniósł lekko głos, ale ledwie sekundę później parsknął. — Choć szczerze? Nie wyglądasz na Bramę. Brakuje ci worków pod oczami i nie wydajesz się zmęczona. Nie wyglądasz też na osobę, która ma problemy ze snem... — Uśmiechnął się wrednie. — A może coś miało miejsce? Coś, co sprawiło, że już nie masz tej mocy?

Po plecach przeszedł mi dreszcz, a jego kąciki ust uniosły się wyżej, pokazując, że podobał mu się mój strach. Jego wzrok i dedukcja były zbyt dobre. Praktycznie mnie przejrzał...

— Szkoda, że Silas cię nie może zobaczyć — dogryzł, a ja poczułam, jak w kącikach oczu zalęgły się łzy. — Ciekawe, co by powiedział...

— Wystarczy! — przerwał nagle Jeremy, który ponownie zakrył mnie własnym ciałem. — Zabierzcie go!

Usłyszałam tylko, jak Eugene się zaśmiał, a kolejno szarpanie go za ubrania. Ledwie sekundę później Jeremy objął mnie ramieniem i wprowadził do domu, gdzie weszliśmy do kuchni. Usadził mnie przy stole, a kolejno odszedł. Oparłam się łokciami o kolana i złapałam za głowę, czując narastającą gorączkę. Usłyszałam brzdęknięcie szkła, a następnie, jak zostało do jakiegoś naczynia wlane coś płynnego. Wsunęłam palce między pasma włosów.

Obok mnie ponownie znalazł się Jeremy, czego świadczyły jego buty, która znalazły się obok mnie. Nawet się nie odzywałam. Podał mi szklankę z wodą, jednak nie zareagowałam, co poskutkowało odłożeniem naczynia na blat. Jeremy przy mnie kucnął, ale nawet na niego nie spojrzałam. Patrzyłam w przestrzeń, a przez głowy kolejno przebiegały wydarzenia, jakie miały miejsce i informacje, jakie zdobyłam.

Jakimś sposobem użyłam magii...

Tata był poprzednim „Wodzem" Świateł...

Mama pochodziła z rasy Cieni...

Urodziłam się z pomocą mocy Kościroga...

Moja rodzina była uważana przez Światła za najpotężniejszą, cokolwiek to znaczyło...

— Mel? — doszło do mnie po chwili, a głos odbił się w głowie echem, jakbym znajdowała się pod wodą.

Spojrzałam na Jeremiego. Patrzył na mnie z wyraźną troską i zaniepokojeniem. Nie wiedział, co zrobić, a ja... Ja potrzebowałam chwili, żeby sobie wszystko przemyśleć. Chciałam się teraz znaleźć sama ze sobą...

Przełknęłam ślinę.

— Wszystko dobrze?

Jestem córką Światła i Cienia... Co ma być dobrze?

Do głowy wróciły ponownie słowa Kościroga, a to jedno zdanie, które wypowiedział, gdy się do mnie zwrócił, odbijało się w głowie echem niczym kulki w pinballu. Dziecko złotej i srebrnej krwi, dziecko Światła i Cienia, połączenie dwóch światów, które nienawidziły się od stuleci. Czyli tym byłam...

Hybrydą, która nigdy nie powinna powstać...

Przełknęłam ślinę.

— Nic nie jest dobrze... — powiedziałam cicho, a kolejno oparłam się o jego ramię, nie chcąc już nic więcej mówić.

Jeremy natychmiast wszystko zrozumiał i pozwolił mi się wypłakać. Bo właśnie to robiłam. Puściłam łzy dla własnych korzeni, które miałam nadzieję, że okażą się inne. One jednak... One były spaczone i tego nic nie mogło zmienić.

**************************

No cóż, Mel dostała dziś sporo informacji...

Jest to rozdział zaległy, ponieważ się nie wyrobiłam, dlatego dziś macie ode mnie dwa!

Mam nadzieję, że ten wam się spodobał!

Dajcie znać koniecznie!

Do następnego!

Bạn đang đọc truyện trên: Truyen247.Pro